Projekt Archimedes

Czy Archimedes użył do obrony Syrakuz „lasera”? Śmierć i zniszczenie wśród rzymskiej floty siać miały promienie słońca odbite przez zwierciadła. „Focus Historia” przeprowadził własne śledztwo. Wyniki są zaskakujące

Żołnierze z imponujących rzymskich pięciorzędowców kołyszących się u brzegów Sycylii z niepewnymi minami spoglądali ku murom Syrakuz. Jaka niemiła niespodzianka czeka ich tym razem? Od początku ataku na miasto zdążyli się już napatrzeć na głazy ciskane daleko w morze i celnie lądujące na pokładach ich okrętów, strzały wypuszczane przez niewidzialnych łuczników, wreszcie gigantyczne szczypce podnoszące statki i wysypujące ich załogi w odmęty fal. Rzymianie mieli już serdecznie dosyć zdobywania Syrakuz; ich duma cierpiała, a łydki trzęsły się ze strachu przed kolejnym wynalazkiem szalonego starca Archimedesa kierującego obroną miasta. Nagle na murach miasta błysnęło oślepiające światło, a burty statków zaczęły lizać płomienie. Rzymian ogarnęła panika, co przytomniejsi rzucili się do gaszenia pożaru, ale ogień rozprzestrzeniał się zbyt szybko. Trzaskało pękające drewno, iskry sypały się ku niebu, krzyczeli tonący, i nie minęło wiele czasu, a pyszna flota zamieniła się w pływające zgliszcza. Rzymianie mogli myśleć, że ściągnęli na siebie gniew bogów, w rzeczywistości jednak za ich sromotną klęską stał znów Archimedes, który za pomocą luster ujarzmił słońce i zamienił je w śmiercionośną broń.

WYSZCZERBIONY MIECZ RZYMU

Czy tak wyglądało spustoszenie, które poczynił wśród rzymskiej floty Archimedes? Czy naprawdę jedną z wymyślnych broni zaprojektowanych przez wybitnego matematyka były zwierciadła zdolne puścić z dymem statki za pomocą odbitego promienia słońca? Spór na ten temat ciągnie się od wieków, a przekonujących dowodów ciągle brak. Kłopot zaczyna się już od źródeł historycznych, ponieważ w najdawniejszych relacjach z oblężenia Syrakuz, choć drobiazgowych i soczystych, nie ma mowy o wywołanej przez lustra pożodze. W dziełach starożytnych historyków zachowały się trzy opisy obrony miasta: u Polibiusza, Liwiusza i Plutarcha. Wszyscy autorzy, nawet Rzymianin Liwiusz, podkreślali kluczową rolę niebanalnych wynalazków Archimedesa w powstrzymaniu wrogiej floty, z detalami przedstawiali ich działanie, ale nie wspomnieli słowem o śmiercionośnych zwierciadłach. To musi dziwić i budzić podejrzliwość – czy pisarze zrezygnowaliby z opisu tak efektownego epizodu, gdyby rzeczywiście miał on miejsce? W czasie bitwy o Syrakuzy żadnego z autorów nie było jeszcze na świecie, a jedynie Polibiusz miał okazję porozmawiać z jej uczestnikami, z której prawdopodobnie skorzystał, ponieważ jeśli tylko mógł, zwykle przepytywał świadków opisywanych wydarzeń. Plutarch słyszał wcześniej co nieco o lustrach zapalających, bo wspomniał o nich w innych dziełach. Czemu więc nie napisał o wykorzystaniu znanego mu już pomysłu na tak wielką skalę? Liwiusza można usprawiedliwiać, że jako Rzymianin nie za bardzo miał ochotę rozwodzić się nad klęską ojczystej floty, choć z drugiej strony inne śmiercionośne wynalazki Archimedesa, „znakomitego obserwatora nieba i gwiazd, bardziej jednak znanego i podziwianego jako konstruktora machin wojennych”, opisuje z detalami.

Śmierć z przepracowania

Bronione matematycznym geniuszem Archimedesa Syrakuzy wpadły w rzymskie ręce w następstwie zdrady po dwuletnim oblężeniu. Żołnierze rzucili sie, by plądrując, odbić sobie lata terroru i upokorzeń. Jeden z nich napotkał Archimedesa, gdy rysował na piasku figury geometryczne. Chciał zaprowadzić matematyka do dowódcy – Marcellusa. Archimedes poprosił, by mu nie przeszkadzał w pracy. Żołnierz wpadł w szał i zabił go. Marcellus, wbrew pozorom, nie był zadowolony ze śmierci swojego przeciwnika i zadbał o godny pochówek. Postanowił również chronić jego spadkobierców.

