A gdyby kosmici jednak przylecieli?

Wizyta kosmitów byłaby największym wydarzeniem w historii ludzkości, które … mogłoby zamienić się w prawdziwy koszmar!

Przybysze z kosmosu lądowali na Ziemi już wielokrotnie, ale tylko w filmach i powieściach science fiction. Duński reżyser Michael Madsen, wyróżniony tegoroczną nagrodą „Focusa” dla największej osobowości Docs Against Gravity Film Festival, podszedł do tematu inaczej. Kazał bohaterom i widzom swojego filmu dokumentalnego wyobrazić sobie, że obcy przybyli, lecz nikt nie wie, kim są, jak wyglądają i czego chcą. Choć już na początku „Wizyty” informuje, że do tytułowego wydarzenia nigdy nie doszło, wszystko toczy się jak w klasycznym filmie dokumentalnym. Relację narratora komentują eksperci, kamera pokazuje codzienne życie, w które stopniowo wkrada się niepokój. Co prawda na ekranie nie pojawiają się kosmici, ale wiadomo, że już są na Ziemi.

„Zrobiłem ten film, bo uważam, że kontakt z cywilizacją pozaziemską byłby najważniejszym wydarzeniem w całej historii ludzkości” – mówił Madson po prezentacji „Wizyty” na tegorocznym festiwalu filmowym w Sundance (USA). „Niby wszyscy o tym wiemy, ale czy jesteśmy na to przygotowani? Czy istnieją procedury, określające kto i co powinien wówczas robić?”.

Scenariusze, jakie kreślą pojawiający się na ekranie eksperci, nie wyglądają optymistycznie. Wynika z nich, że gdyby doszło do bezpośredniego kontaktu z obcymi, zapanowałby chaos.

„Jedyną instytucją uprawnioną do wystąpienia w imieniu całej ludzkości powinna być ONZ” – mówi astrofizyk Mazlan Othman, dyrektorka Biura Narodów Zjednoczonych ds. Przestrzeni Kosmicznej (UNOOSA). W teorii brzmi to sensownie, lecz przecież kosmici nie wylądowaliby na ziemi niczyjej. A to oznacza, że najpierw musiałyby zareagować władze konkretnego państwa. Czy oddałyby część swego terytorium pod międzynarodową, ONZ-owską kontrolę? Zrezygnowałyby z reklamy i potencjalnych korzyści stwarzanych przez tak niezwykłe zdarzenie? Nie ma żadnych zasad regulujących tę kwestię. A każdy błąd może pociągać za sobą nieobliczalne konsekwencje – aż po groźbę wzajemnego unicestwienia przybyszów i Ziemian przez choroby, na które są zupełnie nieodporni.

Jeśli po odkryciu Ameryki zwykła ospa zdziesiątkowała Indian, czym może się skończyć kontakt z obcą formą życia? Dlatego wy-powiadający się w filmie wojskowi i naukowcy zgodnie przekonują, że wokół miejsca lądowania należy natychmiast utworzyć strefę szczelnie odizolowaną od otoczenia. Chroniłaby ona również przed nieprzewidywalnymi reakcjami obu stron. Christopher McKay, astrobiolog z NASA, podaje przemawiający do wyobraźni przykład psa, który rzuca się na biegnące dziecko. Nie dlatego, że zaplanował atak czy jest realnie zagrożony. Po prostu taką ma naturę.

O naturze obcych nie wiemy nic, więc trzeba zachować maksymalną ostrożność. Tym bardziej że nie znamy celu ich misji. Przypadkowe lądowanie? Wyprawa naukowo-badawcza? Inwazja? Nie dowiemy się tego bez nawiązania komunikacji.

Trójkąty zboża i reflektory

Od kiedy ludzie dopuścili możliwość istnienia inteligentnego życia pozaziemskiego, zaczęli zastanawiać się nad sposobami nawiązania z obcymi kontaktu.

