Kiedy w człowieku rodzi się moralność? “Już maluchy głaszczą cierpiących ludzi”

Badanie małych dzieci jest jeszcze trudniejsze niż szczurów czy gołębi, które przynajmniej przemierzają labirynty albo dziobią dźwignie – mówi prof. Paul Bloom, autor książki „To tylko dzieci”.
Kiedy w człowieku rodzi się moralność? “Już maluchy głaszczą cierpiących ludzi”

Focus: Psycholog rozwojowy  John Flavell powiedział kiedyś,  że oddałby wszystkie swoje stopnie i tytuły naukowe w zamian za możliwość spędzenia pięciu minut w głowie dwulatka. Pan pisze w książce „To tylko dzieci”,  że oddałby za to miesiąc życia, a pół roku – za pięć minut życia jako niemowlę. Co w tym czasie  by pan sprawdził?

Paul Bloom: Nawet bardzo małe dzieci całkiem nieźle rozumieją otaczający je świat. Nie tylko widzą, co się dzieje, ale także czują emocje takie jak współczucie, złość czy wdzięczność. I są w stanie osądzać coś jako dobre lub złe. Tę umiejętność mają już trzymiesięczne niemowlęta – udowodniliśmy to, sprawdzając ich reakcje na scenki z marionetkami, które pomagały lub przeszkadzały zepchnąć piłkę ze wzgórza.

Okazało się, że nawet maluchy, które jeszcze nie umieją wyciągać rąk po coś, ale dłużej zatrzymują wzrok na czymś, co im się podoba, wybierają w ten sposób marionetki, które były życzliwe i pomocne.

Skoro nawet bardzo małe dzieci są obdarzone moralnością, to ile możemy od nich wymagać?

– Według mnie niemowlęta rozumieją zachowania moralne, ale same nie są istotami moralnymi. Są w stanie dokonać oceny, ale same nie umieją jeszcze zachować się moralnie albo nie. Dzieci w tym wieku często mają trudności z koordynacją ruchów rąk i nóg, a ich umysł działa szybciej niż ciało. Dlatego zresztą w naszej pracy nie tylko patrzymy, po co sięgają najmłodsi badani, ale też czemu się bardziej przyglądają.

Z badań widać też wyraźnie, że nawet bardzo małe dzieci mają w sobie chęć pomocy.

– U dwulatków to właściwie norma, ale pewne zachowania można dostrzec już w pierwszym roku życia. Carolyn Zahn-Waxler i jej współpracownicy zaobserwowali, że już wtedy maluchy poklepują i głaszczą cierpiących ludzi. W innym eksperymencie badano półtoraroczne dzieci siedzące w pokoju ze swoją mamą. Ponad połowa z nich spontanicznie zerwała się do pomocy osobie, która weszła do pomieszczenia, ale miała zajęte obie ręce i kiepsko jej szło otwieranie drzwi do szafki. Dzieciaki zrobiły to bez żadnych podpowiedzi, nie miały też kontaktu wzrokowego z tą osobą. Takie zachowanie, wbrew pozorom, nie jest oczywiste. Małe dziecko musi przecież w krótkim czasie dostrzec, że coś jest nie tak, musi wiedzieć, co zrobić, żeby było lepiej, i mieć wystarczająco dużą motywację, by zdobyć się na wysiłek samego aktu pomagania. Sporo.

Gdzie leży granica między biologicznymi korzeniami moralności u dzieci a tym, czego się dopiero uczą jako dobre czy złe?

– Wydaje mi się, że moralność to w dużym stopniu efekt selekcji naturalnej. Widać to na przykład po tym, jak obchodzimy się z nieznajomymi. Ewolucja nauczyła nas troszczyć się o nich mniej niż o swoich, więc jeśli dziś ty i ja przejmujemy się obcymi, to dlatego, że tak zostaliśmy nauczeni. W końcu przecież oprócz ewolucji duże znaczenie ma dla nas kultura. Nasze badania polegają między innymi na tym, by ustalić, gdzie w różnych aspektach życia przebiega granica między tym, co wrodzone i co nabyte.

Jak to się stało, że w ogóle zaczął się pan interesować, kiedy u człowieka rodzi się moralność?

– Jakieś osiem lat temu zaczęliśmy o tym dyskutować z moją żoną Karen Wynn, która jest szefową Yale Infant Cognition Center. Mnie interesowało to bardziej od strony moralności, ją – od strony psychologii dziecięcej. Dziś badamy to wszystko już w znacznie większym gronie. W ciągu ostatnich lat przeprowadzono tyle badań na nawet bardzo małych dzieciach, że już mało kto je kwestionuje, ale wcześniej reakcje innych naukowców na nasze badania były różne. Wielu nie wierzyło w ogóle, że u dzieci istnieje coś takiego jak moralność.

