Zapomniane wojny najemników

Czy niemiecki oficer z Krzyżem Żelaznym na piersi, polski pilot bohater i belgijski farmer mogli walczyć w imię jednej sprawy? Mogli. I walczyli w zapomnianych wojnach najemników lat 60. i 70. XX wieku.

Fale oszalałych Murzynów szły, biegły, padały, podrywały się znowu… Rycząc i strzelając na oślep, niebezpiecznie się zbliżały. Zamontowany na jeepie karabin maszynowy drgał w moich rękach krótkimi seriami. Pot zalewał mi twarz i tylko nadludzkim niemal wysiłkiem woli tłumiłem ogarniającą mnie panikę (…). Osiemnasta taśma kończyła się… Madou, mój szofer, po omacku doczepiał dziewiętnastą (…). Szofer sam już strzela z ręcznej broni. Pół taśmy… Wróg już blisko… Już muszę zataczać lufą coraz większy łuk. Taśma kończy się – oto fragment niesamowitych wspomnień Rafała Gan-Ganowicza – Polaka walczącego w latach 60. w Kongu. Właśnie w tym afrykańskim państwie zaczęła się historia najemników naszych czasów.

KATANGA – POCZĄTEK LEGENDY

Po II wojnie światowej Afryka była skazana na kłopoty. Mocarstwa kolonialne po 1945 roku nie miały sił na utrzymanie dotychczasowego stanu posiadania. Sęk w tym, że rdzennym mieszkańcom kolonii brakowało elit, które przejęłyby władzę w sposób odpowiedzialny. Byłe kolonie czekał los pasażerskiego statku, z którego nagle schodzą wszyscy oficerowie – po prostu katastrofa.

Kongo w XIX wieku było osobistą posiadłością króla Belgów. Po wojnie Belgowie opracowali plan stopniowej rozpisanej na 30 lat dekolonizacji. Jednak w 1960 roku te zamiary nagle wzięły w łeb. Stolica belgijskiego Konga Leopoldville sąsiadowała bowiem przez rzekę Kongo ze stolicą Konga francuskiego Brazzaville. W 1960 roku Francuzi wymęczeni walkami o zachowanie władzy w Wietnamie i Algierii ogłosili niepodległość „swojego” Konga – tę wiadomość natychmiast podchwycono w kolonii belgijskiej. Europejczycy musieli wycofać się niemal od razu, przez kraj zaczęła się przetaczać fala zamieszek. W niepewnej politycznie sytuacji w lipcu najbogatsza prowincja – Katanga z inspiracji belgijsko-brytyjskiej Kompanii Wydobywczej Górnej Katangi ogłosiła secesję. Belgijskie władze chciały w ten sposób zostawić pod swoją kontrolą pełen bogactw naturalnych region, z którego kopalni m.in. pochodził uran wykorzystywany w amerykańskim projekcie Manhattan.

Prezydentem nowego państwa został Moise Czombe. W tym czasie resztę Konga ogarniał chaos – pierwszy premier Patrice Lumumba został we wrześniu aresztowany przez pułkownika Josepha Mobutu, a w styczniu 1961 roku zamordowany. Wtedy ONZ rozpoczęła interwencję zbrojną.

Czombe był zdecydowany walczyć o władzę i z Lumumbą, i z Mobutu, a potem nawet z wojskami ONZ. Kilkunastu tysiącom poborowych brakowało jednak dowódców. Czombe zdawał sobie sprawę z tej słabości – dlatego rozpoczął werbunek białych najemników, którzy mieliby poprowadzić katangijskich żołnierzy.

To był strzał w dziesiątkę! Po drugiej wojnie światowej i mniejszych- – lokalnych konfliktach prowadzonych tuż po jej zakończeniu, w Europie były- całe legiony żołnierzy, których własne armie już nie potrzebowały. Teraz mogli znów wrócić do gry – i to za grube pieniądze!

POLAK, NIEMIEC DWA BRATANKI?