Na początku XIX wieku niemiecki matematyk Carl Friedrich Gauss zaproponował wycięcie w syberyjskiej tajdze olbrzymiego trójkąta prostokątnego i obsianie go zbożem. Miałby to być widoczny z kosmosu znak informujący, że Ziemię zamieszkują istoty inteligentne, które znają twierdzenie Pitagorasa. W tym samym czasie dyrektor obserwatorium astronomicznego w Wiedniu Joseph von Littrow wpadł na pomysł wykopania na Saharze gigantycznego kanału w kształcie okręgu, wypełnienia go naftą, podpalenia i zasygnalizowania w ten sposób naszej obecności.

U schyłku XIX stulecia brytyjski przyrodnik, podróżnik i pionier statystyki Francis Galton przedstawił projekt użycia wielkich reflektorów do przekazywania komunikatów świetlnych za pomocą alfabetu Morse’a.

 

Wiek XX to upowszechnienie radia i poglądu, że komunikaty do obcych najlepiej przekazywać za jego pośrednictwem. Pierwszą próbę podjęto 16 listopada 1974 r. emitując tzw. wiadomość Arecibo. Zawierała zakodowane w kodzie binarnym informacje o położeniu Ziemi w Układzie Słonecznym, wyglądzie człowieka i budowie DNA. Wysłano ją z największego wówczas radioteleskopu w portorykańskim Arecibo i skierowano w kierunku gwiazdozbioru Herkulesa. Sygnał nadawany przez trzy minuty ma dotrzeć do adresata po pokonaniu dystansu 25 tys. lat świetlnych.

Nieco bogatszy zestaw informacji – w postaci grawerunku na pokrytych złotem aluminiowych płytkach – wyekspediowano na pokładach sond kosmicznych Pioneer 10 (1972 r.) i Pioneer 11 (1973 r.). Wyryto na nich m.in. sylwetki nagiej kobiety i mężczyzny, szkice pokazujące położenie Słońca w Drodze Mlecznej i Ziemi w Układzie Słonecznym oraz promieniujący atom wodoru. Cztery lata później sonda Voyager zabrała już płytę kompaktową ze zdjęciami oraz nagranymi pozdrowieniami  w 56 językach, odgłosami natury, fragmentami dzieł wybitnych kompozytorów i wygrawerowaną na odwrocie instrukcją odtwarzania.

Najdobitniej zrecenzowali te przedsięwzięcia matematyk Ian Stewart i biolog Jack Cohen. W książce „Evolving the Alien”  porównali poszukiwania pozaziemskiego życia, które myśli i działa identycznie jak ludzie, do „szukania przez turystę budki z piwem i fryt-kami na bezludnej wyspie”.

Bliskie spotkania w kulturze

Żadne ograniczenia nie obowiązują twórców literatury i filmów SF. Większość wymyślonych przez nich istot to banalne humanoidy nastawione do nas życzliwie („E.T.” 1 ) lub wrogo („Marsjanie atakują” 2 ). Ale najwybitniejsi autorzy stawiają swoich bohaterów przed trudniejszymi wyzwaniami. Astronauci wysłani przez Stanisława Lema na planetę Solaris nie dostrzegają żadnej cywilizacji, lecz na ich umysły wpływa inteligentny ocean. Czy próbuje skontaktować się z ludźmi, nie wiadomo, ale i tak nie ma mowy o porozumieniu. Komunikację, w której nieprzydatne okazują się nasze zmysły, Lem porównuje do dialogu między trawą a filozofem. W opowiadaniu „Niezwyciężony” naprzeciw ludzi staje nekrosfera, która za pomocą silnego pola magnetycznego niszczy ich pamięć. W „Głosie Pana” Lem ustosunkowuje się do nadziei związanych z przesyłaniem w kosmos takich sygnałów jak wiadomość Arecibo czy płytki Pioneera. Ludzie odbierają przekaz i nie potrafią go rozkodować.

