Rozbiory Polski, czyli modernizacja?

Zniknięcie z europejskich map Rzeczypospolitej to triumf nowego ładu politycznego.

Druga połowa XVIII w. to – jak wiadomo – okres rewolucji. Światem zachodnim wstrząsają wtedy trzy wielkie przewroty: rewolucja amerykańska, dzięki której na arenę dziejów wkracza ukształtowany system rządów parlamentarnych; rewolucja francuska, proklamująca hasła społecznej wolności, równości i solidarności (bo tak należałoby dzisiaj sformułować „braterstwo”) oraz – last but not least – rewolucja przemysłowa. Te trzy wydarzenia potwierdzają nadejście nowego postępowego modelu organizacji społeczeństwa i polityki, na który składają się rządy przedstawicielskie, prawa obywatelskie oraz gospodarka kapitalistyczna. Słusznie te wydarzenia uznaje się za dowód triumfu nowoczesności nad pozostałościami feudalizmu.

W tym samym czasie w Europie Środkowo-Wschodniej swój kres i kulminację osiąga inny proces: powolnego upadku największego państwa regionu – Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Przypieczętowują go rozbiory, które z dokładnością kilku lat zbiegają się w czasie z rewolucją amerykańską i francuską. Co ciekawe, początek tego upadku – czyli powstanie Chmielnickiego – to rok 1648, kiedy to na Zachodzie pokój westfalski wyznacza początek nowoczesności politycznej, czyli ładu suwerennych, silnie scentralizowanych państw. Zbieżność tych dat nie jest przypadkowa. Jeśli istnieje jakaś pojedyncza, systemowa przyczyna upadku Rzeczypospolitej Obojga Narodów, to jest nią właśnie niemożność odnalezienia się tego dziwnego feudalnego tworu w porządku politycznym nowoczesnej Europy. W tym sensie rozbiory, które usunęły z mapy przed-, a nawet antynowoczesną pozostałość feudalizmu, z powodzeniem uznać wypada za czwarty – obok wspomnianych trzech rewolucji – triumf nowoczesnego ładu społeczno-gospodarczo-politycznego.

Historyczni i współcześni piewcy sarmackiego ładu podkreślają często jego wyjątkowość i odrębność od tego, co działo w ówczesnej Europie. Mają pod tym względem rację: demokracja szlachecka i cały zespół towarzyszących jej stosunków społeczno-politycznych były czymś innym zarówno od absolutyzmu i raczkujących systemów przedstawicielskich na zachodzie kontynentu, jak i od rosyjskiego samodzierżawia.

Trzeba jednak powiedzieć więcej: demokracja szlachecka okazała się również niewystarczająco sprawna, aby zapewnić suwerenność Rzeczypospolitej, i w tym sensie przegrała z rywalami. Nawet zacofana pod wieloma względami Rosja była lepiej przystosowana do wyzwań nowoczesności. Miała – podobnie do zachodnich potęg i w odróżnieniu od sarmackiej Polski – silną centralną władzę, rozbudowany i sprawny aparat administracyjno-urzędniczy oraz potężną armię.

Na rozbiory patrzeć można więc na dwa sposoby: jak na zagładę starego porządku lub j ak na wejście Sarmatów w nowoczesność. Przez cały okres swojego panowania zaborcy systematycznie modernizują rzeczywistość społeczno-gospodarczą byłej Rzeczypospolitej: wprowadzają nowoczesne obowiązki podatkowe i tworzą administrację, która te podatki ściąga, wyzwalają chłopów z dyb pańszczyzny, znoszą feudalne przywileje szlachty, pozwalając rozwijać się miastom, i modernizują gospodarkę. Najlepszą miarą ekonomicznej nędzy sarmatyzmu jest fakt, że dopiero w czasie zaborów wydajność produkcji rolnej, będącej przecież podstawą sarmackiej gospodarki, zaczyna doganiać poziom z zachodu Europy. Nawet tereny zaboru rosyjskiego przeżywają okres intensywnego ożywienia gospodarczego, a okolice Warszawy i Łodzi stają się w XIX w. jednymi z najlepiej rozwiniętych obszarów rosyjskiego imperium.

Dotykamy tu kwestii o znaczeniu bynajmniej nie tylko historycznym. To traumatyczne wejście w nowoczesność pozostawiło trwały ślad w polskiej kulturze. Stosunek wobec nowoczesności jest od samego początku silnie ambiwalentny: modernizacja oznacza postęp i rozwój, ale równocześnie – bolesną utratę tego, co rodzime i swojskie. Wystarczy przewertować prasę codzienną, aby zobaczyć, jak bardzo pozostaje to wciąż problemem dzisiejszej Polski. Bynajmniej nie chodzi oczywiście o to, aby z zaborów się cieszyć czy je wychwalać. Byłoby o wiele lepiej, gdyby Sarmaci wcześniej niż w 1791 roku opamiętali się i przestali sami niszczyć własne państwo. Wtedy – ć może – nowoczesności nie musieliby robić za nas inni. Tak się jednak nie stało. Za polityczną głupotę i krótkowzroczność Sarmatów | płacimy do dzisiaj wysoką cenę.