Technologia uczłowiecz@

Technologiczna rewolucja zmieniła wielu z nas w wyalienowane cyborgi. Teraz pomaga nam z powrotem stać się ludźmi. I to znacznie doskonalszymi ludźmi.

Agnieszka urodziła się w roku 1995 roku. Dzień zaczyna od sprawdzenia Facebooka i wiadomości z serwisów plotkarskich. Przegląda je, leżąc w łóżku i przesuwając palcem po tablecie. Do szkoły jedzie autobusem, którego rozkład może sprawdzić w telefonie. Przy pomocy aplikacji mobilnej kasuje bilet. Pół godziny podróży spędza grając w gry na tablecie i popijając kawę z kubka termicznego, dzięki któremu napój jest dłużej ciepły. Lubi też podczas lunchu robić zdjęcia jedzenia swoim telefonem, używając do tego aplikacji Instagram, która pozwala od razu je podretuszować i wrzucić na Facebooka i Twittera. Z rodzicami kontaktuje się wysyłając SMS-y, z przyjaciółkami – MMS-y. Nigdzie nie rusza się bez swojego telefonu.

Zarówno jej życiem, jak i życiem większości jej znajomych rządzą e-rytuały: przy pomocy smartfonów z dostępem do sieci kontaktują się, robią zakupy, płacą rachunki, a nawet przymierzają nowe stroje czy testują fryzury. Jeszcze niedawno psychologowie i socjologowie załamywali ręce nad tempem, w jakim nowoczesne technologie nas alienowały. Ale dziś, gdy nowinki spowszedniały, rola, jaką odgrywają w życiu, wydaje się całkiem inna.

„Dawniej plemiona tworzyły proste narzędzia, które były przedłużeniem człowieka, na przykład młotek miał wzmacniać siłę rąk. Dziś wykorzystujemy różne gadżety, żeby być jeszcze lepszym człowiekiem. To przedłużenie już nie tylko naszej fizyczności, ale i psychiki” – przekonuje Amber Case, amerykańska pisarka i – jak sama się określa – „cybernetyczna antropolożka”. Tak jak biegaczowi Oscarowi Pistoriusowi tytanowe protezy służą za prawdziwe kończyny (startował podczas wyścigów na igrzyskach olimpijskich ze zdrowymi sportowcami), z nas telefony i komputery też robią lepszych ludzi. 

Usłyszeć kolor

– Zawsze chcieliśmy być lepsi niż jesteśmy. Nie umieliśmy dostrzec gwiazd, więc wynaleźliśmy teleskop, nie mogliśmy rozmawiać z ludźmi na odległość, stworzyliśmy telefon. Kiedyś chodziło tylko o przetrwanie najsilniejszych i najszybszych gatunków, ale technologia stworzyła nowy wymiar ewolucji. Dzięki niej wszyscy mamy podobne możliwości! – tłumaczy dr Adam Montandon, brytyjski wynalazca i twórca pierwszego człowieka-cyborga.

31-letni Irlandczyk Neil Harbisson urodził się z rzadką wadą: ślepotą barwną, zwaną achromatopsją. Jego świat nie ma kolorów, tylko – jak w starych odbiornikach telewizyjnych – różne odcienie szarości. Pomimo wady Harbissonowi udało się skończyć akademię sztuk pięknych. Tam, podczas wykładu o sztuce cyfrowej, poznał Montandona, który obiecał mu, że będzie mógł cieszyć się pełnią barw.

– Neil opowiadał mi, że dla niego kolory to energia, że czuje ją, ale też szybko mu ucieka – wspomina wynalazca. Montandon postanowił połączyć dwa zmysły: wzrok i słuch. Stworzył elektryczne oko, które nazwał eyeborg (od słów: eye i cyborg). Składa się ono z umieszczonej na wysokości czoła kamery-anteny, słuchawek i urządzenia analizującego obraz, które Harbisson nosi w plecaku. To właśnie mały komputer umożliwia przetwarzanie kolorów w dźwięki – każdej barwie przypisana jest bowiem konkretna nuta. W rezultacie zamiast bieli, czerni i różnych stopni szarości Neil Harbisson otoczony jest symfonią kolorów. Twierdzi wręcz, że „słyszy” obrazy i ludzkie twarze i że zaczął śnić w kolorze. Irlandczyk nosi swoje „elektroniczne oko” bez przerwy, a ostatnio złożył wniosek do lokalnego urzędu, żeby uznano je za część jego ciała – tak żeby mógł zaktualizować zdjęcie paszportowe. – Dzięki technologii odzyskałem zmysły, to cudowne uczucie – dodaje.

Do tego samego, czyli do przywrócenia niepełnosprawnym pełni biologicznych możliwości, służą m.in. egzoszkielety, o których piszemy w tekście Odzież robocia.

Zbliżona zasada rządzić ma słynnymi już cyberokularami Google’a. Łączą one rozszerzoną rzeczywistość (ang. augmented reality) z funkcjami smartfona i innych urządzeń: mapy czy automatycznych słowników tłumaczących mowę i napisy. Podróżowanie po świecie z takim wielofunkcyjnym gadżetem będzie na pewno dużym ułatwieniem – o ile projekt sprawdzi się na komercyjnym rynku.

