Atomowe tajemnice Rosji. Czy wybuch nad Morzem Białym to powtórka z Czarnobyla?

Wybuch rakiety z napędem atomowym nad Rosją zaniepokoił cały świat. Ze strony Kremla płyną zdawkowe informacje, wiadomo oficjalnie o 5 ofiarach, choć amerykańskie media podejrzewają, że były jeszcze dwie. Znaków zapytania jest znacznie więcej, które zresztą wpisują się w „tradycję” nuklearnych tajemnic wschodniego imperium.
Atomowe tajemnice Rosji. Czy wybuch nad Morzem Białym to powtórka z Czarnobyla?

Wypadki z udziałem technologii jądrowej są ostatnio w centrum zainteresowania opinii publicznej. Popularny serial „Czarnobyl” wyprodukowany przez HBO był gorzką opowieścią o tym, że są ludzie, dla których wizerunek i pozycja imperium jest znacznie ważniejsza od ludzkiego zdrowia i życia (mimo bohaterstwa „zwykłych” ludzi). Oczywiście amerykańska produkcja szybko spotkała się z krytyką ze strony części rosyjskich komentatorów, szybko ruszyły pracę nad „odpowiedzią”, czyli rosyjskim serialem. Wedle jego narracji katastrofa jądrowa była ściśle powiązana z działaniami amerykańskiego wywiadu na terenie ZSRR.
 

Co ma popkultura i walka na seriale wspólnego z bieżącymi wydarzeniami oraz ostatnią katastrofą? Całkiem sporo. Jednak by prześledzić ten interesujący mechanizm trzeba opowiedzieć o kilku incydentach. Każdy z nich związany jest z energetyką jądrową, każdy rozpala wyobraźnię.
 

Zacznijmy od najnowszego. Oficjalnie wiadomo, że w zamkniętym mieście Sarow ogłoszono stan żałoby. To miejsce, które w 1954 wymazano z map cywilnych, by do niego się dostać trzeba mieć specjalną przepustkę, niedostępną dla osób spoza Rosji. Znajduje się tam jeden z ośrodków Federalnej Agencji Energii Atomowej Rosatom. Według informacji podawanych przez media pracowano tam ostatnio nad nową rakietą o nieograniczonym zasięgu. Broń nazywana jest Buriewiestnik (co po rosyjsku oznacza “zwiastun burzy”), a przez NATO została oznaczona jako SSC-X-9 Skyfall. Źródłem jej napędu jest niewielki reaktor atomowy. Nieograniczony zasięg Zwiastuna Burzy oznacza, że jeśli nie zostanie zdetonowany nad celem, może swobodnie latać dookoła Ziemi przez miesiące, a może nawet lata. Dopóki nie zostanie zestrzelony. Rakieta może przewozić głowice atomowe, zatem najłatwiej opisać ją jako międzykontynentalny atomowy miecz Damoklesa.
 

Około 8 sierpnia 2019 na terenie poligonu w obwodzie archangielskim coś się wydarzyło. Coś bardzo poważnego. Amerykańskie zdjęcia satelitarne znad Morza Białego na tyle zaniepokoiły władze USA, że jej przedstawiciele mówili o „łańcuchu wydarzeń z czasów katastrofy w Czarnobylu”. Na zdjęciach zauważono także okręt podwodny do przewożenia odpadów radioaktywnych, a w niedalekim mieście Siewierodwińsk normy promieniowania miały zostać przekroczone dwudziestokrotnie, o czym informował Greenpeace. Informacja o tym jednak szybko zniknęła z rosyjskich mediów.
 

Dwa dni po wydarzeniu Rosatom podał, że w wyniku “zbiegu okoliczności” doszło do wypadku i zapaliło się paliwo rakiety. W wyniku tego miało zginąć pięć osób. Jednak The New York Times, powołując się na źródła na miejscu mówi o siedmiu ofiarach, w tym naukowcach pracujących nad rakietą. Po wypadku Rosja zamknęła na miesiąc dla żeglugi część Morza Białego.
 

Brak wyraźnego wytłumaczenia ze strony rosyjskiego rządu jedynie podgrzewa atmosferę wokół tego wydarzenia. Prawdopodobnie, gdyby nie dzisiejsze nowoczesne technologie obserwacji satelitarnej Ziemi, opinia publiczna mogłaby się nie dowiedzieć zarówno o wypadku jak i potencjalnej skali zagrożenia.
 

Pogrzeb ofiar wypadku 8 sierpnia 2019. Fot. Russian State Atomic Energy Corporation ROSATOM/Associated Press
 

Polska Państwowa Agencja Atomistyki, która monitoruje potencjalne zagrożenia promieniotwórcze przekonuje, że wypadek w Rosji nie przyniósł zagrożenia dla Polaków.
 

