Raleigh, założona w 1887 roku w Nottingham, to marka odpowiedzialna m.in. za legendarne modele Chopper i Burner. Od 2012 roku należy do Grupy Accell (właściciela marek Haibike, Lapierre). One to z kolei smukły, elektryczny rower z paskiem w miejscu łańcucha, który łączy klasyczny design z nowoczesną technologią. Aluminiowa rama, wbudowane oświetlenie i funkcje łączności sprawiają, że wyróżnia się na tle konkurencji, ale czy połączenie osiągów z modelem abonamentowym uczyni go przełomem, czy raczej wręcz przeciwnie? Ciekawie będzie to obserwować, bo model One ma być czymś więcej niż tylko powrotem do korzeni, a próbą zdefiniowania miejskiej mobilności na nowo w XXI wieku.

Raleigh One przypomina VanMoof nie bez powodu, bo nad jego designem pracowali niegdysiejsi pracownicy tej właśnie marki. Widać to nie tylko w wyglądzie, ale też kontrowersjach wokół produktu, ale o tym może za chwilę.
Raleigh One ma otworzyć nowy rozdział w miejskim transporcie… i wydrzeć nam kasę z portfela
Elektryczny rower Raleigh One wspomaga rowerzystę swoim 250-watowym silnikiem Mivice obecnym w piaście tylnego koła, który to odcina moc po przekroczeniu prędkości 25 km/h, co jest zgodne z europejskimi przepisami. Wyjmowany akumulator o pojemności 360 Wh oferuje z kolei zasięg do 80 km w trybie eco lub około 50 km w trybie boost, a jego ładowanie od 0 do 50% trwa około godziny, a do pełna ok. 2 godz. 15 min. Całość waży z kolei 21 kg, a więc nie mówimy tutaj o rewolucyjnej specyfikacji, a raczej standardzie. Dziś nowoczesne e-bike mogą pochwalić się bowiem okazalszym zasięgiem, niższą wagą i szybkimi standardami ładowania.
Czytaj też: Elektryczny rower gravelowy, o jakim marzyłeś. Nie wierzysz? No to patrz

Na plus w Raleigh One zaliczyć można jednak zastosowanie paska zębatego Gatesa zamiast łańcucha, bo oznacza to cichą pracę, minimalną konserwację i brak ryzyka ubrudzenia sobie spodni smarem. Jest to idealne rozwiązanie dla miejskich rowerzystów, ale wiąże się to z wadą w postaci braku przełożeń, bo One nie ma w sobie wewnętrznej przerzutki, więc strome podjazdy mogą być sporym wyzwaniem. Przygotujcie się jednak na największą bombę – subskrypcję w e-bike. Właśnie tak – większość nowoczesnych funkcji w tym rowerze jest dostępna dopiero po opłaceniu subskrypcji.
Czytaj też: Od 15 do 40 tysięcy. Ten rower rozbija bank, ale co jest w nim tak wyjątkowego?
Na szczęście nie mówimy tutaj o napędzie czy hamulcach, ale dodatkach związanych ze sferą “elektroniczną”. Każdy nabywca Raleigh One uzyskuje dostęp do podstawowych zabezpieczeń, wyświetlacza, aktualizacji przez Bluetooth czy ręcznie aktywowanego “stolen mode”, czyli trybu bezpieczeństwa, który uruchamia zestaw narzędzi pomagających odnaleźć i zabezpieczyć rower w przypadku jego kradzieży. Za 7,99 euro miesięcznie lub 96 euro w skali roku dostajemy już automatyczny tryb bezpieczeństwa, powiadomienia o stanie technicznym i opcję współdzielenia roweru z drugą osobą (na podstawie aplikacji), a jeśli zaczniecie płacić 14,99 euro miesięcznie lub 149 euro rocznie, to uzyskacie dostęp do aktualizacji OTA, zdalnego uzbrojenia alarmu, ubezpieczenia i współdzielenia roweru poprzez aplikację z maksymalnie czterema osobami. Innymi słowy, kiedy firma padnie, te funkcje idą do kosza.

Czytaj też: Silnik dla elektrycznego roweru niczym szwajcarski zegarek, czyli cicha rewolucja na dwóch kołach
Nieźle, jak na rower w cenie bazowej 2699 euro, czyli około 12000 złotych. Dlatego też szczerze? Raleigh One nie powinniśmy w ogóle zawracać sobie głowy, jako potencjalni kupujący. Nie dość, że jest to rower drogi, to na dodatek niespecjalnie zaawansowany na tle konkurencji, a sam fakt konieczności opłacania abonamentu za funkcje, które rower już wspiera, to plaga dzisiejszych czasów, która powinna się skończyć. W moich oczach jedyne, co Raleigh One rewolucjonizuje, to nie miejską jazdę, a wyciąganie kasy z kieszeni rowerzystów. Dramat.