Do Katangi ściągnęło w pierwszym rzucie około 500 najemników – trafili do oddziałów mieszanych, w których mniej więcej około 20 białych oficerów dowodziło 80 Katangij- czykami. Ponadto z około 200 kolejnych najemników – głównie Brytyjczyków i Południowoafrykańczyków – stworzono dowodzone przez Mike’a Hoare 4. Commando, które miało stanowić grupę szybkiego reagowania.

 

Hoare w książce „Droga do Ka- lamaty” pisze, że sprzęt, w jaki zostali wyposażeni, okazał się pierwszorzędnej jakości. „Nie było to dla nas zaskoczeniem, wiedzieliśmy, że kompania wydobywcza płaci za wszystko” – wyjaśnia Hoare i wylicza, że jego grupa miała 6 jeepów, wiele kilkutonowych ciężarówek, furgony Volks- wagena, dobrą łączność. Jako podstawową broń żołnierze otrzymali fabrycznie nowe karabiny belgijskie FN FAL, karabiny maszynowe MAG oraz pistolety FN Browning HP jako broń boczną. Tak właśnie najczęściej będą w Afryce działać wszystkie grupy najemników – lekko uzbrojone, bardzo mobilne, wykorzystujące samochody terenowe jako ruchome stanowiska broni maszynowej.

Mike Hoare to postać o ciekawym życiorysie – jego rodzice byli Irlandczykami, ale urodził się w Indiach. Służył w armii brytyjskiej i odszedł z niej w stopniu majora. W cywilu próbował sił jako armator – pływał po Morzu Śródziemnym małym stateczkiem z własną rodziną jako załogą. W RPA starał się rozkręcić firmę organizującą safari, potem trafił do Katangi.

Jeszcze barwniejszą drogę niż Hoare miał za sobą kolejny najemnik – Jan Zumbach, słynny pilot z Dywizjonu 303. Kto czytał jego autobiografię, ten wie, że as myśliwski i kawaler orderu Virtuti Militari był najczystszej wody łowcą przygód. Po 1945 roku zajmował się szmuglem zegarków ze Szwajcarii, przemytem ludzi, miał knajpę w Paryżu, a kiedy otrzymał w 1961 roku szansę latania bojowego w Katandze – natychmiast tam pojechał. „Byłbym głupcem, gdybym z tego nie skorzystał” – napisał o swojej decyzji po latach.

Czombe powierzył Zumbachowi stworzenie lotnictwa, również za pieniądze kompanii wydobywczej. Zakupiono 5 jednosilnikowych szkolno-bojowych harvardów oraz dwa odrzutowce, których jednak nie wprowadzono do akcji przed upadkiem secesjonistów. Zumbach opracował taktykę – jego maszyny najpierw bombardowały zbuntowane wioski, a po takim preludium wchodziły do nich oddziały dowodzone przez Jeana „Black Jacka” Schramme’a, byłego kongijskiego farmera.

Próba zdobycia niepodległości przez Katangę kończy się jednak na przełomie 1962 i 1963 roku klęską i oddziały ONZ zajmują stolicę prowincji Elizabethville, szwedzkie odrzutowce Saab niszczą na ziemi samoloty Zumbacha. Najemnicy uciekają, a Czombe trafia do aresztu domowego. Ale nie na długo. Kiedy w 1964 roku wojska ONZ wycofują się z Konga, natychmiast rozpoczyna się komunistyczna rebelia Simby (w języku suahili lew) inspirowana przez Kubę i Chiny. W Kongu działa „czerwony najemnik” Che Guevara, motłoch morduje białych w Stanleyville. Pod naporem pożogi zalewającej dwie trzecie kraju premierem państwa zostaje… Moise Czombe. Od razu ściąga wypróbowanych współpracowników – Mike’a Hoare oraz ponownie uruchamia zaciąg najemników. Tym razem kondotierzy mają wsparcie nie tylko Belgów, ale też Amerykanów. W operacji Dragon Rouge nowy oddział Hoare’a – 5. Commando – oraz belgijscy spadochroniarze wsparci przez samoloty pilotowane przez lotników wynajętych przez CIA odbijają Stanleyville i ewakuują 1600 osób (białych pracowników zagranicznych firm oraz misjonarzy). Do Konga wkrótce napływa kolejnych kilkuset najemników. To właśnie wtedy przez belgijską ambasadę Konga do Afryki trafił Gan-Ganowicz, który w 1950 roku jako osiemna- stolatek uciekł z komunistycznej Polski. Zaciąg wyglądał jak zgłoszenie do każdej innej armii – komisja lekarska, przejrzenie papierów wojskowych i decyzja o werbunku.

