Niesamowita podróż sterowcem na Arktykę. Sława i upadek konstruktora Umberto Nobile

Zbudowany przez Umberto Nobile, włoskiego konstruktora-marzyciela sterowiec jako pierwszy przeleciał nad biegunem północnym. Przyniósł twórcy sławę, ale też stał się przyczyną jego upadku.

Później mówiono, że Nobile zignorował komunikaty meteorologiczne i poleciał w sam środek burzy śnieżnej. Huraganowy wiatr, który wcześniej popychał sterowiec naprzód, teraz utrudniał drogę powrotną. Katastrofa nastąpiła 25 maja 1928 roku. Maszyna opadła na powierzchnię lodu i zderzyła się z krą. Jeden z silników odpadł, wypełniony gazem balon poleciał do góry, a gondola roztrzaskała się o twarde podłoże.

Dziewięciu członków załogi wypadło ze zniszczonego sterowca. Pozostała część sterowca wzniosła się w powietrze, zabierając ze sobą sześciu innych podróżników, o których słuch zaginął.

Podróż w nieznane

Kiedy dwadzieścia lat wcześniej Umberto Nobile kończył studia inżynieryjne na uniwersytecie w Neapolu, nie podejrzewał, że niebawem los rzuci go daleko od słonecznej ojczyzny. Jego pierwszym pracodawcą były włoskie koleje, gdzie zajmował się elektryfikacją linii. Być może nie zostałby budowniczym statków powietrznych, gdyby po wybuchu I wojny światowej nie odmówiono mu wcielenia do armii. Lekarze trzykrotnie orzekali, że wątły 29-latek jest niezdolny do służby. Tymczasem trwał złoty wiek lotnictwa.

Zafascynowany osiągnięciami Ferdynanda von Zeppelina Nobile zajął się projektowaniem sterowców półszkieletowych – maszyn lżejszych i łatwiejszych w transporcie niż sterowce szkieletowe, o udźwigu znacznie większym niż ich wcześniejsze wersje pozbawione szkieletu. Dwa z nich, „Norge” i „Italia”, miały przynieść pionierowi lotnictwa chwile wstydu i chwały.

Po wojnie Nobile wraz z trzema innymi inżynierami założył firmę specjalizującą się w budowie statków powietrznych i odniósł kilka sukcesów. Jesienią 1925 roku otrzymał telegram z Oslo. Norweski podróżnik Roald Amundsen, utytułowany już wtedy zdobywca bieguna południowego, zaproponował konstruktorowi wspólną wyprawę arktyczną, której celem miał być przelot nad biegunem północnym. Włoch zgodził się. Amundsen kupił od niego sterowiec, który nazwał „Norge” („Norwegia”) i przygotował do podróży. Pilotem podczas wyprawy miał być właśnie Nobile.

14 kwietnia 1926 roku wraz z włosko-norweską załogą podróżnicy opuścili Półwysep Apeniński i ruszyli w kierunku Leningradu, zatrzymując się po drodze w Pulham w Anglii i w Oslo. Z powodu złej pogody lot był opóźniony, w końcu jednak sterowiec dotarł do bazy na Spitsbergenie. Podczas podróży szybko okazało się, że temperamenty Amundsena i Nobilego są całkiem różne, co popsuło atmosferę panującą na ciasnym pokładzie sterowca.

Poza 16-osobową załogą na wyprawę zabrano Titinę, psa Nobilego. Amundsenowi się to nie podobało. Lekceważąco wypowiadał się o włoskim inżynierze – miał stwierdzić, że sterowiec pod jego dowództwem stał się powietrznym wozem cyrkowym. Zarzucał mu też, że jego brawura kilkakrotnie o mało nie doprowadziła do katastrofy.

Mimo kłótni i otrzymania informacji – jak się później okazało fałszywej – że amerykańska wyprawa Richarda E. Byrda zdołała już przelecieć nad biegunem, sterowiec leciał dalej. 11 maja opuścił archipelag Svalbard, by kilkanaście godzin później dotrzeć do upragnionego celu. 12 maja o 1.25 czasu Greenwich na lód zrzucono trzy flagi: norweską, amerykańską i włoską. Amundsen ze zdumieniem i złością zauważył, że włoska flaga była większa niż pozostałe. W drodze na Alaskę, gdzie wyprawa miała się zakończyć, atmosfera wśród załogi była już lodowata.

