Galeria sadystów czyli o metodach generałów Armii Czerwonej

Radzieccy dowódcy zawsze słynęli z surowego traktowania zarówno podwładnych, jak i wroga…

Rozmowa z Antonym Beevorem, historykiem brytyjskim, autorem książek „Stalingrad” i „Walka o Hiszpanię 1936–1939”

Dowódcy generalnie muszą być surowi, na tym polega wojsko,

To prawda, ale to, czego dowiadujemy się o metodach, stosowanych przez generałów Armii Czerwonej podczas II wojny światowej, budzi szczególną grozę.

To fakt. Wprawdzie większości z nich udało się przejść do historii jako wybitnym strategom, cieszącym się szacunkiem także zachodnich historyków, ale ja nie podzielam tej dobrej opinii. Uważam, że decyzje, które podejmowali, często były po prostu nieludzkie i kosztowały zbyt wiele istnień.

Którego z dowódców ma pan na myśli?

O, to jest cała galeria, ale przede wszystkim chciałbym przywołać tu sylwetkę Gieorgija Żukowa.

Żukow nieludzki? Idol, wręcz bohater narodowy Rosjan? Przecież nie tak dawno pojawiła się w Rosji inicjatywa, aby Kościół prawosławny zaliczył go w poczet świętych. Wielu ludzi uważa go za półboga.

Tego nie komentuję, wolę trzymać się faktów. A te stawiają Żukowa w niezbyt dobrym świetle. W czasie II wojny światowej motywował swych żołnierzy w dość specyficzny sposób. Otóż ci, którzy poddali się na polu bitwy, mieli być rozstrzeliwani. A jeśli trafiliby do niemieckiej niewoli, zabijane miały być ich rodziny. Na szczęście większości takich rozkazów nie wykonano, o czym Żukow nie wiedział.

Być może było to twórcze rozwinięcie słynnego rozkazu 227 Stalina z lipca 1942, mówiącego wyraźnie: ani jednego kroku wstecz.

Tak, chociaż rozkaz taki był anachroniczny, i stanowił dowód, że Stalin nie znał się na nowoczesnym prowadzeniu wojny. Jako że Hitler również wyznawał taką samą zasadę, pod Stalingradem śmierć poniosły setki tysięcy ludzi. Ci, którzy zdezerterowali i uniknęli plutonu egzekucyjnego, trafiali do kompanii karnych, wysyłanych pod najcięższy ogień. W sumie w szeregach Armii Czerwonej walczył milion żołnierzy z kompanii karnych. Wracając do Żukowa – już podczas obrony Moskwy w 1941 roku rzucał na bezsensowną rzeź, na pola minowe tysiące żołnierzy, zgodnie z zasadą, którą upodobał sobie Stalin: ludzi u nas dużo. Może i był Żukow wybitnym strategiem, ale życie ludzkie nie miało dla niego żadnego znaczenia. Poza tym popełniał koszmarne błędy.

Na przykład?

Mam na myśli choćby forsowanie Odry w kwietniu 1945 r., które było przeprowadzone skandalicznie i kosztowało wiele ludzkich istnień. Rzecz w tym, że Żukow powodował śmierć nie tylko żołnierzy Wehrmachtu. Otóż wysłał czołgi przeprawą, którą transportowano ciężko rannych czerwonoarmistów i personel medyczny. Pod gąsienicami zginęły setki ludzi. Ale czego się spodziewać po dowódcy, który w latach 50. – już jako minister obrony – testował siłę bomby atomowej na tysiącach swoich żołnierzy?

Przyjrzyjmy się innym dowódcom ze wspomnianej przez pana galerii.

W Związku Radzieckim wielką czcią otaczano pamięć o pierwszym kawalerzyście tego kraju, czyli Siemionie Budionnym. Bądźmy jednak szczerzy – nie ma przesady w stwierdzeniu, że był to zwykły bandyta, człowiek bez zasad, morderca. Tyle że cieszył się poparciem Stalina – może dlatego, że dysponował intelektem niezbyt wysokich lotów? To właśnie jego wysłano przeciwko Polakom w 1920 roku – Budionny niezwykle krwawo rozprawił się z cywilnymi obrońcami Lwowa. Pamiętajmy, że mowa o dzieciach – najmłodszy z Orląt Lwowskich miał 9 lat. Dowódca Armii Konnej był też znany z tego, że urządzał krwawe pogromy na ludności żydowskiej. I ten człowiek miał się wypowiedzieć o Żukowie, że cechuje go zbyt duże okrucieństwo.