Brano każdego, kto miał odpowiednie kwalifikacje – kiedy Gan-Ganowicz przyjechał do Konga, wśród żołnierzy 5. Commanda znajdował się odznaczony Żelaznym Krzyżem Siegfried Müller. Zwerbowany w RPA żołnierz Wehrmachtu urodził się w Krośnie nad Odrą. Miał na koncie walki w Polsce, Francji i Rosji. Po wyjściu z amerykańskiej niewoli pracował w hufcach pracy, próbował zaciągnąć się w 1956 roku do Bundeswehry, ale ostatecznie znalazł zatrudnienie w koncernie British Petroleum. Anglicy wysłali go – o ironio! – na Saharę, aby oczyszczał pustynię z min postawionych przez dawnych towarzyszy broni z Afrika Korps. Stamtąd Müller trafił do RPA, a potem do Konga. Na zdjęciu z okresu walk widać uśmiechniętego mężczyznę w berecie, bluzie mundurowej brytyjskiego kroju i… z Żelaznym Krzyżem na lewej piersi. Miał wtedy 44 lata i był najstarszym żołnierzem grupy Hoare’a.

OBETNĄ CI RĘCE I STOPY…

Wojna w Kongu była okrutna i nieludzka. Hoare w książce przytacza rozmowę z Bertiem Palmerem, komendantem jednego z posterunków, a zarazem oficerem odpowiedzialnym za skatowanie wziętego do niewoli jeńca z plemienia Ba- luba. Hoare ochrzania Palmera i żąda wysłania jeńca żywego – zgodnie z zasadami – do dowództwa. „Zgodnie z zasadami? Boże Wszechmogący! – odpowiada Palmer. – Jak myślisz, gdzie jesteś, do diabła? To nie jest cholerna 8. Armia w Benghazi, konwencja genewska i całe to gówno! To jest Kongo, człowieku! To jest najczarniejsza cholerna Afryka! Wiesz, co ci zrobią, jeśli cię złapią? Zawloką do środka wioski i obetną stopy i dłonie. Wsadzą w tyłek bambusowy kij. A kiedy jeszcze będziesz żyć, zaczną zdzierać skórę!”. Hoare mimo to wydał rozkaz odwiezienia jeńca. Dwa dni później dowiedział się, że skatowany jeniec wbrew poleceniu został zastrzelony.

 

Z kolei Gan-Ganowicz opisał historię, jak w pobliżu jednej z wiosek, którą jego posterunek ochraniał, pojawili się „ludzie-krokodyle”, czyli ludożercy. Wioska straciła kilku mieszkańców, rybacy z obawy o życie przestali wypływać na połów. Polak wysłał więc oddział, aby wybić przerażających przybyszów. Następnego dnia poszedł na miejsce potyczki. „Wygasłe ognisko, nad nim na dwóch krzyżakach drąg służący za rożen, a wokół niedojedzone szczątki ludzkie. W trawie obcięte głowy. Głowy ludzi, których znałem: dwóch rybaków z plemienia M’Wabu” – napisał w „Kondotierach”.

Choć Kongo było piekłem, nie brakowało chętnych, aby zarabiać w nim pieniądze. Brudne czy nie – ważne, że niemałe. Chociaż nie tylko o pieniądze chodziło.

