Zaraza na stadionie

Nie potrzeba ataku terrorystycznego, by doszło do wybuchu groźnej epidemii. Wystarczą igrzyska olimpijskie albo Euro 2012

Olimpiada w  Londynie może mieć poważne konsekwencje dla zdrowia, bezpieczeństwa i aktywności ekonomicznej na całym świecie – napisali uczeni na łamach czasopisma naukowego „The Lancet Infectious Disease”, dodając, że niebezpieczeństwo dotyczy zarówno mieszkańców państwa gospodarza, jak i przyjezdnych. Nie podali co prawda konkretów, ale wiadomo już, że w grę może wchodzić kilka różnych chorób zakaźnych.

Przejdziem odrę?

„Jest jeszcze trochę za wcześnie, aby stwierdzić, który z zarazków będzie stanowił największe zagrożenie. Ale poważnym kandydatem jest z pewnością wirus odry” – mówi „Focusowi” dr Kamran Khan, specjalista chorób zakaźnych ze St. Michael’s Hospital w Toronto, twórca programu Bio.Diaspora, który ma służyć podczas olimpiady do monitorowania sytuacji epidemiologicznej. Choroba ta wydaje się dziś mało groźna, ale to pozory. 

Po pierwsze spada odporność na wywołującego ją wirusa. To skutek mody na nieszczepienie, która panuje w wielu państwach Europy Zachodniej. Tylko w ubiegłym roku zdiagnozowano tam większość spośród prawie 30 tys. wszystkich nowych przypadków odry na kontynencie (rok wcześniej było ich niemal pięć razy mniej). Po drugie choroba ta jest niesłychanie zakaźna – „łapie” ją każda osoba niezaszczepiona, która nie chorowała wcześniej, a miała kontakt z chorym. Po trzecie znane są przypadki roznoszenia się wirusa odry wśród uczestników dużych imprez sportowych – np. podczas olimpiady w Vancouver z 2010 roku. Po jej zakończeniu w prowincji Kolumbia Brytyjska, gdzie odbywała się impreza, odnotowano aż 85 nowych zachorowań (zwykle jest ich kilka w ciągu całego roku).

Odra to jednak problem nie tylko dla Zachodu. Powinni się z nią liczyć także kibice mistrzostw Europy w piłce nożnej, które w czerwcu rozpoczną się w Warszawie. Taki-go zdania jest dr Paweł Grzesiowski, pediatra z Instytutu Profilaktyki Zakażeń i Polskiego Towarzystwa Wakcynologii. „Źródłem zakażenia może być chore dziecko z Europy Zachodniej, które wraz z rodzicami przyjedzie  na Euro 2012 do Polski” – przewiduje. 

Jak poważne mogą być następstwa tej choroby, dowodzi historia Michała Kołodziejczyka – dziennikarza sportowego „Rzeczpospolitej”, który zachorował podczas mundialu w RPA w 2010 roku. „Chciałem napisać artykuł o szamanie, który przewiduje wyniki meczów. W drodze do niego spotkałem matkę z małym chłopczykiem. Był zakatarzony. Bardzo tęskniłem za swoim dzieckiem, więc pogłaskałem go po główce. Jestem niemal pewien, że zaraziłem się właśnie od niego” – wspomina. Z dnia na dzień czuł się coraz gorzej. Wciąż jednak pracował, aż pewnego ranka obudził się z wysoką gorączką. Zgłosił się do szpitala, następnego dnia pojawiła się wysypka, ale z początku lekarze nie mogli dojść, co to za choroba. Dla zbicia wysokiej gorączki węzły chłonne okładano mu lodem. Ze szpitala wyszedł po 10 dniach – skutki uboczne działania sterydów, którymi był leczony, sprawiły, że przez ten czas przybrał na wadze dziewięć kilogramów. 

Wielkie mistrzostwa HIV

Swoje święto będą też miały wszelkie choroby przenoszone drogą płciową. Wielkie imprezy sportowe przyciągają nie tylko tłumy kibiców, ale też prostytutek. Efekt? Podczas mundialu w Niemczech w 2006 roku najbardziej zakorkowanym miejscem we Frankfurcie była dzielnica „czerwonych latarni”, gdzie pijani kibice zasypiali dosłownie na ulicach. Nic dziwnego – przed rozpoczęciem turnieju do kraju przyjechało 40 tys. prostytutek z Europy Wschodniej, które wsparły prawie 400 tys. swych niemieckich koleżanek. 

Z takich okazji skrzętnie korzystają śmiercionośne mikroby. Po zakończeniu mistrzostw Europy w  piłce nożnej w  2004 r. w Portugalii wykryto niemal sto nowych przypadków zakażenia HIV-2 (normalnie jest ich najwyżej kilka). Ta odmiana wirusa występuje głównie wśród mieszkańców Afryki Zachodniej, podczas gdy w Europie dominuje HIV-1. Epidemiolodzy uznali, że HIV-2 mógł dotrzeć do Portugalii wraz z afrykańskimi kibicami. 

