W dzisiejszych czasach powszechnego parcia na szkło wiele młodych dziewcząt marzy o karierze w modelingu, by się o tym przekonać, starczy skonfrontować się z popularnością programów w stylu Top Model. Biorące udział w pokazach najsławniejszych projektantów piękności są celebrytkami, których życiem ekscytują się plotkarskie portale. A że jest ono często puste, wypełnione przygodnym seksem, imprezami i środkami odurzającymi? Mniejsza z tym. Nie trzeba być ekspertem w branży modowej, by wymienić nazwiska topowych supermodelek ostatnich dekad, mało kto jednak poza historykami sztuki pamięta o niezwykłej kobiecie z XIX- wiecznej Anglii, która przetarła szlak następnym pokoleniom adeptek modelingu, zaś jej krótkie i nieszczęśliwe życie obfitowało w tak dramatyczne i przygnębiające zwroty akcji, że gdyby niewieście owej przyszło żyć w stuleciu XXI, doniesienia o jej kolejnych perypetiach nie schodziłby ze szpalt brukowców. Dziś, choć jak się rzekło, osoba naszej bohaterki zatarła się w ludzkiej pamięci, jej eteryczna, okolona rudymi lokami twarz nadal pozostaje rozpoznawalna. Prawdopodobnie kojarzy ją każdy, kto w szkole średniej omawiał na lekcji polskiego Hamleta, obraz, na którym pierwsza supermodelka – Elizabeth Siddal (1829-1862), została sportretowana przez Johna Everetta Millaisa jako Ofelia, należy do najczęstszych ilustracji okładkowych szkolnych wydań dramatu Szekspira, chętnie reprodukowany jest także w podręcznikach. Widzimy na nim nieszczęsną ukochaną duńskiego księcia, spływającą w dół rzeki, w której odmętach zatonie za chwilę jej młode życie. Żywot rudowłosej piękności, która użyczyła twarzy topielicy, sam w sobie nadaje się na tragedię teatralną.
Nimfa ze sklepu z kapeluszami
Elizabeth Sidal urodziła się jako dziecko Charlesa Siddalla (nasza bohaterka porzuciła jedną „l” ze swego nazwiska) i jego żony, po której odziedziczyła imię. Przyszła supermodelka była jednym z gromadki dzieci Siddallów – ojciec całej tej wesołej czeredki prowadził w Londynie warsztat nożowniczy, w którym pracowicie wykuwał i ostrzył noże. Lizzie zwykła potem opowiadać swoim przyjaciołom straszne historie o panującej w rodzinnym domu nędzy, ale nie miały one pokrycia w rzeczywistości. Siddallów może i nie było stać na służącą, więc wszelkie prace kuchenne musiała wykonywać pani domu i jej dorastające córki, ale głodny nikt u nich nie chodził, a matka naszej bohaterki zadbała, by wszystkie jej dzieci umiały pisać, czytać i zachowywać się w towarzystwie. Charles z kolei stronił od alkoholu i ciężko pracował, chcąc zapewnić bliskim byt. Jedynym problemem dręczącym rodzinę i drenującą ją z finansów były aspiracje pana Siddalla. Dniem i nocą marzył, by wyrwać się z klasy robotniczej i zostać właścicielem ziemskim. Podpierając się skrzętnie zbieranymi dokumentami, wysunął roszczenia prawne do prowincjonalnego zajazdu i przynależących do niego pól. Gospodę ową kilkadziesiąt lat wcześniej prowadzili jego krewni i ojciec Lizzie był święcie przekonany, że prawowicie mu się ona należy. W efekcie Charles Siddal ciągał obecnych właścicieli po sądach, wydając ciężko zarobione pieniądze na honoraria prawników i coraz to nowsze procesy. Prawdopodobnie sami sędziowie musieli mieć w końcu dość tego niepoprawnego sądowego pieniacza, a już na pewno dość tej niekończącej się prawnej szarpaniny miała – jego rodzina. Gdy jedna z sióstr naszej bohaterki dorosła, pewnego dnia skrzętnie zebrała wszystkie gromadzone latami dokumenty i… spaliła je w kominku, raz na zawsze kładąc kres całej awanturze.