„Zbiorowisko żołnierzy, od doświadczonych, zawodowych zabójców po idealistów o dzikich oczach, przekonanych, że ratują świat przed komunizmem. (…) Bez względu na powody, ci żołnierze byli przeważnie bezwzględni, twardzi i pozbawieni skrupułów. Byli znani pod określeniem »les affreux« – straszni” – podsumowała najemników Catherine Hoskyns, brytyjska badaczka procesów politycznych i późniejsza profesor Uniwersytetu Coventry w opracowaniu „Kongo od uzyskania niepodległości”. I najemnicy tacy już zostaną – w latach 80. Gary Perlstein, profesor uniwersytetu stanowego w Portland, przepytał kilkudziesięciu amerykańskich żołnierzy do wynajęcia (wybrał wyłącznie takich, którzy pracowali dla innych rządów, co oznaczało złamanie amerykańskiego prawa). „Wszyscy zostali najemnikami z podobnych powodów. Potrzeba przygody i emocji, pokusa zarobku oraz wiara w sprawę, za którą warto walczyć, to były trzy najczęstsze powody. Według mediów i politycznych komentatorów liczą się pieniądze, ale te rozmowy pokazały, że nie są one najważniejszym powodem” – napisał Perlstein w pracy o wymownym tytule „Najemnik jako społeczny bandyta: spojrzenie wstecz”.

„Psy wojny? Na pewno. Najemnicy? Niezupełnie. (…) Na wojnie szuka się czego innego. Czegoś, czego smak poznałem dopiero później: męskiej, wiernej przyjaźni, przygody, a przede wszystkim ciągłego wystawiania się na próbę” – opisywał swoich kongijskich kompanów Gan-Ganowicz, który jako najważniejszy powód do walki uznawał porachunki z Sowietami.

Ile tak naprawdę zarabiali ówcześni najemnicy? Hoare pisze, że zwykły żołnierz jego komanda otrzymywał w 1961 roku 300 dolarów miesięcznie (dzisiaj, w zależności od metody obliczeń, byłoby to niecałe 2700 dolarów) – jak sam ocenia, dwa razy więcej niż wykwalifikowany rzemieślnik w RPA. On sam jako kapitan zarabiał 600 dolarów.

Anthony Mockler zebrał trochę danych w książce „Nowi najemnicy”, wydanej pod koniec lat 80. Wynajmowani przez CIA Francuzi walczący w Angoli w latach 70. zarabiali 3500 dolarów miesięcznie. 2000 dolarów otrzymywali kondotierzy walczący podczas przewrotu w Beninie w 1977 r. Mockler przytacza jednak przykłady, że niektórzy najemnicy „dorabiali” sobie podczas misji – po prostu grabili to, co im wpadło w ręce podczas walk. W Kongu w latach 1964-1965 żołnierze wysadzali w powietrze sejfy w bankach i domach prywatnych. W Stanleyville sejf w jednej z willi zawierał aż 65 tysięcy dolarów! Okazję do zarobku stwarzał Wśród „wybrańców” – zapraszano tylko znanych i sprawdzonych ludzi – pojawił się Rafał Gan-Ganowicz, który razem z grupą Jemeńczyków zestrzelił ze zwykłego karabinu maszynowego nowoczesny myśliwiec MiG-21, w dodatku pilotoway przez radzieckiego pułkownika.

Jemeńscy najemnicy byli jednak za słabo uzbrojeni do walki z wojskami dysponującymi egipskim sprzętem – nie mieli pojazdów pancernych, lotnictwa, a ich najcięższą bronią były moździerze Hotchkiss-Brandtkal. 120 mm, nienadające się do niszczenia czołgów. Do tego celu wykorzystywano amerykańskie bazooki. Gan-Ganowicz szkolił Jemeńczyków właśnie w posługiwaniu się tą wyrzutnią.

 

Konflikt w Jemenie zakończył się ostatecznie „remisem” – wojska egipskie wycofały się, a rojaliści i republikanie utworzyli wspólny rząd uznany przez Arabię Saudyjską. Wojna ta pokazała jednak pewien trend – niekorzystny dla najemników. Jeśli ich przeciwnik nawiązywał kontakty z obozem państw socjalistycznych, otrzymywał pomoc od Moskwy – ciężki sprzęt, czołgi i samoloty razem z wykwalifikowaną obsługą.

