Co robić, gdy pracodawca zalega z zapłatą? Spóźnione płatności to bolączka polskiego rynku pracy

Zatory w płatnościach to zmora polskich firm. W dusznej atmosferze nie sposób oddychać, a co dopiero pracować
Co robić, gdy pracodawca zalega z zapłatą? Spóźnione płatności to bolączka polskiego rynku pracy

W komiksie „W głowie tłumaczy” pokazującym proces twórczy, ale także realia, w jakich funk cjonują ludzie zajmujący się przekładem literackim w Pol sce (scenariusz: Tomasz Pindel, tłumacz literatury hiszpańskojęzycznej), przeczytać można taki oto kafkowski dialog:
– Już przełączam.
– Dziękuję… Dzień dobry, chciałam…
– Przełączam.
– Dziękuję… Halo? Tak, dzień do…
– Przełączam… Księgowość, słucham?
– Strasznie przepraszam, że przeszkadzam, może pani byłaby taka uprzejma i zechcia… (tu zdanie się urywa).

Komentarzem do tego dialogu może być dowcip, który powstał wprawdzie z myślą o pisarzach, ale równie dobrze sprawdza się w wersji dla tłumaczy: „Czym się zajmujesz? Jestem tłumaczem. No tak, ale jak zarabiasz na życie?”. Zawody w tym żarcie można podmieniać dowolnie, bo opóźnianie płatności czy ich brak to jedna z bolączek polskiego rynku pracy, od której wielu ludziom skacze temperatura. Bezpłatny staż – stan podgorączkowy. Przelew po terminie – gorączka umiarkowana. Brak kolejnej pensji na koncie – maligna.

Żeby nie było: ofiarą tego procesu padają też pracodawcy. „Jedną z bolączek niedojrzałego piotrusiowego kapitalizmu są patologiczne zatory płatnicze. Niech podniesie rękę obecny tutaj przedsiębiorca lub przedsiębiorczyni, który nigdy w życiu nie miał problemu z otrzymaniem zapłaty od kontrahenta – napisała na swoim fanpejdżu autorka bloga „Z prawniczego na ludzkie” Monika Wycyckał, dodając ironicznie: „Czekanie na przelew jest podstawą polskiej gospodarki oraz elementem równie naturalnym i oczywistym jak ciężarówki Coca–Coli w Boże Narodzenie”.

JAK KRAJ DŁUGI

Według różnych źródeł 50 do 70 proc. polskich frm ma problem z płynnością finansową. Głównie są to firmy z branży budowlanej (70 proc.) i produkcyjnej (52 proc.) – wynika z danych Biura Informacji Gospodarczej InfoMonitor. Na jego stronie można sprawdzić, czy kontrahent figuruje na listach dłużników. Liczba pobranych raportów o zadłużeniu osób i firm: 101, 3 miliona. Średnio dane są pobierane co dwie sekundy. Wiele spraw przedostaje się do opinii publicznej. I tak w lipcu 2015 roku kontrolerzy Państwowej Inspekcji Pracy po tym, jak spędzili kilka miesięcy w Bielanach Wrocławskich w centrach logistycznych Amazona, wykryli między innymi błędy w naliczaniu wynagrodzeń za czas choroby i brak zapłaty za nadgodziny. Agencja Pracy Adecco, która przysyłała Amazonowi pracowników tymczasowych, zwlekała z przelewami. PiP wlepiła mandaty karne maksymalnej wysokości dwóch tysięcy złotych i można się tylko domyślać, że ta suma nie zrobiła na nikim wrażenia, chociaż, jak zapewnił Amazon, błędy zostały naprawione.