Jak wspomnieliśmy, w domu Siddallów nie panowała nędza, co nie znaczy, że jej miejsce zajmował dostatek. Zarówno Lizzie jak i jej rodzeństwo, wszedłszy w wiek nastoletni, musieli iść do pracy, by pomóc łatać rodzinny budżet. Późniejsza muza prerafaelitów zatrudniła się w londyńskim sklepie z kapeluszami, należącym do madame Tozer. Swej pracodawczyni służyła zarówno jako żywy manekin, prezentujący klientkom najnowsze modele nakryć głowy jak i wyrobnica produkująca je z kilkoma koleżankami w niewielkim, ciemnym i zatęchłym pokoiku na zapleczu. Praca była ciężka, zwłaszcza że brak oświetlenia dawał się przy szyciu we znaki, a płaca licha, Elizabeth zarabiała zaledwie 29 funtów rocznie. Oczywiście w owym czasie była to o wiele większa suma niż w XXI wieku, ale i tak nie starczyła ona na samodzielne utrzymanie. Praca dla pani Tozer miała jeszcze jeden mankament, trwała do późnych godzin wieczornych, co narażało dziewczęta na niebezpieczne wędrówki po ogarniętych zmierzchem ulicach angielskiej stolicy, pełnych różnego rodzaju obwiesiów i chuliganów mogących uchybić samotnej spacerowiczce lub co gorsza, napaść ją i wykorzystać. Dlatego pracownice kapeluszniczki starały się wracać do domów w większych grupkach, normą było opuszczanie sklepu parami. I właśnie ten zwyczaj miał odmienić życie panny Sidal. Otóż, pewnego dnia umówiła się z jedną z koleżanek, posągową pięknością imieniem Jeanette, że tego wieczoru będą sobie towarzyszyć w drodze powrotnej. Jednakże wydarzenia przybrały nieoczekiwany obrót, gdy na progu zakładu pojawił się młody poeta Williama Allingham, który od dawna smalił cholewki do Jeanette i zaproponował swej bogdance, że tego wieczoru wcieli się w eskortującego ją rycerza. Wyglądało na to, że Lizzie, przyjdzie samotnie, z duszą na ramieniu wędrować po mieście, ale jej koleżanka nie chciała o tym słyszeć i tak ku smutkowi adoratora planowana przezeń romantyczna randka przemieniła się w zwykły spacer we troje. Taki obrót spraw mógł łatwo uprzedzić Allinghama do Elizabeth, tak się jednak nie stało. Wręcz przeciwnie, poeta zaczął odczuwać fascynację rudowłosą, niezwykle szczupłą i wysoką dziewczyną o androginicznej urodzie. Właśnie niezwykły wygląd przyjaciółki Jeanette sprawił, że w głowie zaświtał mu pewien pomysł, jego przyjaciel, należący do kręgu prerafaelitów, młody malarz – Walter Deverell od dłuższego czasu pracował nad obrazem ilustrującym jedną ze scen Wieczoru Trzech Króli Szekspira. Wśród przedstawionych na płótnie postaci znaleźć miała się główna heroina utworu – Viola, przebrana dla niepoznaki w chłopięce ubranie. Niestety, choć artysta włożył w ten projekt całe swe serce i talent, wciąż brakowało mu odpowiedniej modelki mogącej użyczyć swej twarzy udającej pazia bohaterce. W opinii Allinghama Lizzie w tej roli odnalazłaby się idealnie!
