Zamach na Watykan

Plan porwania i ewentualnego zgładzenia papieża Piusa XII oraz splądrowania Watykanu, uknuty przez Adolfa Hitlera po tym, jak włoski dyktator Benito Mussolini został odsunięty od władzy, istniał naprawdę. Przeciwni planom porwania niemieccy dygnitarze w Rzymie ostrzegli papieża, że albo będzie milczał, albo krytykując politykę Hitlera – przypieczętuje swój los

Generał Wolff był wściekły, jak mi powiedział, gdy w jego mieszkaniu w kwaterze głównej Hitlera, Wilczym Szańcu (Wolfsschanze) koło Rastenburga w Prusach Wschodnich, odezwał się telefon. Był wczesny ranek 13 września 1943 roku. Kto mógł budzić go o takiej porze? Znajomy głos odpowiedział mu na to pytanie. Jego zwierzchnik, szef SS Heinrich Himmler ryknął do telefonu, że Führer chce pilnie się z nim widzieć.

Wolff domyślał się po co; Himmler uprzedził go o tym w sekrecie. 10 września niemieckie wojska wkroczyły do Rzymu, kładąc kres farsowym zabiegom króla i Badoglia, którzy próbowali wyłamać się z Osi i przejść na stronę aliantów. Sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie, odkąd 25 lipca Mussolini został pozbawiony władzy i ukryty w ośrodku narciarskim w Apeninach, około 160 kilometrów od Rzymu.

Niemiecki wywiad zlokalizował to miejsce i 12 września były dyktator został przechwycony przez niemieckich komandosów; dwa dni później samolot zabrał go do kwatery Führera. Po serdecznym powitaniu Hitler obiecał przywrócić mu władzę – w nowej marionetkowej republice, obejmującej większą część północnych Włoch.

Wolff wiedział, że obalenie duce przed paroma tygodniami rozwścieczyło Führera i że wciąż pała on chęcią zemsty na tych, których uważał za głównych winowajców, włącznie z papieżem Piusem XII, mimo że żadne dowody nie przemawiały za jego udziałem w tej sprawie. Wiedział też, że Hitler zamierza wysłać go, Karla Wolffa, do Włoch, by dopilnował, żeby uwolniony dyktator pozostał lojalną marionetką oraz żeby lewicowy „motłoch” nie opanował ulic Rzymu i innych okupowanych włoskich miast.

Himmler wspomniał, że Hitler ma też dla niego jakąś tajną misję specjalną, i Wolff domyślał się, że to o niej właśnie Führer chce z nim rozmawiać. Mógł zrozumieć, że jego idol wzywa go do siebie, ale dlaczego o tak wczesnej porze? Przecież wracał właśnie do zdrowia po poważnej chorobie.

Tak więc teraz, w dniu, w którym oczekiwano przybycia Mussoliniego, Wolff ubrał się szybko, po czym ruszył ścieżką przez jodłowy zagajnik, skrywający częściowo bunkier Hitlera. Człowiek, który powitał go w gabinecie Führera, mimo całej serdeczności dygotał ze zniecierpliwienia. Według notatek, jakie Wolff robił w trakcie rozmowy i po jej zakończeniu, Hitler, skończywszy ciskać gromy na „zdradzieckiego” króla oraz papieża i przedstawiwszy generałowi jego nowe obowiązki we Włoszech, zwrócił się do niego ze słowami:
– Mam dla pana specjalną misję,
Wolff. Zabraniam panu wspominać o niej komukolwiek bez mojego pozwolenia. Wie o niej jedynie Reichsführer [Himmler]. Rozumie pan?
– Oczywiście, mein Führer.
– Chcę, żeby najszybciej, jak to możliwe – ciągnął dalej Hitler – zajął pan ze swymi wojskami Watykan, zabezpieczył jego archiwa i dzieła sztuki oraz wywiózł papieża i kurię na północ. Nie chcę, żeby wpadł w ręce aliantów albo znalazł się pod ich politycznym wpływem i presją. Już teraz Watykan jest gniazdem szpiegów i ośrodkiem propagandy antynarodowosocjalistycznej. Zależnie od sytuacji politycznej i militarnej, zorganizuję przewiezienie papieża albo do Niemiec, albo do neutralnego Liechtensteinu. Jak pan sądzi, kiedy najwcześniej będzie pan w stanie wypełnić tę misję?

Oszołomiony Wolff odparł, że nie może podać wiążącego terminu, gdyż taka operacja będzie wymagała czasu. Musi przerzucić do Włoch dodatkowe jednostki SS i policji, w tym kilka z południowego Tyrolu. Ażeby zabezpieczyć akta i cenne dzieła sztuki, będzie musiał znaleźć tłumaczy biegle znających łacinę i grekę, jak również włoski i inne nowożytne języki. Będzie mógł przystąpić do działania najwcześniej za cztery lub sześć tygodni – zakończył.

Hitler utkwił świdrujący wzrok w oczach Wolffa. Do porwania musiało dojść, dopóki Niemcy zajmowali Rzym, a wkrótce mogli zostać stamtąd wyparci.
– To dla mnie za długo – warknął.
– Niech pan przyspieszy najważniejsze przygotowania i mniej więcej co dwa tygodnie melduje mi o postępach.
Wolff obiecał to i wyszedł w stanie głębokiego wzburzenia. Aż do tej chwili z ochotą i dumą zrobiłby dla Führera niemal wszystko – ale uprowadzić papieża? Szaleństwo! To mogło zwrócić przeciwko Niemcom całe Włochy i cały katolicki świat.