AU

 

Rzymianie zaczęli oblegać Syrakuzy w 214 r. p.n.e. Trwała druga wojna punicka, a Syrakuzy, jako największe greckie miasto na Sycylii, stanowiły znakomitą bazę dla kartagińskich armii – nic dziwnego, że Rzymianie starali się je zdobyć za wszelką cenę. Dowodzący oblężeniem Marek Klaudiusz Marcellus, zwany „mieczem Rzymu”, słynął z szaleńczej odwagi i nieustępliwości. Zabrał ze sobą na Sycylię aż ćwierć floty republiki, 60 ogromnych pięciorzędowców, z których każdy mieścił nawet 500 osób. Choć położenie Syrakuz sprzyjało obrońcom, gdyż – jak pisze Polibiusz – „otaczający je mur leżał na wzgórzach i na wystającym brzegu skalnym, do którego nawet w razie braku jakiejkolwiek przeszkody niełatwo mógłby się ktoś zbliżyć”, Marcellus był pewien łatwego zwycięstwa. Na miejscu okazało się, że syrakuzanie nie zamierzali poprzestać na zaufaniu do stromych skał, lecz „na wszelkie działanie przeciwników z góry mieli gotową obronę” (znów Polibiusz). Nadpływające okręty razili kamieniami wyrzucanymi z katapult i proc nastawionych na różne odległości strzału. Załogę statków, które uniknęły kamieni i nie rezygnowały z ataku, ostrzeliwali łucznicy, wypuszczający strzały przez małe dziury w murze. Na wieże oblężnicze, które Rzymianie ustawiali na dwóch połączonych okrętach tuż przy murach, spadały kamienie zrzucane z ruchomych ramion. Syrakuzanie wywracali rzymskie statki i wysypywali z nich żołnierzy, co barwnie opisuje Plutarch: „nad okrętami zawisły nagle z murów długie drągi, które jedne okręty zanurzały w głębię, uderzając w nie i naciskając swym ciężarem, inne chwytały żelaznymi kleszczami czy też dziobami podobnymi do dziobów żurawi i podnosiły je za przody w górę do położenia pionowego, a następnie tyłem zanurzały w wodę. Jeszcze inne za pomocą naciągniętych lin obracano z rozpędem w koło i tak ciskano na sterczące pod murami strome skały, czyniąc zarazem wielkie zniszczenie wśród znajdujących się na nich i tak samo miażdżonych ludzi. Nieraz także okręt podniesiony w górę z morza obracał się to w tę, to w drugą stronę i wisząc w powietrzu wywoływał swym widokiem dreszcz przerażenia, aż w końcu ludzie z niego pospadali i powyskakiwali”. Za tymi pomysłowymi wynalazkami stały pieniądze króla Hierona i geniusz matematyka Archimedesa.

