Bóg wojny z powołania

„Na wojnie nic nie zastąpi zwycięstwa”- mawiał Douglas MacArthur i wierny był tej dewizie bez względu na koszty

Rankiem 28 czerwca 1950 r. generał MacArthur patrzył na płonący Seul. Kilka dni wcześniej wyposażona w radziecki sprzęt armia Korei Północnej napadła sprzymierzone z USA Południe. Komuniści triumfowali. Jak zapisał generał we wspomnieniach, wyobraził sobie wtedy przyszłą operację w Inchon – „kontruderzenie, które zdoła zmienić porażkę w zwycięstwo”. Nie chodziło zresztą tylko o tę wojnę. Po pół wieku służby i wygraniu ponad pięćdziesięciu bitew w Europie, Azji i Ameryce MacArthur czuł, że ma szansę wypełnić swe przeznaczenie i zmienić świat.

Urodzony, by walczyć

„Do moich najwcześniejszych wspomnień należy dźwięk trąbki wojskowej” – mawiał generał. Urodzony 26 stycznia 1880 r. syn kapitana Arthura MacArthura spędził dzieciństwo w koszarach. Kiedy miał 4 lata, po raz pierwszy zobaczył wojnę, gdy jego ojciec kierował walkami z buntującymi się Indianami. Jednak największy wpływ na jego przyszłość wywarła despotyczna matka Mary Pinkney Hardy MacArthur. Powtarzała mu, że urodził się, by dokonać wielkich czynów, a w życiu liczy się tylko zwycięstwo. Młody Douglas starał się temu sprostać. West Texas Military Academy ukończył jako najlepszy na roku ze średnią punktów 96,67 na 100 możliwych. Podobnie w West Point nikt mu nie dorównywał. Uzyskał na koniec średnią ocen 98,14 na 100, co było jednym z najlepszych wyników w dziejach tej elitarnej wojskowej uczelni. Natomiast w to, że faktycznie przeznaczenie (czyli Bóg) chce od niego czegoś wielkiego,uwierzył MacArthur, gdy w wieku 23 lat trafił na Filipiny. Jego ojciec – wówczas już generał – dowodził tam wojskami amerykańskimi podczas wojny z Hiszpanią. Po zwycięstwie żołnierze USA musieli jeszcze długie lata zmagać się z lokalną partyzantką. W czerwcu 1903 r. dwóch zagubionych partyzantów stanęło w dżungli na drodze młodego porucznika. „Jak wszyscy mieszkańcy pogranicza znam się na broni. Zastrzeliłem ich natychmiast, ale jeden zdążył wypalić ze swojej staroświeckiej strzelby” – wspominał Douglas. Kula przeszła przez czapkę, o centymetry nad jego głową. Odtąd żył w głębokim przekonaniu, że nie zginął, bo ma zmienić świat.

D’Artagnan made in USA

Jego kariera rozwijała się w błyskawicznym tempie. Był najmłodszym adiutantem prezydenta Theodora Roosevelta i najszybciej awansującym oficerem w armii USA. Kiedy w 1917 r. USA przystąpiły do I wojny światowej, płk MacArthur otrzymał zadanie zorganizowania z ochotniczych oddziałów Gwardii Narodowej jednostki, która zdoła na froncie stawić czoło Niemcom. W rekordowo krótkim czasie, mianowany już szefem sztabu owej 42. Dywizji, wypełnił swoje zadanie. Po przybyciu do Francji pułkownika czekała jednak przykra niespodzianka. Dowodzący amerykańskimi wojskami gen. John J. Pershing wydał rozkaz podzielenia niepewnej dywizji na mniejsze oddziały i rozparcelowania ich wśród innych jednostek. MacArthur nie zamierzał jednak nikomu oddać swej „Tęczowej” (jak ochrzciła ją prasa) Dywizji. Rozpętał więc w USA kampanię prasową i polityczną przeciw decyzji generała, wykorzystując znajomości ojca. W efekcie prezydent Wilson kazał Pershingowi zaniechać swych planów.