Generał z niepokojem przygotował się do wyjazdu do Fasano, północnowłoskiego miasta w cieniu Alp, rozciągniętego nad jeziorem Garda na południowy wschód od pobliskiego Sal. To tam właśnie duce miał utworzyć marionetkowy rząd. Rola jego politycznej niańki niezupełnie odpowiadała zawodowym planom Wolffa. Nie wątpił on jednak, że zdoła przemienić to pozorne niepowodzenie w triumf. I jeśli będzie musiał, zdradzi Führera.

Wolff wiedział, że Hitler ma do niego całkowite zaufanie, po części dlatego że Himmler tak gorąco polecał go do tej misji. Poza tym antysemickie referencje generała zdawały się znakomite. Był przecież prawą ręką Himmlera i sumiennie wypełniał obowiązki, pomagając szefowi wykonywać wyczerpującą emocjonalnie, ale niezbędną pracę usuwania Żydów.

O tym, jak ceniony był Wolff, niech świadczy utworzony specjalnie dla niego tytuł „najwyższego dowódcy SS i policji” (Hochster SS und Polizeiführer), stawiający go w hierarchii SS tuż za Himmlerem i na równi z Ernstem Kaltenbrunnerem, szefem urzędu bezpieczeństwa Rzeszy. Generał wydawał się być najwłaściwszym człowiekiem do ujęcia w karby Mussoliniego, który z pewnością będzie dążył do większej niezależności, niż dopuszczała to polityka nazistów.

Szczególną irytację Führera budziła rosnąca niechęć duce do rozprawienia się z Żydami. Gdy kilka miesięcy przed jego upadkiem minister spraw zagranicznych Joachim von Ribbentrop złożył mu wizytę w Rzymie, Mussolini bezczelnie odmówił dyskutowania z nim na temat „kwestii żydowskiej”. Nie zamierzał też wspierać działań SS podejmowanych przeciwko Żydom ani we Włoszech, ani na okupowanych przez Włochy terenach Francji.

 

MIĘDZY DWOMA ZIEMSKIMI BOGAMI

Pierwszą reakcją Wolffa na otrzymany od Hitlera rozkaz porwania papieża była myśl, że w jakiś sposób trzeba wykręcić się od jego wykonania. Generał obawiał się nie tylko gwałtownej reakcji Włochów na takie posunięcie, ale i o własną reputację.

Choć najwyraźniej nie przejmował się zbytnio tym, że jego nazwisko będzie kojarzone z deportacją i śmiercią milionów Żydów, przerażała go perspektywa, że potomność wiązać go będzie z uprowadzeniem – a być może także zamordowaniem – papieża.

Wolff porzucił protestantyzm po wstąpieniu do SS, uznając, że partia nazistowska jest wystarczająco dobrym substytutem, w każdym razie jeśli zamierzał dojść do najwyższych stanowisk. A o katolicyzmie nie wiedział wiele więcej ponad to, czego dowiedział się z antykościelnych bredni Himmlera. Czcił jednak władzę, a papież Pius XII, podobnie jak Adolf Hitler, był jednym z najpotężniejszych przywódców świata, zdolnym zdobywać ludzkie dusze i kształtować umysły. Ci dwaj ludzie byli dla wyrachowanego generała niczym ziemscy bogowie. A teraz jeden z nich wydał mu rozkaz zniszczenia drugiego.

Mimo wszystko misja mogła przynieść mu korzyść – gdyby udało mu się sabotować ją i zyskać wdzięczność papieża. Byłoby to doprawdy korzystne, gdyby doszło do najgorszego i Niemcy przegrały wojnę. Błogosławieństwo Jego Świątobliwości w zamian za ocalenie mu życia być może ocaliłoby z kolei życie generała. Osiągnąwszy wysoką pozycję w zbrodniczym świecie, gdzie ludzkie życie znaczyło tyle, co nic, Wolff nabrał przekonania, że jedynie najwięksi kombinatorzy zdołają ostatecznie ujść przed karą z ręki mściwego wroga. A któż bardziej musiał kombinować, by wykręcić się od stryczka, niż prawa ręka najbardziej osławionego ludobójcy w dziejach? Teraz w powierzonej mu misji porwania papieża dostrzegł dla siebie niepowtarzalną szansę.

Wolff będzie starał się odwlec lub nawet udaremnić porwanie. Jednak będzie to grożący skręceniem karku spacer po linie. Gdyby Hitler zaczął podejrzewać go o nieposłuszeństwo, wziąłby odwet, przy którym stryczek wroga mógłby oznaczać niemal przyjemny rodzaj śmierci. Lecz ów lęk przed Führerem łączył się z poczuciem winy, spowodowanym sprzeniewierzeniem się jego rozkazom, oraz z trwożnym podziwem, któremu Wolff dał wyraz w liście do matki z roku 1939, gdzie pisał, że było „tak wspaniale [pracować] w tak bliskim kontakcie z Führerem”.

Choć, jak się zdaje, o rozkazie Führera wiedzieli jedynie Wolff, Himmler i prawdopodobnie Martin Bormann, wpływowy sekretarz i powiernik Hitlera, inni czołowi naziści zdawali sobie sprawę z zamiarów wodza, zwłaszcza od zebrania dowódców wojskowych z 26 lipca.

Dzień po tym spotkaniu Joseph Goebbels, który jako minister propagandy prywatnie uważał, że porwanie papieża zostałoby fatalnie odebrane tak w kraju, jak i za granicą, napisał w dzienniku, że wraz z Ribbentropem pomógł przekonać Führera, by zrezygnował z tego planu. Ale Wolff wiedział już, że w rzeczywistości Hitler nie usłuchał ich rady.

