Wielka afera z wojskowymi służbami w roli (niekoniecznie) głównej

Operacja „Katia dla Windows” była przygotowana perfekcyjnie – łańcuszek pośredników, spółki założone w „rajach podatkowych” i banki w egzotycznych krajach. Badali ją funkcjonariusze Urzędu Ochrony Państwa. Okazało się, że jednym z ogniw afery były spółki, przez które przepływały – w połowie lat 90. ubiegłego wieku – dyskietki z oprogramowaniem. Firmy Hacosan i Protex Poland z Warszawy kupiły prawa autorskie do produkcji programu „Katia dla Windows”, rosyjskojęzycznej wersji aplikacji dla właścicieli hurtowni.

W tle afery „Katia dla Windows” są duże pieniądze, szpiedzy i służby specjalne. Do dzisiaj nie zapadł prawomocny wyrok w tej sprawie. Nie wiadomo też, gdzie podziały się ukradzione miliony dolarów.

 

 

Mający status zakładu pracy chronionej Hacosan rzeczywiście zajmował się kopiowaniem dyskietek z nieistniejącym programem „Katia dla Windows”. Część praw autorskich miano kupić w Liechtensteinie od firmy, która była powiązana z jednym z oskarżonych. Dzięki temu pod pretekstem zobowiązań finansowych dokonywano zagranicznych transferów pieniędzy ze zwrotu VAT.

 

 

W gąszczu spółek

 

 

Śledczy szybko ustalili, że spółka Hacosan wystawiła dla firmy MSP, której prezesem był Sergiusz W., 14 faktur na sprzedaż programu „Katia dla Windows”. Kolejne trzy faktury dla MSP Sp. z o.o. wystawiła firma „MSP – Informatyka bez granic” Sp. z o.o. w Warszawie. Obie spółki miały siedzibę pod tym samym adresem. Zakupione w Hacosan i „MSP – Informatyka bez granic” programy „Katia dla Windows” spółka MSP wyeksportowała do firm: Abantas UAB w Wilnie oraz T.O.O. Grebo w Tuapse i Nowoczerkasku w Rosji. Do Wilna dyskietki trafiały drogą lotniczą od razu z Warszawy, zawsze przez Wiedeń.

 

 

Litewskie firmy potwierdzały otrzymanie towaru, a firma Centrozap (grupa hutnicza, która w czasach PRL zajmowała się także nielegalnym handlem bronią) wystawiała fakturę za pośrednictwo. Po dotarciu na miejsce „Katia” była przepakowywana i za znacznie mniejsze pieniądze sprzedawana np. w Singapurze lub Hongkongu albo niszczona.

 

 

Centrozap SA był jedynie pośrednikiem przy eksporcie na Litwę dyskietek z programem. W sumie firma MSP wysłała za granicę 11850 sztuk programu wartości ponad 6 mln dol. Z tytułu zwrotu podatku VAT za eksport programu „Katia dla Windows” tylko ta spółka dostała 3,2 mln zł. Jedną z firm, za pośrednictwem której dokonano fikcyjnego eksportu programu „Katia dla Windows”, była właśnie MSP Sp. z o.o. z Warszawy.

 

 

– Powstała w 1990 roku. Jej właścicielami byli: Sergiusz W., Marek G. i Piotr S. Urząd Kontroli Skarbowej w Warszawie przeprowadził kontrolę w MSP. Stwierdzono, że spółka MSP nie posiada oryginałów dokumentów zakupu programu w okresie od sierpnia do grudnia 1994 r., gdyż zostały zalane kwasem siarkowym i zniszczone – mówi osoba znająca kulisy afery.

 

 

– Tak jak w przypadku innych firm biorących udział w nielegalnej operacji – krążyły jedynie faktury. Dyskietki z programem stanowiły „zasłonę dymną” dla tych operacji finansowych. Nawet jeśli je wysyłano, to kosztowały ułamek zagarniętej kwoty. Podczas śledztwa wielokrotnie natykaliśmy się na informacje wskazujące na to, ze była to operacja „zielonych” służb. Jej celem było zarobienie pieniędzy dla nich. Nigdy nie udało się odzyskać milionów dolarów wytransferowanych poprzez Bank Handlowy na zagraniczne konta – wyjaśnia emerytowany oficer kontrwywiadu.