I tak wiosną 1918 r. „Tęczowa” znalazła się w Lotaryngii, na pierwszej linii frontu. Jej szef sztabu od razu stał się postacią znaną – z powodu… stroju. Zamiast przepisowego munduru nosił bowiem golf i kurtkę. Na pierwszą linię MacArthur nie zabierał broni ani hełmu, lecz ulubioną szpicrutę i parcianą czapkę. Żołnierze zaczęli go nazywać z ironią „d’Artagnan”. Ale tylko do momentu, gdy Niemcy rozpoczęli swą ostatnią ofensywę. Dywizja przez 82 dni odpierała kolejne ataki wroga, a MacArthur nie dekował się na tyłach, lecz codziennie wizytował pierwszą linię. Jego odwagę docenili zarówno żołnierze, jak i przełożeni. W czerwcu 1918 r., mając ledwie 38 lat, MacArthur został generałem – najmłodszym w historii USA.

Wódz bez armii

 

Z wojny wracał jako bohater, ale w ojczyźnie czekały go rozczarowania. W domu przez lata ukrywał przed matką swe romanse. Bywało, że kochankom kupował w prezencie jedynie bieliznę, żeby nie mogły się publicznie chwalić, od kogo dostały upominek. Wreszcie w 1922 r. poślubił Lousie Cromwell Brooks – rozwódkę z dwójką dzieci. Dla jego matki taki związek był nie do przyjęcia. W rezultacie jej kreciej roboty już w 1929 r. małżonkowie wzięli rozwód. Także w życiu zawodowym generał miotał się. Był nadinspektorem w West Point, potem dowódcą na Filipinach, a w 1927 r. został… prezesem Amerykańskiego Komitetu Olimpijskiego. Miał zmobilizować sportowców. Faktycznie, generał miał w nosie słowa barona de Coubertina, że liczy się przede wszystkim udział w igrzyskach. „Mówiłem, że reprezentują największy naród na świecie, że nie przebyliśmy trzech tysięcy mil tylko po to, aby przegrać z honorem, i że musimy odnieść zdecydowane zwycięstwo” – wspominał. Zawodnicy USA karnie wypełnili jego rozkazy i zdobyli najwięcej medali spośród wszystkich ekip.

Wreszcie w 1930 r. także nowy prezydent Herbert Hoover docenił MacArthura i mianował go szefem sztabu wojsk lądowych. Jednak pod swoją komendę generał dostał armię, istniejącą głównie na papierze. „Poniżałem się, żeby zdobyć przydziały na cieknące budynki koszarowe, w których jak w slumsach mieszkali żołnierze. Ubiegałem się o lepsze, szybsze i mocniejsze urządzenia, samoloty, czołgi, karabiny, samochody i o amunicję” – zapisał. W latach Wielkiego Kryzysu brakowało pieniędzy na dosłownie wszystko. Generał zdołał jednak nakłonić do pozostania w wojsku najzdolniejszych oficerów. Dzięki temu kilka lat później łatwo udało się odbudować potencjał militarny USA. Ale nim nadeszły lepsze czasy, MacArthur stanął przed niespodziewanym wyzwaniem. Latem 1932 r. w Waszyngtonie obozowisko zbudowało 8 tys. weteranów. Ogłosili, że zostaną tam tak długo, dopóki nie otrzymają obiecanych rok wcześniej pożyczek. Jednak w budżecie państwa zabrakło na to pieniędzy. Prezydent Hoover zapytał MacArthura, co robić. Usłyszał: „To motłoch, pełen rewolucyjnych nastrojów”. Generał zaproponował, by armia spacyfikowała buntowników. Hoover wybrał wyjście kompromisowe. Zalecił wojsku demonstrację siły, zaś obozowisko miała oczyścić policja. Jednak MacArthur ściągnął do miasta ok. 1000 żołnierzy, kawalerzystów i czołgi. Walką mieli kierować dwaj najzdolniejsi oficerowie: Dwight D. Eisenhower i George S. Patton. Kiedy policjantom nie udało się rozpędzić weteranów, do boju ruszyli żołnierze. Obozowisko ostrzelano petardami z gazem łzawiącym, a potem szarżę rozpoczęły czołgi i kawaleria. Rany w bitwie odniosło kilkadziesiąt osób. Obozowisko spalono.

To militarne zwycięstwo zaowocowało polityczną klęską. Prasa rozpisywała się o tym, jak na rękach matki zmarł trzymiesięczny chłopczyk, zatruty gazem łzawiącym. Okazało się też, że wśród rannych weteranów był żołnierz odznaczony podczas I wojny światowej za ocalenie życia Pattona. Taka „wdzięczność” dla bohaterów wywołała moralnego kaca w USA. Hoover jesienią przegrał wybory. Nowy prezydent Franklin D. Roosevelt przez pewien czas zostawił MacArthura na dawnym stanowisku, a w 1935 r. oddelegował na Daleki Wschód. Miał zostać wojskowym doradcą prezydenta Filipin Manuela Quezona.