Inna sprawa, sierpień 2019. Szpital Miejski w Sosnowcu chce się zadłużyć na rzecz pracowniczych pensji, bo lekarze, pielęgniarki i obsługa nie zamierzają już dłużej leczyć za darmo. Należne im pieniądze wpływają na konta z opóźnieniami, po kawałku. Najpierw jedna piąta, potem znowu jedna piąta i reszta pod koniec miesiąca. „Dziennik Zachodni” informuje, że przyczyna tkwi w „niedoszacowaniu” procedur szpitalnych – placówka ma spore wydatki, których NFZ nie jest w stanie pokryć. Tylko co to obchodzi ludzi, do których przychodzą ponaglenia w sprawie nieopłaconych rachunków za czynsz, prąd czy telefon?

Grudzień 2019. „Press” donosi, że spółka Marquard Media Polska (znana jako wydawca tytułów takich jak „Cosmopolitan” czy „Playboy”) złożyła wniosek o postępowanie sanacyjne, by uchronić się przed „trwałą niewypłacalnością prowadzącą do upadłości”. Znowu, tak jak przed rokiem, wraca sprawa pensji pracowników telewizji Republika, którzy żalą się w prasie, że od sześciu miesięcy czekają na pieniądze za tzw. projekty specjalne robione na zlecenie spółek skarbu państwa. To już bożonarodzeniowa tradycja, bo w grudniu 2018 roku przeciekł do „Gazety Wyborczej” list do kierownictwa Republiki, w którym protestujący pisali: „Upokarzająca dla wszystkich konieczność dopytywania, proszenia i błagania o należne wynagrodzenia nie pozwala nam planować najbliższych tygodni życia, powoduje nieustanny stres i brak poczucia godności”. Kopia poszła wtedy do ówczesnych marszałków Sejmu i Senatu, a także wicepremier Beaty Szydło. I co? I nic. Bo pensje to wewnętrzna sprawa redakcji.

 

„Dla dużego wydawnictwa zapomniany czy przesunięty na kolejny miesiąc przelew to wypadek przy pracy. Dla dziennikarza, który na ten przelew czeka, to wyrwa w zaplanowanym i jednocześnie niestabilnym budżecie. Dlatego tak ważne są dla nas terminowe wypłaty honorariów” – apelowali, także w grudniu 2018 roku, freelancerzy zrzeszeni w Środowiskowej Komisji Dziennikarek i Dziennikarzy przy OZZ Inicjatywa Pracownicza.

KLIENT AWANTURUJĄCY SIĘ

Dlaczego tak się dzieje? Z jednej strony można zarzucić pracodawcy złą wolę: że oszczędza na kosztach pracy, pomiata ludźmi, świadomie narusza przepisy, ignorując daty na fakturach, wreszcie – przetrzymuje cudze pieniądze. Z drugiej strony czasami frmy są w kropce z powodu efektu domina. Nie płacą, bo ktoś im nie zapłacił. To jedna z częstszych – choć nie zawsze zgodnych z prawdą – wymówek. Na jednym z rysunków satyrycznych terapeutka mówi do pacjenta ułożonego na kozetce: „Proszę mi jeszcze raz opowiedzieć, jak głęboki stres pan przeżywa, gdy pracownicy domagają się od pana zaległych pensji” (chatolandia.pl). Rozkładanie bezradnie rąk nie na wiele może się przydać osobom w takiej sytuacji jak Tomasz, 39-letni grafik na freelansie, który siedząc z dzieckiem przed gabinetem dentysty nerwowo sprawdzał w telefonie, czy zgodnie z obietnicą honorarium wpłynęło na konto. Nie wpłynęło. Zostawił więc córkę w poczekalni, wyszedł przed przychodnię i zadzwonił do zleceniodawczyni.