Po nieudanej randce poeta poszedł do przyjaciela, z którym podzielił się swoimi spostrzeżeniami. Zaintrygowany Deverell następnego dnia udał się do sklepu pani Tozer i stanąwszy przed wystawą, przyjrzał się Elizabeth przez szybę. To, co zobaczył, olśniło go. Czym prędzej wrócił do domu i poprosił swoją matkę, by posłużyła za posłańca, który zaniesie rudowłosemu bóstwu prośbę o to, by pozowało do Wieczoru Trzech Króli. Zrobić tego osobiście Walter nie mógł z racji panujących w epoce wiktoriańskiej konwenansów, zresztą nawet pośrednictwo jego nobliwej rodzicielki mogło nie wystarczyć, by skruszyć oczekiwany mur nieufności Lizzie i jej bliskich – kobiety zawodowo pozujące malarzom nie cieszyły się w dziewiętnastowiecznym społeczeństwie szacunkiem.
Nielękająca się możliwych uprzedzeń pani Deverell udała się zatem najpierw do sklepu z kapeluszami, by rozmówić się z samą zainteresowaną, a następnie pojechała wraz z nią do mieszkania jej rodziny. Charlesa nie zastały i szacowna dama negocjacje prowadziła z matką dziewczyny. Kiedy Elizabeth Starsza została zapewniona, iż cnocie jej córki nic nie grozi, z młodymi cały czas w charakterze przyzwoitek będzie przebywać pani Derevell bądź jej córki, a Lizzie jeszcze dobrze na tym pozowaniu zarobi, umowa między stronami została zawarta. Elizabeth Siddal, dziewczyna od kapeluszniczki, wkroczyła w świat sztuki. I już w nim została na dobre.
Ekstaza i udręka
Prace nad Wieczorem Trzech Króli ruszyły z kopyta i wkrótce powstało wspaniałe arcydzieło, które wystawione na widok publiczny całkowicie oczarowało oglądających. Równocześnie w trakcie kolejnych sesji w studiu Deverella między malarzem, a jego modelką zaczęła rodzić się przyjaźń. Walter miał wśród swoich kolegów opinie niepoprawnego kobieciarza, ale w niezwykłej młodej kobiecie ze sklepu z kapeluszami było coś, co go onieśmielało. Tak jak obiecała jego matka – pani Sidall – artysta ani razu nie przekroczył w ich wzajemnych stosunkach granicy przyzwoitości. Możliwe też, że nie miał na to po prostu siły, cierpiał na poważną chorobę nerek, która już wkrótce miała go zabrać spomiędzy żywych.
Nie tylko Deverell znalazł się pod urokiem rudowłosej nimfy. Gdy pokazał Wieczór Trzech Króli przyjaciołom malarzom skupionym w Bractwie Prerafaelitów, ci dosłownie nie mogli oderwać oczu od wizerunku Violi. Młodzi, gniewni i zbuntowani znaleźli w niej muzę, porywającą ich dusze ku krainom artystycznej ekstazy. Wkrótce do Lizzie zaczęły napływać kolejne prośby o pozowanie, nie minęło wiele czasu, a było ich tak wiele, że dziewczynie nie starczyło już dnia na pracę w sklepie pani Tozer. Dotychczasowa posadę zdecydowała się zatem porzucić, co uczyniła bez żalu, jako że dochody z modelingu daleko przewyższały nędzną pensyjkę wypłacaną przez kapeluszniczkę.
Tym, co przyciągało z magnetyczną mocą prerafaelitów do ich nowej muzy, była nie tylko zniewalająca eteryczna uroda, lecz także bystry intelekt kryjący się pod burzą rudych włosów. Elizabeth miała nadzwyczaj szerokie horyzonty, co więcej, sama przejawiała talenty artystyczne. Od dziecka kochała poezję, tworzyła smutne nastrojowe wiersze i ballady, a ponadto zdradzała inklinacje do sztuki malarskiej. Po pewnym czasie Lizzie nie tylko pozowała, ale również i sama stawała za sztalugą, wyczarowując na płótnie urzekające widoki lub romantycznych kochanków.
