Zodiak – morderca zakochanych. Czy był nim zdradzony mąż?

Był jednym z najbardziej znanych seryjnych morderców Ameryki, który kpił z tropiących go policjantów. Do dziś nie ustalono jego tożsamości. Czy był nim zdradzony mąż, który wpadł w szał zabijania dowiedziawszy się, że jego żona ma romans z miejscowym sędzią?
Zodiak – morderca zakochanych. Czy był nim zdradzony mąż?

„Wiem, kim jest Zodiak. Żyje i ma się dobrze” – oświadczył Lyndon Lafferty w maju 2012 r., wprawiając Amerykanów w osłupienie. Były policjant z kalifornijskiego patrolu autostrad twierdzi, że poświęcił wiele lat na udowod­nienie swoich racji, a wynikami prywatnego śledztwa podzielił się z czytelnikami swojej książki („The Zodiac Killer Cover Up”). Lafferty winnego serii morderstw, które wstrzą­snęły ludnością San Francisco na przełomie lat 60. i 70., upatruje w 92-letnim mieszkańcu hrabstwa Solano (Kalifornia). Na potrze­by książki nadał mu pseudonim George Russell Tucker, prawdziwe dane przekazując jedynie funkcjonariuszom policji.

Kolegom prowadzącym śledztwo zarzuca niedokładność, bo pod presją opinii publicznej skupili się na złapaniu kogokolwiek, zamiast rzetelnie badać dowody. Według autora morderca wpadł w szał zabijania, dowiedziawszy się, że jego żona ma romans z miejscowym sędzią. Był uzależnionym od alkoholu sprzedawcą nieruchomości. Człowiek, na którego padło podejrzenie, nie bę­dzie mógł się odnieść do zarzutów, bo zmarł na zawał serca kilka tygodni przed publikacją książki, o czym nie wiedział autor.

„Lafferty nie ma wystarczających dowodów, ale jego teoria nie jest nieprawdopodobna” – skomentował Dan Olson, agent FBI. Tym samym książkowy George Russell Tucker stał się jedną z kilkunastu osób podejrzanych o bycie maniakalnym Zodiakiem. Seryjny morderca sprzed czterdziestu lat, który przypisuje sobie co najmniej 37 zabójstw, do dnia dzisiejszego nie został schwytany.

Policjanci nie zgromadzili wystarczających dowodów, by proku­rator mógł komukolwiek postawić zarzuty. Większym grzechem była jednak niekompetencja śledczych, którzy pozwolili zwyrodnialcowi zakpić sobie z nich. Aby to zrozumieć, trzeba się cofnąć o kilka dekad.

 

ZABIJANIE LUDZI TO ŚWIETNA ZABAWA”

Piątek, 20 grudnia 1968 roku. Droga Lake Herman Road, w okolicy Vallejo, jakieś 32 km na północny wschód od San Franci­sco. To tutaj około godziny 23 zatrzymał się chevrolet z 17-letnim Davidem Faradayem i rok młodszą Betty Lou Jensen. Rodzicom dziewczyny powiedzieli, że jadą na koncert bożonarodzeniowy, jednak skręcili w mało uczęszczaną uliczkę dla zakochanych. Spę­dzili tam niecałą godzinę, gdy ktoś zjechał na pobocze, wysiadł ze swojego samochodu i zaczął strzelać w stronę ich pojazdu. Dwoje nastolatków wygramoliło się na zewnątrz przez drzwi od strony pasażera. Ciało Betty Lou znaleziono 10 metrów od samochodu, w jej plecach tkwiło pięć kul. Młody Faraday został zabity jednym strzałem w głowę. Nie było żadnych świadków, żadnych motywów i żadnych podejrzanych.