Po serii okrągłych, uspokajających zdań nie wytrzymał i wybuchnął: Albo pieniądze przyjdą natychmiast, albo kończymy współpracę. Rozmowa zrobiła się nieprzyjemna, bo nagle się okazało, że w tej sytuacji to on zachowuje się grubiańsko, a druga strona „nie życzy sobie takiego tonu”. Na szczęście znajoma dentystka przyjęła córeczkę „na kredyt”, przelew przyszedł następnego dnia, a agencja reklamowa więcej się już do niego nie odezwała. Uznali go, jak w filmie Stanisława Barei, za „klienta awanturującego się”. To z bezradności, wkurzenia i poczucia, że już tylko wisielczy humor może pomóc, takie osoby jak Tomasz udzielają się na Facebooku w grupach pod tytułem „czekam na przelew”. Pełno tu postów z gatunku „nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać”. Reakcje na ponaglenia,
dopytywania, prośby są przewidywalne jak tabliczka mnożenia. Księgowa jest na urlopie. Płatność powinna wyjść lada chwila. Klient jeszcze nie zapłacił – jak tylko to zrobi, pójdzie przelew. Poprosimy o chwilę cierpliwości. Wreszcie, dla najbardziej zdesperowanych: to idź do sądu.

Na pocieszenie są też anegdoty. Na przykład o pewnym – nomen omen – tłumaczu, który czekał na przelew do czasu. Natura wyposażyła go w słuszną posturę i postanowił zrobić z niej użytek. Zjawił się w wydawnictwie, podniósł do góry prezesa, i – nasyciwszy oczy widokiem, jak przebiera w powietrzu nogami – opuścił na ziemię. Ryzykowny sposób, ale skuteczny.

BO SIĘ POSKARŻĘ

Trzymajmy się jednak litery prawa. Generalnie pracodawca ma obowiązek wypłacać pensję w stałym terminie i jeśli tego nie robi lub płaci mniej niż powinien, grozi mu grzywna od tysiąca do trzydziestu tysięcy złotych. Pracownicy etatowi mogą w takiej sytuacji rozwiązać umowę bez wypowiedzenia lub poskarżyć się Państwowej Inspekcji Pracy – w 2016 roku odzyskała ona 200 milionów złotych. Złożenie skargi jest dziś dziecinnie proste, bo na stronach Okręgowego Inspektoratu Pracy są formularze elektroniczne. Trzeba tylko wpisać swoje dane, nazwę pracodawcy, napisać o co
chodzi i ewentualnie dodać załączniki. PiP powinna wszcząć natychmiastową kontrolę. Dla bojaźliwych widnieje w formularzu opcja, że nie wyraża się zgody na ujawnienie faktu, że kontrola jest prowadzona na skutek czyjegoś wniosku.

W internecie są także wzory pozwów o zapłatę wynagrodzenia wraz z odsetkami. Co ważne, te odsetki przysługują także wtedy, gdy pracownik nie poniósł szkody z powodu spóźnionej wypłaty, a pracodawca nie miał na ten fakt wpływu. Teksty typu „zapłacę, jak tylko sam dostanę pieniądze” z punktu widzenia prawa nie mają żadnego znaczenia. Uleganie takiemu szantażowi emocjonalnemu, podobnie jak pobłażanie tym, którzy zwlekają z zapłatą, psuje tylko rynek. Jeśli kwota zaległości nie przewyższa 75 tysięcy – pozew idzie do rejonowego sądu pracy. Powyżej tej kwoty – do okręgowego. Odsetki liczą się od pensji (brutto) zaraz od następnego dnia, kiedy powinna wpłynąć na konto. Pracownik nie ponosi kosztów związanych z wniesieniem pozwu do sądu, jeżeli jego wartość nie przekracza 50 tysięcy złotych. Jeśli przekracza – płaci 5 proc. wartości sporu (nie mniej niż 30 złotych i nie więcej niż 100 tysięcy).

Skoro już padło słowo umowa – warto ją skonsultować z prawnikiem, zanim jeszcze gdziekolwiek się zatrudnimy, tak żeby zabezpieczyć się przed ewentualnymi nadużyciami: złym ewidencjonowaniem czasu pracy czy nienaliczaniem nadgodzin. Te bowiem, jak orzekł Sąd Najwyższy, należą się również pracownikom działającym w systemie zadaniowym, o czym warto pamiętać.
Przedsiębiorcy, zwłaszcza właściciele mikrofiirm, pokładają duże nadzieje w ustawie o ograniczeniu zatorów płatniczych, która weszła w życie od stycznia tego roku. Ustawa skraca terminy zapłaty w transakcjach handlowych, co ma zwiększyć płynność finansową małych podmiotów. Daje wierzycielowi możliwość odstąpienia od umowy lub jej wypowiedzenia, gdy ustalony termin zapłaty przekracza 120 dni.

