Dlaczego tak trudno coś naprawić i wciąż mamy kupować nowe? Jest sprzeciw

Do wymiany jednego elementu w zepsutym urządzeniu jest już potrzebny nie tylko śrubokręt, ale też czasami hakerskie oprogramowanie.

N ie mogę nic poradzić, nie produkują już części zamiennych do tego modelu, który państwo macie” – powiedział spe- cjalista od naprawy pralek. Urządzenie było sprawne, ale złamał się jeden me- talowy element, bez którego bęben nie mógł się obracać. Czekało nas kupno nowej pralki. „Coś nam pan podpowie?”
– spytałem. „Proszę nie kupować niczego firmy (tu wymienił kilka znanych międzynarodowych marek). Oni robią pralki tak, że gdy coś się zepsuje, praktycznie nie można tego naprawić. Niech pan kupi (tu wymienił inną markę), do niej są tanie części zamienne” – odparł fachowiec. Działo się to kilka lat temu i nowa pralka – na szczęście – do dziś działa bez zarzutu. W zasadzie gdyby się zepsuła, mógłbym sam ją naprawić. Części bez trudu można zamówić przez internet, nie brakuje w nim także poradników, jak wymienić np. zużyte łożyska.

O wiele trudniejsze życie mają np. farmerzy używający nowoczesnych traktorów. Firmy takie jak John Deere zakazują dokonywania jakichkolwiek napraw na własną rękę. Można to zrobić tylko w autoryzowanym serwisie, bo inaczej traktor nie będzie działać. Dopilnuje tego skomputeryzowany system sterujący pojazdem. Zdesperowani rolnicy kupują przez internet nielegalne oprogramowanie od ukraińskich i polskich hakerów, by obejść blokady producenta.

To dobry przykład na to, jak daleko posuwają się firmy, którym zależy na sprzedawaniu kolejnych produktów i zarabianiu na wszystkim, co się potem z nimi dzieje.

Od pewnego czasu konsumenci domagają się prawnego zagwarantowania im możliwości samodzielnej naprawy sprzętu, który jest ich własnością. W kilku stanach USA toczy się batalia prawna, mimo twardego sprzeciwu ze strony nie tylko producentów traktorów, ale też np. firmy Apple. Koncerny twierdzą, że naprawianie sprzętu – czy to pojazdu, czy smartfona – na własną rękę jest niebezpieczne i może doprowadzić np. do jego uszkodzenia, a nawet wypadków. Klienci natomiast uważają, że firmowe serwisy żądają zbyt wygórowanych opłat i naruszają ich prawa konsumenckie.

Z tego sporu wyrósł m.in. serwis iFixit. 14 lat temu jeden z jego założycieli nie mógł znaleźć w internecie instrukcji, jak naprawić swojego laptopa Apple iBook. Dziś na stronie iFixit jest ponad 25 tys. takich instrukcji dotyczących ponad 7 tys. różnych urządzeń elektronicznych i elektrycznych. Firma warta 21 mln dolarów zarabia przede wszystkim na sprzedaży części zamiennych i narzędzi. Angażuje się też w kampanię na rzecz prawa do naprawy.

Idea ta dotarła także na nasz kontynent. Parlament Europejski chce wprowadzić regulacje, dzięki którym wiedzielibyśmy, jaka jest żywotność kupowanego przez nas produktu. Uzyskamy też dostęp do instrukcji i części zamiennych, gdybyśmy chcieli sami go naprawić. Promowane mają być rozwiązania modularne, czyli np. telefony, w których możemy sami wymienić baterię na nową.

Niestety, trendy rynkowe na razie są odwrotne. Producenci wypuszczają na rynek urządzenia coraz mniejsze, coraz cieńsze i coraz trudniejsze do zdemontowania. To dlatego np. wadliwe smartfony Samsung Galaxy Note 7 musiały być wycofane z rynku. Baterii, która mogła się przegrzewać i doprowadzić nawet do zapalenia się telefonu, nie można było z niego wyjąć. Niestety, bardzo dużo nowej elektroniki ma równie zamkniętą konstrukcję, co oznacza, że prawo do naprawy – nawet jeśli zostanie powszechnie wprowadzone – może być coraz trudniejsze do wyegzekwowania.