Chwalebna ucieczka

Wyjazd generała z USA zapowiadał koniec kariery. Tymczasem 55-letni MacArthur niespodziewanie zaczynał nowe życie. Jeszcze na statku płynącym do Manili poznał piękną Jean Marie Faircloth. W błyskawicznym tempie została jego żoną, a rok później przyszedł na świat ich syn. Wcześniej zmarła matka generała i na świecie nie było już nikogo, przed kim czułby respekt. Dostrzegł to prezydent Quezon i gdy armia USA wysłała MacArthura na emeryturę, mianował go marszałkiem w filipińskim wojsku. W lipcu 1941 r. o zdolnym wodzu przypomniał sobie prezydent Roosevelt i powołał go do czynnej służby – na stanowisko dowódcy sił USA na Dalekim Wschodzie. MacArthur nie zdążył dokonać cudu. 7 grudnia 1941 r. Japończycy zmasakrowali flotę USA w Pearl Harbor. Trzy tygodnie później wylądowali na Filipinach. Amerykanie i Filipińczycy walczyli dzielnie, ale mieli zbyt małe siły. Bezradny MacArthur na próżno słał do Waszyngtonu prośby o wsparcie. Administracja Roosevelta zdecydowała bowiem, że najpierw trzeba pokonać III Rzeszę. Ażeby skutecznie prowadzić wojnę z Japonią na Pacyfiku, USA potrzebowały czasu na stworzenie olbrzymiej armii i wybudowanie okrętów. Roosevelt rozkazał MacArthurowi opuścić Filipiny. Ale generał nie zamierzał kapitulować ani porzucić żołnierzy. Ogłosił więc dymisję i oświadczył, że zostaje na wyspie jako szeregowiec. W końcu prezydent Roosevelt obiecał mu objęcie dowództwa nad wojskami w Australii, mającymi przyjść Filipinom z odsieczą. To poskutkowało.

Odpływając, MacArthur rzucił na pożegnanie: „Jeszcze tutaj wrócę”. Do Australii wyruszył z wielkimi nadziejami. Jednak na miejscu wszystko legło w gruzach. Pierwszy wysokiej rangi oficer na pytanie, na jakim etapie są przygotowania do odsieczy dla Filipin, odparł: „Sir, z tego, co wiem, w całym kraju jest bardzo niewielu żołnierzy”. Aby ratować generała przed niewolą, Roosevelt bezczelnie go oszukał.

„Żabie skoki”

MacArthur musiał z niczego stworzyć armię, by potem przez dwa lata prowadzić jedną z najbardziej niezwykłych wojen w dziejach. Zajmował słabo bronione wyspy, leżące na szlakach komunikacyjnych, i odcinał od zaopatrzenia wojska japońskie na głównych wyspach. Dobijał potem wygłodzonego, pozbawionego amunicji wroga.Stosując taktykę, zwaną „żabimi skokami”, generał przeprowadził 46 zwycięskich desantów. Wreszcie na czele ogromnej floty zjawił się 20 października 1944 roku u wybrzeży Filipin. „Filipińczycy, wróciłem” – oznajmił lakonicznie przez radio. Ale odbicie archipelagu zajęło mu pół roku.

W morderczych walkach zginęło ponad 200 tys. Japończyków i ok. 10 tys. Amerykanów. Najstraszliwszy los spotkał stolicę kraju – Manilę. Przez cztery tygodnie wojska USA oblegały miasto, ostrzeliwując je ze wszystkich posiadanych rodzajów broni. Zagłady dopełnili żołnierze japońscy, masowo mordując cywilów – zginęło ich ponad 100 tys. Wreszcie 5 lutego 1945 r. alianci opanowali sytuację w centrum Manili. Generał dowodził szturmem z pierwszej linii. Razem z żołnierzami zdobywał hotel, w którym niegdyś rezydował. Odbił też swój przedwojenny dom. Po zwycięstwie natychmiast zasiadł do planowania wielkiego desantu miliona żołnierzy na terytorium Japonii. Ale na początku sierpnia amerykańskie bomby atomowe starły z powierzchni ziemi Hiroszimę i Nagasaki. Japończycy postanowili skapitulować. Kiedy zwycięski MacArthur wychodził z samolotu na lotnisku w Japonii, wymruczał pod nosem: „Oto wyrównanie rachunków!”.