14 maja odkrywcy wylądowali w wiosce Teller i z powodu pogarszającej się pogody postanowili nie lecieć dalej, do miasteczka Nome, które pierwotnie miało być celem wyprawy. Kłopoty sprawiały jedynie prowizorycznie załatane dziury w kadłubie zrobione przez kawałki lodu wydmuchiwane przez śruby maszyny.

Mimo wszystko można było świętować sukces. Nobile ogłosił, że powodzenie wyprawy było jego zasługą, zaogniając spór z Amundsenem. Włoski rząd stanął, rzecz jasna, po jego stronie, organizując inżynierowi cykl wykładów i spotkań w Stanach Zjednoczonych, a zupełnie ignorując Norwega.

Zadanie niemal wykonane

Włosi postanowili ostatecznie udowodnić, że to im należy się laur zwycięstwa w powietrznym wyścigu na mroźną północ.

Dwa lata później zorganizowali więc kolejną wyprawę, którą ponownie dowodził Umberto Nobile. 15 kwietnia 1928 roku sterowiec „Italia” z 20-osobową załogą wystartował z bazy w Mediolanie w nową arktyczną podróż. Droga do niemieckiego Stolp (dzisiejszy Słupsk) z powodu złej pogody zajęła ponad dobę.

Kiedy ekspedycja przelatywała nad Sudetami, rozpętała się burza, a chmury uniemożliwiły nawigację. Z pomocą Włochom przyszli wówczas polscy pracownicy stacji radiowej w Katowicach: przerwali nadawaną audycję i wysyłali w eter wielojęzyczne komunikaty, dzięki którym statek powietrzny wrócił na właściwy kurs.

Zarówno w Katowicach, jak i w Stolp przelot sterowca wzbudził duże zainteresowanie, a o arktycznej wyprawie rozpisywały się lokalne gazety. W drugim z miast jej członkowie musieli zabawić dłużej, niż planowali. Fatalna pogoda spowodowała, że Włosi odłożyli ostateczny wylot z Pomorza w kierunku bieguna. Okazał się możliwy dopiero 3 maja nad ranem.

Około południa sterowiec przeleciał nad Sztokholmem, gdzie szwedzki członek załogi Finn Malmgren zrzucił list do swojej matki. Trwająca nawałnica zmusiła Nobilego do zboczenia na wschód, więc dopiero następnego dnia osiągnął kolejny punkt podróży na północy Norwegii.

W końcu „Italia” dotarła do bazy na Spitsbergenie. Stamtąd wykonała dwa loty, podczas których naukowcy zbierali dane meteorologiczne i badali pole magnetyczne Ziemi. Trzeci lot „Italii” rozpoczął się 23 maja. Nobile wybrał kurs wzdłuż wybrzeża Grenlandii; popychał ich na północ silny wiatr. W nocy 24 maja sterowiec bez trudu zdobył biegun.

Pierwotnie dowódca zamierzał wysłać część naukowców na bezpośrednie badania lodu, przygotował nawet zestawy umożliwiające przetrwanie w trudnych warunkach. Silny wiatr nie pozwolił jednak na obniżenie lotu. Sterowiec krążył tylko wokół bieguna i zrzuciwszy flagi, drewniany krzyż oraz pamiątkowy medal – zawrócił.

 

Powietrzna tragedia

Nobile chciał jak najprędzej ogłosić kolejny sukces. Mimo niepokojących komunikatów meteorologicznych wybrał drogę przez śnieżną burzę, w której huraganowy wiatr utrudniał lot. W ekstremalnych warunkach podróż na bezpieczny Spitsbergen mogła zająć nawet dwa dni. Pozostawała możliwość lądowania na dzikim wybrzeżu Kanady, oznaczałoby to jednak koniec wyprawy. Podróżnicy nie podejrzewali, że zakończy się ona jeszcze szybciej.

25 maja 1928 roku od rana wszystko szło nie tak jak trzeba. Utrzymywanie się w powietrzu przychodziło załodze z najwyższym trudem. Najpierw dźwignia kontroli wysokości zacięła się w pozycji „w dół” – wprawdzie problem udało się rozwiązać, ale fatalna pogoda jeszcze się pogorszyła.

Godzinę później oblodzony statek uderzył o krę. Z roztrzaskanej gondoli wypadło dziewięciu członków załogi, a balon uniósł w powietrze sześciu kolejnych podróżników. W tylnej części kadłuba byli pracownicy techniczni, profesor fizyki Aldo Pontremoli i Ugo Lago, dziennikarz propagandowej gazety  „Il Popolo d’Italia”.

