Dzika adopcja

Zamiast się bawić, polują albo jedzą padlinę. Zamiast rozmawiać, beczą albo warczą. Śpią w norach i budach, nigdy się nie uśmiechają. Czy dzikie dzieci są jeszcze ludźmi?

Zwyczajne mieszkanie w Wołgogradzie, dwa pokoje z kuchnią. Wśród klatek, porozsypywanego jedzenia i ptasich odchodów siedzi siedmioletni chłopiec. Macha rękami jak ptak. „Kiedy się do niego mówi, ćwierka” – opowiada pracownica socjalna Galina Wolskaja, która w lutym znalazła chłopca. Jego matka nie biła go ani nie głodziła. Po prostu nigdy się do niego nie odzywała. Tę rolę przejęły hodowane przez nią ptaki.

Mały Rosjanin to jedno ze słynnych dzieci, które wychowały się z dala od cywilizacji i bez kontaktu z językiem. Są nieświadome społecznych norm i zachowań, skazane na samotność. Chyba że adoptują je zwierzęta.

Bezdomne psy w Rosji zajęły się małym Iwanem, syryjskie gazele przyjęły do stada chłopca, w Turcji dziewczynka wychowała się z niedźwiedziami, Sidi Mohamed z Ugandy spędził 10 lat wśród strusi. Doniesienia o dzikich dzieciach zawsze elektryzują, chociaż ich fenomen znany jest od tysiącleci. Najpierw opiewano je w mitach (o Zeusie, którego wykarmiła koza, o Remusie i Romulusie wychowanych przez wilczycę), później pisano o nich książki. Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy Kipling stworzył Mowgliego, a Burroughs Tarzana, ich historie zderzyły się z rzeczywistością.

„Nie mogłem uwierzyć, że zwierzę może być tak wielkoduszne wobec człowieka” – zapisał w 1920 roku misjonarz Reverend Joseph Singh, prowadzący sierociniec w Midnapore (północne Indie). Wilczyca, o której mowa, zginęła od strzału. Singh musiał ją zabić, aby wyciągnąć z nory dwie dziewczynki. Kiedy zobaczył je po raz pierwszy, biegały po lesie w towarzystwie wilków, węsząc i tropiąc z głowami przy ziemi. Postanowił je schwytać, ochrzcić i zabrać do sierocińca. Do dziś nie wiadomo, czy dwuletnia Amala i ośmioletnia Kamala były siostrami. Jedno miały wspólne – wilczy umysł.

Spały razem zwinięte w kłębek, szarpiąc się i warcząc przez sen. Budziły się z księżycem i wyły z tęsknoty za wolnością. Uwielbiały psy i koty, ale nie przejawiały zainteresowania ludźmi. Tak długo biegały na czworakach, że ich stawy i ścięgna się zdeformowały – nie mogły wyprostować nóg ani chodzić jak ludzie. Kiedy Amala umarła w wyniku infekcji nerek, Kamala przeżyła szok. To wtedy, jeden jedyny raz w życiu, zapłakała. Nie chciała odejść od trumny, a potem przez sześć dni siedziała nieruchomo w kącie.

Singh poczuł, że musi uczłowieczyć dziewczynkę, oduczyć wilczych nawyków. Robił jej masaże, żeby mogła stać na nogach. Uczył ją normalnie jeść, spać z innymi dziećmi i cieszyć się towarzystwem ludzi. Jednak aż do śmierci w 1929 roku, kiedy chciała biec – Kamala padała na czworaka, a z toalety korzystała tylko wtedy, gdy Singhowie byli w domu. Na podstawie zapisków misjonarza psycholog i pediatra Arnold Gesell stwierdził, że po dziewięciu latach spędzonych w sierocińcu 16-letnia Kamala miała umysł trzylatki. Nauka mowy przychodziła jej z ogromnym trudem. Podczas gdy normalne dwuletnie dziecko uczy się w tydzień przeciętnie 40 słów, ona poznała ich 12 w trzy lata. I nic w tym dziwnego, przegapiła bowiem swoje „okno rozwojowe”. „Zgodnie z teorią okresu krytycznego, czas na przyswojenie języka przez człowieka kończy się definitywnie między 6. a 9. rokiem życia. Później może być już za późno, jak w przypadku Genie, więzionej przez ojca przez 13 lat” – mówi prof. James Law, językoznawca i terapeuta.