Prokonsul Japonii

 

W porcie w Zatoce Tokijskiej czekała już flota USA ze wspaniale prezentującym się pancernikiem „Missouri”. Na jego pokładzie MacArthur 2 września 1945 r. przewodniczył ceremonii kapitulacji Japonii. Ogłosił, że chce zbudować nowy kraj: otwarty, tolerancyjny, a przede wszystkim demokratyczny. Ku zaskoczeniu świata słowa dotrzymał. Pod jego rządami w Kraju Kwitnącej Wiśni dokonała się cywilizacyjna rewolucja. Generał usunął z administracji dwieście tysięcy starych urzędników. Przed trybunałami stanęło około pięciu tysięcy zbrodniarzy wojennych. Z drugiej strony MacArthur efektownymi gestami zjednał sobie sympatię zwykłych obywateli. Gdy krajowi groziła klęska głodu, zamówił 3,5 miliona ton prowiantu dla żołnierzy i rozdał go Japończykom. Kiedy z Waszyngtonu przybyła komisja, żądając wyjaśnień, odparł jej lakonicznie: „Albo chleb, albo kule”. Potem zajął się reformą japońskiej wsi i rozparcelował wielkie prywatne latyfundia między drobnych rolników.

Wiedząc, że Japończycy nie zgodzą się bez walki na usunięcie boskiego dla nich cesarza, nie odebrał mu stanowiska. Jedynie zupełnie pozbawił władzy – przy pomocy napisanej przez siebie nowej konstytucji Japonii. Ten dokument określił też, że Kraj Kwitnącej Wiśni wyrzeka się prowadzenia wojen i posiadania armii. Przyznał za to prawa wyborcze kobietom i zagwarantował wolność słowa. Nic dziwnego, że w Waszyngtonie nazywano generała „prokonsulem”, porównując go ze starożytnymi zwycięskimi wodzami, rządzącymi w imieniu Rzymu podbitymi prowincjami. Dobiegając siedemdziesiątki, MacArthur dzierżył władzę absolutną w Japonii, pod opieką miał Tajwan i Koreę Południową. W USA dla społeczeństwa był legendą, a politycy się go bali. I nadal wierzył w swoją dziejową misję. Okazja nadarzyła się w czerwcu 1950 r., gdy Korea Północna najechała na Południową. We wrześniu ostatnim wolnym skrawkiem Południa były okolice portu Pusan. I wtedy na półwyspie Inchon, na tyłach komunistów, wylądowało 40 tys. żołnierzy MacArthura. Jednocześnie zgodnie z jego planem – jako głównodowodzącego sił ONZ – z Pusan ruszyła lądowa ofensywa. Armia Północy znalazła się w kleszczach i została zmiażdżona. W walce zginęło ok. 200 tys. jej żołnierzy, 130 tys. dostało się do niewoli, a jedynie 25 tys. wyrwało się z pułapki i uciekło.

Ten sukces nie zadowolił generała. Korea Północna była marionetką w rękach ZSRR oraz Chin. To tym mocarstwom MacArthur postanowił rzucić wyzwanie. Wkrótce do Waszyngtonu dotarła wiadomość, że rozpoczął rozmowy z rządzącym na Tajwanie Czang Kaj-szekiem na temat utworzenia drugiego frontu. Zaskoczony prezydent Truman zabronił MacArthurowi działań, mogących sprowokować oficjalne przystąpienie Chin do wojny. Generał polecenie przyjął, po czym… poleciał z wizytą na Tajwan. Następnie sporządził memorandum, oskarżające administrację Trumana o zbyt miękką politykę zagraniczną. Wściekły prezydent zażądał od MacArthura, by publicznie wycofał swoje słowa. Kiedy generał łaskawie na to przystał, Truman zaproponował mu spotkanie. Co ciekawe, odbyło się 15 października 1950 r. nie w Waszyngtonie, ale w połowie drogi – na wyspie Wake na Oceanie Spokojnym.

