W środowisku “czerwonych latarni” znana jako “hrabina Maritza”. Dlaczego została zamordowana?

Była jak symbol niemieckiego cudu gospodarczego lat pięćdziesiątych XX wieku – drogie futra, apartament i mercedes z obitymi czerwoną skórą siedzeniami. Chciała założyć rodzinę i mieć dzieci. Niestety, padła ofiarą nieznanego mordercy.
W środowisku “czerwonych latarni” znana jako “hrabina Maritza”. Dlaczego została zamordowana?

Tego, że w oznaczonym numerem 41 apartamencie domu przy Stifstrasse zdarzyć się mogło coś złego, domyśliła się sprzątaczka. Zdziwiło ją piskliwe szczekanie psa za drzwiami i torba z pieczywem zawieszona na klamce. Po chwili wahania sprzątaczka zapukała do drzwi.

Raz, drugi, i nic. Potem zadzwoniła na policję. Było popołudnie 1 listopada 1957 r. Policja w osobach komisarzy Heintza Möllera i Heinza Gouvernatora w domu przy Stifistrasse zjawiła się ok. 16.30. Od razu uderzyło ich panujące w mieszkaniu ciepło. Okazało się, że grzejniki nastawione były na pełną moc. Zwłoki lokatorki znaleźli w większym z dwóch pokoi apartamentu. Ułożone były w bardzo dziwnej pozycji. Kobieta miała nogi na tapczanie, pozostała część ciała spoczywała na podłodze pokrytej drogim dywanem w orientalne wzory. Dywan, meble, a nawet biała słuchawka telefonu poplamione były krwią. Kobieta została zamordowana dwa czy nawet trzy dni wcześniej. Wezwano lekarza i ekipę śledczą.

RODOWÓD PRAWIE ARYSTOKRATYCZNY

Tożsamość ofiary policjanci ustalili łatwo. Rosemarie, a właściwie Marie Rosalie Auguste Nitribitt, urodziła się w 1933 r. Ojca nie znała, matka była sprzątaczką w Düsseldorfie. Ponieważ miała już troje nieślubnych dzieci, faszystowscy urzędnicy uważali ją za prostytutkę. Co jakiś czas zamykali w więzieniu, a wtedy Rosemarie z siostrami trafiała do ochronki lub do rodziny zastępczej.

W 1944 r., podczas jednego z takich pobytów, została zgwałcona. Odtąd zaczęła sprawiać trudności wychowawcze. Urzędnicy szybko znaleźli wytłumaczenie dla zmiany w jej zachowaniu. W aktach napisali, że powodem było „przybycie oddziałów okupacyjnych”. Sprawcy gwałtu na 11-letniej dziewczynce nikt nie ścigał. Tuż po zakończeniu wojny dziewczyna zaprzyjaźniła się z dwiema prostytutkami, które od czasu do czasu użyczały ją francuskim żołnierzom. Rosemarie z satysfakcją stwierdziła, że jest w stanie zarabiać tak na życie, ale urzędnicy nie zostawili jej w spokoju. Rozpoznali u niej „oznaki niedorozwoju”, twierdzili, że jest „bezczelna i wyzywająca”, i wysyłali ją do kolejnych zakładów wychowawczych, z których Rosemarie regularnie uciekała. Tak miało być do chwili osiągnięcia przez nią pełnoletności (czyli do 21. roku życia), ale dziewczyna dowiodła, że potrafi sobie radzić. Zatrudniła adwokata, który wystarał się dla niej o wcześniejsze „prawo do dorosłości”. Odtąd Rosemarie mogła decydować sama o sobie.

Na początek wynajęła niewielką kwaterę w centrum Frankfurtu i choć oficjalnie pracowała jako modystka, to jednak już wtedy miała kilku stałych klientów. Przeważnie byli to mężczyźni, chociaż zdarzało się, że sypiała i z kobietami. W środowisku „czerwonych latarni” znano ją jako „Rebeccę” lub też „hrabinę Maritzę”. Powodziło się jej całkiem dobrze, aż do 29 października 1957 r. To właśnie tego dnia około godziny 16.30 została zamordowana. Tak przynajmniej orzekli lekarze.