 

Pół roku później, w piątek, 4 lipca 1969 roku, także doszło do morderstwa. Około północy 22-letnia Darlene Ferrin i 19-letni Michael Mageau zostali postrzeleni, gdy siedzieli w samochodzie na parkingu przed Blue Rock Springs Golf Course, niedaleko miej­sca poprzedniego zabójstwa. Darlene zmarła, Michaelowi, mimo rany postrzałowej twarzy, udało się przeżyć. Z jego relacji wynika, że zaraz za nimi zatrzymał się brązowy falcon i nie gasząc silnika, postał kilka minut, po czym odjechał. Po 5 minutach wrócił jednak z piskiem opon. Kierowca, nie wyłączając oślepiających reflekto­rów, wysiadł i z latarką w dłoni podszedł do ich auta. Obydwoje myśleli, że mają do czynienia z policjantem. Mężczyzna zaczął jed­nak strzelać. Sądząc, że zabił młodą parę, odjechał jakby nigdy nic.

O godzinie 0.40 na posterunku policji w Vallejo zadzwonił telefon. Tajemniczy głos w słuchawce oznajmił: „Chcę zgłosić podwójne morderstwo. Jeśli pojedziecie Columbus Parkway jed­ną milę na wschód do parku narodowego, znajdziecie dzieciaki w brązowym samochodzie. Zostały zastrzelone z Lugera kaliber 9 mm. Zabiłem też tych z zeszłego roku. Żegnam”. Po czym rozłączył się.

Podobnie jak w po­przednim przypadku, śled­czy nie mieli żadnych tro­pów. Sytuacja zrobiła się jeszcze bardziej tajemnicza pod koniec lipca – trzy re­dakcje gazet („Examiner” i „Chronicie” w San Fran­cisco oraz „Times-Herald” w Vallejo) otrzymały bo­wiem zagadkowe listy.

W każdym znalazł się opis wspomnianych morderstw, a także trzy części zagadkowego szyfru. W listach kryła się również groźba kolejnych zbrodni, jeśli ga­zety nie opublikują ich treści.

Fragment listu z „Times-Herald”: „Chcę, żebyście opublikowali ten szyfr na swojej stronie tytułowej najpóźniej w piątek po południu, 1 sierpnia br. Jeśli tego nie zrobicie, od piątkowej nocy przez cały week­end będę kontynuował brudną ro­botę. Będę krążył po okolicy i wystrzelam wszystkich błąkających się ludzi i samotne pary, a potem wyruszę dalej, aż zabiję co najmniej 12 osób”. Autor podpisał się logo szwajcarskiej firmy zegarmistrzowskiej „Zodiak”, stąd jego pseudonim.

Wydawcy mieli ciężki orzech do zgry­zienia. W końcu zdecydowali się spełnić żądanie mordercy i wydrukowali szyfry.

Zwłaszcza że w jednym z listów autor sugerował, że ukrywają tożsamość zabójcy. Okazało się, że to blef. Za­ledwie kilka dni później na policję zgłosił się nauczyciel, któremu wraz z żoną udało się złamać kod. Zaszyfrowana wiadomość zawierała wywody mordercy na temat zabi­jania. Oto fragment: „Lubię zabijać ludzi, bo to świetna zabawa, to zabawniejsze niż polowanie w lesie na dzikie zwierzęta, bo człowiek jest najniebezpieczniejszym ze wszystkich zwierząt. Zabijanie dostarcza mi najbardziej ekscytujących doznań…”.

 

Od tej pory zaczęła się gra w kotka i myszkę. Zodiak przesyłał listy do redakcji z kolejnymi szyframi i mordował. W przeciwień­stwie do pierwszego, żadnego z późniejszych nie udało się rozszy­frować do dzisiaj. Nawet laboratorium FBI okazało się bezradne.