Najsławniejszym wizerunkiem naszej bohaterki, powstałym w tym okresie, jest przywołany już w tej opowieści obraz Johna Everetta Millaisa, na którym wciela się ona w tonąca Ofelię, namalowany na przełomie lat 1851/1852. Artysta, chcąc uzyskać jak najbardziej realistyczny efekt, odzianej w średniowieczną suknię modelce nakazał pozować w… wypełnionej wodą wannie. Problem stanowiło utrzymanie znośnej temperatury cieczy, wiktoriańskie domy nie słynęły z dobrego ogrzewania, zaś moczenie się w zimnej kąpieli w środku zimy trudno nazwać rozsądnym. Z pomocą młodym przyszła matka malarza, która wymyśliła, że pod wanną ustawione zostaną olejne lampy, których płomienie łagodnie podgrzeją wodę. Patent działał, ale tylko do czasu, pewnego dnia ogień zgasł, czego pogrążony w twórczej pasji John nie zauważył. Lizzie, nie chcąc wytrącać geniusza ze stanu natchnienia, zagryzła zatem zęby i spędziła następne kilka godzin, siedząc w coraz zimniejszej wodzie. Gdy Milliais wrócił do świata zwykłych zjadaczy chleba, zapewne było mu strasznie głupio, a uczucie to jeszcze się pogłębiło, kiedy jego muza zapadała na zapalenie płuc. Czując się (słusznie) winnym problemów zdrowotnych dziewczyny, malarz opłacił jej leczenie.
Wśród grupki malarzy skupionych w Bractwie Prerafaelitów nikt nie był jednak równie mocno zafascynowany panną Siddal co Dante Gabriel Rossetti. Wywodzący się z rodziny włoskich emigrantów politycznych młodzieniec szybko zaczął zdradzać objawy niezdrowej obsesji. Nieustannie szkicował i malował kolejne wizerunki dawnej sprzedawczyni kapeluszy, aż jego pracowania zaczęła przypominać kaplicę psychofana – z każdego wolnego skrawka przestrzeni spoglądały podobizny eterycznej piękności. Rossetti nie mógł znieść myśli, że ktokolwiek inny blisko obcowałby z obiektem jego uwielbienia, wymógł na kolegach, że poszukają sobie innych muz, podczas gdy on będzie miał Elizabeth na wyłączność. Lizzie hołdy składane przez Dantego Gabriela pochlebiały, a że potrafił on być nadzwyczaj czarujący i zabawny (zwłaszcza gdy mówił o wombatach), dziewczyna wkrótce uległa jego charyzmie i się w nim zakochała. Młodzi stali się nierozłączni i co szczególnie bulwersowało otoczenie, spędzali czas wyłącznie w swoim towarzystwie, bez żadnej przyzwoitki, a okresowo nawet mieszkali razem w mieszkaniu, które Rossetti wynajmował za pieniądze swego młodszego brata – Williama. To właśnie na barkach tego odpowiedzialnego młodego człowieka, spoczywała troska o zapewnienie bytu materialnego bliskim po tym, jak nestor rodu – wykładowca uniwersytecki Gabriel Rossetti odszedł z pracy wskutek utraty wzroku, a wkrótce potem zmarł. Śmierć ojca przynajmniej w teorii uczyniła Dante Gabriela głową rodziny, jednak bynajmniej nie myślał on o poważnym traktowaniu wynikających stąd obowiązków, woląc dalej prowadzić życie artystycznego utracjusza. W powszechnym mniemaniu on i panna Siddal byli kochankami i stan ten odpowiadał rzeczywistości. Problem polegał na tym, że Elizabeth pragnęła zalegalizować ich związek świadoma tego, jak kompromitujący i niepewny jest jej status utrzymanki. Kochanek co jakiś czas uspokajał ją, deklarując chęć stanięcia przed ołtarzem, ale na słowach się kończyło, malarz zawsze szybko wynajdywał jakąś wymówkę stojącą na drodze do dania na zapowiedzi. Ich związek miał trwać w stanie tego kłopotliwego zawieszenia przez dziewięć lat, kosztując Lizzie wiele nieprzespanych nocy. Mimo namiętnych deklaracji uczuć ze stron temperamentnego Włocha, który porównywał ją do uwiecznionej w Boskiej Komedii Beatrycze, dziewczyna wcale nie była pewna stałości jego uczuć, gdyby zaś ją porzucił, znalazłaby się w sytuacji tragicznej – skandalizujący związek z Rossettim przekreślił jej szanse na znalezienie sobie innego męża. Zachowanie Dantego nie koiło obaw jego muzy – gdy znajdował się z dala od niej, natychmiast zaczynał uganiać się za spódniczkami, był przy tym tak bezczelny, że gdy jego przyjaciel William Holman Hunt udał się w poszukiwaniu inspiracji w podróż na Bliski Wschód, miłośnik wombatów przyprawił mu rogi, uwodząc narzeczoną!
