Rok 1968. Czy Polacy popierali rozkaz interwencji w Czechach?

Polki na czeskich barykadach i przy mikrofonach, wzywające żołnierzy LWP do zaniechania walki – to nieznane oblicze oporu wobec agresji na Czechosłowację.

Czy w sierpniu 1968 r. zwykli Polacy protestowali przeciw interwencji wojsk Układu Warszawskiego w Czechosłowacji, czy uznali, że Czechom „należało się” za dawne polsko- czeskie konflikty?

Dr Grzegorz Majchrzak, historyk z biura edukacji publicznej IPN: Służba Bezpieczeństwa prowadziła „Kronikę akcji Podhale”, w której odnotowywała m.in. krytyczne napisy na murach, ulotki nawołujące do demonstracji, przypadki rzucania legitymacji partyjnych czy składania kwiatów pod ambasadą CSRS. W sumie w ciągu pierwszych 10 dni SB znalazła w Polsce ponad 2 tys. ulotek, z czego ponad połowę w Warszawie. W różnych miastach wykryła około stu napisów. Było ich więcej, bo sam znam ludzi, którzy je wykonywali, lecz nie zostały przez SB odnotowane.

Wśród Polaków pojawiały się wypowiedzi porównujące akcję zbrojną do wkroczenia do Zaolzia w 1938 r. Nawet pryncypialni komuniści ostro występowali przeciw interwencji. Ponadto w aktach SB znajdują się informacje o Polakach wspierających Czechów na miejscu. Tak było w przypadku osób, które pracowały w CSRS. W Jičínie jedna z Polek poprzez radio apelowała do żołnierzy LWP, by nie podejmowali zbrojnej interwencji. Z kolei w Zamberku polskie robotnice brały udział w budowie barykad przeciw czołgom.

Zdarzały się też przypadki przemycania ulotek. A przecież stosunki między Polakami a Czechami – wbrew oficjalnej ideologii i frazesom o braterstwie – nie były najlepsze (konflikty graniczne sprzed lat itd.). Poza tym interwencja nastąpiła w sierpniu, w okresie wakacyjnym, niesprzyjającym protestom, bo np. studenci dopiero w październiku zaczynali naukę. No i wcześniej był marzec 1968 r., gdy znaczna część niepokornych w Polsce została spacyfikowana. Jak na tę sytuację – gestów solidarności było więc zaskakująco dużo. Jednak czynem, który naprawdę jest dostrzegany przez Czechów, stało się samospalenie Ryszarda Siwca.

To zdarzyło się 8 września 1968 r. podczas dożynek na warszawskim Stadionie X-lecia, w obecności dygnitarzy i ok. 100 tys. widzów. Ale czy było przełożenie między dramatycznym protestem Siwca a podobnym czynem Jana Palacha 16 stycznia 1969 r. przed praskim Muzeum Narodowym? Nie wiedząc o sobie, zdecydowali się na podobną formę protestu?

To był gest sprzeciwu wzięty od buddyjskich mnichów. Palach nie wiedział o samospaleniu Polaka. Zresztą ten gest Siwca bardzo długo pozostawał nieznany także w Polsce. Zbigniew Herbert kilka lat po „praskiej wiośnie” wywołał konsternację w austriackiej telewizji, mówiąc, że autorytetem jest dla niego Palach. Austriacy byli zaskoczeni, że tak odważnie o tym mówi. Paradoks polega na tym, że Herbert wiedział o Palachu, ale nie wiedział o Siwcu!

Dziś Siwiec jest nawet w większym stopniu bohaterem dla Czechów niż dla Polaków. To oni bardziej o nim pamiętają. W 2008 r., w 40. rocznicę stłumienia „praskiej wiosny”, w Pradze odbył się koncert ku jego czci. Jest tam także ulica nazwana jego imieniem. A w Polsce… Ja jestem fanem piłki nożnej i mam wielkie uznanie dla Kazimierza Górskiego, ale Stadion Narodowy powinien nosić imię Ryszarda Siwca. A już choćby symbolicznym gestem byłoby rozegranie na tym obiekcie meczu z Czechami podczas Euro 2012. Niestety, zagraliśmy we Wrocławiu.

Ostatnio Agnieszka Holland zrobiła film o Palachu.

To też jest dla mnie symptomatyczne, że Holland nakręciła film nie o Siwcu, ale o Palachu. Ona była wtedy w CSRS, jest z Czechami mocno związana. W interesie naszego państwa leżałoby wyprodukowanie dokumentu, który pokazywałby faktyczną skalę polskich protestów. To zbliżyłoby Polaków i Czechów. Weźmy wspomniane kobiety z Zamberku czy Wiesławę Moryń, która pod własnym nazwiskiem występowała w audycji z Jičína i przez to straciła możliwość pracy w CSRS. Ludzie byli represjonowani, płacili cenę za swój sprzeciw. Zresztą w Jičínie doszło potem do najbardziej tragicznego incydentu z udziałem Wojska Polskiego, gdy pijany żołnierz Stefan Dorn zastrzelił kilka osób. Mamy więc przeciwwagę: z jednej strony Moryń, z drugiej Dorn.

Dorn, skazany na długoletnie więzienie, wyszedł na wolność w 1983 r. i słuch po nim zaginął. Jednak czy były też inne przypadki krwawych zajść z udziałem żołnierzy LWP?

Nie. To jedyny znany incydent. Notabene, rozpatrywano możliwość osądzenia Dorna w Czechosłowacji, a nie w Polsce. Jednak ostatecznie zrezygnowano z tego pomysłu… Generalnie z dokumentów i z listów żołnierzy polskich wynika, że byli oni lepiej postrzegani niż np. radzieccy. W końcu wielu z nich w gruncie rzeczy sympatyzowało z Czechami.