Dla nas z kolei zagrożeniem jest Ukraina – nasz partner przy organizacji Euro 2012. Z wirusem HIV żyje tam aż 350 tys. osób – dziesięć razy więcej niż w  Polsce. Zaledwie kilkanaście tysięcy z nich przyjmuje leki antyretrowirusowe (zmniejszają one liczbę kopii wirusa w organizmie, co obniża także ryzyko zakażenia drugiej osoby). A że ceny usług ukraińskich prostytutek są dla zachodnich kibiców śmiesznie niskie, wielu z nich może przywieźć z mistrzostw przykrą „pamiątkę”. Mają temu zapobiec prowadzone podczas Euro 2012 akcje uświadamiające. „Opierając się na doświadczeniach innych krajów, planujemy szereg działań profilaktycznych, m.in. kibicom w Polsce będą rozdawane przygotowywane przez nas pakiety edukacyjne” – tłumaczy dr Anna Marzec-Bogusławska, dyrektor Krajowego Centrum ds. AIDS. Zestaw zawiera prezerwatywę i ulotkę z informacją, jakie zachowania mogą prowadzić do zakażenia. Partnerami akcji będą m.in. zagraniczne ambasady, które wydrukują materiały w swoich ojczystych językach. 

O skuteczności podobnych działań przekonany jest Michał Kołodziejczyk. „Psychoza strachu przed HIV, jaka została rozpętana w zagranicznych mediach przed rozpoczęciem mundialu w RPA, sprawiła, że kibice na miejscu zachowywali się zupełnie inaczej niż na innych tego rodzaju imprezach” – opowiada dziennikarz. Po meczach grzecznie wsiadali do podstawionych autobusów i jechali do hoteli, gdzie pili we własnych pokojach. Nawet hotelowe restauracje świeciły pustkami, a panie z głębokimi dekoltami siedzące przy barach narzekały, że nie mają pracy. Nieustanne przypominanie przerażających faktów (co piąty mieszkaniec RPA żyje z HIV) zrobiło swoje. 

Maczugowiec kontratakuje

 

Zza wschodniej granicy na polskie stadiony może także trafić błonica. Jest wywoływana przez bakterie zwane maczugowcami, które po wniknięciu do organizmu wytwarzają groźną toksynę. „W latach 90. XX wieku w byłych republikach ZSRR doszło do załamania się systemu szczepień i wybuchu epidemii błonicy. Zachorowało 200 tys. osób, z czego 5 tys. zmarło” – opowiada dr Aleksandra Zasada z Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego – Państwowego Zakładu Higieny. Do dziś w krajach tych błonica występuje częściej. W Polsce mamy przeciwko niej obowiązkowe szczepienia, ale z wiekiem nabyta w ten sposób odporność zaczyna spadać. A o zakażenie nietrudno, ponieważ maczugowce błonicy przenoszą się drogą kropelkową (poprzez kaszel czy kichanie) i mogą pozostawać na przedmiotach dotkniętych przez osobę chorą. Oby więc lato było upalne – owe bakterie nie lubią słońca i giną już w temperaturze 55 stopni Celsjusza. 

Drogą kropelkową rozprzestrzeniają się również prątki gruźlicy, na którą mieszkańcy Ukrainy chorują znacznie częściej niż my. „O ile w Polsce rocznie zapada na tę chorobę ok. 20 osób na 100 tys. (co daje osiem tysięcy chorych), o tyle u naszych wschodnich sąsiadów wskaźnik ten wynosi 80 na 100 tys. (czyli ok. 37 tys. przypadków)” – tłumaczy dr Grzesiowski. Kolejne zagrożenie to meningokoki – bakterie żyjące w  gardle człowieka. „Ich nosicielami są najczęściej ludzie młodzi. Tłumy na meczach plus wysiłek fizyczny, zmęczenie i dzielenie się jedzeniem, np. picie z jednej butelki – to optymalne warunki dla uaktywnienia się meningokoków” – ostrzega dr Grzesiowski. Niewielu z nas zaszczepiło się przeciw tym bakteriom (szczepionka nie jest obowiązkowa, a jedynie zalecana). Choroba meningokokowa jest rzadka, ale może prowadzić do rozwoju sepsy, a nawet śmierci.

Sezon na salmonellę

Nic dziwnego, że podczas Euro 2012 w Polsce ma obowiązywać wzmożony nadzór epidemiologiczny. „Zadaniem służb medycznych i sanitarnych będzie codzienne raportowanie centrali nowych przypadków chorób zakaźnych, a w odniesieniu do niektórych z nich (np. zakażeń meningokokami) obowiązek ten będzie natychmiastowy” – zapowiada prof. Andrzej Zieliński z Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego – Państwowego Zakładu Higieny, wchodzący w skład sztabu, który będzie czuwał nad bezpiecznym przebiegiem imprezy. 

Najbardziej prawdopodobny scenariusz zakłada, że podczas mistrzostw pojawi się jedynie fala zatruć pokarmowych – typowa dla miesięcy letnich, kiedy częściej jemy poza domem i w niezbyt higienicznych warunkach. I oby tylko na tym się skończyło…