Na progu wojny atomowej

Podczas rozmowy MacArthur zlekceważył obawy Trumana, uznając możliwość przystąpienia Chin do wojny za rzecz mało prawdopodobną. Przyjął jednak do wiadomości polecenie zatrzymania ofensywy i utworzenia kilkudziesięciokilometrowej strefy zdemilitaryzowanej przed chińską granicą. MacArthur nie wiedział, że rozmowa jest spisywana. Gdyby był tego świadom, może nie zignorowałby polecenia prezydenta? Robił bowiem, co chciał. Jego wojska dotarły aż do granicznej rzeki Yalu jiang. W efekcie 25 października 1950 r. Chińczycy rzucili zza niej do ofensywy 400 tys. żołnierzy, wspieranych przez radzieckie samoloty. Ludzkość znalazła się na krawędzi III wojny światowej, a MacArthur robił wszystko, aby ją rozpocząć.

Kiedy 20 marca 1951 r. udało się zatrzymać chińską ofensywę w okolicach Seulu, Truman poinformował sojuszników, że zamierza zaproponować Pekinowi rokowania pokojowe. W odpowiedzi MacArthur wysłał list do lidera Partii Republikańskiej w Kongresie, gromiący politykę prezydenta z Partii Demokratycznej. „Jeśli przegramy wojnę z komunistami w Azji, upadek Europy będzie nieunikniony. Gdy wygramy, Europa prawdopodobnie uniknie wojny i zachowa wolność” – prorokował. Następnie posłał chińskiemu dowództwu propozycję, by ogłosiło… kapitulację. Upokorzony Pekin odrzucił pokojową inicjatywę Trumana, a triumfujący MacArthur przedstawił plan pokonania Chin. Zakładał zrzucenie ok. 50 bomb atomowych na miasta w pasie rzeki Yalu jiang. Jednocześnie armia Czang Kaj-szeka i dwie dywizje piechoty morskiej USA dokonałyby desantu u jej ujścia, zaś na południu zaczęłaby się lądowa ofensywa. Powtórzenie triku zastosowanego pod Inchon mogło doprowadzić do zagłady dwóch trzecich sił zbrojnych ChRL. Pekinowi pozostałaby wówczas kapitulacja. Tym, że użycie broni atomowej może sprowokować ZSRR do rozpoczęcia wojny w Europie, generał się nie przejmował. Zakładał, że wzięci w kleszcze Sowieci poniosą klęskę.

Plany MacArthura pokrzyżował prezydent Truman. Polecił, by w bazie lotniczej na Filipinach pozostało jedynie dziesięć bombowców B-29 z bronią atomową. Resztę przerzucono do Europy. Prawdopodobnie na wieść o tym przywódca republikanów Joseph W. Martin przeczytał z mównicy w Izbie Reprezentantów dawny list generała i… niechcący wbił mu tym nóż w plecy. Żołnierz, podważający władzę prezydenta – to pachniało zamachem stanu! Mając okazję do kontrataku, 11 kwietnia Truman zdymisjonował legendarnego dowódcę. Przybycie MacArthura do ojczyzny wyglądało jak zapowiedź przyszłego triumfu. Na ulicach Nowego Jorku witało go 7 mln ludzi. Podczas wystąpienia w Kongresie, gdy mówił: „Jeśli już jesteśmy zmuszeni do wojny, to nie ma innego wyjścia, jak tylko zastosować wszelkie dostępne środki, aby szybko doprowadzić do jej końca” – wszyscy bili brawo. W maju 1951 r. uwolniono go od wszelkich zarzutów. Jednak stenogram rozmowy z Trumanem dowodził, że generał był nieobliczalny. Zaczęto się go obawiać. Dlatego w 1952 r. Partia Republikańska nie wybrała MacArthura na swojego kandydata w wyborach prezydenckich. Większość jej liderów wolała przewidywalnego Dwighta Eisenhowera.

Odesłany na emeryturę MacArthur został członkiem rady nadzorczej korporacji Remington Rand Inc., udzielał wywiadów, pisał wspomnienia i wykładał w West Point. Na zakończenie swego ostatniego przemówienia w Akademii w 1962 r., dwa lata przed śmiercią, mówił kadetom: „Pomimo rozwoju i wszystkich zachodzących przemian wasza misja pozostaje taka sama (…) – wygrywać wojny”. Odchodził z nadzieją, że może jego wychowankowie zwyciężą w światowym konflikcie, którego jemu nie pozwolono z hukiem zakończyć.

Więcej:Pearl Harbor