Ten schemat zadziała! w Angoli, państwie na południowym zachodzie Afryki. W tej byłej portugalskiej kolonii o niepodległość walczyły trzy ugrupowania – FNLA, czyli Narodowy Front Wyzwolenia Angoli, lewicujący i popierany przez blok państw radzieckich MPLA – Ludowy Ruch Wyzwolenia Angoli oraz UNITA – Narodowy Związek na rzecz Całkowitego Wyzwolenia Angoli. W 1975 roku Portugalczycy wycofali się i wtedy MPLA po jednej stronie oraz popierane przez RPA i USA UNITA i FNLA po drugiej zaczęły walczyć między sobą. Naprzeciw siebie stają wojska kubańskie, w tym oddziały pancerne wyposażone w czołgi T-55, oraz jednostki armii RPA wspierane przez najemników związanych z FNLA. Jednak w lutym 1976 roku kontrolowany przez MPLA rząd Angoli zostaje uznany przez Organizację Jedności Afrykańskiej i RPA wycofuje oddziały. Najemnicy zostają bez wsparcia.

Skutki braku odpowiedniej organizacji i zaplecza dla zaciężnych oddziałów ilustruje historia jednej z kilku działających w Angoli grup – dowodzonej przez pułkownika Tony’ego Callana. Ten oficer był w rzeczywistości Cypryjczykiem z brytyjskim paszportem

o nazwisku Costas Georgiou. Miał za sobą służbę w Irlandii Północnej w Regimencie Spadochronowym, gdzie zyskał markę świetnego strzelca, ale nigdy nie osiągnął wyższego stopnia niż kapral. Po przejściu do cywila poznał jednak emisariuszy Holdena Roberto, przywódcy FNLA, i wyjechał do Angoli. Tam wziął udział w potyczce, walnie przyczyniając się do odparcia licznego oddziału MPLA, czym zrobił takie wrażenie na przedstawicielach FNLA, że ci powierzyli mu zebranie małego, kilkunastoosobowego oddziału najemników. Grupę rozbudowano potem do niepełnego batalionu, ale wśród jego żołnierzy było wielu tubylców oraz Europejczyków z bardzo mizernym wyszkoleniem wojskowym. Z tego powodu oraz braków w zaopatrzeniu w żywność i amunicję grupa Callana została rozbita, a on sam i jego współpracownicy – pojmani przez władze ustanowione przez MPLA. W tzw. procesie w Luandzie Georgiou i czterech innych najemników skazano na rozstrzelanie, kilkunastu innych otrzymało wyroki od 16 do 30 lat więzienia.

DENARD NA DESKACH

Mniej więcej w tym samym czasie dotkliwą porażkę poniósł wspomniany Bob Denard. W 1977 roku dowodził nieudanym zamachem stanu organizowanym przez Front Wyzwolenia i Odrodzenia Beninu, a w rzeczywistości inspirowanym przez rząd Francji, niezadowolony z lewicowych sympatii prezydenta Beninu. Początkowo wszystko szło dobrze, transportowy samolot z setką najemników i Denardem wylądował bez przeszkód, żołnierze opanowali lotnisko i ruszyli w kierunku stolicy. Co z tego, skoro ktoś z portu lotniczego zdążył przekazać ostrzeżenie, po którym w ciągu kilkudziesięciu minut armia Beninu zdążyła zablokować dojazd do pałacu prezydenckiego. Rajd najemników ugrzązł w ulicznych potyczkach, a po kilku godzinach Denard uznał się za pokonanego i nakazał odwrót na lotnisko. Benińscy żołnierze okazali się wystarczająco liczni i odważni, by odeprzeć atak zawodowców. Wystarczyło im kilkadziesiąt minut, aby zorganizować sprawną obronę.

Notabene Denard często pojawiał się w incydentach i zamachach, które dziwnym trafem dotyczyły państw w orbicie zainteresowań Francji. Wniosek jest prosty – był człowiekiem od brudnej roboty francuskiego MSZ, załatwiał skrycie i nielegalnie to, na co demokratyczna Republika Francuska nie mogła sobie oficjalnie pozwolić.

