Pożyteczne trucie morza

Ścieki to katastrofa dla naturalnych ekosystemów, ale bywają od tej reguły zaskakujące wyjątki. Czasem naprawiają szkody, które wcześniej wyrządziliśmy

“Jedno z najpoważniejszych zagrożeń dla morskich ekosystemów” – tak Greenpeace opisuje zjawisko eutrofizacji, czyli wzrost ilości składników odżywczych w środowisku. I jeśli spojrzeć na Bałtyk, to trudno się nie zgodzić. Do naszego morza docierają – przede wszystkim rzekami – ogromne ilości takich substancji, zwłaszcza związków azotu i fosforu. Ich głównym źródłem są nawozy rolnicze, ścieki komunalne, przemysłowe, fermy rybne i zwierzęce. Dokładają się do tego też chemikalia powstające podczas spalania paliw kopalnych w elektrowniach, ciepłowniach i silnikach samochodowych. Rocznie do Bałtyku w ten sposób wpada 30 tys. ton fosforu, z czego, wstyd przyznać, jedna trzecia przybywa z Polski, a najwięcej z Warszawy. Tak ogromne dostawy „pożywki” sprzyjają rozwojowi glonów jednokomórkowych oraz nitkowatych. Liczne z nich – jak choćby sinica Nodularia spumigena czy bruzdnica Prorocentrum sp. – są toksyczne dla ludzi i zwierząt. Niektóre obficie obrastają glony wielokomórkowe, utrudniając, a czasem uniemożliwiając ich rozwój. Zielona gęsta masa, w którą zmienia się górna warstwa bałtyckich wód, skutecznie zatrzymuje promienie słoneczne, przez co nie docierają one do głębszych partii morza. Jednocześnie na dno opada coraz więcej szczątków jednokomórkowych i nitkowatych glonów oraz ich konsumentów – drobnych zwierząt planktonicznych. Gdy ten ogrom materii organicznej znajdzie się przy dnie, zaczyna się rozkładać. A ponieważ jest ciemno, a tlenu mało, bakterie gnilne szybko zużywają życiodajny gaz i przestawiają się na oddychanie beztlenowe. Toksyczny siarkowodór, który powstaje w tym procesie, zatruwa zwierzęta, które wcześniej zamieszkiwały dno – i to zarówno bezkręgowce, jak i ryby takie jak płastugi. Życie w dolnych partiach morza zamiera.

Ale nie zawsze tak jest. Podobne ilości ścieków, jak do Bałtyku, wpadają do Morza Śródziemnego w rejonie ujścia Nilu. Głównym ich źródłem też są nawozy rolnicze oraz odpady komunalne. Największe egipskie miasta – Kair (20 mln mieszkańców) i Aleksandria (4 mln) – nie oczyszczają porządnie swoich ścieków. Cały ten szlam nie doprowadził jednak do katastrofy. Wręcz przeciwnie – w ciągu ostatnich 30 lat połowy ryb wzrosły w tym rejonie aż trzykrotnie. Oczywiście, częściowo to zasługa rozwoju technologii rybackich. Ale – jak udowodnił amerykańsko-egipski zespół uczonych pod kierownictwem dr Autumn J. Oczkowski z University of Rhode Island w pracy opublikowanej na łamach „Proceedings of the National Academy of Sciences” – główną rolę odgrywa wzrost poziomu zanieczyszczeń. Dlaczego jednak eutrofizacja, która tak skutecznie niszczy Bałtyk, pomogła Morzu Śródziemnemu? Otóż przez tysiące lat dopływała do niego żyzna woda powodziowa z Nilu. Niosła ze sobą związki odżywcze, które zwiększały produkcję biologiczną w morzu i w konsekwencji liczebność ryb. Powodzie zakończyły się jednak w 1965 r., gdy ukończono budowę Wielkiej Tamy Asuańskiej na Nilu. Wkrótce dramatycznie spadły połowy egipskich rybaków. Ścieki więc przywróciły żyzność wodom, które kiedyś obfitowały w naturalne składniki odżywcze. Ale jakie będzie to miało dalekosiężne skutki – jeszcze nie wiadomo. Naukowcy przypuszczają, że sztuczna eutrofizacja pomoże tylko do pewnego poziomu. Jeśli go przekroczy – jakość wody znacznie się pogorszy, a połowy ryb znów dramatycznie spadną. I wówczas nie obejdzie się już bez porządnych oczyszczalni ścieków.