Podobną wymowę ma powieść braci Strugackich „Piknik na skraju drogi”. W sześciu miejscach na Ziemi znajdowane są przedmioty, które dzielą się niczym bakterie, działają jak perpetuum mobile, wywołują zaburzenia psychiczne lub spełniają marzenia. Jeden z naukowców uznaje, że zatrzymali się tam na postój kosmici, a tajemnicze przedmioty to ich śmieci. Od przybyszów dzieli ludzi jednak taka przepaść technologiczna, że nawet gdyby doszło do spotkania, komunikacja byłaby niemożliwa.

Pozostawiony nie wiadomo przez kogo obiekt pojawia się także w jednym z najwybitniejszych filmów SF „2001: Odyseja kosmiczna” Stanleya Kubricka. Jest nim monolit, który w prehistorii sprawił, że dwa stada małp nagle zaczęły myśleć, wytwarzać narzędzia i walczyć ze sobą. Wiele tysięcy lat później grupa kosmonautów odkrywa ten sam monolit na Księżycu. Po kontakcie z ludźmi tajemniczy obiekt przesyła sygnał na Jowisza, gdzie znajduje się coś w rodzaju jego większej kopii. Gdy z Ziemi wyrusza ku niej ekspedycja, na statku buntuje się komputer i likwiduje całą załogę. Ocalał jedynie główny bohater David Bowman, który wpada do monolitu, gwałtownie się starzeje, umiera i… odradza jako gwiezdne dziecko. Kubrick nie wyjaśnia, kto i dlaczego umieścił na Ziemi przedmiot, który przemienił małpoludy w ludzi. Robi to jednak Arthur C. Clarke, autor cyklu powieści, na których podstawie powstał film. W ostatnim tomie „3001: Odyseja kosmiczna – finał” monolit okazuje się superkomputerem, który wysoko rozwinięta cywilizacja zaprogramowała w taki sposób, by pomagał w rozwoju istotom mniej inteligentnym. Ludzie korzystali więc ze wsparcia obcych, ale nawet nie byli tego świadomi.

Najwybitniejsi intelektualiści parający się fantastyką wykluczyli możliwość komunikacji człowieka z inteligencją pozaziemską. W po-wieści „Śniadanie mistrzów” kosmita stara się nawiązać kontakt z ludźmi za pomocą stepowania i popierdywania. Nikt go jednak nie rozumie i kończy marnie, gdy wzięto go za zapałkę. W opowiadaniu Lema „Inwazja z Aldebarana” kosmitów  zabija pijany wieśniak, a ich statek ludność przerabia na urządzenie do pędzenia bimbru.

Trzeba cudu

Nieliczni naukowcy, którzy próbują odpowiedzieć na pytanie, czy komunikacja z istotami całkowicie od nas odmiennymi w ogóle jest możliwa, uważają, że jedyny język dający jakiekolwiek szanse na porozumienie to matematyka. Holenderski matematyk i filozof Hans Freudenthal zasugerował stworzenie sztucznego języka Lincos opartego na podstawowych równaniach, które tak jak litery pozwolą na opisanie bardziej złożonych problemów dotyczących fizyki i astronomii. Matematyk Carl Devito i lingwista Richard Oehrle rozwinęli tę ideę, proponując wykorzystanie jako „alfabetu” układu okresowego pierwiastków i zapisanych w równaniach praw zachowania energii.

Komunikacja za pomocą wzorów matematycznych pozwoliłaby na przekazanie prostych informacji, ale nie na nawiązanie prawdziwego kontaktu. Bo jak wyrazić w ten sposób uczucia, emocje, idee, zasady moralne? Nie wiemy zresztą nawet, czy obca inteligencja posługiwałaby się taką samą matematyką jak my.