Denard (w rzeczywistości Gilbert Bourgeaud) zaczął karierę w Katandze i właśnie tam poznał Rogera Faulques’a, przez którego już na zawsze związał się z tajnymi służbami Republiki Francuskiej. Razem z nim był krótko w Jemenie w 1963 roku, potem znów wrócił do Konga. W maju 1968 działał w Paryżu podczas potężnego kryzysu politycznego, jaki wtedy sparaliżował Francję i omal nie skończył się wyprowadzeniem przez gen. Charles’a de Gaulle’a wojsk na ulice. Denard pomagał tłumić zamieszki studenckie, które były iskrą inicjującą lewicowe demonstracje. W 1976 roku wspiera w Angoli oddziały UNITA, rok później bierze udział w nieudanym puczu w Beninie.

 

W 1975 roku zorganizował pierwszy zamach stanu na Komorach, niewielkim archipelagu położonym pomiędzy Afryką a Madagaskarem. Komory, dotąd należące do Francji, w 1975 roku ogłosiły niepodległość, ale ich nowy prezydent Ahmed Abdallah nie spodobał się Paryżowi. Denard wsparł jego przeciwnika Ali Soiliha i zorganizował przewrót. Jednak w ciągu następnych trzech lat Soilih zmienił się nie do poznania (być może przeszedł niewykryty udar mózgu): zaczął się zachowywać jak szaleniec. Kazał zastrzelić wszystkie czarne psy, bo ktoś mu wywróżył śmierć z ręki białego człowieka z czarnym psem, spalił rządowe akta… W 1978 roku do Denarda zgłosił się Abdallah i zaoferował podobno 2 miliony dolarów… za przywrócenie go do władzy! Paryż również wolał mieć na Komorach kogoś zaufanego, więc nic nie stało na przeszkodzie nowej akcji. Denard zebrał grupę 46 ludzi i trawlerem „Massiva” dotarł na wyspy. Oddział wylądował w nocy i po kryjomu dotarł do pałacu prezydenckiego, gdzie zastano Soiliha z trzema dziewczętami, oglądającego pornograficzny film. Według najpopularniejszej wersji wydarzeń Denard zastrzelił prezydenta, jego ciało przywiązał do maski jeepa i następnego dnia objechał stolicę, uświadamiając wszystkim nastanie nowych porządków.

Abdallah rządził przez następnych 10 lat, ale to otoczony swoimi najemnikami Denard był najważniejszą figurą na wyspach. Opływał w dostatki, przeszedł na islam, ożenił się z kilkoma kobietami. Ta kondotierska idylla trwała do 1989 roku, kiedy Abdallah zginął w pałacowej strzelaninie – okoliczności śmierci prezydenta nie są jasne. Denard ogłosił przejęcie władzy, ale wtedy wmieszała się już Francja, wysyłając regularnych komandosów po swojego dawnego pupila. Denard stracił wszystko, został wygnany do RPA, ale nie dał za wygraną. Jakby nie widząc, jak bardzo się zmienił świat, w 1995 roku pojawił się znów na Komorach z trzydziestoma najemnikami i obalił prezydenta Saida Mohameda Djohara! Na pewno Denardowi nie można odmówić fantazji… Miał wtedy 66 lat. Jednak Francja momentalnie interweniowała, ostatecznie usuwając starego psa wojny z jego wymarzonej wyspy. W Paryżu Denard trafił przed sąd. Wyrok: 5 lat w zawieszeniu za be- niński przewrót. Zmarł w 2007 roku.

Razem z nim odeszła epoka kondotierów, a ich miejsce zajęli pracownicy PMC, czyli Private Military Companies służący w Iraku, Afganistanie, na zlecenia wielkich mocarstw i za wielkie pieniądze. Ich usług nie kupuje się już w małych knajpkach i ustronnych hotelikach – ale rozpisuje przetargi i wystawia faktury. Znak czasu.