Mamona pokonała boks

Sprawiedliwość coraz mniej liczy się w werdyktach sędziów bokserskich – coraz ważniejsze są pieniądze

Rosjanin Nikołaj Wałujew ma dwa metry i 13 cm wzrostu, jest najwyższym i najcięższym mistrzem świata w boksie. Mierzący 189 cm Amerykanin Evander Holyfield wygląda przy nim na wymoczka. Ale w walce ośmieszył Wałujewa: był szybszy, zwinniejszy, aktywniejszy, zadał więcej ciosów. Mimo to sędziowie przyznali zwycięstwo Rosjaninowi. To mogło być jedno z ważniejszych wydarzeń bokserskich ostatniej zimy, a wyszła żenująca wpadka.

Skąd taki werdykt? Wielu podejrzewa korupcję: tuż przed ogłoszeniem wyniku walki bardzo zdenerwowany Wilfried Sauerland (promotor Wałujewa) nakazał jednemu ze swoich ludzi podejść do stolika sędziów punktowych i przekazać im jakąś informację. W prasie zagranicznej pojawiły się spekulacje, iż doszło do najzwyklejszego oszustwa, lecz podejrzeń nie udało się potwierdzić. A sędziowie, którzy wydali werdykt, mają się świetnie: jeden z nich, Włoch Pierluigi Poppi, został wyznaczony do oceniania kolejnej ważnej walki już w marcu.

Sędziowie są jednak tylko pionkami w grze, którą prowadzą telewizyjne koncerny, promotorzy i federacje bokserskie. To one odpowiadają za degrengoladę, w którą popadł zawodowy boks.

UPADEK NA WŁASNE ŻYCZENIE

„To nie jest sport, to jest biznes” – mówi mistrz Europy w wadze półśredniej Rafał Jackiewicz. Jeszcze dekadę temu o wynikach starć poszczególnych pięściarzy decydowały ich umiejętności. Kibice mieli w pamięci klarowne zasady oraz świadomość, że w walce wieczoru będą mogli zobaczyć dwóch najlepszych pięściarzy. Dziś sytuacja wygląda inaczej.

Na świecie jest mnóstwo federacji bokserskich, choć tak naprawdę liczą się tylko cztery: WBA, WBC (powstały w latach 60.) oraz IBF i WBO (powstały w latach 80.). Inne federacje, takie jak IBO, IBC czy TWBA, do niedawna uznawane były za mało znaczące i nikt z poważniejszych pięściarzy nie starał się o prawo do walki o tytuły przez nie przyznawane.

Tymczasem okazały się one miejscem do świetnych interesów. Przez ostatnie dziesięć lat wiele z nich rozwinęło się dzięki grupom promotorskim, które – wiedząc o nikłych szansach swoich pięściarzy na prestiżowy tytuł – starały się organizować walki o te mniej znaczące trofea.

Interes ten stał się dla wielu niszowych federacji bardzo dochodowy. Wtedy wielkie federacje też zechciały zarabiać pieniądze w ten sposób. Postanowiły stworzyć dodatkowe pasy mistrzowskie, dodając do prestiżowych tytułów (WBC, IBF, WBA, WBO) rozmaite określenia: i dziś pięściarze walczą nie tylko o wspomniane cztery najważniejsze tytuły, ale także o pas IBF Latino, WBA Fedebol, WBC USNBC, WBO Asia Pacific itd. Takich podejrzanych pasów mistrzowskich jest teraz do zdobycia ponad setka. Podsumowaniem tego, jakie znaczenie mają one dla zawodników klasy światowej, były słowa Andrzeja Gołoty, który po zdobyciu kolejnego z „prestiżowych tytułów” stwierdził, że są to tylko „półpaśce”.

TYTUŁ NIE DAJE PIENIĘDZY

 

Kiedy wielkie federacje zaczęły mnożyć pasy, początkowo zarabiały krocie. Każda federacja za walkę o tytuł dostaje wielkie pieniądze. Często są to miliony dolarów, więc większa ilość tytułów gwarantowała większe dochody. Ta sytuacja trwała jednak krótko. Tytuły mistrzowskie zdewaluowały się. Wielkie federacje straciły na znaczeniu i dziś z trudem odbudowują swój wizerunek.