 

Gdy zaczynaliśmy, mocno nas krytykowano. Po naszym pierwszym artykule w „Nature”, w którym przedstawialiśmy wyniki eksperymentów z niemowlętami reagującymi na pacynki pomagające lub przeszkadzające wciągać klocek na wzgórze, pojawiły się na przykład głosy, że dzieci reagowały nie na dobro i zło, ale raczej na jakiś inny aspekt tej scenki. Też się tego baliśmy, dlatego staraliśmy się wykluczyć tę możliwość – przeprojektowaliśmy scenki tak, że postać życzliwa i złośliwa wykonywały te same sekwencje ruchów, ale tym razem ani nie pomagała, ani nie utrudniała. Tym razem niemowlęta nie miały preferencji przy wyborze marionetki, widać więc, że wcześniej reagowały na to, jak się ona zachowywała, a nie na to, w jaki sposób się poruszała.

Jednym z najciekawszych wątków w pana książce są opisy metod stosowanych do prowadzenia badań wśród dzieci, szczególnie bardzo małych. Ze względów bezpieczeństwa odpadają tak popularne dziś techniki obrazowania mózgu. Psychologowie dziecięcy mają trudności, bo najmłodsi badani nie tylko nie umieją mówić, ale też mają spore problemy z koordynacją ruchów. I jak tu pracować w takich warunkach?

– Podczas prezentacji o metodach badań z udziałem dzieci moja żona często pokazuje zdjęcie ślimaka nagiego. Bo rzeczywiście coś w tym jest. Żartujemy czasem, że badanie niemowląt jest jeszcze trudniejsze niż badanie szczurów czy gołębi, które przynajmniej przemierzają labirynty albo dziobią dźwignie.

Ale psychologowie rozwojowi radzą sobie całkiem nieźle. Od lat 80. popularne jest badanie ruchu gałek ocznych – sprawdzamy w ten sposób, czy dzieci są znudzone i wzrok im nieruchomieje, czy też zaczynają spoglądać z zainteresowaniem. Metoda opiera się na założeniu habituacji, czyli reakcji na niezmienność. Dzieci – dorośli zresztą też – spoglądają dłużej na to, co je zaskakuje, ale też na to, co im się podoba.

Ruch gałek ocznych to jedna z rzeczy, nad którymi dziecko zaczyna panować najszybciej. Bo w początkowej fazie życia – co my, badacze, skrzętnie wykorzystujemy – człowiek słabo panuje nad swoim zachowaniem. Kora przedczołowa, odpowiedzialna za hamowanie i kontrolę, to jedna z najpóźniej rozwijających się części mózgu. Dzięki temu możemy bazować na czystej intuicji. Badanie ruchu gałek ocznych przydaje się nie tylko podczas badania preferencji. W ten sposób można udowodnić na przykład, że już kilkumiesięcznym dzieciom nieobca jest matematyka, bo odróżniają dwa przedmioty od trzech. Albo że mają pewne oczekiwania. Karen Wynn przeprowadziła też eksperyment, z którego wynikało, że pięciomiesięczne niemowlęta spodziewają się, że jeśli w scence z Myszką Miki schowa się za przesłoną najpierw jedną myszkę, a potem drugą, to po odkryciu przesłony zobaczą dwie myszki. Jeśli ich oczom ukazuje się jedna postać albo trzy, patrzą na scenę dłużej niż przy dwóch zabawkach.

Moje ulubione eksperymenty, o których pan pisze w „To tylko dzieci”, to te ze smoczkiem w roli głównej. Opierają się na tym, że niemowlęta mogą ssaniem kontrolować na przykład, czy książeczkę będzie im czytać jakaś obca pani czy ich matka.

– Ta metoda jest genialna, bo pozwala badać nawet noworodki. W eksperymencie, o którym pani wspomina, badacze kładli do kołyski noworodki ze słuchawkami na uszach i najpierw mierzyli częstotliwość ssania smoczka, a potem puszczali im albo głos matki, albo innej kobiety. Maluchy mogły ssaniem kontrolować, który głos słyszą – połowie dzieci puszczano głos matki wtedy, kiedy przerwy między okresami ssania były krótsze od ich średniej, a połowie, kiedy te przerwy się wydłużały. Już nawet dzieci poniżej trzeciego dnia życia były w stanie odkryć tę zasadę i kontrolować częstotliwość okresów ssania, by słuchać tego, czego chciały, czyli głosu swojej matki.

