Gomułka był gorącym patriotą

Generał Wojciech Jaruzelski, minister obrony narodowej od 1968 r., o dramatycznych decyzjach podejmowanych przez Władysława Gomułkę

Pamiętamy słynne przemówienie Władysława Gomułki z października 1956 roku, wygłoszone na placu Defilad w Warszawie. Polacy pokładali w nowym I sekretarzu PZPR wielką nadzieję. Mówiło się, że jest przywódcą charyzmatycznym i jako jedyny polski przywódca „postawił się Moskwie”. Na czym polegała owa charyzma?

Na charyzmę Gomułki składały się różne czynniki – pierwszym była biografia. Ludzie lewicy doceniali udział Wiesława w walce o Polskę socjalistyczną. Przed wojną, w starciu z policją podczas demonstracji, został nawet ranny. Po wojnie, jako przywódca PPR i jednocześnie minister ds. Ziem Odzyskanych, zrobił bardzo wiele dla ich zagospodarowania. Drugim elementem owej charyzmy był charakter. Gomułka wykazał go, gdy został zaatakowany za tak zwane odchylenie prawicowo- nacjonalistyczne, a faktycznie – polską drogę do socjalizmu. To właśnie Wiesław odważnie przeciwstawił się polityce Stalina. Zapłacił za to więzieniem, poniżeniem. Trzeci element to sprawa 1956 roku, pokojowego przejęcia władzy i zapoczątkowania nowego etapu politycznego w życiu naszego kraju. Wymagały od Gomułki nie tylko odwagi, ale także wzniesienia się ponad osobiste krzywdy i urazy wobec poprzedniej ekipy rządzącej w PRL. Wreszcie czwarty element – zawarcie porozumienia z Niemiecką Republiką Federalną w 1970 roku, stanowiące uwieńczenie wielu lat starań o uznanie trwałości naszej zachodniej granicy. Reasumując: biografia Gomułki naprawdę zasługuje na szacunek.

Ale to jest portret polityczny Gomułki, a nam chodzi bardziej o portret charakterologiczny tego męża stanu.

Otoż właśnie niektóre cechy osobiste Gomułki rzucały cień na wizerunek tego, tak zasłużonego dla Polski, polityka. Mam na myśli niedokształcenie kulturowe, wybuchowość, narastającą z wiekiem apodyktyczność. Na większości konferencji partyjnych i posiedzeniach Biura Politycznego wygłaszał monologi, zdarzały mu się nerwowe reakcje na głosy i opinie, z którymi się nie zgadzał…

Klął?

Moje ograniczone kontakty z Gomułką nie pozwalają mi na wydawanie tego typu ocen.

Z tego, co słyszałem, wnioskuję, że nie był człowiekiem wulgarnym.

Owszem, ludzi wychowanych w nieco innym kręgu kulturowym raził pewien prymitywizm jego sformułowań, ale przekleństw z jego ust nie pamiętam. Powtarzam: reagował impulsywnie, ale nie był mściwy. Osoba zbesztana nie musiała się spodziewać poważniejszych konsekwencji. O tym należy pamiętać. Tak więc jego temperament polityczny, upór w sprawach dobrych dla kraju przyczyniały się do pozytywnych rozwiązań. W sprawach złych, jak na przykład w 1970 r. – doprowadziły do tragedii.

Mówimy o najbardziej dramatycznym momencie władzy Gomułki. Ale złe cechy jego charakteru dawały przecież o sobie znać w kwestiach drobniejszych, co nie znaczy – nieważnych. Choćby w sprawie Janusza Szpotańskiego, poety-satyryka, który zasłynął poematem „Cisi i Gegacze”. Gomułka – przedstawiony jako Gnom – jawi się tam jako postać wyjątkowo niesympatyczna. Wściekły I sekretarz nazwał nawet J. Szpotańskiego człowiekiem o moralności alfonsa. Ale czy to wystarczający powód, aby Szpotańskiego skazywać na trzy lata więzienia?

 

Panowie przypisują mu małostkowość, a ja uważam, że Gomułka małostkowy nie był. Ludzie, którzy wobec niego oraz jego linii politycznej zawinili, nie byli prześladowani po 1956 roku. Gomułka z pewnością nie był człowiekiem zemsty, rewanżu.

