Wojny na niepamięć

Francuzi to tchórze, Rosjanie to zbrodniarze, a I wojna to zawracanie głowy. Oto – w uproszczeniu – polska pamięć historyczna. Zapominamy, jak doświadczenia I wojny światowej ciążyły na zachowaniu aliantów w 1939 r.

Przesłuchiwany: prof. Paweł Machcewicz
Zawód: Historyk, dyrektor Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku
Specjalizacja: XX wiek
W sprawie: Niepamięć Polaków o wojennych tragediach innych narodów

Polacy często rozpamiętują „tchórzostwo” naszych sojuszników we wrześniu 1939 r. Nie potrafią znaleźć czysto ludzkiego wytłumaczenia tej postawy – że po hekatombie I wojny Francuzi i Anglicy po prostu potwornie się bali…

Polski plan wojenny zakładał, że po około 2 tygodniach stawiania przez nas samodzielnego oporu do walki przyłączą się nasi sojusznicy. W tym sensie ten żal jest uzasadniony. Francuzi natomiast zakładali, że potrzebują jeszcze co najmniej kilku miesięcy na przygotowania do wojny. Ale kampania 1940 r., która zakończyła się wielką klęską, pokazała, że ten dodatkowy czas niczego nie zmienił. Decydujące znaczenie miało to, że społeczeństwo francuskie po straszliwym upływie krwi w czasie I wojny światowej nie było gotowe do ponoszenia kolejnych ofiar. Pierwsza wojna była rzeczywiście dla Francji prawdziwą hekatombą. Wystarczy nawet dzisiaj zatrzymać się w jakimkolwiek małym francuskim miasteczku, by znaleźć pomnik z długą listą poległych z tej miejscowości w latach 1914–1918.

A nie jest tak, że wiedza Polaków o I wojnie – o której tragedii pamiętali wtedy alianci – jest po prostu minimalna?

To stwierdzenie w dużym stopniu prawdziwe i paradoksalne, biorąc pod uwagę, że prawdopodobnie parę milionów Polaków wzięło udział w I wojnie w mundurach trzech zaborczych państw. O tyle można tę niewiedzę zrozumieć, że Polska jako państwo nie brała w niej udziału. Jeśli nasza pamięć historyczna obejmuje I wojnę, to głównie dzięki rezultatom działalności Józefa Piłsudskiego. Pamiętamy o czynie legionowym, bo utorował drogę do niepodległości. O wojnie polsko-bolszewickiej, bo odegrała kluczową rolę w obronie państwa polskiego. W Wielkopolsce pamięta się o powstaniu wielkopolskim. W Przemyślu – o wojnie polsko-ukraińskiej. To wszystko wydarzenia, które wiązały się z I wojną lub były jej „dokończeniem”.

Polacy alergicznie reagują na próby „podważania” symboli II wojny światowej – np. daty 1 września jako jej początku. Ale czy przy okazji nie zamykają się na doświadczenia innych narodów?

Większość ludzi wykształconych na świecie wie, że wojna zaczęła się 1 września 1939 r. w Polsce, zagraniczni historycy na ogół kojarzą Westerplatte. Inaczej w przypadku ogółu społeczeństw. Dla Rosjan kluczowy jest 22 czerwca 1941 r. Amerykanie patrzą przez pryzmat ataku na Pearl Harbor. Nasze muzeum chce utrwalać datę 1 września 1939 r. Nawet nasz adres internetowy to www.muzeum1939.pl. Niezależnie od tego powinniśmy się otwierać na doświadczenia innych narodów. W Polsce mamy do czynienia np. z ugruntowaną nieufnością wobec rosyjskiej wizji wojny, bo zawsze będziemy pamiętać o 17 września, rozbiorze Polski i wywózkach, Katyniu. Ale powinniśmy też dostrzegać cierpienia, jakie stały się udziałem ludności ZSRR. Tymczasem nie pamiętamy np., że Niemcy zamęczyli na ziemiach polskich kilkaset tysięcy radzieckich jeńców. A przecież nie ma sprzeczności między pamiętaniem o zbrodniach systemu i o cierpieniach zwykłych żołnierzy, którzy nie ponosili odpowiedzialności za działania Stalina. Mamy też skłonność lekceważyć doświadczenia innych okupowanych narodów, np. Greków czy Serbów, na których popełniono wiele zbrodni wojennych. Prawie nikt w Polsce nie wie o masakrach włoskiej ludności cywilnej w 1944 r. po tym, jak Włochy przestały być już sojusznikiem III Rzeszy. Sprawa stała się znana niedawno, ponieważ włoskie sądy domagają się odszkodowań od państwa niemieckiego za tamte zbrodnie sprzed lat. To przykład pokazujący, że i my możemy się wiele jeszcze dowiedzieć o II wojnie.

A czy panuje u nas atmosfera, żeby mówić także o czarnych stronicach z polskiej historii II wojny światowej?

To są niezwykle delikatne sprawy. W Polsce po 1989 roku zrobiono wyjątkowo dużo dla ujawnienia wielu drażliwych kwestii: sprawy Jedwabnego; przesiedleń Niemców; zbrodni na niemieckich cywilach w Nieszawie oraz w Aleksandrowie Kujawskim w 1945 roku; wydarzeń w Bydgoszczy z 3 i 4 września 1939 roku. Natomiast w Niemczech w ostatnich latach mamy do czynienia z procesem przypominania własnych cierpień: przymusowych wysiedleń, gwałtów na niemieckich kobietach, alianckich bombardowań. Myślę, że nasza gotowość patrzenia na własne niegodne czyny musi spotykać się po drugiej stronie z podobnym procesem. Dlatego jest bardzo ważne, by pamięć o zbrodniach popełnionych w czasie wojny na Polakach stała się częścią świadomości historycznej Niemców na skalę powszechną. Pod tym względem jest jeszcze bardzo dużo do zrobienia, także dla powstającego Muzeum II Wojny Światowej.