Przy wszystkich wadach, które wzięte razem mogłyby przynieść Rossettiemu miano skończonego łajdaka, jedno trzeba mu oddać – głęboko wierzył w talent malarski Elizabeth. Mimo braku edukacji artystycznej panna Siddal malowała naprawdę dobrze, a dzięki wskazówkom kochanka, który objął ją mentorską opieką, błyskawicznie się rozwijała, tworząc dzieła coraz wyższej klasy. Co jednak najważniejsze, Dante chciał, by świat zapoznał się z twórczością jego ukochanej. Zadanie przedstawienia jej szerokiej publiczności było jednak karkołomne, w połowie XIX wieku kobiet nie przyjmowano do Królewskiej Akademii Sztuk i rzadko kiedy zdarzało się, by na wystawach prezentowano obrazy stworzone damską ręką. Rossetti znalazł jednak potężnego sprzymierzeńca – udało mu się zainteresować osobą ukochanej najbardziej wpływowego brytyjskiego krytyka sztuki i patrona artystów – Johna Ruskina. Na arbitrze piękna Lizzie zrobiła piorunujące wrażenie, a w jej pracach Ruskin dosłownie się zakochał. Natychmiast postanowił uczynić ją swoją protegowaną, przyznając roczne stypendium wysokości 150 funtów. Co więcej, zdecydował się ufundować dziewczynie podróż do Francji, w którą nasza bohaterka wyruszyła w roku 1855. Objazd po kontynencie nie wypadł jednak tak, jak możny patron sobie wyobrażał – o ile Ruskin nalegał, by panna Siddal pojechała do południowej Francji, by na tamtejszej prowincji reperować nadwątlone zdrowie i malować, ona utknęła w Paryżu, gdzie nieustannie chodziła po sklepach z ubraniami. W efekcie plon artystyczny wyprawy był nikły, za to nasza bohaterka przywiozła z niej komplet nowych sukien. Mecenas wypłacał podopiecznej pieniądze do roku 1857, kiedy to sama zrezygnowała z jego dalszego wsparcia. Elizabeth źle czuła się bowiem z faktem, że mimo dobrodziejstw świadczonych przez Ruskina jej działalność malarska nie tylko nie zakwitła, a wręcz podupadła. Problemem, który stał kobiecie na przeszkodzie w całkowitym skupieniu się na sztuce, był Rossetti.
Panna Siddal tkwiła w toksycznym związku, nie mając szans na wydostanie się ze strefy wpływów kochanka. Stopniowo rozwijało się w niej silne uzależnienie psychiczne, szczęśliwa czuła się tylko wtedy, gdy Dante Gabriel był blisko niej. Ledwie znikał z pola widzenia, zaczynała narastać w niej histeria. Gdzie był? Co robił? I przede wszystkim – z kim? Elizabeth zdawała sobie sprawę, że wraz z upływającymi latami jej uroda stopniowo wietrzeje, panicznie bała się, iż Rossetti wymieni ją na jakąś młodszą modelkę. Partner nie robił nic, by ukoić te obawy, co więcej, jak niedawno widzieliśmy, taka zdrada byłaby całkiem w jego stylu – człowiek, który czyni rogacza z będącego za granicą przyjaciela, raczej nie cechuje się zbytnimi skrupułami. Co stało za takim zachowaniem? Historycy nadal łamią sobie nad tym głowy. Na pewno do żeniaczki nie zachęcała Rossettiego niechęć, jaką jego matka, siostry i brat odczuwali względem Lizzie. Choć ich rodzina nie była pod względem finansowym znów tak odległa od Siddallów, to Rossettim nie mieściło się w głowie, że syn wykładowcy uniwersyteckiego miałby poślubić córkę wytwórcy noży! Niektórzy biografowie zwracają też uwagę, że Dante Gabriel wydawał się odczuwać nienawiść do samej idei małżeństwa, choć po śmierci Elizabeth miał jeszcze liczne romanse, nigdy nie stanął już na ślubnym kobiercu, woląc wieść życie adepta wolnej miłości.
