Miała dość sprzątania, więc zaprojektowała “samoczyszczący się” dom

Lata 70. Były mocno patriarchalnym okresem – oczywistą rzeczą było, że dbanie o dom to rola tylko i wyłącznie kobiet. Nie przeszkodziło to jednak w tym, by pewnie wkurzona mieszkanka Portland w Oregonie zbuntowała się przeciwko ówczesnemu stanowi rzeczy i… zaprojektowała samoczyszczący się dom.

Basta!

Frances Gabe była matką dwójki małych dzieci i leniwym mężem u boku, kiedy postanowiła, że ma dość bycia niewolnicą odkurzacza i ściereczek do zmywania. Domowe finanse i obyczaje kulturowe nie pozwalały jej wówczas zatrudnić kogoś do pomocy, więc postanowiła, że stworzy sobie dom, który zrobi całą “brudną” robotę za nią. Jak postanowiła, tak zrobiła.

Zaprojektowanie systemu czyszczącego, zebranie pieniędzy na projekt i jego realizacja zajęły jej niemal dekadę, jednak determinacja Frances nie pozwoliła jej się poddać i doprowadziła swoją misję do końca, w międzyczasie pozbywając się ze swojego życia męża, z którym była od 17 roku życia. “Po prostu przestałam go lubić” – powiedziała w jednym z wywiadów. To, że jej dzieci w tym czasie dorosły i nie generowały już tak dużego bałaganu, również nie skłoniło jej do porzucenia projektu swojego życia, który kosztował ją 1500 dolarów. Kilka lat po postawieniu domu uzyskała patent od rządu Stanów Zjednoczonych.

Gigantyczna zmywarka do naczyń
 

Tak w 2004 nazwał projekt Frances magazyn The Weekend Australian i nie było to bardzo dalekie od prawdy. Dom, który zaprojektowała Gabe składał się z 68 indywidualnych wynalazków, jednak jego głównym mechanizmem czyszczącym były ukryte w suficie zraszacze. Każdy pokój miał guzik, który je aktywował – wówczas pierwsza runda zraszania opłukiwała meble, ściany i podłogę wodą z detergentem, a zadaniem drugiej było pozbycie się pozostałości po chemikaliach. Dysze z ciepłym powietrzem i dyskretnie zaplanowane odpływy w każdym pokoju odprowadzały wodę na zewnątrz. Podłogi pokryte były wieloma warstwami wodoodpornego lakieru, a meble przezroczystą żywicą akrylową. Pielesze łóżka zaś utrzymały suchość dzięki szczelnej markizie, którą Frances rozciągała w sypialni przed rozpoczęciem “prania” domu.

Rzecz jasna, taki sposób czyszczenia pomieszczeń w domu wiązał się też z koniecznością zabezpieczenia wszystkich delikatnych przedmiotów przed wilgocią. Frances zadbała o wszystko – tapicerowane meble pokryte były wodoodporną tkaniną, a wszelkie zdjęcia i obrazki dokładnie zafoliowane. Ciekawym pomysłem Frances była szafka na naczynia, która jednocześnie pełniła funkcję zmywarki – kiedy była potrzeba, wystarczyło wcisnąć guzik i wszystko robiło się samo. Potem rzeczy schły sobie spokojnie razem z resztą domu. Nie tylko sprzątanie i zmywanie robiło się samo – pani Gabe zaprojektowała również wodoszczelną szafę, z której ubrania można było wyciągnąć na sznurku, rozciągniętym na całej długości pokoju. Po cyklu czyszczenia, ubrania suszyły wraz z całym pomieszczeniem, a potem, również za jednym ruchem ręki wracały na swoje miejsce. Wanna, zlewozmywak i toaleta wyposażone były w dodatkowe mechanizmy czyszczące i osuszające, co w przypadku tych drugich stanowiło dodatkową wartość dla użytkowników łazienki – ciepłe powietrze, którego głównym zadaniem było osuszanie pomieszczenia, świetnie sprawdzało się też zamiast ręczników.

Mogło być lepiej… Mimo że dom Frances Gabe spełniał swoją funkcję przez lata, ani ona, ani nikt inny nie podjął się masowej produkcji tego wynalazku, ani kontynuowania dzieła kobiety w celu jego ulepszenia. Dlaczego trzeba było je ulepszyć? Owszem, wszystko było idealnie czyste, ale Frances nigdy nie udało się pozbyć z domu charakterystycznego zapachu wilgoci. Nie przeszkodziło jej to jednak w zarabianiu na swoim wynalazku – otworzyła swój osobliwy dom dla odwiedzających, pobierając za wycieczkę 25 dolarów za pierwszą osobę i 5 dolarów za każdą kolejną. Frances Bean zmarła w 2016 roku w wieku 101 lat – ciekawe, czy długowieczność zapewnił jej spokój od znienawidzonych porządków.