Kokaina za van Gogha

Dwa lata po przejściu na emeryturę agent specjalny FBI Robert Wittman wciąż szuka śladu, który pomógłby mu w rozwiązaniu najbardziej zagadkowej sprawy w jego karierze. Ten najlepszy na świecie policjant specjalizujący się w tropieniu złodziei dzieł sztuki przez 20 lat służby wziął udział w odzyskaniu dzieł wartości 225 mln dolarów. Mimo to wciąż nie może pogodzić się z tym, co wydarzyło się 18 marca 1990 r. w Isabella Stewart Gardner Museum w Bostonie. Miasto leczyło kaca po dniu świętego Patryka, gdy w nocy dwaj złodzieje przedostali się na pierwsze piętro muzeum, do tzw. Pokoju Holenderskiego. Z ram wycięli 13 płócien: trzy dzieła Rembrandta, pięć Degasa, obrazy Maneta, Flincka i „Koncert” Vermeera, uznawany do dziś za najdroższy zaginiony obraz. Wartość łupu sięgnęła 300 mln dolarów: była to największa kradzież dzieł sztuki w historii Stanów Zjednoczonych. Za pomoc w odnalezieniu obrazów muzeum wyznaczyło rekordową nagrodę 5 mln dolarów, mimo to przez 20 lat ani policji, ani armii prywatnych detektywów nie udało się trafić na ślad prowadzący do zrabowanej kolekcji.

Z 200 tys. skradzionych obrazów można by stworzyć największą galerię świata. Samych rembrandtów byłoby w niej 150, picassów – 500. Kto kradnie arcydzieła, na czyje zlecenie i jaki związek mają z tym narkotyki?

Fortuna na ścianach

Kradzież dzieł sztuki to największy przestępczy biznes po handlu narkotykami i bronią. Według raportu FBI rocznie łupem złodziei padają obrazy, rzeźby, starodruki i precjoza wartości 6 mld dolarów. Archiwa Interpolu liczą 34 tys. informacji o zrabowanych dziełach sztuki, a największa na świecie baza danych – Art Loss Register – 200 tys. zapisów. Najdłużej w policyjnych rejestrach figuruje obraz „Narodzenie Pańskie” Caravaggia, skradziony w Palermo w 1969 roku. Aby zrozumieć, dlaczego dzieła sztuki, jeszcze nie tak dawno mało interesujące dla przestępców, stały się jednym z najczęstszych celów ich działań, trzeba cofnąć się 50 lat.

Jest wieczór 15 października 1958 roku. Na londyńską New Bond Street podjeżdżają eleganckie limuzyny. Ich pasażerowie podążają do głównej siedziby domu aukcyjnego Sotheby’s. Wkrótce w sali tłoczy się 1400 osób. Wśród gości m.in. Kirk Douglas i żona Winstona Churchilla. Prezesem Sotheby’s jest od niedawna Peter Cecil Wilson, były oficer MI5 – kontrwywiadu Jej Królewskiej Mości. To on wpadł na pomysł, by z pogardzanych dotąd aukcji uczynić wydarzenie dla wyższych sfer. Nie zapomniał o zaproszeniu prasy i telewizji. Okazja pojawiła się szybko: do Sotheby’s trafiło właśnie siedem obrazów z kolekcji berlińskiego bankiera Jacoba Goldsmitha. Tego wieczora pod młotek mieli pójść impresjoniści: trzy dzieła Maneta, dwa Cezanne’a, po jednym obrazie van Gogha i Renoira.

Pierwsze pięć obrazów osiągnęło wysokie ceny, ale nie zrobiły wielkiego wrażenia na publiczności. Wtedy przyszła pora na „Chłopca w czerwonej kamizelce” Paula Cezanne’a. Licytacja prowadzona przez pośredników, reprezentujących anonimowych kolekcjonerów ze Stanów Zjednoczonych, zaszokowała obecnych. Obraz został sprzedany za kolosalną wówczas sumę 220 tys. funtów – pięć razy drożej niż najdroższe dzieło sprzedane dotąd na aukcji. Gdy następnego dnia gazety na całym świecie podały tę informację na pierwszych stronach, wstrząsnęła ona równie mocno światem sztuki, jak i światem przestępczym. Okazało się bowiem, że „bezcenne” obrazy mają swoją wymierną cenę. I jest ona bardzo wysoka. Zarówno przestępcy, jak i kolekcjonerzy zrozumieli, że na ścianach muzeów i prywatnych domów wiszą dziesiątki miliardów dolarów. Słabo pilnowanych.