Jakiekolwiek były motywy kierujące jej ukochanym, skomplikowane relacje między nimi fatalnie odbiły się na zdrowiu muzy prerafaelitów. W pewnym momencie tematyka jej chorób zaczęła dominować w listach słanych przez Rossettiego do przyjaciół. Dziewczyna zdradzała objawy, które dziś zakwalifikowano by jako depresję i zaburzenia odżywiania. Raz za razem spędzała całe dnie w łóżku, twierdząc, że jest tak słaba, iż nie może się sama poruszać. Zdarzało się także, że całymi tygodniami odmawiała przyjmowania pokarmów. Zszargane nerwy leczyła laudanum, miksturą na bazie opium i alkoholu, której wielkie dawki przyjmowała, szybko przeistaczając się w pełnowymiarową narkomankę. Odurzający specyfik nie poprawiał stanu osłabionego długimi głodówkami organizmu, nieszczęsna Lizzie znalazła się niejako na równi pochyłej, staczając coraz szybciej w otchłań. Paradoksalnie jednak w swoich słabościach znalazła najlepszą broń przeciw niewiernemu kochankowi – gdy między nią a Rossettim układało się źle, panna Siddal natychmiast doznawała zdrowotnej zapaści, a dręczony wyrzutami sumienia Dante Gabriel śpieszył do jej łoża boleści. Sztuczka ta miała ogromną moc, gdy w roku 1854 malarzowi zmarł ojciec, zamiast służyć wsparciem owdowiałej matce, natychmiast po pogrzebie pośpieszył na prowincję, gdzie w domu przyjaciółki leżała powalona nagłą niedyspozycją Elizabeth. Jak łatwo sobie wyobrazić, taki bieg wydarzeń nie przysporzył dziewczynie sympatii potencjalnej teściowej.
…. i żyli krótko i nieszczęśliwie
W roku 1857 po rezygnacji ze stypendium od Ruskina zbliżająca się do trzydziestki modelka opuściła Londyn i zatrzymała się w Sheffield, gdzie uczęszczała na zajęcia tutejszej szkoły sztuk pięknych, mieszkając kątem u swego kuzynostwa. W tym momencie w biografii naszej bohaterki pojawiają się białe plamy, które całkowicie zasłaniają nam obraz. Nie zachowały się żadne źródła, które mówiłby o tym, co Elizabeth Siddal robiła przez następne dwa lata, dopiero wiosną 1860 urwany wątek jej życia zaczyna snuć się ponownie, W kwietniu z Rossettim skontaktowała się rodzina Lizzie, dziewczyna ponownie była chora, tym razem tak ciężko, że wydawało się, iż nie ma już najmniejszych szans na powrót do zdrowia. Choć, jak się wydaje, kochankowie byli skłóceni, Dante Gabriel popędził najbliższym pociągiem do nadmorskiego kurortu Hastings, gdzie na łożu boleści spoczywała jego muza. Widząc, że tym razem życie rudej piękności naprawdę wisi na włosku, malarz zdecydował się uczynić zadość hołubionemu przez kobietę już blisko od dekady marzeniu – gdy tylko stan chorej pozwolił jej opuścić łóżko, 23 maja 1860 młodzi wzięli ślub w miejscowym kościele.