Główny problem generała polegał na tym, że Führer pozostawił mu niewiele czasu na udaremnienie spisku. Dlaczego Hitlerowi tak spieszyło się z jego realizacją? Czy m.in. dlatego, że chciał usunąć papieża z Rzymu, nim Pius zobaczy ze swego okna rzymskich Żydów wiezionych ciężarówkami na śmierć i w końcu poczuje się zmuszony wystąpić przeciwko masowym morderstwom? A nawet gdyby papież zachował milczenie w trakcie obławy, czy Hitler obawiał się, że mógłby zaprotestować, gdyby alianci wkroczyli do Rzymu i wywarli na niego odpowiedni „wpływ i presję”? (…)

Lecąc z Niemiec do Rzymu, w drodze do nowej bazy w północnych Włoszech, Wolff nie mógł uwolnić się od wspomnienia płonących wściekłością oczu Hitlera, gdy ten chrapliwym głosem domagał się niezwłocznego przedstawienia planu zaatakowania Watykanu i uprowadzenia papieża. Jeśli generał nie zdoła storpedować rozkazu Führera jakąś kontrpropozycją, będzie zmuszony usłuchać; odmowa niemal na pewno położyłaby kres jego marzeniom o władzy, a być może i życiu. Tak więc, dla asekuracji, musiał teraz opracować plan porwania – na wypadek gdyby trzeba było go dokonać.

RZYMSKI TEATR WOJENNY

 

Pod koniec września 1943 roku Wolff znalazł się w Rzymie pogrążonym w chaosie anarchii, w mieście, w którym jak dotąd żaden rząd nie zastąpił faszystowskiego reżimu, odrzuconego po przejściu króla Wiktora Emanuela III i premiera Badoglio na stronę aliantów. Do metropolii wlewały się niemieckie wojska, gdyż po krwawej bitwie włoskie siły, wspierane przez dziesięć tysięcy cywilów uzbrojonych przez lewicowe podziemie, zostały zmuszone do zgody na rozejm i niemiecką okupację czterech piątych obszaru Włoch, z Rzymem włącznie.

Na każdym kroku Wolffa witały świeżo rozlepione proklamacje podpisane przez feldmarszałka Alberta Kesselringa, naczelnego dowódcy wojsk niemieckich w okupowanych Włoszech. Tekst głosił:

„Rzym znajduje się pod moim dowództwem i stanowi teren działań wojennych, podległy prawu wojskowemu. Organizatorzy strajków lub akcji sabotażowych oraz snajperzy będą rozstrzeliwani na miejscu. (…) Prywatna korespondencja jest zakazana. Rozmowy telefoniczne należy skracać do minimum. Będą ściśle kontrolowane. (…) Włoskie władze i organizacje cywilne odpowiadają przede mną za utrzymanie porządku publicznego. Będą zapobiegać wszelkim aktom sabotażu i biernego oporu wobec niemieckich zarządzeń”.

Kesselring miał powody, by obawiać się powszechnego powstania przeciwko jego siłom. Jak twierdził pułkownik Eugen Dollmann, oficer łącznikowy Wolffa z Kesselringiem, feldmarszałek powiedział mu, że spodziewa się desantu aliantów w pobliżu Rzymu i „otwarcie przyznał, że jeśli to nastąpi, a Włosi zareagują, będzie zgubiony”.

Włosi jednak nie zareagowali, w każdym razie nie na tyle silnie, żeby odeprzeć atak nazistów. „Gdyby Włosi zechcieli, mogliby bez trudu rozprawić się ze wszystkimi Niemcami w rejonie Rzymu – powiedział Dollmann. – Jedynie kompletny brak reakcji z ich strony pozwolił Niemcom odzyskać kontrolę. Gdy 9 września 1943 roku paru niemieckich spadochroniarzy zostało nieomal odciętych koło Koloseum, wysłano mnie, bym zorientował się, co zamierzają Włosi, (…) i usłyszałem, że »czekają, by zobaczyć, kto wygra«”.

Ale bez względu na to, jak niemrawy był ruch oporu w tej fazie dramatu, wrzenie na ulicach i przebijające ze słów proklamacji napięcie jedynie umocniły Wolffa w postanowieniu pokrzyżowania antywatykańskiego planu Hitlera. Czuł, że gdyby doszło do jego realizacji, stałby się on impulsem dla ogarniających cały kraj powszechnych zamieszek, zagrażających władzy nazistów nieporównanie bardziej niż obecne walki w Rzymie. A ponieważ zadaniem Wolffa miało być nie tylko zadbanie o to, by Mussolini wraz ze swą marionetkową północną republiką pozostał lojalny wobec Hitlera, ale także utrzymanie porządku we Włoszech i niedopuszczenie do przejęcia władzy przez komunistów, plan, po wprowadzeniu w czyn, mógł udaremnić wykonanie tego zadania. A jednak generał musiał przygotować się do jego wypełnienia, mimo że jednocześnie szukał sposobów zablokowania.

PLANY OPANOWANIA WATYKANU

Wkrótce udał się do Fasano, gdzie miał założyć nowe stanowisko dowodzenia. Gdy się tam urządził, polecił generałowi SS Wilhelmowi Harsterowi, szefowi gestapo we Włoszech, zwerbować w południowym Tyrolu ludzi znających łacinę, grekę, francuski oraz angielski i nakreślił plan wykonania rozkazu Hitlera. Akcja musiała być przeprowadzona z precyzją. Około dwóch tysięcy ludzi miało zamknąć wszystkie drogi wyjścia z Watykanu, po czym opanować radiostację watykańską, aresztować papieża i kardynałów oraz wywieźć ich samochodami i policyjnymi ciężarówkami na północ, nim Włosi lub alianci zdążą zainterweniować. Kolumna papieska popędziłaby przez Bozen i Monachium do Liechtensteinu, chyba że wybrane zostałoby inne miejsce przeznaczenia.