 

 

Bezskuteczna gra na przedawnienie

 

 

To w części wyjaśnia, dlaczego śledztwo dotyczące afery wyłudzenia ponad 25 mln złotych podatku VAT w czasie fikcyjnego eksportu programu komputerowego „Katia dla Windows” do Rosji i Tadżykistanu trwało aż pięć lat. Oprogramowanie było bezwartościowe, ale oficjalnie wartość dostawy wynosiła 45 mln dol. W transakcjach uczestniczył łańcuch firm, m.in. z Wiednia i Liechtensteinu – pieniądze były transferowane np. do Malezji, a prowizje – jak się potem okazało – trafiały do pracowników wojskowych służb zatrudnionych „pod przykryciem” w Centrozapie.

 

 

Prokurator oskarżył Mirosława G., Jacka G., Konrada G. i Karola G. o to, że od kwietnia 1994 roku do października 1995 roku dokonali wielu oszustw finansowych w związku z fikcyjnym eksportem „Katia dla Windows”. Dzięki temu mieli otrzymać zwrot podatku VAT. Zdaniem prokuratury narazili Skarb Państwa na straty wysokości ponad 25 mln zł. Razem z nimi na ławie oskarżonych zasiadło troje byłych pracowników Centrozapu, bo spółka ta pośredniczyła w eksporcie programu do krajów byłego ZSRR.

 

 

Akt oskarżenia trafił do Sądu Rejonowego w Katowicach we wrześniu 2000 roku. Wszyscy sędziowie jednak zażądali wyłączenia ich z orzekania. Żona Romana D., jednego z oskarżonych pracowników Centrozapu, była w latach 80. przewodniczącą wydziału karnego w tym sądzie, a teraz jest adwokatem. Miesiąc później Sąd Okręgowy przychylił się do wniosku sędziów i skierował sprawę do sądu w Bytomiu. Akta sprawy w momencie przekazania jej z prokuratury do sądu liczyły prawie 200 tomów.

 

 

Zaskoczenie wywołał wybór bytomskiego sądu, który miał wtedy duże zaległości w rozpatrywaniu spraw karnych. Jednak sąd ten także nie chciał zajmować się skomplikowaną sprawą „Katii dla Windows” – prezes sądu zwrócił się w listopadzie 2000 r. do Sądu Okręgowego w Katowicach, aby przekazano ją do Sądu Rejonowego w Warszawie. Uzasadniał to tym, że mieszka tam czterech oskarżonych i 23 świadków. Bezskutecznie. Wniosek trafił do Sądu Apelacyjnego w Katowicach i 4 kwietnia 2001 r. został odrzucony. Prokurator Jacek Więckowski, który jest autorem aktu oskarżenia, pisał: „Cała dotychczasowa aktywność sądu I instancji nakierowana jest na to, aby nie rozpocząć rozpatrywania sprawy karnej”.

 

 

Siedem lat trudnego procesu

 

 

Proces przed Sądem Rejonowym w Bytomiu przez ponad rok nie mógł się rozpocząć z powodów proceduralnych. Kiedy wreszcie ruszył – trwał 7 lat! W 2005 roku po raz pierwszy zapadł wyrok. Panowie G. zostali skazani na kary więzienia, byli pracownicy Centrozapu – uniewinnieni. Prokuratura wniosła apelację od wyroku i proces ruszył od nowa przed Sądem Okręgowym w Katowicach. Tam w listopadzie 2011 roku zapadł nieprawomocny wyrok. Prokuratura i oskarżeni wnieśli apelację do Sądu Apelacyjnego, gdzie w 2013 r. najprawdopodobniej zapadnie wyrok.

 

 

Kluczem do wyjaśnienia tej sprawy okazali się czterej panowie G., a właściwie ich życiorysy. Od samego początku śledczy byli pewni, że „panowie G.” są powiązani z wojskowymi służbami specjalnymi. – O tym świadczy skala działania, a także to, że afera z „Katią” nie była ich pierwszym sposobem na wyłudzenie pieniędzy z budżetu. Podobna historia odbyła się z ich udziałem w Krakowie i na Wybrzeżu – dodaje mój rozmówca.