Wobec tego inny przykład: w 1961 roku zginał smiercia tragiczna (wypadł z okna swego mieszkania w czasie esbeckiej rewizji) socjolog Henryk Holland. Słuzby PRL przypisywały mu czyny typu szpiegowskiego. Ta smierc odbiła sie szerokim echem, takze poza Polska. Gomułka miał zazadac od aparatu bezpieczenstwa, aby nagrywał przemówienia podczas pogrzebu Hollanda, fotografował wszystkich obecnych, a potem wyciagał konsekwencje w stosunku do osób, które spiewały Miedzynarodówke, wedle Gomułki – na złosc jemu samemu.

Oceniając Gomułkę, należy pamiętać o jego przeszłości, w której była i przedwojenna konspiracja, i działalność w czasie wojny, i lata więzienia stalinowskiego. Nie jestem psychologiem, ale wiem, że takie doświadczenia mogły zaowocować pewną nieufnością wobec ludzi, działających – jego zdaniem – na niekorzyść spraw, o które walczył. Faktu, który pan przytoczył, nie znałem, ale mógł mieć miejsce. W pewnych kręgach Gomułka upatrywał zagrożenia dla interesów Polski socjalistycznej i dlatego odnosił się do nich niezwykle krytycznie. Ale odrzucam oskarżenie Gomułki o małostkowość. A jeśli już, to dotyczyła raczej jego stylu życia – Wiesław był człowiekiem niezwykle ascetycznym, skromnym, niczego się nie dorobił.

Czy ascetycznosc Gomułki, która – nawiasem mówiac – odczuło całe społeczenstwo, ograniczała sie wyłacznie do spraw materialnych?

O nie, wpływała także na jego poglądy w sferze obyczajowej. W latach 60. głośna była sprawa artykułu Jerzego Urbana pt. „Jego totalność doktor Marcinkowski”. Co Marcinkowski zawinił Urbanowi? Otóż lekarz ten był wręcz fanatycznym przeciwnikiem alkoholizmu, czemu dawał wyraz przy każdej nadarzającej się okazji. Urban, znany z raczej swobodnego stylu życia, nie podzielał jego poglądów w tej sferze. Gomułka po przeczytaniu prześmiewczego tekstu Urbana wpadł we wściekłość i spowodował, że dziennikarz dostał zakaz publikacji na trzy lata. Są też inne dowody jego obyczajowego purytanizmu – do legendy już przeszły reakcje Gomułki na goliznę pokazywaną w telewizji. Po dziś dzień krąży opowieść, jakoby rzucał kapciami w ekran telewizora, na którym pojawiał się dekolt pani Jędrusik. Nie wiem, czy to prawda…

Syn Gomułki twierdzi, ze to wierutna bzdura. Jego zdaniem Gomułka nigdy nie naraziłby na szwank sprzetu luksusowego, za jaki uwazał telewizor.

Ja też uważam, że to plotka, ale doskonale ilustrująca obyczajowe poglądy Wiesława.

Z pewnoscia mógłby pan przytoczyc o wiele wiecej takich przykładów. Ostatecznie, musiał sie pan spotykac z I sekretarzem dosc czesto.

I tu panów zaskoczę. Otóż Gomułka, z upływem lat, także w miarę zachodzących w nim pewnych procesów psychologicznych, coraz bardziej dystansował się od ludzi. Owszem, miał wąski krąg zaufanych, wśród których numerem jeden był bez wątpienia Zenon Kliszko, ale odczuwał coraz mniejszą ochotę na spotkania w większym gronie. Nawet posiedzenia Biura Politycznego PZPR, odbywające się z reguły raz w tygodniu, w ostatnich latach rządów Gomułki dochodziły do skutku niezwykle rzadko. Dystansował się od ludzi, coraz bardziej sam sobie wystarczał. Na marginesie – nie byłem wówczas członkiem Biura, a zatem nie miałem możliwości widywania się z I sekretarzem na tym forum.

Ale przeciez pan – jako minister obrony narodowej od 1968 roku – nie mógł nie spotykac rzeczywistej głowy panstwa!

