Wyścig szczęśliwych szczurów

Kilka lat temu 42-letni ekonomista Todd Buchholz przygotowywał się do napisania książki o szczęściu i ekonomii. Miała nosić tytuł „Goniący za czubkiem własnego ogona” i opowiadać przede wszystkim o nim samym. A także o rzeszy Amerykanów, dla których kariera stała się wyznacznikiem życiowego sukcesu. Todd planował opisać ludzi, których najlepszymi przyjaciółmi stają się doradca finansowy z banku oraz chirurg plastyk. Ale w trakcie zbierania materiałów i wywiadów z podobnymi do siebie pracoholikami oraz czytania badań z neuropsychologii nagle zmienił zdanie. „Spojrzałem na swoje życie zawodowe: byłem już nauczycielem akademickim, dyrektorem funduszu hedgingowego i doradcą prezydenta w Białym Domu. Skąd ten pęd? Nie dla pieniędzy. Zrozumiałem, że napędzał mnie sam wyścig. Do sukcesu, bycia potrzebnym i szanowanym” – mówi Buchholz w rozmowie z „Coachingiem”.

Stres nas zabija, pracujmy mniej, a wolny czas spędzajmy w pozycji kwiatu lotosu – przekonują nas niektórzy eksperci. Ale czy na pewno? Amerykę podbija książka, której autor twierdzi, że bez pracy stajemy się roślinami.

Todd postanowił napisać o tym, co kocha: o pracy. Przekornie, kontrowersyjnie, wkładając kij w mrowisko zbudowane przez apologetów slow life. Tak powstała książka „Rush: Why You Need and Love the Rat Race” („Pośpiech: dlaczego potrzebujemy wyścigu szczurów i go kochamy”), która szybko znalazła się na amerykańskich listach bestsellerów. I to wcale nie dlatego, że podaje złote przepisy, jak osiągnąć zen czy sprawić, żeby wzrosła wydajność w pracy. „Nie rozumiem, dlaczego z aktywności zawodowej robi się współcześnie chorobę. W 1900 roku, kiedy ludzie żyli dużo spokojniej niż dzisiaj, większość nie dożywała pięćdziesiątki” – przypomina Buchholz, dodając przewrotnie, że stres, największy wróg korporacyjnych szczurów XXI wieku, tak naprawdę sprawia, że jesteśmy szczęśliwi. I wylicza dalej główne tezy swojej książki: rywalizacja napędza kreatywność, praca w weekend daje masę satysfakcji, bo pokazuje, że jesteśmy potrzebni, a wczesna emerytura sprawia, że głupiejemy. Jak to możliwe?

Naturalna kokaina

Jako jeden z dowodów na to, że człowiek został stworzony do rywalizacji i aktywnego życia, Buchholz podaje konstrukcję ludzkiego mózgu. Jego przednia część – kora czołowa – uwielbia, kiedy podejmujemy działanie. Każde nowe zadanie i wyzwanie powoduje wydzielanie neuroprzekaźników – dopaminy i serotoniny, które nie tylko stymulują dobre samopoczucie, ale też napędzają do dalszych działań. To wcale nie nagroda za wygraną, ale za sam udział w grze. Wygrana premiowana jest zastrzykiem z betaendorfin, naturalnych opiatów wydzielanych przez przysadkę mózgową, które wprawiają nas w stan euforii. Naukowcy porównywali już ich działanie do kokainy! Ale to nie koniec chemicznych reakcji. Okazuje się, że nawet tak trywialna czynność jak biurowe plotki wpływa na funkcjonowanie naszego organizmu. Podczas konwersacji zalewa nas bowiem relaksująca oksytocyna, zwana też hormonem miłości. 