NISZCZYCIELSKI KRYSZTAŁ

Skoro starożytni historycy milczą na temat luster, skąd wzięła się ta historia? Może jest wyssana z palca, lecz w takim razie z czyjego? Jeśli wierzyć XII-wiecznym bizantyjskim historykom Janowi Zonarasowi i Janowi Tzetzesowi, opis słonecznej broni Archimedesa znajdował się w „Historii rzymskiej” Kasjusza Diona, żyjącego na przełomie II i III w. Niestety, rozdział poświęcony obronie Syrakuz zachował się jedynie w przekazach Zonarasa i Tzetzesa, ale nie sposób dziś ocenić, ile w nich jest wiernego tłumaczenia, ile zaś nadinterpretacji czy wręcz zmyśleń. „W końcu w niewiarygodny sposób [Archimedes] spalił całą rzymską flotę – pisze Zonaras. – Obróciwszy lustro w stronę słońca, skoncentrował na nim promień; dzięki grubości i gładkości zwierciadła rozpalił tym promieniem powietrze i wzniecił wielki płomień, który skierował na stojące na kotwicy nieprzyjacielskie okręty, dopóki wszystkie nie znalazły się na drodze ognia i nie spłonęły do szczętu”. Jan Tzetzes podaje więcej szczegółów: „Kiedy Marcellus wycofał okręty na odległość strzału z łuku, starzec skonstruował rodzaj sześciokątnego lustra, a w odległości odpowiedniej dla rozmiaru tego lustra umieścił podobne małe zwierciadła o czterech bokach, poruszane przy pomocy lin i zawiasów. (Przy ich pomocy) koncentrował (na zwierciadle) południowe promienie słońca, niezależnie od tego, czy było lato, czy zima. Po odbiciu promieni przez lustro przerażające języki ognia pojawiały się na okrętach i z odległości strzału z łuku zamieniały je w popioły”. Bizantyjczycy z rewelacjami na temat Archimedesowych zwierciadeł nie wyskoczyli jak filip z konopi, ponieważ już w II w. n.e. pisarze zaczęli napomykać, jeśli nie wprost o lustrach, to co najmniej o niszczycielskim ogniu. Lukian z Samosat napisał, że Archimedes zamienił rzymskie okręty w popiół przy użyciu wiedzy; nie uściślił wprawdzie, czy starzec wykorzystał w tym celu zwierciadła, ale w tym samym dziele wspomniał, że Archimedes poświęcił im traktat. O owym traktacie napomknął również współczesny Lukianowi Apulejusz z Madaury, a Galen z Pergamonu przypomniał użyty przez Archimedesa ogień, opisując podpalenie domu. Nie wiadomo jednak, jak dużą wagę przykładać do tych drobnych wzmianek. Od śmierci Archimedesa do ich powstania minęło paręset lat, a pisarze byli bardzo oszczędni w słowach.

W epoce nowożytnej pytanie o śmiercionośne zwierciadła Archimedesa powraca jak bumerang. Historykom najczęściej brak wiary w prawdziwość tego epizodu, bo nie znajdują go w relacjach starożytnych kronikarzy. Zadają sobie też pytanie, dlaczego w późniejszych czasach obrońcy obleganych miast nie kopiowali pomysłu Archimedesa, skoro był tak dobry? Inaczej do sprawy tzw. laserów Archimedesa podchodzą naukowcy – eksperymentują lub co najmniej próbują obliczyć, czy podpalenie statku za pomocą promienia słońca odbitego od lustra w ogóle jest możliwe.

Grecy z pewnością znali skupiające właściwości soczewek i luster na długo przed Archimedesem. Strepsjades, bohater „Chmur” Arystofanesa, komedii napisanej ok. 420 r. p.n.e., zamierzał użyć soczewki z wypolerowanego kryształu górskiego, aby stopić wosk na tabliczce do pisania i w ten sposób zniszczyć skierowaną przeciwko niemu skargę. Kapłanki zapalały święty ogień przy użyciu wypolerowanych mis działających jak wklęsłe zwierciadła. Wspominany tu i ówdzie traktat Archimedesa o lustrach nie był jedyną pracą naukową na ten temat. Młodszy od syrakuzanina o blisko 50 lat Diokles prawdopodobnie jako pierwszy zauważył ciekawą właściwość zwierciadła parabolicznego – wszystkie promienie równoległe do jego osi symetrii po odbiciu przecinają się w jednym punkcie (ognisku). Od Dioklesa rozpoczął się ciągnący się przez wieki łańcuszek uczonych, którzy czytali prace swoich poprzedników i, zainspirowani nimi, zaczynali interesować się zwierciadłami zapalającymi. Większość badaczy znała historię o Archimedesie i wyrażała swoje zdanie na temat jej prawdziwości. W VI w. dokonaniami Dioklesa zaciekawił się Anthemios z Tralles, jeden z budowniczych świątyni Hagia Sophia. Tekst Anthemiosa to pierwsze znane nam dziś rozważania na temat, jak mogło wyglądać lustro Archimedesa, a obecne w nim szczegóły zdradzają, że autor nie ograniczył się do teoretyzowania, lecz podjął próbę rekonstrukcji Archimedesowej broni. Doszedł do wniosku, że jedno wielkie lustro byłoby niepraktyczne w użyciu, przypuszczał więc, że Archimedes wykorzystał sześciokątne zwierciadło, do którego doczepił mniejsze, również sześciokątne lusterka. Według Anthemiosa kilka takich konstrukcji wystarczyłoby syrakuzańskiemu matematykowi do podpalenia rzymskich statków.