Zapewniam panów, że nie byłem u niego na rozmowie ani razu. Ani razu – może trudno w to uwierzyć, ale taka jest prawda. Byłem w ciągłym kontakcie z moim bezpośrednim przełożonym, czyli premierem Józefem Cyrankiewiczem. Natomiast Gomułka nie widział potrzeby spotykania się z szefem MON. On w ogóle uważał armię za coś w rodzaju pasożyta, który musi istnieć, ale – niestety – pożera państwowe pieniądze. Rozumiał, że wojsko jest potrzebne, że gwarantuje nam bezpieczeństwo granic, ale nie przejawiał większego zainteresowania tą sferą. Jeśli dochodziło to jakichkolwiek moich spotkań z Gomułką, to w ramach narad kolektywnych – konferencji partyjnych czy posiedzeń Układu Warszawskiego. Ale wśród generalicji był jeden człowiek, któremu Gomułka ufał i z którym się przyjaźnił. Mam na myśli generała Grzegorza Korczyńskiego, który w latach wcześniejszych okazał Wiesławowi wielką wierność. Gdy Gomułka został aresztowany a przyznawanie się do znajomości z nim mogło pociągnąć za sobą nieobliczalne konsekwencje, Korczyński nie wyparł się Wiesława. Co więcej, na początku lat 50. trafił za kratki, gdzie nakłaniano go – bezskutecznie – do składania zeznań, obciążających Gomułkę.

Rozumiemy, ze ta wiernosc opłaciła sie Korczynskiemu?

Kiedy Gomułka objął władzę, ich stosunki jeszcze bardziej się zacieśniły – nie tylko na gruncie zawodowym, ale także prywatnym; stały się niemal rodzinne. Jednak kiedy po marcu 1968 roku pojawiła się potrzeba zmiany na stanowisku ministra obrony narodowej, to Gomułka nie wskazał na Korczyńskiego.

Wskazał na pana.

Byłem wówczas szefem Sztabu Generalnego LWP, miałem za sobą zupełnie inną niż Korczyński drogę wojskowej kariery, zupełnie inne przygotowanie. Wiesław zdawał sobie z tego sprawę i, kierując się dobrem państwa, uznał za optymalną moją kandydaturę. Osobiste sympatie nie grały więc w tym wypadku żadnej roli.

Z tego, co wiemy, nie palił się pan do objęcia tego stanowiska.

Nie pierwszy i nie ostatni raz proponowano mi wyższe stanowisko niejako wbrew mojej woli. Marian Spychalski, ustępując z tego stanowiska, w imieniu Gomułki wskazał mi na konieczność objęcia kierownictwa tego resortu. Miałem wielkie opory, gdyż jako szef Sztabu Generalnego zajmowałem się sprawami wojska. Stanowisko ministra miało o wiele bardziej polityczny charakter, co wcale mnie nie pociągało. Jednak Spychalski – a w kwestiach wojskowych cieszył się on zaufaniem Gomułki – uznał, że nadaję się do funkcji ministra lepiej niż Korczyński.

Czy wspomniana przez pana skłonność Gomułki do izolacji nie przekładała się na ogólną sytuację kraju? Nie miał pan wrażenia, że Polska staje się „pszenno-buraczaną” wyspą coraz bardziej oddaloną od świata? Że drepczemy w miejscu, podczas gdy inni szybko kroczą do przodu? Co więcej – cofamy się, co może mieć nieobliczalne skutki.

Ja oczywiście miałem świadomość, że sytuacja staje się coraz bardziej napięta, że zbliżamy się do jakiegoś niebezpiecznego punktu. I rzeczywiście, eksplozja nastąpiła w grudniu 1970 roku. Muszę jednak uczciwie przyznać, że wprowadzone wówczas przez rząd podwyżki – a to one spowodowały falę społecznego niezadowolenia – z punktu widzenia ekonomicznego były jak najbardziej słuszne. Natomiast politycznie były nie do przełknięcia.

Jak na ekonomiczne propozycje Gomułki zareagował Kreml?