Federacje straciły – zyskały koncerny medialne. Kibice przestali zwracać uwagę na pasy mistrzowskie, chcą dziś oglądać tych zawodników, których walki im się najbardziej podobają. Takie właśnie pojedynki organizują amerykańskie stacje telewizyjne: HBO należące do Disney/Buena Vista International Inc. oraz Sony Pictures Entertainment, a także telewizja Show Time, której właścicielem jest potężny koncern CBS. To właśnie te koncerny płacą najwięcej i to właśnie walki na antenie wymienionych telewizji cieszą się największą popularnością wśród kibiców, a co za tym idzie przynoszą największe zyski. Zatem telewizje, a nie federacje decydują teraz o tym, która walka będzie największym wydarzeniem w boksie zawodowym.

Nawet najważniejsze tytuły mistrzowskie przestały mieć znaczenie dla pięściarzy. Coraz częściej bokserzy zrzekają się tytułu, by móc wziąć udział w walce za wielkie pieniądze. Przykładem może być postępowanie legendy boksu, Walijczyka Joe Calzaghe (mistrz federacji WBA, WBC, IBF, WBO w wadze superśredniej). Pięściarz ten przez 11 lat bronił z powodzeniem tytułów mistrzowskich. W zeszłym roku jednak postanowił zrezygnować z tytułów: pojawiła się bowiem możliwość walki z gwiazdą amerykańskiego boksu Bernardem Hopkinsem. Walka ta nie miała statusu pojedynku o pas żadnej z prestiżowych federacji, ale każdy z zawodników za ten pojedynek zainkasował kilka milionów dolarów. Calzaghe wygrał.

Pół roku później pokonał inną sławę: Roya Johnesa jr. Stawką tej walki również nie był żaden pas. W sumie w 2008 roku Calzaghe, choć stracił tytuły mistrzowskie, zyskał wielkie pieniądze, olbrzymią sławę i – jak twierdzi – czuje się spełniony jako bokser, ponieważ pokonał dwie legendy boksu.

Zmieniło się podejście federacji, zmieniło się podejście zawodników – wszyscy chcą zarabiać pieniądze. To oraz wątpliwości w sprawie bezstronności sędziów sprawiło, że coraz więcej kibiców po ogłoszeniu werdyktu żegna zwycięzcę gwizdami. W boksie zawodowym wpadki sędziów stały się bardzo częste. Jedna z takich „pomyłek” miała miejsce w 2003 roku podczas walki polskiego pięściarza walczącego w wadze lekkiej Macieja Zegana oraz będącego wtedy mistrzem świata federacji WBO Artura Grigoriana. Pojedynek był jednostronny, pięściarz z Polski miał przewagę przez cały czas. Niestety Zeganowi nie udało się znokautować przeciwnika i o wyniku musieli zadecydować sędziowie. Dwóch z trzech sędziów wskazało na zwycięstwo Grigoriana: pojedynek odbywał się w Niemczech, a Grigorian, choć urodzony w Uzbekistanie, walczy w niemieckiej grupie Universum. Tytuł mistrza świata pozostał więc w Niemczech.

Miesiące skarg i kłótni pomiędzy grupami przyniosły lakoniczną wiadomość o możliwości stoczenia przez obu pięściarzy walki rewanżowej. Niestety mijały miesiące, a kontraktu na rewanżową walkę nie podpisano. Maciej Zegan powiedział kilka lat później, że gdy spotkał się z Arturem Grigorianem podczas jednego z obozów treningowych, pięściarz niemieckiej grupy przyznał otwarcie, że tamten pojedynek przegrał i że Zegan powinien zostać mistrzem. Zeganowi pozostał smak moralnego zwycięstwa, bo wyniku tego pojedynku cofnąć się nie dało.

Niestety walka ta okazała się niezwykle ważna w karierze Zegana i zaważyła na rozwoju pięściarza, który kiedyś uznawany był za nadzieję polskiego boksu, a dziś za kolejny zmarnowany talent.

POMYLIŁA ZAWODNIKÓW

W ostatnich latach kibice szeroko otwierali oczy ze zdziwienia, widząc werdykty w takich walkach, jak: Dariusz Michalczewski kontra Julio Cesar Gonzalez (przegrana Michalczewskiego mimo ewidentnej przewagi) lub Felix Sturm kontra Oscar De la Hoya (przegrana Sturma, choć zarówno kibice, jak i eksperci widzieli zwycięstwo Niemca). W pamięci polskich kibiców na zawsze pozostanie walka Andrzeja Gołoty z Johnem Ruizem. Polak miał druzgoczącą przewagę i mimo że posłał dwukrotnie rywala na deski, sędziowie przyznali zwycięstwo Ruizowi. Polski pięściarz wagi ciężkiej Marcin Najman, nazwał ten werdykt „największą hańbą w dziejach zawodowego boksu”.