Podejrzani miliarderzy

Licytacje w Sotheby’s, za którym poszły inne domy aukcyjne, szybko rozkręciły koniunkturę na rynku sztuki. Pod koniec lat 80. rozpoczęło się prawdziwe szaleństwo. W roku 1990 za „Portret Doktora Gacheta” van Gogha anonimowy kolekcjoner zapłacił 82,5 mln dolarów. W 2004 roku za 104 mln dolarów został sprzedany „Chłopiec z fajką” Pabla Picassa. W 2006 roku rekordy padały jeden po drugim: 135 mln za „Portret Adeli Bloch-Bauer” Klimta, 137,5 mln za „Wooman III” Willema de Kooninga i rekord wszech czasów – „No. 5, 1948”, abstrakcyjna praca Jacksona Pollocka – za 140 mln dolarów. Razem z kolekcjonerami do akcji ruszyli złodzieje. Informacje o aukcyjnych rekordach zaczęły mieszać się na pierwszych stronach gazet z doniesieniami o włamaniach do muzeów i prywatnych kolekcji. Oto największe z nich:

2000 – kradzież autoportretu Rembrandta i dwóch obrazów Renoira z muzeum w Sztokholmie.

2002 – kradzież obrazów van Gogha wartych 30 mln dolarów z muzeum w Amsterdamie.

2004 – rabunek w Muzeum Muncha w Oslo – pierwszy napad z użyciem broni na galerię sztuki. Złodzieje zrabowali słynny „Krzyk” i „Madonnę”, obrazy warte 100 mln euro.

2006 – kradzież obrazów Moneta, Picassa i Salvadora Dali z Muzeum Chacara w Rio de Janeiro.

2007 – kradzież obrazów Picassa z muzeum sztuki w Sao Paulo.

2008 – kradzież obrazów van Gogha, Moneta, Degasa i Cezanne’a z kolekcji E.G. Buehrlego w Zurychu. Wśród zrabowanych dzieł był m.in. obraz „Chłopiec w czerwonej kamizelce” – pierwszy aukcyjny rekord Sotheby’s Wartość łupu – 160 mln dolarów.

Białe kruki, stare druki

 

Od kiedy w 1994 roku Bill Gates kupił za 30 mln dolarów „Codex Leicester”, w którym Leonardo da Vinci notował przemyślenia, złodziei zainteresowały starodruki. W 1998 r. z biblioteki Polskiej Akademii Umiejętności w Krakowie skradziono pierwsze wydanie „O obrotach sfer niebieskich” Kopernika. Złodziej po prostu przyszedł do biblioteki i zamówił je do czytania. Następnie wyciął środek z obwoluty i pod pretekstem wyjścia do toalety wyniósł go pod swetrem. Była to jedna z największych kradzieży w dziejach polskiej kryminalistyki, złodzieja ani dzieła nie udało się odnaleźć do dziś. Rok później z Biblioteki Jagiellońskiej skradziono 59 tytułów, w tym unikalną „Cosmographię” Ptolemeusza.