Co jakiś czas pojawia się teoria, że odejście Gomułki byłoby niemożliwe bez inspiracji Kremla; że to Breżniew stał za upadkiem tego polityka, któremu zdarzały się konfliktowe sytuacje na linii Warszawa–Moskwa. Sam niejednokrotnie byłem tego świadkiem. Jako szef Sztabu Generalnego, a potem Ministerstwa Obrony Narodowej uczestniczyłem w posiedzeniach Układu Warszawskiego i miałem możliwość obserwowania Gomułki, kiedy wykłócał się z radzieckimi towarzyszami o różne rzeczy. W każdym komunikacie – po takim spotkaniu – musiał znaleźć się zapis o nienaruszalności zachodnich granic Polski, nawet jeśli narada w ogóle nie miała związku z tą kwestią. Wciąż mam przed oczami następującą scenę: Gomułce, gdy wpadł w złość, w kącikach ust pojawiała się piana. Siedzący obok Breżniew – jeszcze stosunkowo młody i pełen poczucia humoru – poklepał go po kolanie i powiedział: „Wiesław, Wiesław, uspakojsa”. I właśnie ten sam Breżniew, w apogeum wydarzeń 1970 roku, zatelefonował do Gomułki. Wyraził zaniepokojenie sytuacją w Polsce i zapytał I sekretarza KC PZPR, czy polskiej władzy wystarczy sił, aby zaprowadzić porządek w kraju. Gomułka ujawnił tę rozmowę podczas posiedzenia Biura Politycznego 17 grudnia, o godzinie 12. Ta propozycja sojuszniczej pomocy militarnej jest chyba najlepszym dowodem, że Związek Radziecki chciał, aby Gomułka utrzymał się przy władzy.

Można to też odbierać jako dowód nieufności wobec Gomułki – nie radzisz sobie, musimy wejść do Polski, żeby zaprowadzić spokój. A potem doprowadzimy do zmian na najwyższych szczeblach PZPR…

Ależ skąd! To była oferta pomocy, którą Gomułka odrzucił, zapewniając, że dysponuje środkami, aby uspokoić sytuację. Wiedział, że wojsko nie podniesie rąk do góry, zostawiając próżnię geostrategiczną, która w owych czasach nie mogła być tolerowana w imię stabilności bloku.

Pojawiały się opinie, że Wiesław, na fali październikowej odwilży, mógł doprowadzić do wyjaśnienia rozmaitych przemilczanych kwestii, rzucających cień na stosunki polsko-radzieckie.

Opowiadano mi, iż wkrótce po wydarzeniach październikowych miało miejsce spotkanie Gomułki z grupą aktywu, na którym padła propozycja: „Towarzyszu Wiesławie, być może zaistniała okazja, aby ujawnić całą prawdę o Katyniu”. I podobno odpowiedź Gomułki była taka: „Wiele wskazuje na to, że zbrodnię tę popełniło NKWD. Ale jeśli nawet taka jest prawda, to my przecież tych oficerów nie wskrzesimy. Natomiast możemy wyrządzić wielką szkodę naszym newralgicznym interesom. Związek Radziecki jest przecież jedynym gwarantem naszej zachodniej granicy”. Było to rozumowanie realistyczne, uzasadnione wyższą racją.

Przecież Chruszczow oferował Gomułce ujawnienie prawdy o Katyniu.

To jest nieprawda – ta plotka krąży już od wielu lat, ale nie ma pokrycia w rzeczywistości. Chruszczow nigdy nie składał nam takich propozycji.

A jak pan, wojskowy, reagował na sprawę zamordowania polskich oficerów w 1940 roku?

W tamtych czasach nie miałem pojęcia, jaka jest prawda. Doszedłem do niej stopniowo, po latach. Zainteresowanych tą kwestią odsyłam do publikacji profesora Jaremy Maciszewskiego pt. „Wydrzeć prawdę”, w której znajduje się napisany przeze mnie rozdział. Opisuję w nim moje docieranie do prawdy o Katyniu. Rozmawiałem kiedyś na ten temat z marszałkiem ZSRR Andriejem Greczko. Powiedziałem mu: „Wierzymy wam, naszym sojusznikom, przyjaciołom, wiemy, do czego zdolni byli hitlerowcy, ale wciąż napływają informacje, świadczące o tym, że zbrodni w Katyniu dokonało NKWD. Pomóżcie nam odpierać zarzuty, że była to zbrodnia radziecka”. Po jakimś czasie spotykamy się i Greczko zapewnia mnie: „W tej sprawie nie ma nic nowego, te pomówienia to imperialistyczna prowokacja, która ma nas poróżnić”. To było bardzo znamienne, faktycznie potwierdzające, kto był sprawcą zbrodni. Ale co można było zrobić? I Gomułka doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Polityka jest, niestety, taką sferą, że kwestie moralne muszą niekiedy ustąpić przed nadrzędną racją stanu.