Tymczasem żołnierze przetrząsnęliby Watykan w poszukiwaniu uchodźców politycznych, niemieckich dezerterów i Żydów, a ci, którzy uniknęliby wykrycia, zostaliby zamorzeni głodem. W tym samym czasie specjalna, około pięćdziesięcioosobowa grupa zgromadziłaby i zapakowała watykańskie skarby – obrazy, rzeźby, złoto, obce waluty i dokumenty – wśród których było około pięciuset tysięcy książek, sześćdziesiąt tysięcy obrazów i siedem tysięcy inkunabułów, pierwszych drukowanych ksiąg zachodniego świata.

Martin Bormann, którego koledzy określali często jako „Mefistofelesa Hitlera”, diabła z legendy o Fauście, zawsze chciał znaleźć zwłaszcza prastare teksty runiczne i inne dokumenty kulturowe, wskazujące na to, że chrześcijanie stosowali przemoc wobec starożytnych mieszkańców Niemiec. Zależało mu też na współczesnych dokumentach „dowodzących”, że Watykan, do spółki z monarchią, zaplanował obalenie Mussoliniego. W obliczu takich „dowodów” wielka katolicka populacja Niemiec, choć już teraz lojalna wobec Hitlera jako przywódcy politycznego, mogłaby dać się przekonać, że Führer jest też jej jedynym prawdziwym przywódcą duchowym.

Układając z niechęcią plan porwania – i dumając nad innym planem, który pozwoliłby mu tego uniknąć – Wolff doszedł do wniosku, że przeprowadzenie któregokolwiek z nich byłoby łatwiejsze, gdyby zdołał wzmocnić władzę we Włoszech. Był teraz odpowiedzialny za bezpieczeństwo wewnątrz kraju, wraz z obroną przeciwlotniczą i walką z partyzantami, jego wpływy nie rozciągały się jednak dalej na południe, na tereny okupowane przez armię, które również chciał mieć pod kontrolą. Takie rozszerzenie władzy mogłoby pozwolić mu – gdyby porażka Niemiec stawała się nieuchronna – wykorzystać wiodącą pozycję we Włoszech do podjęcia kroków, które mogłyby ocalić go od stryczka, z pewnością szykowanego dla pojmanych nazistowskich przywódców.

Tak więc Wolff spotkał się z feldmarszałkiem Kesselringiem i zasugerował, że SS oprócz obowiązków policyjnych przejmie wszelkie funkcje administracyjne w strefie okupowanej. Kesselring, ku jego miłemu zaskoczeniu, odparł: „Uważam to za idealne rozwiązanie”.

Feldmarszałek uważał, że jest żołnierzem, nie biurokratą, i nie miał nic przeciwko temu, by Wolff rządził zza biurka. Niech SS ma do czynienia z Hitlerem. Führer, jak wyczuwał, i tak stracił do niego zaufanie – po tym, jak zapewnił go, że król i Badoglio mimo obalenia Mussoliniego pozostaną lojalni wobec Berlina. Kesselring napisze później, że Hitler „powiedział kiedyś o mnie zbolałym tonem: »Ten Kesselring jest zbyt uczciwy dla tamtejszych urodzonych zdrajców«”.

W każdym razie szef sztabu Kesselringa i inni wysocy oficerowie zaprotestowali przeciwko przeniesieniu władzy administracyjnej, obawiając się, że zgoda na to umniejszyłaby ich własne wpływy. Tak więc koniec końców feldmarszałek również odrzucił propozycję. Wolff będzie musiał zdradzić Hitlera, dysponując skromniejszymi środkami od tych, na które liczył.

WĄTPIĄCY AMBASADOR

 

Tymczasem, choć zobowiązał się przed Hitlerem do zachowania tajemnicy, Wolff opowiedział o planie porwania papieża Rudolfowi Rahnowi, niemieckiemu ambasadorowi we Włoszech, który miał zostać przeniesiony z Rzymu do Fasano jako poseł przy nowej republice Mussoliniego. Brzuchaty dyplomata o krzaczastych brwiach był wstrząśnięty tym pomysłem. Należał wprawdzie do NSDAP, ale jak się zdaje, wstąpił do niej automatycznie, nie z powodów ideologicznych, ale żeby ułatwić sobie karierę.

Ambasador Rahn „nie był niezależną indywidualnością”, powiedział mi jego konsul, Eitu Friedrich Möllhausen . „Działał mechanicznie i nie miał żadnych własnych ideałów”. Jednak gdy dotarło do niego, że pracuje dla ludobójczego rządu, przepełniony wstrętem Rahn nabrał odrazy do Hitlera. Choć wypełniał rozkazy Führera, poważnie wątpił, by Niemcy mogły wygrać wojnę. Zarówno Rahn, jak i Möllhausen pracowali wcześniej w Tunisie, gdzie pomogli ocalić tamtejszych Żydów przed deportacją, przekonując kwatermistrza sił powietrznych, by zameldował, że nie dysponuje odpowiednią liczbą samolotów umożliwiających przewiezienie ich do Europy.

Entuzjazm Rahna dla nazizmu ostygł jeszcze bardziej, gdy Niemcy stanęły w obliczu klęski. Jak mi powiedział, zadaniem dyplomaty jest wywalczać dyplomatyczne zwycięstwa, ale pochopne i idiotyczne decyzje Hitlera to uniemożliwiały. A teraz planem porwania papieża Führer po raz kolejny dowiódł swej głupoty. Rahn potrafił jednak zręcznie skrywać prawdziwe uczucia, wzbudzając w przełożonych przekonanie, że jest „dobrym nazistą”. Nie mogli wiedzieć, że poprosi Möllhausena, by zdjął ze ściany rzymskiej ambasady paradny portret Hitlera. „Nie mogę patrzeć na gębę tego awanturnika”, powiedział, wedle słów konsula.