O zlecenia kradzieży bezcennych dzieł sztuki od zawsze podejrzewano bezwzględnych bogaczy. Kiedy w 1911 roku Włoch Vincenzo Perugio wyniósł z Luwru „Monę Lisę” Leonarda da Vinci, paryżanie od razu zaczęli posądzać o ten niecny czyn amerykańskiego miliardera Johna Pierponta Morgana. Przekonanie, że za kradzieżami stoją zdemoralizowani bogaci kolekcjonerzy, ugruntował film „Dr No” – pierwszy z serii „Bondów”, w którym Sean Connery znajduje w kwaterze swego przeciwnika „Portret księcia Wellingtona” Goi, skradziony rok wcześniej z National Gallery w Londynie. Prawda wygląda jednak nieco inaczej. Ostatnią tajną misją, jaką detektyw Robert Wittman wykonywał dla FBI, było zaprzyjaźnienie się z francuskim gangsterem Bernardem Jeanem Ternusem. Wiele szampana musiało popłynąć na jachcie przestępcy w Saint Tropez, zanim ten zdecydował się zaufać Wittmanowi i pokazać mu cztery obrazy, skradzione z muzeum w Nicei. Były to dwa dzieła Breughla i po jednym Moneta i Sisleya, warte w sumie 4,6 mln dolarów. Ternus został aresztowany i skazany na 5 lat więzienia. Równie skuteczni okazali się funkcjonariusze Centralnego Biura Śledczego polskiej policji, którzy w 2008 roku weszli do domu 57-letniego Marka G., kuriera mafii narkotykowych, w podwarszawskim Piasecznie. Znaleźli tam ponad 100 cennych dzieł sztuki, w tym obraz Nikifora i grafikę Picassa, skradzione kilka lat wcześniej z mieszkań krakowskich kolekcjonerów. Po co przestępcom dzieła sztuki?

W 1986 roku irlandzki gangster Martin Cahill i jego wspólnicy włamali się do arystokratycznej rezydencji Russborough House znanej z kolekcji malarstwa. Wynieśli z nie 18 obrazów wartości ponad 44 mln dolarów z których najcenniejsze było dzieło Vermeer „Pani pisząca list i jej służąca”. Kiedy policjanci trafili w końcu na trop obrazu, okazało się, że Cahill użył go… jako zabezpieczeni transakcji zakupu narkotyków. Vermeer stał się po prostu zastawem, gwarantującym że gangsterzy uregulują swoje zobowiązania wobec kontrahentów.

W takiej roli obraz krążył w przestępczym podziemiu przez siedem lat. Podobne było przeznaczenie części dzieł skradzionych przez polskich i francuskich gangsterów. One również miały służyć jako łatwy do ukrycia (a przy tym stale zyskujący na wartości) weksel przy transakcjach zakupu narkotyków od południowoamerykańskich karteli. Czy oznacza to, że także najcenniejsze obrazy świata trafiają do ukrytych w kolumbijskich dżunglach rezydencji narkobaronów? Policjanci nie wykluczają takiej możliwości. Detektywi mają jedną przewagę nad złodziejami. Wiedzą, że przestępcy zwykle wybiorą gotówkę niż dzieło sztuki, którego poszukuje Interpol i policje wielu krajów. Udając kolekcjonerów, nawiązują kontakty z przestępcami, których parzy „gorący towar”.

Dewiza Wittmana – „facet z gotówką jest zawsze górą” – pozwoliła mu m.in. odzyskać warty 36 mln autoportret Rembrandta, skradziony w 2000 roku z muzeum w Oslo razem z dwoma obrazami Renoira. O ile renoiry udało się szybko odnaleźć (jeden – przestępcy zostali zatrzymani, gdy próbowali wymusić okup, drugi – w trakcie śledzenia gangu narkotykowego w Los Angeles), to rembrandt zniknął na długie pięć lat. Dopiero Wittman, podając się za znawcę sztuki pracującego dla dużej grupy przestępczej, zdołał doprowadzić do aresztowania złodziei – gangsterów z Iraku.

Dwie strony prawa

Chociaż sam Wittman uważa, że kradzieże na zlecenie bajecznie bogatych kolekcjonerów to raczej mit, świat zbieraczy sztuki kryje wiele zagadek. Jest to środowisko międzynarodowe, ale hermetyczne, a nazwiska z tej sfery rzadko przedostają się do wiadomości publicznej. Wiele transakcji kolekcjonerzy przeprowadzają bezgotówkowo – arcydzieła warte miliony są po prostu wymieniane na inne podobnej wartości. Nikt nie zadaje zbędnych pytań, a nabywcy słynnych dzieł na aukcje wysyłają pośredników. Sami pozostają anonimowi.