Co się z nimi stało? Wiadomo tylko, że unoszeni w nieznane wyrzucali różne rzeczy pozostałe na pokładzie, mając być może nadzieję, że pomogą w ten sposób przeżyć pozostającym na lodzie towarzyszom, którzy faktycznie znaleźli później część zrzuconej żywności. Pozostał im także namiot i radio.

Makabryczne przypuszczenia

Pozostawieni na lodzie członkowie wyprawy, wśród nich także jej szef, pomalowali swój jedyny namiot w czerwone pasy, by uczynić go bardziej widocznym. Dzięki radiu, które udało się w końcu uruchomić, przez wiele dni wysyłali komunikat o treści:  „S.O.S.F.O.Y.N.C.I.R.C.A.”. Oznaczało to, że znajdują się w okolicach wyspy Foyn na północny zachód od Spitsbergenu, początkowo pomijanej w poszukiwaniach.

3 czerwca Mikołaj Schmidt, rosyjski radioamator z okolic Archangielska, jako pierwszy rozszyfrował wiadomość. Wtedy poszukiwania skierowano we wskazany rejon. W akcję ratunkową zaangażowały się Norwegia, Szwecja, Finlandia, Rosja oraz Włochy.

W jednym z wysłanych samolotów na ratunek Nobilemu wyruszył szczerze go niecierpiący Roald Amundsen. Miała to być jego ostatnia podróż. Hydroplan zniknął 18 czerwca, a niedługo jego dolny zbiornik paliwa i fragment skrzydła odnaleziono w pobliżu wybrzeża w rejonie norweskiego miasta Tromsø. Uznano, że samolot rozbił się we mgle na Morzu Barentsa, zaś cała załoga zginęła od razu lub zmarła niedługo po katastrofie.

Tymczasem 20 czerwca włoskiemu pilotowi udało się zlokalizować członków wyprawy Nobilego. Zrzucił im zapasy, ale większość rozbiła się i okazała bezużyteczna. Dwa dni później kolejnym samolotom udało się zrzucić więcej prowiantu.

23 czerwca zdarzyło się coś, co miało zaważyć na wizerunku szefa wyprawy – szwedzki pilot wylądował na lodzie obok obozowiska rozbitków. Zaproponował, że zabierze ze sobą jednego z nich. Nobile, który w czasie wypadku złamał tylko nogę, chciał, żeby jako pierwszy został ewakuowany główny technik Natale Cecioni, który został ciężej ranny.

Załoga samolotu liczyła jednak już dwie osoby i pilot bał się, że potężnie zbudowany technik przeciąży samolot. W tej sytuacji zabrał na pokład drobnego Nobilego. Podróżnik był później odsądzany od czci i wiary za opuszczenie towarzyszy. Włoska prasa nazywała jego zachowanie tchórzostwem i relacjonowała dalsze losy ekspedycji ratunkowych.

12 lipca załoga radzieckiego lodołamacza „Krasin” znalazła skrajnie wycieńczonego zastępcę Nobilego, kapitana Adalberto Mariano i drugiego oficera, kapitana Filippo Zappiego, którzy wcześniej razem ze Szwedem Finnem Malmgrenem wyruszyli na poszukiwanie pomocy. Wygłodzony Mariano stracił nogę i nie był w stanie mówić.

Z relacji Zappiego wynikało, że niemal miesiąc wcześniej Szwed kazał im iść dalej bez niego. Jego ciała nigdy nie znaleziono. Badający rozbitków lekarze stwierdzili jednak, że odnalezieni mężczyźni nie jedli zaledwie od dwóch lub trzech dni. Zappi tymczasem twierdził, że pożywienia zabrakło znacznie wcześniej, w dodatku był w dużo lepszej kondycji niż jego towarzysz. Czym naprawdę się pożywiali, nie wiadomo. 

Mężczyźni do końca milczeli, nawet kiedy dziennikarze zaczęli przebąkiwać, że to ciało Malmgrena mogło być pokarmem dla Włochów w ostatnich dniach tragicznej wyprawy. Niedługo po ich odnalezieniu „Krasin” dotarł do obozowiska i zabrał stamtąd ostatnich pięciu członków włoskiej wyprawy. Pochłonęła ona w sumie 17 osób: osiem zginęło podczas katastrofy, dziewięć – zanim ratujący zdołali do nich dotrzeć.