Kiedy jednak Wolff wtajemniczył go w otrzymaną misję, ambasador zapragnął jak najszybciej zobaczyć raz jeszcze tę gębę, na żywo, by uzmysłowić Führerowi szaleństwo antypapieskiej awantury. Czy ma być ambasadorem w kraju pogrążonym w chaosie, narażonym na przejęcie władzy przez komunistów, do czego zaatakowanie Watykanu mogłoby z powodzeniem doprowadzić? Musiał jednak uważać, by nie wzbudzić w Hitlerze podejrzeń, że dowiedział się o tych planach od Wolffa, w przeciwnym bowiem razie generał drogo zapłaciłby za niedochowanie tajemnicy.

Rahn także, jak sobie to uświadomił, mógł drogo zapłacić, gdyby Hitler uznał, że jego sprzeciw wobec akcji antypapieskiej wynika z „sentymentalnych”, a nie z praktycznych względów. W celu uniknięcia tego ryzyka ambasador nie ubiegał się nigdy o audiencję u papieża, bo nie chciał wyglądać na zbyt zaprzyjaźnionego z obiektem nieufności Hitlera.

„Zawsze chciałem móc powiedzieć Hitlerowi, że nie znam papieża”, powiedział mi, wyjaśniając, że spisek stanowił dla niego „problem psychologiczny”: „By wpłynąć na Hitlera, musiałem zabawić się w aktora i przekonać go, że przemawiam nie z sentymentalizmu, ale z czysto praktycznego punktu widzenia. Hitler cenił twardość, więc postanowiłem porozmawiać z nim twardo, gdy tylko będę miał po temu okazję”. (…)

MILCZENIE HITLERA

Pius, jak wiedzieli spiskowcy, był silnie naciskany przez aliantów, by wyraźnie zaprotestował publicznie przeciwko ludobójstwu. I choć jak dotąd unikał wypowiedzi na temat okrucieństw popełnianych w innych częściach Europy, spiskowcy liczyli się z tym, że mógłby czuć się zmuszony do publicznego ich potępienia, gdyby doszło do nich w Rzymie, tuż pod jego oknami.

Tymczasem koniecznie trzeba było przekonać papieża, żeby zachował publiczne milczenie. Gdyby odmówił, pewni byli, że Hitler zrealizowałby swój plan. Gdyby jednak Pius okazał się skory do współpracy, być może dałoby się przekonać Führera, by zmienił zamiary. Tak czy inaczej, papież musiał zostać poinformowany o spisku, tak by można było, w pewnym sensie, szantażować go, aczkolwiek dla jego własnego dobra; mógł wybrać albo milczenie, albo niewolę. Ażeby poddać go silniejszej presji, należało uświadomić urzędnikom watykańskim, że jeśli papież przemówi, nie tylko narazi na szwank papiestwo i Kościół jako instytucję, ale doprowadzi też do tego, że Hitler wywlecze z klasztorów i innych należących do Kościoła kryjówek nowe ofiary, nie tylko Żydów, ale i księży.

Tymczasem Rahn miał spróbować przekonać Hitlera, że jego plan nie przysłuży się interesom Niemiec. Jak mi powiedział, zadzwonił do Berlina i umówił się na spotkanie z Führerem następnego dnia w jego bunkrze w Prusach Wschodnich, by przedyskutować „ogólną sytuację we Włoszech”, włącznie z kwestią, czy należy ogłosić Rzym miastem otwartym. Starannie unikał najmniejszej wzmianki o planie antypapieskim.

Następnie udał się samolotem do kwatery głównej Hitlera, gdzie został uprzejmie przyjęty przez Führera i jego najbliższych współpracowników – Bormanna, Himmlera, Göringa, Goebbelsa, Ribbentropa, Keitela i Jodla. Jednak atmosfera w pokoju była napięta. Dlaczego Rahn prosił o pilne spotkanie? – zastanawiano się. Kolejne złe wieści z Włoch?

Niewykluczone, oświadczył ambasador po omówieniu ogólnej sytuacji. Słyszał pogłoski, jakoby „nasi żołnierze” mieli wkrótce wkroczyć do Watykanu i uprowadzić papieża. – To najgłupsze, co mogłoby się zdarzyć – stwierdził, prychając krótkim śmiechem, jak gdyby dawał do zrozumienia, że uważa tę plotkę za absurdalną.

Oczywiście nie wierzy w to, ciągnął dalej, ale wyobrażenia mogą być równie niebezpieczne jak rzeczywistość. Jeśli ludzie będą przekonani, że papieżowi grozi porwanie, mogą wyjść na ulice i przysporzyć siłom okupacyjnym olbrzymich problemów. – Watykan – dodał – jest naszym najlepszym sojusznikiem. Z pomocą papieża moglibyśmy uspokoić ludność Włoch i zapobiec wrogim wobec nas akcjom.

Jak mi powiedział: gdy skończył mówić, w sali na kilka minut zaległa złowróżbna cisza. Większość z obecnych była zaszokowana, że zwykły ambasador ośmielił się poruszyć tak delikatny, kontrowersyjny temat. A ponieważ sam Hitler nie zareagował, inni nie byli skłonni wyrażać opinii, która mogła go rozdrażnić. Natomiast Himmler i Bormann, którzy byli współpomysłodawcami spisku antywatykańskiego, wiedzieli, że Führer życzył sobie, by zachowano go w tajemnicy (choć wygląda na to, że Hitler nie wymienił nazwiska Bormanna, kiedy zlecał Wolffowi opracowanie planu).