Wracając do grudnia 1970 roku. Czy nie jest tak, że to apodyktyczny charakter Gomułki sprawił, że nikt nie śmiał mu się przeciwstawić, gdy krzyczał: „strzelajcie, strzelajcie”!

To nieuczciwie uproszczenie. W rzeczywistości reakcja Gomułki wyglądała inaczej.

15 grudnia odbyła się sławetna narada, na którą Gomułka, poza wąskim kierownictwem partii i władzy, wezwał ministra spraw wewnętrzych Kazimierza Świtałę, jego zastępcę oraz mnie jako szefa MON. Ze słów Gomułki można było wywnioskować, że jest dobrze zorientowany w sytuacji na Wybrzeżu, przy czym jego informacje pochodziły od Kliszki, a także przebywającego na miejscu Korczyńskiego. A były one następujące: w Gdańsku dzieją się sceny dantejskie, płonie Komitet Wojewódzki, jego pracownikom grozi śmierć w płomieniach, dwóch milicjantów zostało zabitych (co było nieprawdą – zginął jeden milicjant, ale myśmy tego nie wiedzieli), demonstranci atakują Komendę Miejską MO, mogą zdobyć broń. Wobec takich faktów Gomułka podjął dramatyczną decyzję, choć stwierdzenie, że zaczął nawoływać do strzelania, mija się z prawdą i jest krzywdzące. Powiedział: jeśli będzie zagrożone życie milicjanów, bezpieczeństwo i mienie, można użyć broni. Najpierw jednak ostrzeżenie głosem, potem strzały w powietrze, a jeśli to nie pomoże – strzały w nogi. Ale dopiero od godziny dwunastej. Wcześniej – a była godzina 9 rano – należy tylko ostrzegać demonstrantów. Na kolejnym spotkaniu, o godz. 13, formułował to już ostrzej.

Uważa pan, że nie było alternatywy dla rozwiązania siłowego?

Wręcz przeciwnie – miałem świadomość, że upór Gomułki w tym względzie doprowadzi do ogólnonarodowej katastrofy. Powoli stawało się jasne, iż karabinami nie da się uspokoić sytuacji, tym bardziej że złe nastroje zaczęły się rozlewać na kraj. Byłem jednym z tych, którzy popierali ideę odwołania Gomułki ze stanowiska I sekretarza – wiedzieliśmy, że nie ma on innego pomysłu na zażegnanie niebezpieczeństwa niż użycie siły. Zadzwoniłem nawet do Spychalskiego i powiedziałem: „Towarzyszu marszałku, trzeba coś z tym zrobić, tak dalej być nie może”. Nawiązałem nieoficjalne kontakty z Edwardem Babiuchem, Józefem Tejchmą i Stanisławem Kanią. W efekcie 19 grudnia Tejchma udał się do Wiesława i odbył z nim rozmowę, po której I sekretarz zadecydował o swojej rezygnacji, choć później, podczas posiedzenia Biura Politycznego, przekonywał, że jeszcze wróci. Na razie – ze względów zdrowotnych – musi przekazać władzę. Te słowa były ważne dla tych, którzy go wciąż bronili: Kliszki, Ryszarda Strzeleckiego, Bolesława Jaszczuka czy Ignacego Logi-Sowińskiego. Dlatego opinie Biura dotyczące odejścia Gomułki bardzo się podzieliły. Pozwoliłem sobie wówczas na uwagę – być może nieco na wyrost: czy Charles de Gaulle, po przegranej i ustąpieniu ze stanowiska, przestał być wielką postacią historyczną? Nie! Tak samo nic nie przekreśli zasług towarzysza Wiesława.

A czy Gomułka nie miał do pana żalu za udział w tym „puczu”? Podobno miał też za złe kolejnym ekipom rządzącym – Gierkowi i panu, że nie dostał szansy publicznego wytłumaczenia się ze swych decyzji.

Nie mógł mieć mi za złe, że nie dopuściłem go do głosu. Zostałem I sekretarzem KC w październiku 1981 roku – Gomułka był wówczas śmiertelnie chory i z pewnością nie zamierzał wówczas publicznie tłumaczyć się z wydarzeń grudniowych. Zresztą odwiedziłem go w lutym 1982 roku w szpitalu. „Zrzędził” po swojemu: „Mówiłem, że trzeba twardo, a Gierek porozdawał pieniądze na prawo i lewo, i teraz mamy taką sytuację, jaką mamy”. Odpowiedziałem mu, że staramy się jak możemy, że choć nie jest łatwo – jakoś dajemy sobie radę z trudną sytuacją.