„Państwowa Agencji Atomistyki nie odebrała żadnego powiadomienia dotyczącego awarii mogącej skutkować zagrożeniem” – czytamy w oficjalnym komunikacie instytucji.
 

Sytuację można monitorować na bieżąco na stronie PAA.
 

Tymczasem warto przypomnieć inne incydenty z udziałem atomu, oraz to w jaki sposób świat się o nich dowiadywał. Nie trzeba cofać się do 1986 roku i katastrofy w Czarnobylu, którą de facto dla świata ujawniła Szwecja, komunikując o podwyższonych poziomach promieniowania.
 

– Przy obecnych technologiach, zwłaszcza nasłuchu satelitarnego, możliwości monitorowania promieniowania tego rodzaju katastrofy są trudne do ukrycia – mówi Anna Maria Dyner z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych w rozmowie z Radiem Tok FM i przypomina, że rosyjski prezydent Władimir Putin ma już doświadczenie w „przykrywaniu” takich spraw – Mam do tej pory przed oczami reakcję na zatonięcie Kurska, kiedy na pytanie jednego z amerykańskich dziennikarzy o to, co się z nim stało, odpowiedział z lekkim uśmiechem: „On zatonął”.
 

Do dziś nagranie tej wypowiedzi można znaleźć w internecie.
 

 

Okręt podwodny K-141 Kursk został zniszczony i zatonął podczas manewrów w 2000 roku. Zginęła cała załoga licząca 118 osób. Pomoc w jej ratowaniu oferowało wiele krajów, jednak rosyjska administracja nie zgodziła się na jej przyjęcie, a jej własny sprzęt ratunkowy okazał się niewystarczający do takiej akcji. Dodatkowo sprawę skomplikowała opieszałość przepływie informacji od Rosjan do zainteresowanych pomocą. Łódź podwodna należała do okrętów o napędzie atomowym trzeciej generacji.
 

Wrak okrętu Kursk. Fot. Wikimedia Commons
 

Całkiem niedawno, bo w 2017 roku, nad Europą pojawiła się radioaktywna chmura. Dyrektor ds. zdrowia we Francuskim Państwowym Instytucie Bezpieczeństwa Radiologicznego (IRSN) Jean-Christophe Gariel ogłosił, że znad Rosji lub Kazachstanu nad Europę nadciągnął obłok zawierający radioaktywny izotop rutenu. Jego poziom stężenia na szczęście nie był niebezpieczny dla zdrowia, jednak wiadomość wywołała spory niepokój opinii publicznej. IRSN podejrzewał, że przyczyną może być awaria reaktora atomowego w jednej z elektrowni. Rosyjskie władze zaprzeczyły jakimkolwiek związkom z tym wydarzeniem.
 

 

Tymczasem dwa lata później naukowcy potwierdzili, że chmura pochodzi z Ozierska, zamkniętego miasta w Rosji, którego zarząd także należy do Rosatomu. Obłok, na co miały wskazywać dokumenty, miał powstać po awarii w fabryce „Majak”. Badania potwierdzające pochodzenie zanieczyszczenia opublikowało naukowe czasopismo PNAS.

 

To nie pierwszy wypadek w fabryce „Majak”. Zakłady zbudowano jeszcze w latach czterdziestych, obecnie wytwarza się tam tryt i izotopy promieniotwórcze. Brak odpowiednich zabezpieczeń i warunków do pracy przy promieniotwórczych substancjach doprowadzał tam nie raz do wypadków, z których największy miał miejsce w 1957 roku. W tak zwanej „Katastrofie kysztymskiej” 200 osób zmarło na chorobę popromienną, ewakuowano około 10 tysięcy, a 470 tysięcy zostało narażonych na działanie promieniowania jonizującego. Przyczyną katastrofy miała być awaria systemu chłodzenia zbiornika zawierającego dziesiątki tysięcy ton rozpuszczonych odpadów jądrowych.

 

Rosjanie oficjalnie przyznali się do katastrofy dopiero w roku 1992, niedługo po upadku ZSRR. Ujawnione przez dziennikarkę Annę Gyorgy dokumenty CIA pokazały, że amerykański wywiad od początku wiedział o katastrofie, jednak wstrzymywał się z podaniem tej informacji opinii publicznej obawiając się niechęci społeczeństwa do badań jądrowych oraz związanego z nimi przemysłu. To pokazuje, że w rozgrywkach między wielkimi mocarstwami cena strategicznego sekretu potrafi znacznie przewyższać ludzkie zdrowie lub nawet życie.