Na podstawie sekcji zwłok stwierdzono, że kobieta została uduszona, wcześniej jednak morderca szarpał się z nią i stąd wzięły się na jej ciele sińce, zadrapania i długa na trzy centymetry rana z tyłu głowy. Nieznany był motyw zabójstwa. Mimo że w mieszkaniu znaleziono biżuterię, brylanty, drogie futra i ok. 1000 marek gotówki, nie można było wykluczyć zbrodni na tle rabunkowym.

 

Inne powody popełnienia morderstwa też były możliwe. W grę wchodziła nawet zbrodnia polityczna, ponieważ do klientów Rosemarie Nitribitt należało kilku prominentnych ludzi w Niemczech. W dwóch notesach z 1956 i 1957 r. znaleziono nie tylko zaszyfrowane informacje o zarabianych przez nią sumach, ale też nazwiska i numery telefonów paru znanych osób. Poza tym były zdjęcia, na których rozpoznano kilku przemysłowców i wysokich rangą urzędników państwowych, oraz… magnetofon ukryty w szufladzie stolika, który stał opodal łóżka.

Na początek policja przesłuchała kilku sąsiadów kobiety, ale ci wiedzieli niewiele. Równie bezowocny był wywiad przeprowadzony wśród frankfurckich „dam do towarzystwa”. Od nich policja dowiedziała się tylko tego, że Rosemarie Nitribitt nie cieszyła się sympatią wśród koleżanek po fachu, nie lubili jej też miejscowi sutenerzy. Uważali, że Rosemarie była wyniosła i zarozumiała. Kłuła ich też w oczy swoją limuzyną marki Mercedes, którą jeździła po ulicach Frankfurtu. Ba – nosiła kapelusz… dobrany pod kolor auta!

Policja nigdy nie ujawniła pełnego grona klientów panny Nitribitt, zapewniała jednak, że nie było wśród nich nikogo znaczącego. Nie była to prawda. W trakcie śledztwa takich nazwisk pojawiło się kilka, a jednym z nich był Harald von Bohlen und Halbach, potomek i dziedzic fortuny Kruppów. O jego związkach z zamordowaną policja dowiedziała się dzięki znalezionej w mieszkaniu ofiary butelce wina Beaujolais. Posiadała ona znak rodzinnych piwnic Kruppów.

Harald był nie tylko kochankiem, ale też powiernikiem dziewczyny. Pisał do niej listy o bardzo osobistym charakterze, nagrywał się na magnetofon, dawał prezenty, mówił o miłości, ale w ściślejszy związek z bądź co bądź prostytutką nie zamierzał się angażować. Wroga Rosemarie była też jego rodzina. W obawie przed skandalem uznała ona nawet, że potomka trzeba wysłać gdzieś za granicę, daleko od Niemiec. Wybór padł na Afrykę. Harald von Bohlen und Halbach do popełnienia morderstwa nie przyznał się, policja dość szybko wykluczyła go z grona podejrzanych. Nie dość, że nie miał motywu, by zabić kochankę, to mógł wykazać się alibi na czas, w którym, jak podejrzewano, kobieta została zamordowana. Cały zatrudniony w rezydencji Kruppów personel potwierdził, że 29 października 1957 r. Harald przebywał w Essen. Policja musiała szukać dalej – teraz postanowiono przyjrzeć się jednak trochę lepiej klientom prostytutki, zwłaszcza tym, z którymi Rosemarie Nitribitt spędziła ostatnie chwile życia. Ponieważ nikt taki nie miał ochoty zgłosić się dobrowolnie, zdecydowano się na szantaż. Policja zagroziła, że opublikuje zdjęcia i zapiski znalezione w mieszkaniu zamordowanej…

ZAMORDOWANA MATA HARI?