Na przełomie X i XI w. Dioklesa i Anthemiusa czytał m.in. wybitny matematyk i fizyk Alhazen, ojciec współczesnej optyki. Alhazenem z kolei zachwycił się w XIII w. Roger Bacon, który szczerze wierzył w prawdziwość słonecznej broni Archimedesa. Dzieła arabskiego uczonego, pełne drobiazgowych wyliczeń i instrukcji budowy luster zapalających, nie na żarty go wystraszyły. Bacon słał do Watykanu alarmujące listy, w których przestrzegał papieża Klemensa IV przed potworną bronią, którą Arabowie mieliby się posłużyć w odwecie za krucjaty.

LEONARDO SZUKA KODU

 

W XVI w. właściwości luster zaintrygowały Leonarda da Vinci. Leonardo znał legendę o Archimedesie, ponieważ grzebiąc w wielkiej bibliotece rodziny Montefeltro w Urbino, znalazł dzieła greckiego matematyka i długi tekst o lustrach użytych przez niego w Syrakuzach. Co ciekawe, Leonardo pracował wówczas dla Cesarego Borgii, pełniąc funkcję odrobinę podobną do roli Archimedesa w Syrakuzach – doradzał swemu chlebodawcy najskuteczniejsze metody obrony jego twierdz. Najpierw w szkicownikach Leonarda pojawiły się rysunki małych – do metra średnicy – wklęsłych luster, a także notatka, że Verrocchio użył takiego zwierciadła, gdy łączył ze sobą elementy miedzianej kuli, która zwieńczyła latarnię katedry florenckiej ok. 1470 r. Potem Leonardo zaprojektował ogromne wklęsłe lustro o średnicy aż 6,5 km, mające postać dziury w ziemi wyłożonej mozaiką z małych lustrzanych płytek. Odbite promienie zbiegające się w ognisku 4 m nad dnem zwierciadła miały służyć nie jako broń, lecz źródło ciepła i energii. W XVII w. wraz z pogłębieniem wiedzy o optyce odezwali się sceptycy, m.in. Kartezjusz i Kepler, pewni, że historię o lustrach Archimedesa należy włożyć między bajki. Jakby dla kontrastu pojawił się wtedy również człowiek, którego wyobraźnię syrakuzańska legenda rozpaliła do białości – ksiądz Athanasius Kircher, wówczas uczony światowej sławy, poźniej zapomniany. Kircher działanie luster sprawdził na własnej skórze, zaczynając od wyeksponowania jej na światło odbite od jednego lustra i stopniowo dochodząc do pięciu. Ciepło jednego zajączka na dłoni opisał jako podobne do normalnego promienia słońca, dwóch wydało mu się trochę cieplejsze, trzech przypominało żar ognia, czterech było już bardzo parzące, a pięciu opisał jako nie do zniesienia. Ze swego eksperymentu wyciągnął wniosek, że duża ilość płaskich luster nadaje się do wzniecania ognia nie gorzej niż jedno lustro wklęsłe. Potem Kircher wybrał się na Sycylię, by osobiście rzucić okiem na syrakuzańskie wybrzeże. Podczas wycieczki stwierdził, że spalone okręty Marcellusa musiały znajdować się bliżej niż powszechnie sądzono, najwyżej 30 kroków od lądu. W przekonaniu, że jako Archimedesowa broń najlepiej zadziałałaby pewna ilość płaskich luster, Kircher nie był odosobniony. Sto lat po nim pomysł ten podchwycił kolejny zapalony eksperymentator, George Louis Leclerc de Buffon, który również był przekonany, że bizantyjscy kronikarze napisali o obronie Syrakuz czystą prawdę. W 1747 r. Buffon wypróbował zaprojektowany przez siebie panel złożony ze 168 ruchomych płaskich lustrzanych płytek o wymiarach 16 x 22 cm, które pokrył stopem cyny. Ruchome lusterka uznał za niezbędne, by móc regulować długość ogniskowej. Za pomocą swej konstrukcji podpalił kawałek drewna z odległości 50 m (uznał, że tyle mniej więcej wynosiła wzmiankowana przez Tzetzesa odległość strzału z łuku), a potem długo się nią bawił, zmieniając dystans i liczbę luster, i próbując podpalać różne materiały i topić metale.