ALIANCI JUŻ BOMBARDUJĄ RZYM

Wkrótce po spotkaniu z Hitlerem i jego głównymi współpracownikami Rahn wrócił do Rzymu, gdzie spotkał się z Wolffem oraz Weizsäckerem, wysokim, siwowłosym ambasadorem Niemiec w Watykanie, któremu Wolff również zdradził „tajną” decyzję Hitlera. Teraz, gdy Rahn relacjonował wydarzenia, Weizsäcker miał przygnębioną minę człowieka stojącego przed plutonem egzekucyjnym, choć posępny, twardy błysk w jego oczach świadczył o jego woli przetrwania.

Wyglądało bowiem na to, że Hitler poważnie myśli o zaatakowaniu Watykanu, tym bardziej że podżegał go do tego Bormann. A gdyby istotnie do tego doszło, w gruzach ległby własny tajny plan Weizsäckera – plan, który uważał za jedyną odpowiedź na katastrofę grożącą jego ukochanym Niemcom. Podobnie jak Wolff i sam Pius XII, Weizsäcker chciał wynegocjować pokój, wykorzystując papieża jako mediatora. Jego uprowadzenie zniweczyłoby tę ostatnią szansę na uratowanie Niemiec od całkowitego zniszczenia i możliwego, w powstałym chaosie, przejęcia przez komunistów.

Nie mówiąc już o ocaleniu przed tym samym losem wspaniałej rzymskiej metropolii. Alianci zaczęli już bombardować Rzym; trafili kilka zabytkowych kościołów i niewykluczone, że w razie konieczności nasililiby działania, by przyjść Piusowi na ratunek. Przecież 9 września, na dzień przed opanowaniem Rzymu przez nazistów i cztery dni przed tym, jak Hitler zlecił Wolffowi opracowanie planu porwania, w trakcie spotkania w Białym Domu, w obecności premiera Winstona Churchilla i połączonych szefów sztabu, prezydent Franklin D. Roosevelt rzucił uwagę, że alianci powinni przyjąć nowe hasło:

„RATUJMY PAPIEŻA!”

Tak samo brzmiało prywatne hasło Weizsäckera, ale jak mógł je zrealizować? Przede wszystkim musiał udaremnić zamierzoną przez Hitlera deportację rzymskich Żydów. Chodziło nie tylko o to, że umyślne zabijanie Żydów budziło w nim grozę, ale i o to, że taki krok mógł zmusić papieża do potępienia nazistów, uruchamiając plan porwania i kładąc kres wszelkim szansom na mediację Watykanu w negocjacjach pokojowych, które mogłyby ocalić Niemcy przed zagładą, najbardziej niepokojącym go problemem.(…)

WATYKAN NA WALIZKACH

 

Pius XII, zostawszy w roku 1939 następcą Piusa XI, nie zdążył jeszcze dobrze usadowić się na papieskim tronie, gdy nabrał przekonania, że Watykan i papiestwo są w niebezpieczeństwie. Sam przygotował grunt pod atak nazistów śmiałym potępieniem antysemickich zbrodni Hitlera. Wkrótce też, w roku 1940, powstał pierwszy wymierzony w Watykan plan Bormanna, „Operacja Papież”, który Ojciec Święty tak skomentował:

„Niech się dzieje, co chce, nawet jeśli pewnego dnia aresztują mnie i wyślą do obozu koncentracyjnego, nie lękamy się. Każdy z nas musi kiedyś odpowiedzieć za swe czyny przed Bogiem”.

Pius XII zaczął się jednak lękać, gdy 25 kwietnia 1941 roku doniesiono mu, że Ribbentrop nakłaniał swego włoskiego odpowiednika, ministra spraw zagranicznych hrabiego Galeazza Ciana, by usunął papieża z Rzymu. Ciano odparł podobno, że opowiada się raczej za odizolowaniem i kontrolowaniem Ojca Świętego w murach Watykanu.

Gdy watykańscy urzędnicy poprosili o wyjaśnienia, włoski rząd zaprzeczył tym pogłoskom. Byli jednak na tyle zaniepokojeni, że 8 maja, podczas zebrania kardynałów, sekretarz stanu kardynał Luigi Maglione zdradził, iż zagraniczni przedstawiciele papieża mają otrzymać specjalne prerogatywy na wypadek, gdyby Ojciec Święty „nie był w stanie kontaktować się” z nimi.

Po obaleniu Mussoliniego obawy Watykanu stały się bardziej palące. Na specjalnym zebraniu kurii 4 sierpnia 1943 roku Maglione oświadczył, iż „włoskie kręgi rządowe obawiają się, że Niemcy uderzą na Rzym. Gdyby do tego doszło, spodziewają się także inwazji na Watykan. Nie da się tego wykluczyć, jako że niemieckie groźby wobec Watykanu nasilały się w ciągu ostatnich kilku lat”.

Napięcie zwiększyły dodatkowo uwagi monsignore Domenica Tardiniego, watykańskiego podsekretarza stanu, który według jednego z obecnych kazał kardynałom „trzymać walizki w pogotowiu, gdyż w każdej chwili możemy zostać deportowani. Wszyscy mieliśmy poczucie, że Niemcy uprowadzą przynajmniej Ojca Świętego. Spodziewaliśmy się tego lada moment”.

