Gwiazdy łowię przy śniadaniu

To moja własna gwiazda, nikt inny wcześniej jej nie oglądał! – tak o swoim odkryciu mówi Katarzyna Małek, doktorantka z Centrum Fizyki Teoretycznej Polskiej Akademii Nauk w Warszawie

25 listopada 2008 r. w gwiazdozbiorze Kila wypatrzyła niewidoczny wcześniej obiekt. Jego istnienie potwierdzili potem inni astronomowie. Odkrycie to zostało dokonane w ramach programu „Pi of the Sky”. Pod patronatem kilku polskich instytutów badawczych prowadzą go głównie studenci i doktoranci.

Odkryła pani nową gwiazdę. Czy to znaczy, że ona właśnie powstała?

To nie nowy obiekt, lecz stary, z którym się coś dzieje.

Czy gwiazdy się teraz nie tworzą?

Owszem, ale przeważnie w gęstych obłokach pyłu i gazu, a do tego bardzo powoli. W naszym projekcie najczęściej mamy do czynienia z obiektami, które umierają albo się przeobrażają. Gwiazda nowa to taka, która dawniej była zbyt ciemna, by można było ją dostrzec. Teraz nagle jesteśmy w stanie zarejestrować jej obecność – a więc z naszego punktu widzenia dopiero się pojawiła.

Co się stało w tym przypadku?

Był to układ składający się z dwóch obiektów. Białego karła, czyli obumierającej gwiazdy, która zużyła całe swoje paliwo termojądrowe. Jej towarzyszką była gwiazda ciągu głównego, podobna do naszego Słońca. Obydwie krążyły bardzo blisko siebie. Siła grawitacji białego karła wyciągała materię z jego towarzyszki, a gdy zgromadził jej wystarczająco dużo, na powierzchni białego karła nastąpił wybuch. Są też inne rodzaje gwiazd nowych, tzw. nowe karłowate, gdzie eksplozja nie jest kwestią ilości, lecz niestabilności ściągniętej materii. Dwa takie obiekty zaobserwowaliśmy w 2007 roku. W sumie udało się nam „złowić” trzy tego typu gwiazdy. To dużo, bo każdego roku odkrywa się ich najwyżej kilkanaście.

Jest pani fizykiem. Dlaczego to fizycy szukają gwiazd, a nie astronomowie?

Astronomia to także fizyka, a „Pi of the Sky” to projekt astrofizyczny. Nasz system pracuje automatycznie w Chile, w Las Campanas Observatory. To robot, którym zdalnie sterujemy z Warszawy, fotografuje niebo. Na pojedynczym zdjęciu jest około 20 tys. gwiazd – maleńkich jasnych kropek. Każdej z nich potrafimy przypisać współrzędne oraz jasność, a następnie porównujemy to zdjęcie z innymi, wcześniejszymi. Tak możemy zlokalizować obiekty nowe oraz odrzucić błyski przypadkowe, np. samoloty czy satelity. Tym zajmują się moje algorytmy do poszukiwania nowych gwiazd oraz algorytmy poszukujące optycznych odpowiedników błysków gamma, które są głównym celem naszego projektu.

Algorytm to program komputerowy. Czy działa sam, zupełnie automatycznie?

Nie do końca. Każdego ranka e-mailem dostaję informacje o tym, co się wydarzyło w nocy. Siadam, piję kawę i sprawdzam, czy udało się złapać coś interesującego. Choć mój program dobrze eliminuje fałszywe rozbłyski, zazwyczaj od kilku do kilkudziesięciu przypadków muszę ocenić sama. System wycina mi z dużych zdjęć małe kawałki, pokazujące fragment nieba, gdzie się coś nowego pojawiło, a ja sprawdzam, co to może być.

To praca siedem dni w tygodniu?

Tak! W przypadku moich odkryć można mówić o szczęściu, ale znacznie więcej jest w nich systematycznej ciężkiej pracy. Dane trzeba analizować cały czas. Kiedy wyjeżdżam z Warszawy i nie mam dostępu do komputera, zawsze proszę o pomoc kogoś z projektu.

A rozbłysk gamma, który zaobserwowała pani w marcu 2008 roku?

Ten rozbłysk nie został wychwycony przez mój algorytm. Ale rzeczywiście pojawił się na niebie w trakcie mojego nocnego dyżuru. Nasz chilijski robot był akurat nakierowany na odpowiedni fragment nieba. Dzięki temu uchwyciliśmy moment narodzin czarnej dziury od samego początku.

Katarzyna Małek

Pracuje w Centrum Fizyki Teoretycznej PAN w Warszawie, a pochodzi z Jeleniej Góry. Do projektu „Pi of the Sky” trafiła dzięki promotorowi swojej pracy magisterskiej dr. hab. Lechowi Mankiewiczowi. Od tamtej pory, nie licząc kilku miesięcy przerwy, zajmuje się łowieniem gwiazd.