„Mózg człowieka został stworzony do aktywności. Dlaczego więc wmawia się nam, że największym szczęściem dla ludzkości jest odpoczynek?” – dziwi się Buchholz. I przypomina badanie naukowców z londyńskiego King’s College. Brytyjczycy przez dziesięć lat obserwowali 2400 bliźniaków, porównując ich aktywność fizyczną oraz długość tzw. telomerów, czyli końcówek chromosomów. Telomery to fascynująca część genów odpowiedzialna za starzenie. Im jesteśmy starsi, tym stają się krótsze, spowalniając dzielenie się komórek. Co zaobserwowali naukowcy? 

Okazało się, że telomery bardziej leniwych z dwójki bliźniaków były zdecydowanie krótsze, co oznacza, że szybciej nastąpi u nich proces starzenia. „Może po prostu znudziły się bezczynnością?” – pyta retorycznie Buchholz. Nicnierobienie to najgorsze, co się może człowiekowi zdarzyć, mówiła niedawno Krystyna Janda na łamach „Newsweeka”. Praca jako najprostsza recepta na szczęście? Z tym stwierdzeniem na pewno zgadzają się ci, którzy kochają swoją profesję. 

„Od lat czytuję książki o szukaniu szczęścia. Im więcej porad, tym bardziej nieszczęśliwa się czuję, bo wiem, że nigdy ich nie zrealizuję. Książka »Rush« to miła odmiana. Wreszcie mogę z czystym sumieniem przyznać: najszczęśliwsza jestem w pracy” – przyznaje Lucy Kellaway, dziennikarka „Financial Times”. 

Podobnie myśli 35-letnia Agnieszka, menedżer sprzedaży w sieci luksusowych francuskich perfumerii. Praca to zawsze był jej żywioł. Już po pierwszym roku studiów poleciała na staż do Paryża. Potem był Londyn, Nowy Jork i wreszcie Warszawa. „Teraz pracuję mniej niż kiedyś. Mam dwuletnią córeczkę, pewnie dlatego. Ale wciąż irytuje mnie to, że ciężka praca kojarzona jest z samymi złymi rzeczami: z wypaleniem, pędem za nie wiadomo czym, materializmem” – tłumaczy. I wspomina dwutygodniowe wakacje w Indiach, które zafundował jej kiedyś narzeczony. „Miałam stresujący okres w pracy, bo przejmowaliśmy akurat konkurencyjną firmę. Tomasz kupił mi więc pobyt w hinduskiej aśramie, żebym odpoczęła i naładowała baterie. Miałam się odciąć od świata zewnętrznego, e-maili, stresu i skoncentrować na sobie, jodze i medytacji” – opowiada Agnieszka. Po kilku dniach monotonnego recytowania mantry „kumbaya”, którą przydzielił jej guru, myślała, że oszaleje. „Brakowało mi rozmów z ludźmi, telefonów, słupków sprzedaży. Po dwóch tygodniach byłam tak zmęczona bezczynnością, że na ochotnika wyczyściłam całą świątynię. Kumbaya po prostu na mnie nie działa!” – wspomina.        

 

Wbrew naturze

„Myślenie o szukaniu szczęścia i drogi do relaksu to tak naprawdę ucieczka od rzeczywistości” – argumentuje Buchholz. Swoją książką Amerykanin najmocniej uderza w happiness business, czyli cały sektor produktów, usług i idei, które mają przybliżyć człowieka do szczęścia. Droga do samorealizacji poza pracą jest modna. Coraz częściej mówi się, że światu przydałaby się łagodniejsza wersja kapitalizmu, mniej skoncentrowana na biegu za materialnymi dobrami, a bardziej na życiu blisko natury. W księgarniach znajdziemy więc góry poradników uczących, jak osiągnąć zadowolenie z życia przez jogę, medytację, sport, rodzinę, zdrową dietę, zmianę stylu, naukę języków, podróże itp., a w internecie mnóstwo szkoleń pozytywnego myślenia i technik relaksacyjnych. Wyjazdy na wczasy medytacyjne, ekologiczne warsztaty w głuszy czy sesje jogi w parku to marzenie większości zapracowanych mieszczuchów. Brytyjski emerytowany profesor ekonomii Lord Layard twierdzi wręcz, że osiągnięcie szczęścia to jeden z najważniejszych życiowych celów człowieka.  