Sam papież tak wziął sobie do serca niebezpieczeństwo, że zwołał zebranie kardynałów, by wybrać potencjalnego następcę – najprawdopodobniej kardynała Maglionego — na wypadek gdyby został porwany. Kiedy Weizsäcker przybył do Watykanu, by objąć funkcję ambasadora przy Stolicy Apostolskiej, namawiał kardynała Maglionego, by dał mu znać, gdy tylko dostrzeże szansę na pokój – pokój bez Hitlera. Nowy przedstawiciel dyplomatyczny wiedział jednak, że jeśli obalony Mussolini nie zostanie szybko przywrócony do pełnej władzy, Hitler wyśle wojska do Rzymu, skąd bez trudu będą mogły podjąć działania przeciwko Watykanowi, by ukarać go za rolę, jaką odegrał w usunięciu dyktatora.

Aby więc zmniejszyć ryzyko takiej katastrofy, Weizsäcker już na wstępie przebiegle starał się przekonać Hitlera, że myli się, podejrzewając papieża o udział w zamachu stanu. 4 sierpnia zadepeszował do szalejącego z wściekłości Führera, że papież pragnie dobrych stosunków z Niemcami, że „dla Kościoła wrogiem numer jeden, tak w kraju, jak i za granicą, jest komunizm, i będzie nim po wsze czasy”. Innymi słowy, nie ma potrzeby, by Hitler podejmował przeciwko papieżowi agresywne kroki.

Odzwierciedlając wzmożone obawy Watykanu, gdy 10 września nazistowskie oddziały zaczęły wkraczać do Rzymu, Weizsäcker telegrafował tego dnia do Berlina, że Maglione prosił go o zapewnienie, iż wojska Rzeszy uszanują Watykan i przynależne do niego budynki.

Tego samego dnia wieczorem Weizsäcker i Kessel, jego zastępca, spotkali się, by omówić ogólną sytuację w Rzymie. Kessel, za wiedzą Weizsäckera, choć bez jego czynnej pomocy, knuł w tym czasie własny spisek antyhitlerowski – wraz z kilkoma oficerami przygotowywał kolejną próbę zamordowania Führera. Teraz jednak, w obliczu niemieckiej okupacji Rzymu, pilniejsza stała się potrzeba udaremnienia istniejącego być może planu zaatakowania Watykanu i uprowadzenia papieża.

Choć Hitler nie zlecił jeszcze Wolffowi opracowania takiego planu, obaj mężczyźni wiedzieli, że skoro Niemcy zajęli już Rzym, niebawem Führer nakaże deportację tutejszych Żydów. A papież, gdy na włosku zawiśnie życie jego żydowskich sąsiadów, może zostać zmuszony przez sumienie, ludność Włoch oraz aliantów do publicznego potępienia tej akcji. Taki krok mógłby sprowokować Hitlera do wzięcia na Watykanie brutalnego odwetu, co przekreśliłoby nadzieje na odegranie przez Piusa roli mediatora w negocjacjach pokojowych. W grę wchodziły też względy humanitarne; zarówno ambasador, jak i jego zastępca czuli odrazę do zbrodniczej antyżydowskiej polityki Hitlera.

ŻOŁNIERZE NA PLACU ŚW. PIOTRA

 

Pierwsze wieści o tym, że naziści dokonują eksterminacji Żydów, dotarły do Watykanu jesienią 1942 roku. Jak twierdzi amerykański dyplomata Harold Tittmann, jego przełożony, specjalny przedstawiciel prezydenta Roosevelta w Watykanie, Myron Taylor, „przekazał kardynałowi Maglionemu informacje na temat prowadzonej przez nazistów likwidacji warszawskiego getta oraz pogromów Żydów, zawarte w datowanym na 30 sierpnia 1942 roku liście z genewskiego biura Agencji Żydowskiej na Palestynę”.

List podawał, że ze zwłok Żydów pozyskuje się tłuszcz do produkcji nawozów. Maglione odpisał 10 października, że niepotwierdzone doniesienia o pewnych środkach podjętych przeciwko osobom niearyjskiego pochodzenia dotarły do Stolicy Apostolskiej także z innych źródeł i że Stolica Apostolska „wykorzystuje każdą okazję, by złagodzić cierpienia nie-Aryjczyków”.

Ale teraz, rok później, gdy w Watykanie najwyraźniej nie zdawano sobie sprawy, że lada moment rozpocznie się obława na rzymskich Żydów, to na Weizsäckera, Kessela i innych nieprzychylnych Hitlerowi niemieckich urzędników, którzy znali zamiary Führera, ale jeszcze nie czas wprowadzenia ich w życie, spadło zadanie ostrzeżenia ich, by opuścili natychmiast swe domy i poszukali schronienia gdzie indziej.

Kessel powiedział Weizsäckerowi, że odwiedził swego przyjaciela, Alfreda Fahrenera, pochodzącego ze Szwajcarii sekretarza generalnego Instytutu Prawa Międzynarodowego, który znał niektórych żydowskich przywódców, i poprosił go, by przekazał, że Żydzi powinni uciekać.

Kessel twierdzi, że poszedł do domu, wierząc, iż zapobiegł katastrofie. Zdawało się, że zarówno Żydzi, jak i Watykan zostaną ocaleni. Nie miał pojęcia, że Himmler, najwyraźniej z pominięciem Wolffa, do którego nie miał pełnego zaufania, wysłał już pułkownikowi SS Herbertowi Kapplerowi, szefowi gestapo w Rzymie, następującą depeszę:

Ostatnie wydarzenia we Włoszech stwarzają konieczność znalezienia ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej na terytoriach okupowanych przez siły zbrojne Rzeszy. Reichsführer [Himmler] prosi Obersturmbahnführera Kapplera, by niezwłocznie poczynił wszelkie niezbędne kroki przygotowawcze dla zapewnienia szybkiego i potajemnego przebiegu operacji [antyżydowskich] na terenie miasta Rzymu. Dalsze rozkazy nadejdą później.