Po raz kolejny Zodiak uderzył 27 września 1969 r. Ofiarami byli Cecelia Shepard i Bryan Hartnell – para studentów, którzy urządzili sobie piknik w okolicy Jeziora Berryessa, 96 km na pół­nocny wschód od San Francisco. Schemat działania różnił się jednak od pozostałych. Napastnik podszedł do młodych ludzi z bronią w ręku i pozorował napad. Udawał zbiega, który musi posłużyć się ich samochodem. Na głowie miał worek z wyciętymi otwora­mi na oczy i usta, na którym znajdował się symbol „Zodiaka”. W pewnym momencie kazał Cecelii związać kolegę, po czym skrę­pował również ją. Gdy skończył, wyjął 30-centymetrowy nóż i zaczął dźgać nim swoje ofiary. Wiemy to wszystko, bo Bryan przeżył i był na tyle świa­domy, że odtworzył całe zajście. Uciekając, na samochodzie stu­dentów Zodiak napisał jeszcze daty poprzednich morderstw, by nie było wątpliwości, że zo­staną przypisane właśnie jemu. I tak jak po ataku w Blue Rock Springs, zabójca pojechał do budki telefonicznej i zadzwonił na policję.

 

TERAZ ZGINIE WIELE DZIECI

Ostatnią oficjalną ofiarą był Paul Stine, taksówkarz z San Francisco, któ­ry został zamordowany w nocy 11 paź­dziernika 1969 r. Zodiak po raz pierw­szy uderzył w centrum miasta, a na pamiątkę wyciął fragment zakrwawio­nej koszuli, którą wraz z listem prze­słał do redakcji „Chronicie”. W liście ponownie przyznawał się do morder­stwa i kpił z policjantów. Wiadomość zawierała jednak niepokojącą zapowiedź: „Uczniowie są fajnym celem. Myślę, żeby któregoś ranka zmieść z powierzchni ziemi szkolny autobus. Po prostu przestrzelę przednią oponę, a potem wystrzelam dzieciaki, kiedy będą uciekały w podskokach”.

 

Zodiak za każdym razem ostrzegał, że jeśli jego listy nie będą publikowane, spełni swoje groźby. O seryjnym mordercy donosiła wówczas prasa w całej Ameryce. W jednym z listów przypisywał sobie również morderstwo studentki Cheri Jo Bates, z 30 paź­dziernika 1966 r., której mało nie odciął nożem głowy (ta zbrodnia byłaby więc chronologicznie pierwsza). Zdania na ten temat są jednak podzielone. Część śledczych uważa, że to jedynie przechwałki (takie jest też oficjalne stanowisko Departamentu Policji w Riverside z 1998 r.). Zodiak próbował uderzyć jeszcze raz.

22 marca 1970 r. porwał 23-letnią Kathleen Johns wraz z jej malutką córeczką, ale udało im się uciec. Zasypywał redakcje żądaniami i wywodami (życzył sobie m.in., by mieszkańcy San Francisco nosili znaczki z jego logo). Potem Zodiak przestał informować policję o kolejnych morderstwach. Wiele osób wiąże to z jego listem z 7 listopada 1969 r. Napisał w nim: „Już nigdy nikomu nie powiem, kiedy dokonuję zabójstw – będą wyglądać jak zwyczajne napady, morderstwa ze złości i parę pozorowa­nych wypadków”.

Tożsamości Zodiaka do dzisiaj nie udało się ustalić. Oficjalnie jest ścigany za zabójstwo 5 osób i usiło wanie zabójstwa dwóch innych. On sam przyznawał się w swoich listach do 37! Jest też pierwszym seryjnym mordercą, który do swoich celów i zyskania rozgłosu celowo wykorzystywał media.

 

A BYŁO JUŻ TAK BLISKO…

Szczególnie rażące w tej sprawie są błędy popełnione przez policję. Choć Zodiak robił wszystko, by nie zostawić odcisków palców, bywał nie ostrożny. Po morderstwie nad Jeziorem Berryessa śledczy na­mierzyli np. budkę telefoniczną, z której dzwonił. Zna­leziono tam nawet wyraźny odcisk palca na słuchawce, jednak jeden z techników w zdenerwowaniu rozmazał go, i tym samym zniszczył wartościowy dowód.

Największą wpadkę policjanci zaliczyli jednak po morderstwie w San Francisco. Okazało się, że miesz­kańcy jednego z domów widzieli mężczyznę, który zaata­kował taksówkarza, i natychmiast zawiadomili policję.