Uwaga jednak, naukowcy twierdzą, że w życiu tak samo potrzebujemy szczęścia, jak i smutku, intensywnej pracy, jak i relaksu. John Naish, autor m.in. „Podręcznika hipochondryka”, przestrzega przed zachłannym poszukiwaniem szczęścia i samospełnienia. „Ciągle powtarza się nam, że nie jesteśmy wystarczająco szczęśliwi. Po pierwsze powoduje to większe zamartwianie się. Po drugie człowiek nie jest stworzony tylko z pozytywnych emocji. To wbrew naszej naturze” – dodaje pisarz. 

Metoda trzech kroków

„Stres jest nieunikniony. Żyjemy w świecie ciągłego biegu, lęku i niepewności. Jedyne, co możemy zrobić, to się do tego przystosować!” – tłumaczy Justin Menkes, coach i trener talentu, autor książki „Better Under Pressure: How Great Leaders Bring Out the Best in Themselves and Others” („Lepsi pod presją: jak najwięksi liderzy wyciągają z siebie i innych to, co najlepsze”). Wtóruje mu Shawn Achor, ekspert psychologii pozytywnej, wykładowca Harvard University i założyciel firmy konsultingowej Good Think Inc., który twierdzi, że Amerykę opanowała obsesja walki ze stresem. Potwierdzają to liczby. Światowa Organizacja Zdrowia uznaje stres za jedno z najważniejszych zagrożeń dla zdrowia. American Stress Institute twierdzi, że 70–90 proc. Amerykanów udaje się do lekarza z powodu chorób wynikających ze stresującego trybu życia. „Kiedy ostatnio leżałem w łóżku, stresując się tym, że nie mogę zasnąć i na pewno zaśpię na zajęcia, pomyślałem: a co jeśli koncentrowanie się na negatywnym wpływie stresu wzmaga jego szkodliwość? I co zrobić, żeby zmienić to założenie?” – mówi Achor. 

Dlatego razem z Alią Crum, psycholog z Yale University, Achor postanowił przyjrzeć się bliżej zjawisku stresu w korporacjach. W ich eksperymencie wzięło udział 380 menedżerów z banku inwestycyjnego UBS. Podzielono ich na dwie grupy. Jedna obejrzała krótkie wideo, które opisywało, jak wyniszczający wpływ na funkcjonowanie człowieka ma stres. Drugiej grupie pokazano film przekonujący o pozytywnym wpływie stresowych bodźców na mózg i ciało człowieka. Oba filmy były podparte faktami. Badania, które wykorzystali Crum i Achor, pokazywały, że stres jako czynnik motywujący zmusza mózg do wytężonej pracy, poprawiając pamięć i inteligencję, zwiększając produktywność, a nawet przyspieszając gojenie się kontuzji. Wbrew obiegowym opiniom sytuacje stresowe mogą też wzmacniać relacje międzyludzkie i otwierać umysły na nowe, nieznane rozwiązania.  

Jak obejrzane filmy wpłynęły na zestresowanych bankowców? Pracownicy z grupy uczącej się o pozytywnym efekcie czynników stresujących wykazywali niższy poziom stresu niż pozostali. W wynikach ich badań nie pojawiało się znużenie i zdenerwowanie, mniej było fizycznych symptomów stresu: bólów głowy czy pleców. Deklarowali, że czują się bardziej wydajni i pełni energii. W testach na produktywność w pracy poprawili wynik z 1,9 do 2,6 (w skali od 1 do 4). Zwiększyły się też ich wskaźniki ogólnej satysfakcji życiowej. Beata Rzepka, coach kariery, tłumaczy, że stres może mieć na nas pozytywny wpływ, ponieważ – w umiarkowanych ilościach – pozwala na efektywniejsze działanie, pobudza i motywuje. Dlatego ważniejsze od jego eliminowania jest właściwe nim zarządzanie. 