 

 

Czy nad oskarżonym Romanem D. z Centrozapu został rozłożony parasol ochronny? Śledztwo w tej sprawie prowadziła delegatura UOP w Katowicach. Nieoficjalnie wiadomo, że to on poinformował służby o całym procederze. Na co liczył?

 

 

– Jesteśmy niemal pewni, że D. przyszedł do nas w 1995 r. po tym, jak zorientował się, jaka jest skala afery i jakie osoby są w nią zamieszane. Najbardziej nas zdziwiło to, że potem bez problemu podobny przekręt odbył się w tej samej spółce z radiometrami, które eksportowano na zachód – powiedziała osoba zorientowana w kulisach ówczesnego śledztwa.

 

 

Celowe zatopienie Centrozapu

 

 

Czy to agenci wojskowych służb specjalnych doprowadzili do spektakularnego upadku katowickiego Centrozapu, by ukryć, że wcześniej wyprowadzono z niego co najmniej 100 milionów złotych? Teza ryzykowna, ale jest pewien trop. W raporcie o likwidacji WSI wyszło na jaw, że w Centrozapie pracowało 19 agentów Wojskowych Służb Informacyjnych, dwa razy więcej niż w Stalexporcie i znacznie więcej niż w Bumarze (12), który działa w branży zbrojeniowej.

 

 

Okazało się, że to wojskowe służby specjalne stały za utworzeniem w Düsseldorfie w Niemczech Funduszu Rozwoju Eksportu (FRE), a potem za niezgodnym z prawem korzystaniem z jego pieniędzy. Fundusz był własnością Centrozapu, który nie mógł się później doliczyć prawie miliona euro. Prokuratura wojskowa ustaliła, że 19 agentów WSI, działających w Centrozapie, to jedynie współpracownicy WSI, osoby cywilne, więc nie podlegają wojskowemu wymiarowi sprawiedliwości.

 

 

Dotarłem do dokumentów, z których wynika, że Fundusz Rozwoju Eksportu działał już w latach 80. ubiegłego stulecia, a powołany został m.in. w celach promocyjnych. Na koncie w Niemczech były pieniądze, z których wypłacano diety dla polskich delegacji (w kwotach od 2 do 5 tys. marek), a także wynagrodzenia i prowizje dla zagranicznych partnerów (od 15 do 30 tys. marek). Procedura była prosta: „diety” wypłacano na polecenie telefoniczne wydawane przez ówczesnego szefa Centrozapu. Nie wymagano pokwitowania tej kwoty ani przedstawienia rozliczeń.

 

 

Fundusz został zlikwidowany w 2000 roku, ale nie wszystkie wydatki zostały rozliczone, bo brakuje dokumentów, a byli prezesi firmy w pisemnych wyjaśnieniach albo zasłaniają się niepamięcią, albo poufnością ówczesnych porozumień.

 

 

Wątek finansowania służb specjalnych z pieniędzy Centrozapu SA pojawił w sprawie karnej, dotyczącej próby bezprawnego wykupienia akcji spółki za jej własne pieniądze na przełomie lat 1999–2000. W roli nabywcy występowała nic nieznacząca, zadłużona Agencja Węgla i Stali w Katowicach, a w tle – Konsorcjum Finansowo-Inwestycyjne Colloseum.

 

 

Po wykryciu przez UOP afery „Katii dla Windows” Centrozap wpadł w poważne kłopoty finansowe. W 2000 roku Urząd Kontroli Skarbowej w Katowicach zarzucił firmie „pozorność transakcji”. Inspektor Urzędu Kontroli Skarbowej na podstawie materiałów prokuratorskiego śledztwa stwierdził, że skoro oskarżeni o udział w aferze są jej pracownicy, to spółka brała udział w wyłudzaniu podatku VAT. Fiskus doprowadził do upadku giełdowej spółki. Nałożył na Centrozap karę – ponad 80 mln zł wraz z odsetkami. Podobną karę spółka otrzymała za handel radiometrami (ponad 25 mln złotych), podczas którego zastosowano podobny mechanizm wyłudzeń. Centrozap SA zmienił nazwę na Ideon i skierował sprawę do sądu – ten uznał, że państwo ma zapłacić firmie prawie 30 milionów złotych odszkodowania.