Co robić, gdy jesteśmy mądrzejsi od szefa?

Każdy taksówkarz czuje się mądrzejszy od premiera i zna receptę na uzdrowienie państwa. Im mniej ponosimy odpowiedzialności, tym łatwiej ferujemy wyroki. To niebezpieczny syndrom.
Czy szef musi być despotą? Niekoniecznie /Fot. Pixabay

Czy szef musi być despotą? Niekoniecznie /Fot. Pixabay

Z mojego doświadczenia wynika, że w 80 proc. przypadków przeświadczenie pracownika o tym, że jest mądrzejszy od przełożonego, jest fałszywe – jest wynikiem narcyzmu. Bo pracownik zna się na jakimś wycinku tego, czym zajmuje się firma, a szef musi mieć szerszą perspektywę i wiedzę nie w jednej, lecz w siedmiu dziedzinach. To częsty przypadek pracowników działów sprzedaży, świetnie znających się na swojej pracy ludzi od liczb, którzy mają nieuzasadnione poczucie, że są mądrzejsi i od tych z marketingu, i od tych z zarządu.

Każdy taksówkarz czuje się mądrzejszy od premiera i zna receptę na uzdrowienie państwa. Im mniej ponosimy odpowiedzialności, tym łatwiej ferujemy wyroki. To niebezpieczny syndrom. Kiedy zaczynamy myśleć, że jesteśmy mądrzejsi od przełożonego, potrzebujemy przede wszystkim chwili pokory, by spojrzeć na sytuację obiektywnie: jak to jest naprawdę. Poczucie własnego zdania daje siłę, jest powerful, to ważne i potrzebne. Ale potrzeba także realizmu. Psychoterapeuta z biznesowym doświadczeniem czy coach pomoże zobiektywizować naszą wiedzę o nas samych, to, jak postrzegamy siebie i swojego szefa.

Zarządzanie własnym przełożonym wymaga zatem biznesowej pokory, ale także empatii wobec szefa, nawet jeśli jest toksyczny. W archaicznych pokładach podświadomości mogę odkryć skłonność do tego, by lgnąć do władzy, wypatrując momentu, kiedy będę mógł „przegryźć tętnice” i przejąć funkcję samca alfa. Mam jednak wybór: mogę podejść do problemu dojrzale, kierując się wartościami. Szef jest jak ojciec, troszczy się o pracowników, ale i oni mają go wspierać. Na tym polega dojrzała relacja. To jak w rodzinie: potrzebuję cię, bo cię kocham, a nie – kocham cię, bo cię potrzebuję. Chodzi o świadomość, że jestem w firmie, bo podzielam jej wartości, bo chcę w niej pracować, ale także dbam o swoją ścieżkę rozwoju i jeśli nie będę mógł się rozwijać, to odejdę. Warto myśleć w kategoriach najlepszej alternatywy, wtedy nie ma się nic do stracenia. Coachowałem pewnego mężczyznę, któremu przełożony uniemożliwiał kontakty z innymi członkami zarządu i partnerami biznesowymi. Mój klient był zdziwiony, kiedy zamiast zająć się jego relacją z szefem, zapytałem, czy ma alternatywy dla swojej posady, czy jest w swojej firmie z wyboru. Paradoksalnie to może być świetny sposób na rozwiązanie takiego problemu. Jeśli szef jest realistą, pomyśli: o, ten gość może odejść, a przecież wnosi do firmy pewną wartość.

Nie ma sensu mówienie do szefa: ja potrzebuję tego i tamtego. Lepiej wykorzystać podstawową technikę sprzedaży i użyć języka korzyści klienta. Zamiast mówić: „potrzebuję podwyżki”, lepiej powiedzieć: „żebym był bardziej użyteczny dla firmy i zajął się tymi dodatkowymi projektami, potrzebuję podwyżki”. Warto starać się poznać świat swojego przełożonego, jego punkt widzenia oraz wartości.

Nie wolno dopuścić do sytuacji, w której ustępstwo – choćby przyznanie nam podwyżki – będzie postrzegane jako wyraz słabości szefa. Przeciwnie, najlepiej by i szef, i inni ludzie w firmie uważali to ustępstwo za jego sukces i jego pomysł. Manipulacjami oraz intrygami zajmują się ludzie słabi. „Cieniasy” niech czytają Machiavellego. Moim zdaniem zresztą, w firmach pracuje ciągle za dużo „cieniasów”. Lepiej, by pracowało mniej, ale bardziej dojrzałych i mocnych osób, prawdziwych „wojowników”, wtedy zarobilibyśmy także na grupy wsparcia dla „cieniasów”.