Jak to zrobić? „Nie chodzi wcale o to, żeby utrzymywać poziom stresu w pracy, ale żeby nauczyć się patrzeć na niego w inny sposób” – tłumaczy Shawn Achor. I podaje metodę trzech kroków, którą sam wykorzystuje w treningu dla pracowników korporacji. Po pierwsze należy uświadomić sobie sytuację stresową. Po drugie odnaleźć powód, dla którego dana sytuacja, osoba czy zachowanie budzi w nas stres. A po trzecie – najważniejsze – przekierować stresowe reakcje na bezpośrednie źródło stresu. I zacząć działać w kierunku zmiany. Na przykład jeśli naszą największą bolączką w pracy są przemowy publiczne, nie powinniśmy ich unikać. Przeciwnie, warto się w tej dziedzinie szkolić i korzystać z każdej okazji, żeby się sprawdzić podczas mówienia do większej grupy ludzi. 

 

Aktywne zakonnice

Ścigać się czy nie ścigać? Z jednej strony mamy pozytywne efekty rywalizacji i intensywnej pracy. Z drugiej: walkę ze stresem, balansowanie z czasem i ryzyko wypalenia. Czy jest jakiś złoty środek, dzięki któremu można mieć ciastko i je zjeść? Izabela Barton-Smoczyńska, psycholog i terapeutka związana z Interdyscyplinarnym Stowarzyszeniem Rozwoju Metod Pracy ze Stresem, tłumaczy, że aktywność jest ważna, także dla funkcjonowania mózgu, ale nie trzeba jej wiązać wyłącznie z pracą. I podaje przykład badania Ellen Langer i Judith Rodin z 1976 roku. „Nauka ma mnóstwo dowodów na pozytywny rozwój człowieka i jego aktywność w ostatnich etapach życia. Eksperymenty prowadzone choćby w domach opieki, gdzie grupy pensjonariuszy miały się opiekować m.in. roślinami doniczkowymi, pokazują, że ludzie ci stawali się dzięki temu bardziej aktywni, szczęśliwi i zdrowsi” – tłumaczy psycholog. Znany jest też przykład badania grupy francuskich zakonnic, które dożywały sędziwego wieku, zachowując pełnię zdrowia fizycznego i psychicznego. Jak się okazało, źródłem ich wiecznej młodości było stałe uczenie się, czyli zachowanie mentalnej i fizycznej aktywności. „Jeśli równoważymy własne życie i jesteśmy aktywni na kilku obszarach, na przykład w życiu rodzinnym, społecznym czy realizując swoje pasje, zgodnie z sugestiami choćby coacha Davida Clutterbucka, to wyścig szczurów, czyli uczestnictwo w byciu lepszym, jest działaniem w  miarę przystosowawczym. Pod warunkiem że inspirujemy się dokonaniami innych, ale też dopasowujemy je do swoich możliwości” – dodaje Barton-Smoczyńska. 

Problem z wyścigiem szczurów ma też aspekt lingwistyczny. Jak twierdzi Beata Rzepka, z reguły kojarzy się z czymś, od czego chce się uciec: kieratem, bezsensowną gonitwą, pędem po trupach do celu. „A istnieje też druga strona medalu. Jest tu miejsce na zaangażowanie, wysiłek, który się opłaca i daje satysfakcję, dążenie do większej efektywności, radość z działania, zdrową konkurencję, rywalizację, która rozwija i pozwala wyznaczać sobie nowe standardy zawodowe i życiowe” – dodaje trenerka. Może więc warto poszukać w języku polskim słowa lub zwrotu, które opisywałyby tę pozytywną stronę wyścigu szczurów.