Więcej „szczęścia” miała Oksana. Gdy ją odnaleziono we wsi Nowaja Błagoweszczenka na Ukrainie, miała osiem lat. Biegała na czworakach, drapała się nogą, warczała, szczekała i sapała z wywieszonym językiem. Wkładała głowę pod kran z wodą i otrzepywała się jak pies. Dziś ma 25 lat, mieszka w zakładzie dla psychicznie chorych w Odessie. Swój stan zawdzięcza rodzicom alkoholikom, którzy dopuścili się skrajnego zaniedbania. „Mama miała za dużo dzieci. Nie mieliśmy tylu łóżek. Wczołgałam się do psa i zaczęłam z nim żyć”.

Kiedy ją odnaleziono, odpowiadała na pytania pojedynczymi warknięciami. „Mówiłam do nich, one warczały, a ja to powtarzałam. Tak się porozumiewaliśmy” – wspomina. Przez sześć lat żyła w budzie i jadła wygrzebane ze śmietnika resztki oraz padlinę. Mimo terapii wciąż śpi zwinięta w kłębek, a wszystko, co dostaje, chowa jak pies. „Brak jej obeznania ze społecznymi normami. Nie rozumie mechanizmu dawania i brania ani idei kompromisu. Jest bezbronna” – twierdzi psycholog Lyn Fry, pierwsza zagraniczna specjalistka, mająca kontakt z Oksaną.

OBIEKTY BADAŃ

 

Ugandyjczyk John Ssabunya miał siedem lat, gdy ludzie schwytali go, chroniąc się przed ciosami małp, które rzucały w nich patykami i kamieniami. Cały był w bliznach i ranach. Kolana miał zrogowaciałe od czołgania i raczkowania. Nie mówił. Nie płakał. Swoją historię opowiedział dopiero po kilku latach, kiedy na nowo nauczył się porozumiewać. Gdy miał cztery lata, uciekł z domu ze strachu przed ojcem, który zamordował jego matkę. Schronienie znalazł w dżungli, zaopiekowała się nim grupa koczkodanów. W czasie wojny domowej, toczącej się w Ugandzie na przełomie lat 80. i 90., zwierząt tych nie odstrzeliwano, dlatego zuchwale plądrowały uprawy. Na początku John jadł to, co mu przyniosły, później razem z małpami kradł ludziom banany i maniok. Według prymatolog dr Debbie Cox fakt, że John nauczył się porozumiewać z koczkodanami lepiej od specjalistów, świadczy o tym, że mógł zostać zaakceptowany jako peryferyjny członek grupy. Ile dokładnie spędził czasu z małpami, biorąc pod uwagę fakt, że proces akceptacji może trwać nawet kilka miesięcy? Na ile został przez nie zaakceptowany?

Na takie pytania zazwyczaj brak odpowiedzi. „Przeszłość dzikich dzieci zazwyczaj pozostaje tajemnicą, a dowody na ich wychowanie wśród zwierząt nigdy nie są satysfakcjonujące. To po prostu zeznania z drugiej albo trzeciej ręki” – twierdzi Adriana Benzaquen, autorka książki „Spotkania z dzikimi dziećmi. Pokusa i rozczarowanie w badaniach nad ludzką naturą”. Doniesienia o takich dzieciach są zazwyczaj kontrowersyjne, prowokują dyskusje, rodzą wątpliwości i skłaniają do trudnych pytań. Czym różni się człowiek od innych zwierząt? Jaki jest mechanizm jego rozwoju? W jakim stopniu nasze umiejętności są wrodzone, a w jakim nabyte?

„Dzikie dzieci odgrywają niezwykłą rolę w historii naukowych badań nad dziećmi w ogóle. Ci, którzy zgłębiają meandry ludzkiej natury, badają historie dzikich dzieci, licząc na to, że znajdą odpowiedzi na nurtujące ich pytania” – twierdzi Benzaquen. „Dzikie dzieci są naturalnym eksperymentem, którego nie mamy prawa przeprowadzać” – mówi prof. James Law, językoznawca i terapeuta. „Nie możemy na potrzeby nauki pozbawiać ich kontaktu z ludźmi. To niedopuszczalne” – dodaje. Dlatego też każde odkryte przez świat dzikie dziecko jest dla nauki niezwykle cenne i brane natychmiast pod lupę. Mimo wielu trudności, których nastręczają tego typu badania, naukowcom udało się ustalić kilka faktów.