 

To nie jest abstrakcyjny problem, bo przecież świat opisywany geometrią dostępną naszym zmysłom wygląda inaczej niż w geometrii nieeuklidesowej, która odrzuca pewnik o nie-krzyżujących się prostych równoległych. Kłamią, bo muszą Jak zauważa Lynn Rothschild, biolog z Centrum Badawczego NASA, na Ziemi bardziej inteligentne są stworzenia, które chcąc przeżyć, zjadają inne. Jeśli podobne reguły panują w kosmosie, należy oczekiwać, że pierwsi obcy, którzy nas odwiedzą, będą drapieżnikami. Nic dziwnego, że najsłynniejszy współczesny astrofizyk Steven Hawking uważa, że do spotkania z kosmitami nie powinniśmy się spieszyć, bo efekty ich wizyty mogą się okazać dla ludzkości równie „korzystne” jak przybycie Kolumba dla Indian.

Michael Madsen też jest pesymistą i daje do zrozumienia, że nawet w obliczu powszechnego zagrożenia silniejsze od woli wspólnego działania mogą się okazać nasze lęki, uprzedzenia i wynikająca z nich skłonność do nie-racjonalnego działania. W jego filmie nie ma nawet cienia radości z epokowego wydarzenia. Wszyscy komentatorzy są poważni, skupieni, wręcz skonsternowani. Ich postawę dobrze oddaje wypowiedz Jánosa Tisovszkyego, dyrektora Służb Informacyjnych ONZ (UNIS): „Powinniśmy mówić, że jesteśmy przygotowani i panujemy nad sytuacją. Ale nie jesteśmy”.

Momentami można odnieść wrażenie, że gdyby obcy faktycznie wylądowali, wszystko potoczyłoby się tak jak w opowieściach o incydencie w Roswell, gdzie w lipcu 1947 r. miał się rozbić pozaziemski statek kosmiczny. Pogłoski o katastrofie błyskawicznie obiegły całe Stany Zjednoczone, więc dowódca 8. Armii Powietrznej gen. Roger Ramey zwołał konferencję prasową, na której oświadczył, że to, co wzięto za UFO, w rzeczywistości było balonem meteorologicznym. Nie wszystkich przekonał. Natychmiast po jego dementi pojawiły się spekulacje, że rozbity statek nie był obiektem bezzałogowym, a znajdujące się we wraku pozaziemskie formy życia zostały przewiezione do supertajnej bazy wojskowej zwanej powszechnie Strefą 51.

Z opinii ekspertów pojawiających się w filmie Madsena wynika, że dziś władze zachowałyby się podobnie. Jednak nie dlatego, że chcą coś ukryć przed społeczeństwami.

Paradosk Fermiego

Był rok 1950, gdy dwaj genialni fizycy: konstruktor pierwszego reaktora jądrowego Enrico Fermi i „ojciec” bomby wodorowej Edward Teller wdali się w rozmowę o możliwości podróżowania z prędkością nadświetlną. „No to gdzie oni wszyscy są?” – zapytał Fermi, nawiązując do ogarniającej wówczas świat gorączki wywołanej przez doniesienia o wszechobecnych UFO. Podobno wykonał na poczekaniu obliczenia, z których wynikało, że kosmici musieli już wielokrotnie odwiedzać Ziemię. Być może jest to tylko anegdota, bo Fermi nigdy nie ujawnił rachunków. Ale na pewno w najprostszy sposób przedstawił dylemat, z jakim już wtedy borykali się naukowcy. Jeśli Droga Mleczna zawiera co najmniej 100 miliardów gwiazd (obecnie mówi się nawet o 400 miliardach), a większość z nich ma własne układy planetarne, to pozaziemskich cywilizacji powinno być tak wiele, że człowiek już dawno powinien odkryć pozostawione przez nie ślady. Tymczasem nic takiego się nie wydarzyło. Tę rozbieżność między prawdopodobieństwem występowania we wszechświecie życia a brakiem jakichkolwiek dowodów jego istnienia nazwano paradoksem Fermiego.