Utarło się przekonanie, że w czasie wojny domowej w Rosji okrutni byli dowódcy komunistów – tacy jak Budionny – a biali to uosobienie cnót i szlachetności.

Ale skąd! Zarówno Wrangel, jak i Denikin bez wahania mordowali ludność cywilną, szczególnie jeśli zachodziło podejrzenie, że odnosi się z sympatią do czerwonych. W ogóle większość wybitnych dowódców, którzy zasłynęli już w czasach ZSRR, rozpoczynała swe kariery w carskiej armii i mentalnie w niej pozostała. A jak brutalna była carska armia, to już wy, w Polsce, doskonale wiecie.

Wobec tego pomówmy o innym carskim żołnierzu, który jednak wielką karierę zawdzięcza komunistom – Iwanie Koniewie. W Polsce w latach PRL cieszył się on pewną sympatią, bo udało mu się ocalić Kraków.

Tak, marszałek, którego losy bardzo splatały się z Żukowem. Żołnierze Koniewa, tak samo jak Żukowa, wsławili się wyjątkowym okrucieństwem wobec niemieckich cywilów już po zakończeniu działań wojennych. Gwałty były codziennością okupowanych miast, a kobiety, które próbowały uniknąć żołdackiej swawoli, oraz ich mężowie byli na miejscu zabijani. W czasie wojny Koniew okrążył jedno z rosyjskich miast, w którym znajdowała się niemiecka dywizja. Otoczył je szczelnym kordonem, więc Niemcy nie mogli się wydostać. Następnie zarządził atak z powietrza. To było prawdziwe piekło, które jednak część ostrzeliwanych przeżyła. Wówczas do akcji ruszyły czołgi T-34, rozgniatając nieszczęsnych żołnierzy. Ale i wtedy nie wszyscy ponieśli śmierć – pozostałą przy życiu garstkę rozniosła szablami kawaleria. Sława Koniewa jako zimnego, bezwzględnego sadysty poszła w świat.

Czyli przekonał Stalina do swoich dowódczych umiejętności? Wcześniej był pupilkiem Woroszyłowa.

No, właśnie, Woroszyłow… Kolejny sadysta, o którym mogę powiedzieć – bez wielkiej przesady – że okazał się gorszy od Hitlera (był jedną z osób odpowiedzialnych za egzekucję polskich oficerów w Katyniu – przyp. red.). Przed wojną, jako ludowy komisarz obrony, prowadził czystki w Armii Czerwonej. W czasie wojny hiszpańskiej – o czym piszę w swojej książce – próbował na odległość, bo ze Związku Radzieckiego, dowodzić niektórymi oddziałami wiernymi Republice. Nie zapominajmy, że w tych oddziałach funkcjonowało wielu radzieckich doradców oraz wojskowych średniego szczebla, wysłanych tam przez Moskwę. Był zwolennikiem rozstrzeliwania tych, którzy się poddawali.

Powojenne losy wojennych bohaterów także były bardzo ciekawe. Wielu z nich po śmierci Stalina utraciło swe wpływy, a potem za Breżniewa znów wracali do łask.

Z tym przywróceniem do łask to niezupełnie prawda. Najczęściej wracali, ale na stanowiska zupełnie nieważne, choć teoretycznie wysokie. Z pewnością nie mieli już wpływu na armię. Wspomniany przed chwilą Woroszyłow za występowanie przeciwko Chruszczowowi został pozbawiony wszystkich stanowisk. Wrócił na kremlowskie salony dopiero za Breżniewa, ale już tylko jako funkcjonariusz partyjny.

A wojenny bohater – Żukow?

Opowiem panu pewną anegdotę. Z okazji 50-lecia Armii Czerwonej odbywała się na Kremlu uroczysta kolacja, z udziałem władz partyjno-państwowych. Na sali pojawił się Breżniew, a za jego plecami – dawno niewidziany w takiej sytuacji Żukow. Zebrani zaczęli entuzjastycznie wołać: Żukow, Żukow! Breżniew się wściekł – przecież takie powitanie było zarezerwowane dla sekretarza generalnego, a nie dla wojskowego, który dni chwały już miał za sobą. I tak marszałek po raz kolejny popadł w niełaskę. Jednak jazda raz na wozie, a raz pod wozem była w Związku Radzieckim czymś zupełnie naturalnym.