Kilka patroli udało się na miejsce zdarzenia. Problem w tym, że – nie wiedzieć czemu – policjanci szukali czarnoskórego sprawcy, dzięki czemu Zodiak mógł spokojnie stamtąd odejść. Robert Graysmith, pracownik redakcji „Chronicie”, na łamach swojej książki „Zodiak” idzie dalej i twierdzi, że policjanci zatrzymali pewnego mężczyznę i zapytali go, czy w ciągu ostatnich kilku minut nie zauważył niczego podejrzanego. Ten skierował ich kilka ulic dalej. Owym nieznajo­mym miał być oczywiście Zodiak. Policja zaprzecza tym rewelacjom.

Przez lata głównym podejrzanym był Arthur Leigh Al­len, recydywista skazany za molestowanie dzieci, który zmarł w 1992 roku. Policja zwróciła na niego uwagę, bo mieszkał w pobliżu miejsca, gdzie popełniono pierwszą zbrodnię, a jego kryminalna przeszłość stawiała go w kręgu zainteresowania funk­cjonariuszy. W zasadzie wszystkie ślady wskazywały na niego. W czasie przeszukania jego domu znaleziono m.in. ten sam typ amunicji, jaki posłużył Zodiakowi do dokonania podwójnego zabójstwa przy Lake Herman Road; rozmiar jego buta pasował do śladu pozostawionego przez sprawcę w tym samym miejscu; miał zegarek marki Zodiak i fizycznie pasował do opisu podejrzanego. Poza tym Allen urodził się 18 grudnia (18 grudnia 1969 r. Zodiak zadzwonił do domu znanego prawnika Melvina Belliego. Wybrał go, bo ten był gwiazdą palestry i mediów, prawnikiem, do którego o pomoc zwracały się najgłośniejsze postaci Hol­lywoodu. Telefon odebrała jego sprzątaczka, która usłyszała od mordercy, że musi dzisiaj zabić, bo są jego urodziny). Jakby tego było mało, w 1991 r. wskazały na Allena dwie ofiary, które przeży­ły (rozpoznały go po głosie), oraz jego kumpel, któremu miał rzeko­mo przyznać się do zabójstw. Tak­że Robert Graysmith wskazuje na Allena, argumentując, że przez lata był nękany głuchymi telefonami od zabójcy, które ustały dopiero w roku 1992, a więc w czasie gdy podejrzany zmarł na zawał serca. A jednak badania DNA, pobranego ze znaczków poczto­wych, naklejonych na listy mordercy, przeprowadzone przez policję w 2002 r. wykluczyły, by to Arthur Leigh Allen był Zodiakiem.

 

Innym podejrzanym był Richard Gaikowski, dziennikarz, który zmarł w 2004 r. Idealnie pasował do rysopisu. W jednym z szyfrów, które miały ukrywać tożsamość mordercy, da się odczytać cztery litery, układające się w napis GYKE, koja­rzący się z nazwiskiem Gaikowski. Poza tym jego głos pasuje do głosu zabójcy, zarejestrowanego w 1969 r., a w jego domu znaleziono książkę należącą do taksówkarza Sunę’a.

Do rysopisu podejrzanego pasowali też Rick Marshall, Lawrence Kane, Bruce Davis, Michael 0’Hare i kilku innych. W 2009 r. Deborah Perez, mieszkanka Kalifornii, wyznała, że Zodiak to jej zmar­ły w 1993 r. ojciec Guy Ward Hendrickson. Dowodem miały być jej zeznania – twierdziła otóż, że jako dziecko pomagała ojcu w pisaniu listów i szyfrów do redakcji.

Mimo wszystko żadnemu z podejrzanych nie udowodnio­no winy. Podobnie jak mężczyźnie wskazanemu przez Lyndona Lafferty’ego. Nie wiadomo, czy kiedykolwiek uda się to zrobić. Upływający czas z pewnością nie działa na korzyść śledztwa. Być może odpowiedź przyjdzie wraz z rozszyfrowaniem tajemniczych wiadomości Zodiaka – śledczy pracują nad nimi cały czas.