11 lat później amerykański astronom Frank Drake zaprezentował równanie, które miało pozwolić na oszacowanie liczby pozaziemskich cywilizacji. Po uwzględnieniu kilku parametrów, m.in. szybkości powstawania gwiazd i planet, odsetka gwiazd posiadających planety, średniego czasu niezbędnego do osiągnięcia przez istoty inteligentne zdolności komunikowania się, oszacował, że tylko w naszej galaktyce wysoko rozwiniętych cywilizacji może być nawet pół miliona!

Zapobiec panice

Kontakt ze zjawiskami niezrozumiałymi i potencjalnie groźnymi jednych ekscytuje, ale większość przeraża. Dlatego zdaniem fachowców od komunikacji społecznej nie wolno dopuścić do wybuchu paniki. „Ludziom należy mówić tylko tyle, by zaspokoić ich pierwszą ciekawość” – tłumaczy Tisovszky. I dodaje, że informacjom muszą towarzyszyć uspokajające komunikaty typu „rzeczywiście wydarzyło się coś niezwykłego, lecz nie ma powodu do niepokoju; w pełni panujemy nad sytuacją”. Te słowa muszą padać nawet wtedy, gdy władze nie mają pojęcia, co się stało.

Tych frazesów nie powinni jednak wypowiadać w telewizji politycy ani generałowie, gdyż zamiast tonować nastroje, mogą je jeszcze podgrzać. Najlepiej by robiły to takie autorytety jak David Attenborough, twórca popularnych filmów przyrodniczych, któremu ufają wszyscy.

Czy to wystarczy? Madsen sugeruje, że nie. Odizolować strefę lądowania szczelnym kordonem zdoła jedynie armia. Ze względu na zagrożenie biologiczne i chemiczne żołnierze muszą nakładać odzież ochronną, co nadaje im wygląd budzący trwogę. Kolumny przemieszczających się pojazdów bojowych też nie ujdą uwagi zaniepokojonych cywilów.

 

Potwierdzona przez władze wiadomość, że coś niezwykłego przyleciało z kosmosu, skłania też ludzi do nieustannego spoglądania w niebo. I – co sugeruje twórca filmu „Wizyta” – wystarczy drobiazg, jakiś cień pod chmurami, by spanikowany tłum rzucił się do ucieczki. W ten sposób największe wydarzenie w dziejach ludzkości może się zmienić w największy koszmar.

Światowi przywódcy, na których spadłaby odpowiedzialność za kontakt z obcymi, ze zrozumiałych względów nie wypowiadają się na tak „niepoważne” tematy. Ale zdarzają się wyjątki. 27 września 1987 r., przemawiając w ONZ, prezydent Ronald Reagan złamał niepisaną zasadę i pozwolił sobie na znamienną uwagę: „W obsesyjnym myśleniu o tym, co nas dziś dzieli, często zapominamy, jak wiele łączy całą ludzkość. Żeby przypomnieć sobie o tej więzi, potrzebujemy być może jakiegoś zewnętrznego zagrożenia. Czasem myślę sobie, jak szybko zniknęłyby wszelkie podziały między nami, gdybyśmy musieli stawić czoła niebezpieczeństwu nadciągającemu z innego świata”.


DLA GŁODNYCH WIEDZY:

„Wizyta”, reż. Michael Madsen – film dokumentalny otwierający tegoroczny Docs Against Gravity Film Festival, który pyta o to, czy jesteśmy gotowi na spotkanie z obcymi istotami. Podczas festiwalu zobaczymy też dwa inne filmy o Kosmosie: „Perłowy guzik” oraz „Focus on infinity”.

„Archeology, antropology and interstellar  communication” – książka Douglasa A. Vakocha m.in. o komunikacji z obcymi – do ściągnięcia: www.1.usa.gov/1jkjtl7goldenrecord.org – nagrania z Voyagera