Pewien wgląd w mechanizmy rządzące bokserskim biznesem dają nam okoliczności pierwszej walki Evandera Holyfielda z Lennoksem Lewisem, która odbyła się 13 marca 1999 roku. Pojedynek ten według wszystkich wygrywał na punkty Lennox Lewis, ale ku ogólnemu zaskoczeniu sędziowie ogłosili remis. Po zakończonej walce pani sędzina Eugenia Williams przyznała, że oceniając pojedynek pomyliła zawodników, a oddając kartę punktową była przekonana, że wskazała na właściwego pięściarza, czyli tego, który ma dłuższe włosy. Pani Eugenia Williams oczywiście kłamała. Nie mogła pomylić Evandera Holyfielda z Lennoksem Lewisem, ponieważ kilka lat wcześniej sędziowała pojedynek Evandera Holyfielda z Rayem Mercerem i doskonale znała tego pięściarza. Jej tłumaczenie tym bardziej wydaje się niewiarygodne, jeśli zauważy się, iż urodziła się i mieszka na stałe w Stanach Zjednoczonych, gdzie Evander Holyfield (także Amerykanin) nie tylko nie jest postacią anonimową, ale uznawany jest za legendę boksu, a jego nazwisko wymieniane jest wśród takich sław jak Muhammad Ali czy Joe Frazier. Dzięki pani sędzinie mogło dojść jednak do walki rewanżowej, która ze względu na wynik pierwszego pojedynku gwarantowała jeszcze większe zyski. Zainteresowanie nią spowodowane kontrowersyjnym werdyktem sędziów wzrosło kilkakrotnie.

REFORMA NIEMOŻLIWA

W ciągu kilku ostatnich tygodni na nowo rozgorzała dyskusja o bezstronności sędziów: powodem był wspomniany już pojedynek, który w grudniu 2008 roku stoczył Evander Holyfield i obecny mistrz WBA w wadze ciężkiej Nikołaj Wałujew. Nazywany „emerytem” 46-letni Holyfield doskonale radził sobie w ringu z dużo młodszym Wałujewem. Przewaga Amerykanina była miażdżąca i wszyscy spodziewali się, że sędziowie jako zwycięzcę wskażą Holyfielda. Jednak oglądali oni chyba inny pojedynek niż kilka milionów widzów. Dwóch sędziów wskazało jako zwycięzcę Wałujewa, który w tym pojedynku zadał zaledwie kilkanaście celnych, czystych ciosów, a trzeci „wytypował” w walce remis.

„Nie ma takiej możliwości, by zreformować boks w taki sposób, by do pomyłek nie dochodziło. Generalnie rynek powinien się sam bronić, a stacje telewizyjne wybierać walki takich federacji, które gwarantują jak największą oglądalność, czyli także największą uczciwość werdyktów” – powiedział „Focusowi” szef grupy Bullit Knockout Promotion Andrzej Wasilewski. Niestety rynek nie broni się sam, a kibice są skazani na werdykty, które jeszcze nieraz przyprawią ich o szybsze bicie serca i wzrost ciśnienia. „Wszędzie zdarzają się matactwa sędziowskie. W USA troszeczkę mniej niż w Europie, ale szczególnie jadąc na obcy teren, należy być przygotowanym na tzw. przekręty” – powiedział „Focusowi” mistrz świata w wadze crusier Tomasz Adamek.

Aby zreformować światowy boks, największe federacje oraz grupy promotorskie musiałyby do tego dążyć. Niestety biznes i wielkie pieniądze związane z tym sportem powodują, że tak jak w życiu, tak i tu silniejszy zjada słabszego. Przez następne lata kibice będą skazani na „wątpliwe” werdykty, ponieważ w atmosferze, jaka obecnie panuje w boksie zawodowym, nikt nie jest w stanie tego zmienić.

Najważniejsze, żeby nadal wytykać błędy popełniane przez arbitrów, by oszustwo nie stało się normą.

Kto wybiera sędziów?

Osoby, które sędziują walki bokserskie, to ludzie na ogół od dawna związani z boksem zarówno zawodowym, jak i amatorskim. Każdy z nich musi posiadać licencję, która uprawnia go do zasiadania za stołem sędziowskim lub też do pełnienia funkcji sędziego ringowego. Jeżeli stawką pojedynku nie jest tytuł jednej ze światowych federacji, sędziowie wybierani są zazwyczaj przez promotorów, a o ich bezstronności świadczyć ma to, że wybór zatwierdza Komisja Sędziowska danego kraju. Jeśli jednak stawką walki jest tytuł prestiżowej federacji, wtedy federacja wyznacza skład sędziowski.