Wojna psychologiczna

Wynalazki Archimedesa napełniały rzymskich żołnierzy takim przerażeniem, że „kiedy tylko zauważyli na murze gałązkę czy kawałek drzewa – jak pisał historyk Plutarch – podnosili rozpaczliwy krzyk i rzucali się do ucieczki, całkowicie przekonani, że Archimedes wycelował w nich jakąś maszynę”. Matematyk ustawił na murach katapulty różnej wielkości, które miotały głazy w nadpływające okręty, ostrzeliwując niemal całe pole bitwy. Ponadto rozkazał zrobić w murach od góry do dołu ok. 45-centymetrowe otwory, aby obrońcy mogli atakować przeciwnika z małych skorpionów (katapult), gdy Rzymianie podpłynęli zbyt blisko, by używać większych machin. Najstraszniejsze były jednak „żelazne ręce”: rodzaj dźwigni, która wyrzucała kleszcze zaczepiające się o przód okrętu. Machina podnosiła okręt w górę, a następnie – jak pisze Liwiusz – „dźwignię spuszczano nagle w dół i okręt jakby spadając z murów uderzał o falę, przy wielkim strachu załogi”. Rzymskie statki spadały na burtę albo wywracały się do góry dnem lub na chwilę znikały pod wodą, tracąc przy okazji część załogi. Niewykluczone, że nie znamy wszystkich bojowych niespodzianek Archimedesa

Pod koniec XIX w., zgodnie z duchem pozytywizmu, czcze rozważania na temat, czy Archimedes podpalił flotę Marcellusa, czy też nie, zastąpiła chęć zaprzęgnięcia luster zapalających do pracy – miały topić metale i produkować energię. Augustin Mouchot, nauczyciel matematyki z Tours, na wystawie światowej w Paryżu w 1878 r. pokazał lustro o średnicy 4 m, które podgrzewało zbiornik z wodą, wytwarzając w ten sposób parę napędzającą maszynę do produkcji lodu. Efektowny pokaz zrobił wielkie wrażenie na zwiedzających i przyniósł Mouchotowi złoty medal.

Do podpalenia burt nieprzyjacielskich statków Archimedes mógł użyć albo jednego wielkiego wklęsłego zwierciadła (jak pokazują obliczenia, powinno ono mieć przynajmniej 3–4 m średnicy), albo wielu małych luster wycelowanych w jeden punkt. Konstrukcja sferycznego lub parabolicznego zwierciadła o tak wielkiej średnicy była na pewno poza możliwościami technicznymi Archimedesa, pozostawała więc metoda druga. Próba zapalenia rzymskich okrętów przez syrakuzańskich żołnierzy trzymających w dłoniach lustra przypominałaby w tym przypadku puszczanie zajączków, które każdy pewnie zna ze szkoły. Nie byłyby to jednak szklane lustra (których w tamtych czasach jeszcze nie wytwarzano), ale raczej panele z wypolerowanego brązu, podobne do tarcz (samych tarcz również nie można byłoby użyć, gdyż – jako wypukłe – rozpraszałyby światło słoneczne na boki), a zajączków musiałoby być bardzo dużo. Fizycy Uniwerytetu w Leicester A. A. Mills i R. Clift obliczyli, że chcąc podpalić drewno z odległości 50 m, syrakuzanie musieliby mieć aż 440 metalowych luster o powierzchni 1 m kw.

Nawet bawiąc się zajączkiem z pojedynczego lusterka, łatwo zauważyć, co stanowi główną trudność w tym szalonym projekcie. Plama światła słonecznego odbitego od płaskiego lusterka jest zawsze większa od rozmiarów lusterka i – wraz ze wzrostem odległości – robi się coraz bardziej okrągła i rozmyta. Wynika to z faktu, że Słońce nie jest punktem, ale dyskiem całkiem sporych rozmiarów, a więc różne jego promienie padają na lusterko (i odbijają się od niego) pod nieco innymi kątami. Właśnie to sprawia, że im dalej chce się puścić zajączka, tym jest on słabszy i bardziej rozmyty. A Archimedes chciał, by jego ludzie pozostawali poza zasięgiem nieprzyjacielskich strzał.