NISKI WZROST, MAŁY MÓZG

Po pierwsze, dzikie dzieci charakteryzuje szczególny stan psychofizyczny. „Strach przed ludźmi, brak albo bardzo słabo rozwinięta umiejętność mowy, niezdolność używania sztućców i toalety, anormalne interakcje z ludźmi” – wymienia główne symptomy syndromu Mowgliego dr Bruce D. Perry, lekarz zajmujący się psychiką dzieci dotkniętych traumą. „To pacjenci z ostrymi zaburzeniami fizycznymi lub poznawczymi, których przyczyną nie są czynniki biologiczne, lecz poważne zaniedbanie” – dodaje.Te dzieci nie znają kultury i empatii, nie identyfikują siebie jako ludzi. Pojęcia moralności czy własności są im obce. Prawdziwe indywidua o dziwnych nawykach. Memmie LeBlanc znaleziona w XVIII wieku w Szampanii piła krew żywych zwierząt. John podczas pobytu w lesie w ogóle nie pił wody – tak jak koczkodany czerpał ją z owoców. Amala i Kamala polowały na kurczaki i jadły wyłącznie surowe mięso, którego zapach wyczuwały z 200 metrów. Miały znakomity słuch, ale nie reagowały na ludzki głos. Zdzierały z siebie ubrania, a strach był jedyną emocją, jaką okazywały.

Dzieciństwo w kurniku

Jeszcze niedawno Sunjit Kumar skakał i dziobał jedzenie jak kura, a dźwięki, które z siebie wydawał, przypominały gdakanie. 36-letni mieszkaniec Fidżi spędził kilka lat swojego dzieciństwa wyłącznie z kurami po tym, jak po śmierci rodziców dziadek zamknął go w kurniku. Kiedy udało mu się uciec, trafił na 20 lat do domu opieki. Tam odnalazła go specjalistka od psychologii behawioralnej Elizabeth Clayton, pod której opieką Kumar próbuje pozbyć się ptasich nawyków. W ciągu pięciu lat przestał dziobać ziemię, nauczył się hamować agresję i okazywać uczucia. Mimo że powoli zaczyna się porozumiewać, do normalnego życia ma jeszcze bardzo długą drogę. Nie wiadomo, czy kiedykolwiek ją pokona.

Pediatrzy, psychologowie i antropologowie są zgodni co do tego, że dzikie dzieci uświadomiły nam, jak olbrzymi wpływ na nasz rozwój ma kultura. Pewne doświadczenia w dzieciństwie są po prostu niezbędne do prawidłowego rozwoju mózgu. „Za sprawą dzikich dzieci dowiedzieliśmy się wiele o plastyczności tego organu. Okazuje się, że z powodu braku stymulacji w pierwszych latach życia mózg może być mniejszy i nieprawidłowo rozwinięty. U niektórych obserwuje się słabe pofałdowania kory mózgowej, a w skrajnych przypadkach jej częściowy zanik” – tłumaczy dr Perry.

Życie w permanentnym stresie może blokować u tych dzieci produkcję hormonu wzrostu. „Jest to tzw. syndrom Kaspara Hausera. Niski wzrost tych dzieci to także efekt braku zdrowej stymulacji i złego odżywiania się” – twierdzi dr Perry.

Kiedy w XVIII wieku znaleziono we Francji Dzikiego Wiktora, na jego szyi wisiały jeszcze strzępki koszuli. Mimo dobrych chęci ze strony ludzi Wiktor wiele razy uciekał. „Powrót do społeczeństwa jest dla dzikich dzieci potwornie stresujący – często nie potrafią się przystosować, szybko umierają” – mówi Perry. Na szczęście niektórym powrót się udaje.

LUDZIE CZY NIE?

Kiedy w 1991 roku kilka kobiet zauważyło Johna wśród przeczesujących okoliczne śmietniki małp, zachowywał się i krzyczał jak one. Dziś żyje wśród ludzi i śpiewa w dziecięcym chórze Perła Afryki. Od śmierci Amali, Kamala bardzo zbliżyła się do żony Singha i do końca życia jej nie odstępowała. Oksana, która po latach spotkała swojego tatę, przebaczyła mu. Może takie dzieci nie radzą sobie z językiem i nie potrafią nawiązywać międzyludzkich relacji, ale zachowują coś bardzo ludzkiego – potrzebę miłości.

Specjaliści są jednak zgodni, że to wyjątki potwierdzające smutną regułę: zmiana wyizolowanego dziecka w świadomego członka społeczeństwa jest praktycznie niemożliwa.

Konstruując swoją naukową klasyfikację świata, Karol Linneusz, szwedzki XVIII- -wieczny botanik, uznał zdziczałych ludzi (Homo ferus) za osobny gatunek. Dziś człowieczeństwo określa się za pomocą kodu genetycznego, nie ma więc wątpliwości, jak „klasyfikować” takie dzieci. „Bez względu na to, czy dorastały wśród ludzi, zwierząt, czy w odosobnieniu, zawsze, mimo widocznych różnic, pozostają ludźmi” – podkreśla dr Perry. Jednak z drugiej strony dzieci te osiągnęły coś niezwykłego – pokonały niewyobrażalną przepaść, dzielącą ludzi i zwierzęta. Czyżby stanowiły „brakujące ogniwo”?