 

Zdetronizowany bohater

Po powrocie do kraju Umberto Nobile w rezultacie oszczerczej kampanii z bohatera narodowego stał się pośmiewiskiem całych Włoch. Nic dziwnego, że w 1931 roku ponownie opuścił ojczyznę. Wyjechał do ZSRR, gdzie został doradcą do spraw lotnictwa i pracował nad programem budowy radzieckich sterowców półszkieletowych.

Po krótkim pobycie we Włoszech od 1939 roku wykładał w Stanach Zjednoczonych. Kiedy Włochy i USA znalazły się w stanie wojny, zaproponowano mu amerykańskie obywatelstwo. Dumny Włoch, któremu bliska była polityka Benito Mussoliniego, odrzucił jednak tę ofertę i w maju 1942 wrócił do Rzymu.

Podczas działań wojennych schronił się w Hiszpanii, gdzie mieszkał aż do kapitulacji faszystowskiego reżimu. Dopiero w 1945 roku został oczyszczony ze wszystkich zarzutów związanych z katastrofą „Italii”. Mianowano go generałem lotnictwa i wypłacono mu zaległy żołd. W końcu konstruktor mógł odetchnąć i zacząć spokojnie żyć.

Wykładał na neapolitańskim uniwersytecie, przez jakiś czas zasiadał nawet w parlamencie, a historię swoich wypraw opisał w książce „Czerwony namiot”. Zmarł 30 lipca 1978 roku, w wieku 93 lat, niedługo po obchodach 50. rocznicy swoich arktycznych ekspedycji.


ZGINĘLI PODCZAS WYPRAW NAUKOWYCH

W XIX i XX wieku, po epoce wielkich odkryć i u schyłku rozwoju kolonialnych imperiów, do zdobycia i zbadania pozostały najbardziej niegościnne miejsca Ziemi. Wiele ówczesnych ekspedycji zakończyło się spektakularnymi klęskami. Oto niektóre z nich.

  • Śmierć w lodach północy. W 1845 roku sir John Franklin z przeszło setką ludzi na dwóch statkach popłynął na kanadyjską północ, by odnaleźć biegnący tamtędy morski szlak z Atlantyku na Pacyfik. Statki utknęły w lodzie, a ludzie zginęli od zimna, głodu i chorób, głównie szkorbutu, zapalenia płuc, gruźlicy i zatrucia ołowiem. Niektóre ciała odnaleziono dopiero w 1981 roku, a jeden ze statków – w 2014 roku.
  • Zaginieni nad Arktyką. W 1897 roku Szwed Solomon August Andrée z dwoma towarzyszami chciał przelecieć swoim nieprzetestowanym balonem na wodór nad biegunem północnym. Źle zaprojektowany statek powietrzny rozbił się, a podróżnicy przez wiele miesięcy błąkali się po lodowych pustkowiach. Ich ciała odnaleziono ponad 30 lat później.
  • Nieszczęsna rywalizacja. W 1911 roku Brytyjczyk Robert Scott i Norweg Roald Amundsen rozpoczęli wyścig na biegun południowy. Scott fatalnie przygotował swoją wyprawę, zabierając zbyt wielu ludzi, za mało jedzenia i ignorując doświadczenia poprzedników. Amundsen zdobył biegun i wrócił do bazy bez ofiar. Scott i jego ludzie zamarzli.
  • Mordercza góra. Himalaista George Mallory trzy razy bez powodzenia próbował się wspiąć na najwyższą górę świata. Niewykluczone, że udało mu się to podczas czwartej wyprawy w 1924 roku, ale ani on, ani jego partner Andrew Irvine jej nie przeżyli. Zamarznięte ciało Mallory’ego odkryto w 1999 roku na północnym zboczu Everestu. Wśród jego rzeczy nie znaleziono fotografii żony, którą planował zostawić na szczycie.
  • Ofiary brazylijskiej dżungli. W 1925 roku brytyjski archeolog i podróżnik Percy Fawcett razem z synem i jego przyjacielem wybrał się na poszukiwanie legendarnego miasta założonego przez Europejczyków w dżungli zachodniej Brazylii. Mężczyźni zostawili lokalnych przewodników, a sami wyruszyli w najdziksze tereny obfitujące w dzikie zwierzęta, jadowite węże i zamieszkane przez agresywnych tubylców. Nikt ich więcej nie spotkał.