Miedzy wierszami

Palimpsest to rekopis, który powstał na pergaminie pochodzacym – uzywajac dzisiejszego sformułowania – z recyklingu. Materiał pismienniczy wykonany ze skóry zwierzecej jest znacznie trwalszy niz papier, mozna wiec za pomoca ostrego narzedzia zeskrobac tekst i naniesc na karty nowa tresc. Taki los spotkał m.in. rekopisy z dziełami Archimedesa. Niepozorny XIII-wieczny bizantyjski modlitewnik krył w sobie siedem traktatów greckiego matematyka (w tym nowe dla badaczy dzieło „O metodzie” oraz do tej pory nieznane fragmenty „Stomachionu”). Tzw. palimpsest Archimedesa powstał ze złozenia 5 róznych ksiag. Karty rekopisów odwrócono o 90 stopni – tak wiec schowany tekst staje sie zrozumiały, gdy przekrecimy modlitewnik. W niektórych miejscach traktaty matematyczne widac gołym okiem, ale najczesciej naukowcy musza odwołac sie do pomocy specjalnych metod, np. promieniowania UV, by go odczytac.

AU

 

Współcześnie jako pierwsi o próbę udowodnienia Archimedesowego mitu pokusili się Grecy, na dodatek prawdziwi fachowcy: Ioannis Sakkas, inżynier, specjalista od energii słonecznej, i Evanghelos Stamatis, historyk, największy znawca Archimedesa w jego ojczyźnie. Sakkas od razu odrzucił hipotezę o użyciu przez Archimedesa jednego wielkiego lustra, uznając, że w owych czasach technika jeszcze na to nie pozwalała. Przypuszczał raczej, że zwierciadła były mniejsze, lecz liczne, tym bardziej że Archimedes znał prawa optyki i prawdopodobnie wiedział, że w ten sposób osiągnie ten sam efekt, co przy wykorzystaniu jednego gigantycznego lustra. Sakkas przygotował więc płaskie płyty o wymiarach 0,5 x 2 m pokryte cienką warstwą wypolerowanej na błysk miedzi. Do ich trzymania zaproszono 70 marynarzy, a jako cel posłużyła udająca rzymską galerę łódka zakotwiczona 50 m od brzegu. Próba odbyła się 6 listopada 1973 r. Wystarczyło, by marynarze skoordynowali zajączki, a już po 3 sekundach pojawił się dym i zaraz potem płomienie. Wynik testu utwierdził Sakkasa w przekonaniu, że Archimedes mógł podpalić statki Marcellusa. Wspomniani już fizycy A. A. Mills i R. Clift nie bardzo chcą jednak wierzyć w tak spektakularny sukces eksperymentu Greków, tym bardziej że pozostały po nim tylko wzmianki w gazetach, a nie poważny artykuł naukowy.

POGROMCY GROMIĄ

Dwukrotnie legendę poddali próbie twórcy programu „Pogromcy mitów” nadawanego na kanale Discovery i dwukrotnie uznali ją za wysoce nieprawdopodobną. W pierwszym programie, pokazanym w 2004 r., po wstępnych testach pogromcy doszli do wniosku, że skłonienie grupy ludzi do puszczenia zajączka trzymanym w ręku lustrem w jedno miejsce nastręcza nie lada trudności, postanowili więc zamocować lusterka na konstrukcji o kształcie wklęsłej tarczy. Na drewnianym panelu o powierzchni 40 m2 zamontowali 300 ruchomych lusterek; dzięki różnemu kątowi nachylenia elementów mozaiki mogli skierować odbite od nich promienie w jeden punkt. Próba podpalenia oddalonej o zaledwie 18 m od lustra makiety statku skończyła się jednak zupełnym fiaskiem. Widzowie zarzucili pogromcom niezdarne przygotowanie eksperymentu, dlatego twórcy programu dali „laserom Archimedesa” drugą szansę. Zaproszeni telewidzowie z łatwością wzniecali ogień z małej odległości za pomocą zaprojektowanych przez siebie luster, zdecydowanie gorzej poszła jednak próba w warunkach przypominających bitwę o Syrakuzy, do której przystąpili studenci Massachusetts Institute of Technology pod kierownictwem prof. Davida Wallace’a. Do zmierzenia się z legendą zainspirował ich pierwszy program pogromców mitów. Studenci wybrali dość krótki dystans jak na zasięg strzały – 30 m – i wyliczyli, że lustro o powierzchni ok. 0,1 m2 z tej odległości powinno puścić zajączka o powierzchni 0,3 m2. Próba odbyła się 30 września 2005 r. Wzdłuż łuku studenci ustawili 129 luster, w 2 rzędach, jeden nad drugim. Pogoda nie sprzyjała, przypominając, jak zależna od warunków atmosferycznych była rzekoma broń Archimedesa. Eksperymentatorzy uzyskali tylko trochę dymu.