Odzew był niemal natychmiastowy. Zaczęli zgłaszać się mężczyźni nie tylko z Frankfurtu i Niemiec, ale też z Amsterdamu, Londynu i Brukseli. Różni to byli ludzie. Urzędnicy, kupcy, biuraliści, dziennikarze, paru polityków. Najpierw wzięto pod lupę Güntera Sachsa, znanego we Frankfurcie playboya. Gdy przedstawił on wiarygodne alibi, zatrzymano Rudolfa E., 52-latka z Monachium. Przez siedem dni z rzędu przesłuchiwano go i oskarżano o zbrodnię, choć rozpaczliwie zapewniał, że jest niewinny. Gdy w końcu nagle postanowiono go wypuścić, mężczyzna dostał zawału serca i zmarł.

Tymczasem w prasie i na ulicy zaczęły pojawiać się różne, czasami absurdalne teorie, dotyczące śmierci prostytutki. Ponieważ śledztwo w niepojęty sposób ślimaczyło się, najpierw pojawiły się głosy, że kobietę zamordował człowiek na tyle wpływowy, by zablokować pracę organów ścigania, a później wypłynęła teoria o szpiegowskim tle zbrodni. Trudno temu się dziwić. Pod koniec lat 50. XX w. w Europie Zachodniej wyszło na jaw kilka afer szpiegowskich z udziałem prostytutek.

 

Przez pewien czas policja brała pod uwagę również ten wątek, ale wkrótce go porzucono. Przyjęto, że Rosemarie zginęła z ręki kogoś, kogo dobrze znała. Ponieważ Harald von Bohlen und Halbach odpadał, skupiono się na Heinzu Pohlmannie, biseksualiście, notorycznym dłużniku i człowieku skazanym na 18 miesięcy więzienia za oszustwo. Tak przedstawiony został w mediach.

Powodów do zatrzymania Pohlmanna policji rzeczywiście nie brakowało. Nie dość, że nie przedstawił alibi na czas zbrodni, to jeszcze na dodatek miał powód, by zabić. Pod koniec października 1957 r. jak zwykle brakowało mu pieniędzy, a tymczasem Nitribitt miała sporo gotówki w mieszkaniu. Ponoć odłożyła 20 tys. marek na zakup nowego pierścionka. Pieniędzy tych nigdzie nie znaleziono, natomiast krótko po zbrodni sytuacja finansowa Pohlmanna uległa nagłej poprawie. Pospłacał wszystkie swoje długi i wyszedł na prostą.

Podejrzenia policji nasiliły się jeszcze bardziej, gdy w 1959 r. Pohlmann ogłosił na łamach pisma „Quick” cykl artykułów na temat morderstwa swej znajomej. Przedstawił sprawę z własnego punktu widzenia, zdradzając przy tym kilka faktów, których policja nie znała. Pohlmann nie wspomniał o nich w czasie przesłuchania, a to budziło podejrzenia. Obciążający był też zdaniem policji fakt, iż w dniu śmierci Nitribitt Pohlmann gotował ryż na mleku. Podczas sekcji zwłok prostytutki ustalono, że przed śmiercią jadła ona ten sam posiłek.

Proces rozpoczął się latem 1960 r. i był to typowy proces poszlakowy. Policja miała niewiele dowodów winy Pohlmanna, a do tego obronie udało się bezlitośnie obnażyć wszystkie błędy, które popełniono podczas śledztwa. A tych było sporo. W efekcie Pohlmann został uniewinniony. Rosemarie Nitribitt pochowano na cmentarzu północnym w Düsseldorfie, jednak jej czaszkę trzymano jeszcze przez jakiś czas w policyjnym muzeum. Złożono ją w końcu do grobu w 2008 r.

Akta sprawy morderstwa na Stifistrasse do dziś znajdują się w archiwum w Wiesbaden. Oznaczone numerem 33233 zawierają informacje, które mówią nie tylko o samej zbrodni, ale też o życiu ofiary. To gotowy scenariusz filmu.