DEBIUT BIAŁO – CZERWONYCH

Nasze orły pojawiły się na murawie po raz pierwszy 18 grudnia 1921 roku. Niestety Węgrzy szybko popsuli szyki białoczerwonym. Nasza reprezentacja przegrała w Budapeszcie 0:1.

Ale poza fanatycznymi  kibicami chyba nikt nie rozpaczał. „Od czasu powstania niepodległej Ojczyzny jest to pierwszy występ sportu polskiego za granicą. Dzień to dla sportu polskiego historyczny, chwila wielka, radosna dla każdego Polaka! Czy przed kilkoma jeszcze laty marzyli nasi footbaliści, że będą mogli stawać do zawodów z innymi narodami w obronie honoru Polski jako jej reprezentanci? Czyż to nie szczęśliwy zbieg okoliczności, że w skład tej drużyny wchodzą gracze, do tak niedawna jeszcze poddani trzech tyranów, zmuszani siłą do walki bratobójczej, a teraz wolni obywatele Rzeczypospolitej Polskiej, synowie jednej Matki?” – tak, nieco patetycznie, ale dobrze oddając ducha epoki, zapowiadał „Przegląd Sportowy” wydarzenie oczekiwane i budzące olbrzymie namiętności.


TRUDNE POCZĄTKI

Sam sport rozwijał się na ziemiach polskich już od zakończenia wojny, na ile pozwalały mu powszechna bieda i niepewna sytuacja polityczna kraju. A futbol od początku należał do najważniejszych dyscyplin. 

Już 20 grudnia 1919 roku powstał w Warszawie Polski Związek Piłki Nożnej. Siedzibą organizacji został Kraków, a pierwszym prezesem doktor medycyny Edward Witold Cetnarowski. Rok później ruszyły regularne rozgrywki, wstrzymane jednak i niedokończone na skutek wojny z bolszewikami. Pierwszy mistrz Polski został wyłoniony więc dopiero w 1921 roku, a tytuł zdobyła Cracovia. Co ciekawe, nie grano wówczas powszechnym dziś systemem ligowym. Drużyny najpierw rywalizowały w okręgach terytorialnych, których mistrzowie spotkali się w minirozgrywkach o tytuł pierwszego mistrza niepodległego kraju. 

Cracovia miała bardzo dobrych zawodników, była jak na tamte czasy klubem dobrze zorganizowanym, podejmowała regularnie drużyny z innych państw i sama też wyjeżdżała. Co ciekawe, miała zagranicznego szkoleniowca Węgra Imre Pozsonyiego, wcześniej zawodnika, także reprezentacji swojego kraju, trenera budapeszteńskiego MTK. Nic dziwnego zatem, że pierwsza polska reprezentacja, którą do meczu przygotowywał właśnie Węgier do spółki z prezesem Krakowskiego Okręgowego Związku Piłki Nożnej Józefem Szkolnikowskim, była niemalże klubowym zespołem Cracovii. Przygotowania do meczu na Węgrzech rozpoczęły się na długo przed jego rozpoczęciem. Szybko pojawił się kłopot z terminem. Rywale zaproponowali bowiem pierwszy dzień… świąt Bożego Narodzenia! Polacy nie bardzo chcieli się na niego zgodzić, argumentując, że sezon kończy się u nas znacznie wcześniej i drużyna narodowa nie będzie w stanie przygotować się do spotkania. Zaproponowali więc, aby mecz odbył się w listopadzie albo też został przeniesiony na wiosnę. Koniec końców wyznaczono termin raczej po myśli Węgrów, którzy zgodzili się zagrać o tydzień wcześniej, niż pierwotnie planowali, a więc 18 grudnia. Marudzić nie wypadało, przy Węgrach polscy piłkarze byli raczej ubogimi krewnymi. Dla Madziarów mecz z Polską stanowił już 80. spotkanie międzynarodowe, od początku wieku ich klubowe drużyny rywalizowały w rozgrywkach ligowych. Oni byli też zdecydowanym faworytem pojedynku. 

Nasza reprezentacja w ramach przygotowań do budzącego olbrzymie zainteresowanie spotkania zagrała mecze kontrolne – 4 grudnia pokonała graczy Bielska 3:1, 8 grudnia Team Lwów 9:1, natomiast 3 dni później zespół złożony z graczy klubów krakowskich 7:1. Wreszcie w piątek 16 grudnia w godzinach południowych rozpoczęła kolejową podróż do stolicy Węgier. Ekipie, która liczyła 13 zawodników plus trener Pozsonyi, towarzyszyli działacze PZPN, prezes Cetnarowski, sekretarz związku profesor Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie Jan Weyssenhoff oraz kilku dziennikarzy. Podróż okazała się koszmarem, trwała bowiem aż 36 godzin! Wszystko przez awarię jednego z pociągów na terenie Czechosłowacji. Uruchomiła lawinę spóźnień na kolejne połączenia. W efekcie ekipa spędziła noc, śpiąc na ławkach, stołach i podłodze dworcowej poczekalni, a nazajutrz jechała kilkanaście godzin. Do Budapesztu dotarła dopiero około północy z soboty na niedzielę, a więc zaledwie na kilkanaście godzin przed rozpoczęciem meczu. Krótki sen, jeszcze krótszy spacer po mieście dla chętnych, obiad w południe i wyjazd samochodami osobowymi na stadion klubu MTK, gdzie o 13.45 rozpoczęło się spotkanie. 