Zostańmy in Touchy

„Nawet aparat fotograficzny czy telefon komórkowy mają więcej interakcji z ludźmi niż ja” – pomyślał Eric Siu, 31-letni artysta z Hongkongu, który przyjechał do Tokio na staż w Ishikawa Oku Laboratory przy Uniwersytecie Tokijskim. Po kilku miesiącach pobytu w japońskiej stolicy wciąż najwięcej czasu spędzał sam, w maleńkim pokoiku na obrzeżach Tokio, grając w gry komputerowe i czatując na forach internetowych. Obserwując coraz bardziej wyalienowane społeczeństwa Japonii i Hongkongu,  znudzony samotnymi wieczorami, wpadł w końcu na pomysł eksperymentu artystycznego. Z kilku prostych części zbudował „żywy aparat”, który nazwał Touchy, od słowa „dotyk”. Jest on połączeniem aparatu fotograficznego w stylu polaroid i hełmu, który zakłada się na głowę. Całość uzupełnia sensor, przypominający żarówkę na kablu.

Fotograf, który wkłada Touchy, nic nie widzi. By odzyskać wzrok, musi zostać dotknięty przez drugiego człowieka. Nagrany komunikat podpowiada, co dokładnie należy zrobić – dotknąć sensora i np. ręki fotografa. Spowoduje to zamknięcie obwodu elektrycznego, a wtedy rozsuwają się migawki, zasłaniające fotografowi oczy. Jeśli dotyk potrwa 10 sekund, włączy się też kamera i zrobi przechodniowi zdjęcie.

„Technicznie to bardzo prosty sprzęt. Sama idea jest jeszcze prostsza. Chodzi o pokazanie, że kontakt fizyczny, ten najbardziej ludzki, którego tak często brakuje w świecie opanowanym przez komputery i inne gadżety, jest bardzo ważny” – tłumaczy Joanna Skubisz, Polka mieszkająca w Tokio, która pomaga Ericowi w rozpowszechnianiu jego „artystycznego eksperymentu” w Azji i na świecie. Oboje podróżują ze swoim projektem po świecie, robiąc zdjęcia przechodniom, którzy później mogą pobrać je z ich strony na Facebooku. „Siła dotyku jest niesłychana, ludziom od razu śmieją się oczy, co widać później na fotografiach. Mamy nawet swoje powiedzenie: Stay in Touchy, czyli zostańmy w kontakcie. Ale offline!” – mówi Joanna.

 

Dotknij mnie – Częściej dotykamy ekranów smartfonów niż innych ludzi. Eric Siu z Hongkongu i Joanna Skubisz z Polski jeżdżą po świecie promując Touchy – urządzenie, które zachęca do fizycznego kontaktu z drugim człowiekiem. (Fot. Keith Tsuji)

Dla odludków

 „Najmłodsze pokolenie dorasta razem z technologią, a nie obok niej, w pełni zrośnięte ze swoimi gadżetami. Przesuwanie palcem po ekranie tabletu jest jak otwieranie drzwi” – mówi Susanna Lam, dyrektorka firmy badawczej Synovate z Hongkongu. To na Dalekim Wschodzie pojawiły się wiele lat temu pierwsze negatywne skutki uzależnienia od technologii.

Najbardziej znany jest japoński fenomen hikikomori. Jest to psychoza odizolowania, powodująca że ludzie nie opuszczają latami domu, kontaktując się ze światem za pośrednictwem sieci. Nic więc dziwnego, że to w Azji powstaje najwięcej rozwiązań, które mają pomagać odludkom wrócić do świata normalnych interakcji.

Popularność zyskuje np. aplikacja mobilna „wynajmij przyjaciela”: pozwala przy pomocy telefonu zamówić osobę do towarzystwa, z którą spotkamy się w realu – na kawie, spacerze czy w kinie. Z kolei pewien japoński wynalazca próbuje wprowadzić na rynek męską kurtkę z pasem elektrycznym, który naśladuje objęcie dziewczyny, podczas gdy z głośników w kołnierzu słychać kobiecy szept: „Przepraszam, że się spóźniłam, kochanie”. Ma to przyzwyczajać nieśmiałych Japończyków do kontaktów z płcią przeciwną.

Niedawno sieć podbijał koci ogonek Tailly projektu Shoty Ishiwatari, który rusza się, kiedy nosząca go osoba jest podekscytowana. Zgodnie z instrukcją producenta, świetnie sprawdza się też na randce jako komunikator naszego nastroju. Zainteresowali się nim sprzedawcy z Chin. „To gadżet dla ludzi nieśmiałych, którzy boją się mówić wprost o uczuciach” – tłumaczy Ishiwatari.

Wynalazki technologiczne alienują nas czy dodają skrzydeł? Michał Kosiński, psycholog społeczny i dyrektor badawczy z Cambridge University Psychometrics Centre, jest optymistą. – Technologia cyfrowa może być narzędziem socjalizacyjnym, bo pozwala nam szybko znajdować ludzi, którzy interesują się podobnymi rzeczami i z którymi możemy się spotkać w prawdziwym świecie. Odważę się zasugerować, że dzięki internetowi ludzie są szczęśliwsi i robią mniej aspołecznych rzeczy – twierdzi Kosiński. A Jeff Jarvis, pisarz i autor książki „Gutenberg the Geek” dodaje: „Z technologią jest tak jak z każdą inną rzeczą – wszystko zależy od tego, jak się z niej korzysta. Mnie pozwala być lepszym człowiekiem”.

Warto wiedzieć:

Nowoczesne technologie to narzędzia takie same jak młotek – one tylko zwiększają nasze możliwości.

Internet nie jest przyczyną alienacji. Przeciwnie: dzięki niemu stajemy się bardziej społeczni.