13 września, trzy dni po inwazji na Rzym, niemieccy żołnierze w pełnym rynsztunku bojowym, uzbrojeni w działa przeciwczołgowe i pistolety maszynowe, wyskoczyli nagle z wojskowych ciężarówek i rozstawili się na placu św. Piotra wzdłuż granic Państwa Watykańskiego. Zaledwie parę godzin przed przybyciem żołnierzy tajny raport wstępny SS donosił z entuzjazmem:

„Z zadowoleniem przyjęto wiadomość, że niemieckie wojska zajęły się ochroną Państwa Watykańskiego i że pod kontrolą osobistych strażników Adolfa Hitlera Watykan przestanie odtąd służyć jako centrum szpiegostwa”. Autor raportu podsumował rzecz następująco: „Teraz papież jest bliższy Himmlera niż Himmel [nieba]”.

A kilka dni później berlińskie radio zapowiedziało, że podjęte zostaną „surowe środki, jeśli papież nie zaakceptuje polityki Hitlera oraz włoskiego faszyzmu”. Przejęto wszystkie składy żywności, obcinając o połowę watykańskie racje, przesyłki pocztowe z Watykanu zostały wstrzymane, a linie telefoniczne łączące miasto z Rzymem znalazły się na podsłuchu – wszystko to w tym samym czasie, gdy Weizsäckerowi polecono zapewnić Stolicę Apostolską, że Niemcy będą „chronić Watykan przed walkami”.

Ambasador, który do tej pory dowiedział się już o misji Wolffa, był przerażony jak nigdy dotąd. Znał mentalność Hitlera, pamiętał też pewien wcześniejszy incydent. Snując wraz z Göringiem plany wojny, Führer wypalił: – Dajmy spokój z grą o wszystko albo nic! Przez całe życie szedłem na całość.

Hitler, zdaniem Weizsäckera, „szedł na całość”, gdy zlecał Wolffowi tę misję, a teraz prowadził oszukańczą grę. Zgodnie z otrzymanymi instrukcjami ambasador wysłał do Berlina subtelnie sformułowaną depeszę, która miała wywołać wrażenie, iż przekonał papieża, że nie ma powodu obawiać się ataku na Watykan i że „nie jest naszym więźniem”.

Sprzeczne sygnały z Berlina najwyraźniej zdezorientowały Watykan. Podczas gdy surowe środki ostrzegały papieża, że jeśli zaprotestuje publicznie podczas obławy na rzymskich Żydów, on oraz Watykan znajdą się w prawdziwym niebezpieczeństwie, zapewnienia, że nic mu nie grozi, zachęcały go do większej śmiałości.

Tymczasem prezydent Roosevelt, oświadczając 1 października, że „marsz aliantów na północ jest swoistą krucjatą, mającą na celu oswobodzenie Rzymu, Watykanu oraz papieża”, wzbudził wśród nazistowskich przywódców obawę przed możliwą akcją ratunkową sprzymierzonych. Trzy dni później Ribbentrop zadepeszował do Weizsäckera:

„Jako że Roosevelt nabrał przekonania, iż papież jest więźniem, a Watykan został odcięty od świata, i zarazem usiłuje obarczyć nas odpowiedzialnością za wszelkie zniszczenia Rzymu oraz Watykanu, jakie mogą powstać od chwili obecnej, wskazane byłoby jasno dać do zrozumienia, że Niemcy postanowiły uszanować państwo watykańskie pod każdym względem. (…) W związku z tym proszę, by wystarał się pan o audiencję u papieża, aby w dobitnych słowach zwrócić jego uwagę na złośliwą kampanię Weizsänaszych przeciwników. Przy tej okazji może pan wygłosić następujące oświadczenie:

Wiadome jest kurii, że odkąd tylko niemieckie wojska wkroczyły do Rzymu, wroga propaganda, posługując się najróżniejszymi wymysłami, usiłuje ukazać Watykan jako ofiarę niemieckiej przemocy. Zachowanie niemieckich żołnierzy wyraźnie zadało już kłam tym twierdzeniom. Mimo to kalumnie ciskane na Niemcy przez naszych przeciwników nie milkną. Ostatnio na przykład dołączył do nich prezydent Stanów Zjednoczonych (Roosevelt). W związku z tym rząd Rzeszy zapewnia, że Niemcy szanują w całej pełni suwerenność i integralność Państwa Watykańskiego i że zachowanie obecnych w Rzymie żołnierzy i oficerów niemieckich sił zbrojnych jest zgodne z tą postawą.

Rząd Rzeszy wyraziłby zadowolenie, gdyby kuria, ze swej strony, opublikowała rzetelny opis sytuacji i w ten sposób przyczyniła się do rozpowszechnienia prawdy. Może pan też powiadomić papieża, że rząd Rzeszy byłby szczególnie wdzięczny, gdyby sprostowanie to wyszło z ust samego Ojca Świętego”.

Następnie Ribbentrop upoważnił Weizsäckera do przekazania kardynałowi Maglionemu następującej deklaracji:

Strona niemiecka zapewnia raz jeszcze, że suwerenność i integralność terytorialna Watykanu zostanie uszanowana i że niemieckie wojska w Rzymie będą zachowywać się stosownie do tego. Strona niemiecka obiecuje także, że dołoży wszelkich starań, by Państwo Watykańskie pozostało poza zasięgiem działań zbrojnych.

Tak więc, zgodnie z otrzymaną instrukcją, Weizsäcker poprosił o spotkanie z człowiekiem, którego próbował ocalić przed wstrząsającym losem.