Być może historia potoczyłaby się inaczej, gdyby Gomułka chciał słuchać głosów krytyki? Czy na forum władzy znalazł się ktoś, kto nie obawiał się słownych starć z Wiesławem?

Prawdę mówiąc, takie starcia należały do rzadkości. Z reguły nikt nie ośmielał się z nim dyskutować. Poza jednym wyjątkiem – co jakiś czas na głos krytyki pozwalał sobie przewodniczący Centralnej Rady Związków Zawodowych, później wiceminister w Ministerstwie Pracy i Opieki Społecznej Wiktor Kłosiewicz. To był taki dogmatyk partyjny. I jego wypowiedzi na plenum Gomułka mógł traktować jako głos opozycji. Oczywiście Kłosiewicz nie podważał autorytetu Wiesława – ich starcia miały charakter debaty merytorycznej, a nie walki politycznej. Inni bali się gniewu I sekretarza. Może zresztą strach to zbyt duże słowo – ostatecznie wielu z nas miało za sobą rozmaite doświadczenia życiowe, w moim wypadku była to Syberia i front. Być może lepszym słowem byłby respekt wobec przywódcy, wielce zasłużonego dla kraju.

Ale przytoczę panom pewną historię, która doskonale ilustruje to, o czym mówimy. Był rok 1970, jeszcze przed wydarzeniami grudniowymi. My, w wojsku, doskonale zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że sytuacja polityczna gęstnieje, gospodarka pogarsza się z dnia na dzień, radykalizują się nastroje społeczne. Cały czas o tym dyskutowaliśmy z dowódcami na odprawach. Sekretarzem KC był wówczas Mieczysław Moczar, przeniesiony na to stanowisko „kopniakiem w górę” z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Poszedłem do niego i mówię: „Słuchaj, Mietku, ty masz przecież wgląd w sytuację w kraju, wiesz, że nastroje są niedobre. Nie wiem jednak, czy Wiesław ma tego świadomość. Powinieneś pójść do niego i przedstawić mu stan faktyczny”. A Moczar na to: „Nie zrobię tego, bo Wiesław się zdenerwuje”.

Rozumieją panowie? Zdenerwuje się! Potężny Moczar, przed którym drżała cała Polska, obawiał się gniewu Gomułki. Nie konsekwencji służbowych, ale tego, że… Wiesław się zdenerwuje.

Gomułka dość szybko roztrwonił kapitał społecznego zaufania. Czy był jakiś konkretny moment, w którym I sekretarz przeobraził się w oczach społeczeństwa z legendy 1956 roku w owego Gnoma z poematu Szpotańskiego?

Trudno wskazać jeden moment – to dokonywało się stopniowo. Ostatecznie legenda Października, legenda człowieka, który w imię interesów Polski potrafił się przeciwstawić Związkowi Radzieckiemu, była bardzo silna. Jednak w miarę upływu czasu odpływał od niego społeczny sentyment, choć autorytetem cieszył się przez długi czas. 11 marca 1968 roku w hali jednej z warszawskich fabryk odbył się wiec (organizowany przez Komitet Warszawski), na którym przemawiał Gomułka. I wtedy padły okrzyki „Wiesław – śmielej!”, a także „Gierek, Gierek!”. Te pierwsze były oznaką dezaprobaty wobec wypowiedzi Gomułki, który wówczas usiłował wyhamować antysemicką falę. Drugie stanowiły sygnał, że zmiany wiszą w powietrzu. Przecież audytorium było dokładnie wyselekcjonowane – ponoć przez Jerzego Łukaszewicza – a całe spotkanie, łącznie z okrzykami – wyreżyserowane. To był początek kampanii na rzecz Gierka.

Chciałbym jednak na koniec oddać Gomułce sprawiedliwość: przy wszelkich jego wadach i chropowatościach, przy wszelkich błędach, które popełnił, był to gorący patriota, bezgranicznie oddany Polsce i zasłużony dla niej. I o tym nie wolno zapominać. To najważniejsze.