Mierzenie czasu ssania smoczka wykorzystano też w badaniu dzieci kilka minut po urodzeniu, gdy chciano sprawdzić, czy już na tym etapie rozpoznają one język, jakiego używają otaczające je osoby, nawet obce. Okazało się, że rosyjskie dzieci preferują język rosyjski, amerykańskie – angielski, a francuskie – francuski. Czyli że zaczynają rozpoznawać język jeszcze w łonie matki.  

– Język jest ważny dla dziecka już na wczesnym etapie, badano to wielokrotnie pod różnym kątem, wśród dzieci w różnym wieku. Okazuje się na przykład, że dziecko chętniej da prezent osobie, która mówi w tym samym języku, samo też od takiej chętniej przyjmie prezent. Dzieci są również od małego wyczulone na akcent. Bardziej ufają i szybciej zaprzyjaźniają się z ludźmi bez obcego akcentu, nawet jeśli rozumieją tych, którzy mówią w ich ojczystym języku, ale z obcym zaśpiewem. Co ciekawe, wspólny język jest dla nich ważniejszy niż np. ten sam kolor skóry.

Czytałam pana książkę akurat wtedy, gdy w Polsce toczyła się dyskusja o przyjmowaniu uciekinierów z Syrii. Argumentem, żeby zatroszczyć się o chrześcijańskich uchodźców, a nie muzułmańskich, było „pokrewieństwo religijne”. Czy taka „selektywna moralność” da się jakoś wytłumaczyć z perspektywy psychologii rozwojowej?

 

– Patrząc na to od strony teorii Darwina, w toku ewolucji nauczyliśmy się faworyzowania kogoś, kto jest do nas podobny, bo to znaczy, że prawdopodobnie jest między nami bliższe pokrewieństwo. Teorie udowadniające rozwojowe pochodzenie rasizmu tłumaczą, że ponieważ niemowlęta są zwykle podobne do ludzi, którzy je wychowują, więc dzieci rasy białej wolą ludzi białych, dzieci czarnoskóre – ludzi czarnoskórych, i tak dalej. Ale zwracania uwagi na rasę nie da się wyjaśnić teorią ewolucji – przecież nasi przodkowie, poruszający się głównie pieszo, przeważnie nie mieli okazji do spotkania kogoś o innym kolorze skóry.

Mówi pan o rasie i pochodzeniu etnicznym, ale w przypadku syryjskich uchodźców mówiono o wspólnocie religii.

– W pewien sposób się to jednak łączy, bo religię przeważnie przecież dziedziczy się w rodzinie. Można się więc na przykład spodziewać, że katolicy chętniej będą nawiązywać relację ze współwyznawcami niż z niekatolikami, żydzi z żydami itd.

Badania wskazują jednak, że nie jesteśmy rasistami z urodzenia, nawet jeśli mamy skłonności do faworyzowania jednych kosztem drugich. Od maleńkości ważniejszy od koloru skóry jest dla nas język i akcent: dzieci częściej wybierają osoby, które posługują się ich językiem i nie mówią z obcym akcentem, ale rasa nie odgrywa żadnej roli. Na przykład dzieci białe nie wolą ludzi białych od czarnych. Jeśli w jakichś eksperymentach okazują sympatię osobom danego koloru skóry, wynika to z tego, jacy ludzie pojawiają się w ich otoczeniu. Etiopskie dzieci dorastające w Izraelu nie wykazują żadnych preferencji, jeśli chodzi o rasę, bo wychowywane są w zróżnicowanym etnicznie środowisku. Poza tym jako społeczeństwo nauczyliśmy się jednak nie ulegać ewolucyjnym preferencjom do faworyzowania tych, których uważamy za bliższych – w państwowej instytucji nie mogę sobie zatrudnić własnych dzieci. A wracając do pytania o uchodźców. Walkę z uprzedzeniami dotyczącymi płci, pochodzenia etnicznego czy rasy uważamy za ważne osiągnięcie cywilizacyjne zmierzające do tworzenia lepszego świata, więc dlaczegóż by w przypadku religii robić wyjątek? Tym bardziej że – tak jak wspominałem – badania nad moralnością dzieci pokazują, że nasze uprzedzenia nie są czymś naturalnym. W toku socjalizacji nie uczymy się tolerować różnic między ludźmi. Wręcz przeciwnie, sami je sobie tworzymy.

 


Paul Bloom – profesor psychologii na Uniwersytecie Yale. Jest autorem lub współautorem sześciu książek, m.in. „How Pleasure Works”. W Polsce nakładem wydawnictwa Smak Słowa ukazuje się właśnie jego najnowsza książka „To tylko dzieci. Narodziny dobra i zła” (tłum. Ewa Wojtych).