KROK DO HISTORII

Jedenastu zawodników, którzy weszli wówczas na murawę, nie miało pewnie do końca świadomości, że jednocześnie wchodzą do historii polskiego sportu. Bramki bronił Jan Loth ze stołecznej Polonii zwany Lothem II, bo jego starszy brat Stefan także grał w piłkę nożną, a w Budapeszcie był rezerwowym. 21-letni Loth, wówczas wojskowy, był zawodnikiem bardzo wszechstronnym, znakomicie spisywał się także w ataku, strzelając wiele bramek. Parę obrońców (grano wówczas systemem: bramkarz, dwóch obrońców, trzech pomocników i pięciu napastników) tworzyli Artur Marczewski i Ludwik Gintel. Linia pomocy w całości należała do piłkarzy mistrza Polski. Na lewej stronie grał kapitan drużyny 32-letni Tadeusz Synowiec, absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego i dziennikarz, w środku student medycyny 22-letni Stanisław Cikowski, po prawej 27-letni architekt Zdzisław Styczeń. Wreszcie atak. Na lewym skrzydle 21-letni Leon Sperling, polski Żyd, a obok jego rówieśnik Marian Einbacher, urzędnik z Poznania. Środkowym napastnikiem był kolejny krakowianin Józef Kałuża, na „prawym łączniku” lwowianin z tamtejszej Pogoni Wacław Kuchar, w niedalekiej przeszłości obrońca Lwowa i uczestnik wojny polsko-bolszewickiej, wreszcie na prawym skrzydle 28-letni prawnik Stanisław Mielech.

 

Jak wynika z relacji prasowych, faworyzowani Węgrzy mieli w tym spotkaniu sporą przewagę, głównie w pierwszej połowie. Zmęczenie podróżą, niedyspozycja Gintela oraz Kałuży (pierwszy skarżył się na bóle brzucha, drugi miał gorączkę) dały o sobie znać. Gospodarze, mimo że oblegali polską bramkę, zdobyli tylko jednego gola. Strzelił go środkowy napastnik Szabo. Loth II nie dał się już więcej zaskoczyć i Polacy, nie stwarzając praktycznie poważniejszego zagrożenia pod węgierską bramką, przegrali mecz 0:1. „A wynik ten jest naprawdę nadzwyczaj chlubny. Ponieśliśmy porażkę najniższą, jaką zna ten sport (…). Przez wynik ten doprowadziliśmy do tego, że od razu stajemy się państwem, z którem zagranica w sporcie piłki nożnej liczyć się musi. Dlatego radość, jaka ogarnęła polski świat sportowy, jest zupełnie zrozumiała” – to tylko jedna z dość entuzjastycznych pomeczowych relacji. W rewanżu w maju następnego roku ulegliśmy Węgrom w Krakowie 0:3. W tym samym miesiącu w Sztokholmie pokonaliśmy jednak Szwedów 2:1, odnosząc pierwsze zwycięstwo na międzynarodowej arenie.


CHŁOPCY Z TAMTYCH LAT

Los bardzo różnie obszedł się z bohaterami tamtego pamiętnego dla polskiego sportu popołudnia w stolicy Węgier. Trenerowi Imre Pozsonyiemu przez jakiś czas towarzyszyła szczęśliwa gwiazda. Po zakończeniu pracy w Cracovii dostał angaż w samej Barcelonie i wraz z tym znakomitym zespołem w 1925 roku zdobył ceniony na Półwyspie Iberyjskim Puchar Króla. Potem wrócił na kilka lat do ojczyzny, z której wyemigrował do USA. Z terminem wyjazdu nie mógł trafić gorzej, akurat zaczynał się wielki kryzys. Węgier zmarł w Nowym Jorku w 1932 roku w zapomnieniu. 

Dwaj najbardziej znani zawodnicy z tamtego meczu Józef Kałuża i Wacław Kuchar przeszli do legendy polskiego futbolu. Pierwszy po grze w Cracovii i w kadrze w latach 30. prowadził narodową reprezentację podczas igrzysk w Berlinie w 1936 roku oraz dwa lata później na mistrzostwach świata we Francji, pierwszych z udziałem biało-czerwonych. Zmarł w Krakowie w październiku 1944 r. Ma pod Wawelem swoją ulicę – stoi przy niej stadion klubu, którego stał się symbolem. Wacław Kuchar był w polskim sporcie prawdziwą instytucją. Najzdolniejszy z bardzo usportowionego rodzeństwa był nie tylko znakomitym piłkarzem, czterokrotnym mistrzem Polski, dwukrotnie najlepszym strzelcem ligi, ale także świetnym hokeistą. Poza tym miał na koncie wiele tytułów mistrza kraju w łyżwiarstwie szybkim oraz w lekkiej atletyce, w dodatku w różnych konkurencjach (biegi, skok wzwyż, trójskok, dziesięciobój). Po wojnie był sportowym działaczem. Zmarł w 1981 r. w wieku 84 lat, jako ostatni z piłkarzy pierwszej narodowej drużyny. 

NOWA ERA

Warto pamiętać, że ten pierwszy historyczny mecz zapoczątkował historię, której kolejnymi etapami były olimpijskie złoto 1972 i srebro 1976, 1992. Trzecie miejsce na świecie w 1974 i 1982 r. Stanie się takim etapem także EURO 2012, które na Stadionie Narodowym zainauguruje spotkanie Polska – Grecja. 

Więcej:Kraków