Cel, pal!

22 października 2005 r. o godz. 12.15 ekipa programu TV „Mythbusters” i studenci MIT rozpoczęli test lasera Archimedesa. Do konstrukcji broni użyli 300 brązowych luster wygładzonych za pomocą płynu Brasso (ok. 30 proc. z nich miało defekty, które obniżały wydajność). Zwierciadła ustawiono jedne nad drugimi w 4 rzędach o długości ok. 33 m. Rzymski okręt udawał 9-metrowy kuter rybacki wykonany z jodłowych desek, zakotwiczony w odległości ok. 45 m od luster. Wycelowanie zajęło ekipie 10 min. Studenci regulowali kąt nachylenia za pomocą patyka podpierającego lustro, a ruch w poziomie obracając dachówkę, na której zwierciadła stały. Efekt był mizerny – ogień jedynie sie zatlił.

AU

Do następnej próby przystąpili 4 października, wprowadzając do doświadczenia kilka poprawek, z których najistotniejszą była zmiana sposobu celowania zajączkami w makietę okrętu. Studenci narysowali na burcie znak X, umieszając go z boku, ponieważ wiedzieli, że zajączek będzie się przesuwał wraz z wędrującym po niebie słońcem i to z prędkością aż 11 m/godz. Po nastawieniu luster na cel natychmiast pokazał się dym, potem na niebo złośliwie wypłynęła chmura, lecz gdy lustra ponownie złapały słońce, dym buchnął ze zdwojoną siłą, a po kilku minutach drewno zaczęły lizać języczki ognia. Pod koniec października ekipa MIT pojechała na nagranie „Pogromców mitów”. Twórcy programu przygotowali 300 brązowych, lekko wklęsłych luster o powierzchni 0,1 m2, które zamontowali na ustawionym nad wodą wysokim rusztowaniu. 45 m od brzegu kołysała się stara łódka udająca rzymską galerę. Dwa przejścia promienia po burcie nie dały płomienia – drewno tylko tliło się i dymiło. Przed trzecim podejściem eksperymentatorzy zamienili brązowe lustra na szklane, ale doczekali się jedynie gęstszych kłębów dymu. Przed czwartą próbą zdecydowali się na jeszcze bardziej radykalny krok i o połowę skrócili dystans między lustrami a łódką. Zanim czwarty promień przeszedł po burcie, pokazały się płomienie. Trudności w podpaleniu celu prof. Wallace przypisał bardzo wilgotnemu drewnu, ponieważ ekipa programu do roli rzymskiego okrętu wybrała łódkę, która sporo czasu spędziła pod wodą. „Pogromcy mitów” uznali mit za obalony po raz drugi.

Kłopoty współczesnych eksperymentatorów skłaniają, by do pytania o to, czy Archimedes mógł za pomocą luster spalić wrogie statki, dodać drugie – czy w ogóle zdecydował się na konstrukcję takiej broni. Skuteczna broń powinna być szybka, dokładna i niezawodna, a „laser Archimedesa” zdaje się mieć każdą z możliwych wad. Po pierwsze, jest uzależniony od pogody. Po drugie, wycelowanie go w odległy o kilkadziesiąt metrów punkt nastręcza mnóstwo trudności. Jeśli tyle zachodu wymaga trafienie promieniem w nieruchomy cel, jakim cudem Archimedes raził pływające statki? Po trzecie, ogromne wątpliwości budzi efektywność lustrzanej broni, czego dowodzą mizerne wyniki współczesnych testów. Tymczasem od kilku lat pod Syrakuzami powstaje swoisty pomnik Archimedesa i jego legendarnych zwierciadeł – ultranowoczesna elektrownia heliotermiczno-gazowa. Na 40 hektarach niedaleko od morza stoi już 360 podłużnych wklęsłych luster parabolicznych śledzących wędrujące po niebie słońce. Odbite od nich światło ogrzewa układ rur napełnionych stopionymi solami – azotanem sodu i potasu – mającymi zdolność akumulowania ciepła, dzięki którym zgromadzona energia, w przeciwieństwie do mitycznej broni mędrca z Syrakuz, będzie dostępna niezależnie od pory doby i warunków atmosferycznych. Przedsięwzięcie nazwano projektem Archimedes.