Miłość okazała się najlepszym lekarstwem i pani Rossetti, otoczona czułą opieką dręczonego wyrzutami sumienia męża, szybko wróciła do sił. Małżonkowie zainstalowali się w Londynie, gdzie spędzili kilka wesołych miesięcy w towarzystwie przyjaciół. Dante Gabriel w końcu zachowywał się, jak na odpowiedzialnego mężczyznę przystało, a przypieczętowaniem rozpoczęcia nowego radosnego etapu ich egzystencji wydawała się ciąża, w którą Lizzie zaszła.
Niestety, los nie miał dla tej pary epilogu brzmiącego: żyli długo i szczęśliwie. Gdy data porodu zbliżała się już szybkimi krokami, przerażona kobieta odkryła pewnego ranka, że dziecko w jej łonie przestało się ruszać! Kiedy doszło do rozwiązania, na świat przyszła dziewczynka… martwa. Ten cios zdruzgotał całkowicie kruchą psychikę naszej bohaterki. Godzinami siedziała w fotelu wpatrując się w przestrzeń lub kołysząc w ramionach pusty becik, odwiedzającym gościom przykazując być cicho, by nie obudzić dziecka. Podobnie jak w poprzednich latach, nie radząca sobie z własnymi emocjami pani Rossetti, szukała zapomnienia w laudanum, zażywając coraz większe jego dawki. Na duchu nie podniosła ją nawet kolejna ciąża, wręcz przeciwnie, nieszczęsna była przekonana, że i ona zakończy się katastrofą.
11 lutego 1862 roku Elizabeth Rossetti z domu Sidal ostatecznie skapitulowała. W akcie najwyższej rozpaczy sporządziła pożegnalny list, po czym wychyliła duszkiem całą butelkę opiumowej mikstury. Gdy nieobecny mąż wrócił do domu, zastał małżonkę leżącą bez ducha, lecz wciąż oddychającą. Natychmiast wezwał lekarza, potem drugiego, trzeciego, czwartego… niestety, medycy nic już nie mogli zrobić, w wieku zaledwie trzydziestu dwóch lat najpiękniejsza kobieta epoki, pierwsza supermodelka w dziejach zachodniej kultury, zginęła z własnej ręki.
Rossetti starannie zataił okoliczności śmieci partnerki. W wiktoriańskiej Anglii samobójstwo uznawano za przestępstwo i karano pochówkiem w niepoświęconej ziemi, a Dante Gabriel nie chciał dopuścić do tego, by taki dyshonor spotkał doczesne szczątki Lizzie. Pożegnalny list spalił w kominku, po czym zarówno on jak i przyjaciele jego i żony złożyli zeznania, wedle których tragedia była skutkiem przypadkowego przedawkowania laudanum.
Elizabeth Siddal spoczęła w rodzinnym grobowcu Rossettich obok teścia, którego nigdy nie poznała, bo ukochany wstydził się ją przedstawić ojcu, gdy ten żył. Jej śmierć całkowicie zdruzgotała Rossettiego, stając się zaczątkiem choroby psychicznej, mającej dręczyć go przez resztę życia. Pogrążony w głębokiej rozpaczy latami malował kolejne wizerunki zmarłej, a nieustanne poczucie winy, trawiące jego sumienie, owocowało halucynacjami, w których nawiedzał go duch rudowłosej muzy. Owe żywcem wyjęte z horroru urojenia nie przeszkodziły mu jednak w wyjątkowo haniebnym postępku, którego dopuścił się na zwłokach ukochanej w osiem lat po jej śmierci. Tuż przed pogrzebem Dante Gabriel włożył do trumny Lizzie rękopis tomiku swoich wierszy, będący jednym istniejącym egzemplarzem tegoż. Gdy w roku 1869 sława Rossettiego sięgała zenitu, obrotny amoralny wydawca – Charles Augustus Howell zaczął przekonywać artystę do… ekshumacji żony i wyjęcia z jej trupich objęć rzeczonej książeczki celem wydania jej zawartości! I choć może się to wydawać nieprawdopodobne, niepocieszony wdowiec…udzielił zgody!