Ile zaginionych dzieł krąży w tym środowisku? Prawdopodobnie tysiące. Jeden z warszawskich historyków sztuki opowiada, że w czasie odwiedzin u kolekcjonera w Szwajcarii podziwiał obraz Courbeta „Kamieniarze”, od lat uznawany za zaginiony Został jednak zobowiązany, że nie powie nikomu, gdzie i u kogo go zobaczył. Dyskrecja jest w środowisku kolekcjonerów najcenniejszą cechą i podstawowym warunkiem dopuszczenia do obejrzenia dzieł, które przez wiele lat na własne oczy widziała zaledwie garstka wtajemniczonych.

Kolekcjonerzy potrafią oddać bezcenne przysługi policjantom, poszukującym skradzionych arcydzieł, ale często zdarza się, że prowadzą podwójną grę. W 1999 roku krakowski antykwariusz Janusz P. wykrył w katalogach domów aukcyjnych z Niemiec, Londynu i Nowego Jorku kilkadziesiąt starodruków, skradzionych z Biblioteki Jagiellońskiej. Dzięki szybkiej akcji polskiej prokuratury udało się odzyskać 20 z nich. Prokuraturze pomagał też w roli eksperta Stanisław Sz., profesor z Uniwersytetu Jagiellońskiego, wybitny historyk średniowiecza. Siedem lat później Janusz P. i Stanisław Sz. zostali zatrzymani przez policję pod zarzutem kradzieży zabytkowych starodruków z biblioteki Wyższego Seminarium Duchownego w Sandomierzu. Dzieła, w tym pochodzący z 1498 roku inkunabuł „Epistolae contra Iudaeorum errores”, skradł osobiście profesor a zleceniodawcą był Janusz P. Okazało się, że krakowski antykwariusz jest zamieszany w kradzieże starodruków na skalę międzynarodową – zlecił m.in. kradzież czterech cennych wydań dzieł Adama Mickiewicza z Biblioteki Lwowskiej.

Byle nie niszczyli

Kradzieże dokonywane dla przestępczych bossów czy szalonych kolekcjonerów nie są jednak najgorszym, co może spotkać dzieło sztuki. Ci ludzie przynajmniej wiedzą, jak się obchodzić z obrazem, starodrukiem czy rzeźbą. Najgroźniejsze, zdaniem policji i dyrekcji muzeów, są kradzieże dokonywane przez przypadkowych złodziei, których oszołomiła wizja milionów dolarów.

Problem w tym, że najcenniejsze obrazy są po prostu niesprzedawalne. Poszukiwane przez policje wielu krajów, nawet na czarnym rynku są zbyt „gorącym towarem”. W swoim czasie skorzystała na tym londyńska Tate Gallery, odkupując od przestępców dwa skradzione w 1994 roku obrazy Turnera za 13 mln dolarów – 1/3 ich wartości. Ponieważ dzieła były ubezpieczone na kwotę 26 mln dolarów galeria zarobiła na kradzieży 16 mln. O wiele częściej jednak zdarza się, że złodzieje – przerażeni szumem, który wywołała kradzież i niemożnością sprzedania łupu – chowają go w sobie tylko znanym miejscu lub po prostu porzucają. Tak stało się m.in. z jedynym w Polsce obrazem Claude’a Moneta „Plaża w Pourville”, wyniesionym w 2000 roku z Muzeum Narodowego w Poznaniu. Przez 10 lat eksperci uważali, że został skradziony na zlecenie zagranicznego gangu handlarzy sztuką. Odnalazł się po dziesięciu latach w Olkuszu, w mieszkaniu 41-letniego Roberta Z., który trzymał go za szafą. Warty dziś 7 mln dolarów Monet miał szczęście, bo ocalał. Wiele obrazów,porzuconych przez rabusiów, zostało zniszczonych. Jak twierdzą eksperci, lepiej czekać na odzyskanie dzieła nawet pokolenie czy dwa, niż dopuścić do jego nieodwracalnej utraty. Tym bardziej że wiele zaginionych przed laty dzieł w końcu wypływa na światło dzienne. Tak jak „Portret rabina” Rembrandta odnaleziony po 22 latach czy „Pracownia” Andrew Wyetha, która pojawiła się na aukcji 30 lat po kradzieży.