 

KIELICH GORYCZY

Elastyczne formy pracy, praca od projektu do projektu, działanie z wolnej stopy – te zachwalane przez niektórych formy pracy (bo można być panem lub panią swojego losu, nie usychać w korpo i pracować z każdego miejsca na świecie) – wymagają jednak, by samemu zabezpieczyć swoje interesy przed nieuczciwym zleceniodawcą. Zasada numer jeden: wszystko na piśmie, nic na tzw. gębę. Najlepiej spisywać ustalenia mailowo, podpisywać umowę przed przystąpieniem do pracy i stowarzyszać się w związkach branżowych lub zawodowych. Tak zrobili wspomniani tłumacze, którzy założyli Stowarzyszenie Tłumaczy Literatury i wypracowali wzorcową umowę z wydawcą, w której gwarantowane są prawa nie tylko tej silniejszej strony. Z pomocą prawników stowarzyszenie interweniuje w przypadku naruszenia autorskich praw osobistych.

Niestety, kiedy mleko już się rozleje, proces wyciągania pieniędzy jest trudny i czasochłonny. Joanna, która pracowała kilka lat temu jako redaktorka w szemranym (jak się okazało) wydawnictwie, do dziś nie odzyskała należności za swoją ostatnią fakturę. Prowadziła wtedy jednoosobową firmę. Z chwilą kiedy nie dostała pensji i zorientowała się, że ma do czynienia z wydawcą oszustem, poprosiła znajomego prawnika o pomoc, ale w sądzie zaczęły się schody, bo wydawnictwo-kameleon przepoczwarzało się, zmieniało nazwy, wymykało spod jurysdykcji. Zabawa w berka trwa już drugi rok.

Niektórzy pracownicy zadowolili się innym rozwiązaniem – ekskluzywnymi kosmetykami i perfumami pozyskanymi prawdopodobnie na drodze barterów przez wydawcę. Odbyło się to, rzecz jasna, na lewo. Zgodnie z prawem nie można wypłacać wynagrodzenia w formie bonów czy towarów zastępujących pieniądze. Nie można, ale na przykład pracownicy sprywatyzowanej Huty Szkła Kryształowego w Zawierciu dostawali w 2015 roku część pensji w kieliszkach, paterach i kryształach. Kiedy zaczęli protestować, usłyszeli od członkini zarządu związku zawodowego „Solidarność”, że powinni mieć pretensję do siebie, bo dali się… wykorzystywać. Uwaga szczególnie impertynencka, bo w Zawierciu nie było lekko zdobyć inną pracę, a ludzie wciąż liczyli na to, że sytuacja się poprawi.

Niestety, nawet ci, którzy skierowali sprawę do sądu pracy, nie mogli wyegzekwować pieniędzy za pośrednictwem komornika – kasa Huty świeciła pustkami. W 2018 roku Sąd Rejonowy w Zawierciu skazał dwóch członków zarządu za zbyt późne zgłoszenie upadłości spółki. Zostali skazani – jeden na pięć, drugi na trzy miesiące pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa lata. Do tego grzywnę i zakaz wykonywania stanowisk w zarządach spółek prawa handlowego. Obaj zapowiedzieli apelację do Sądu Okręgowego. Obecnie Huta jest w upadłości likwidacyjnej, komornik prowadzi sprzedaż jej majątku. Po blisko stuletniej tradycji zostały w sieci zdjęcia protestujących z transparentami „złodzieje” i szkło na Allegro. Idealny prezent dla każdego, kto kiedykolwiek odczuł brak pieniędzy za swoją pracę – z takiego kielicha można pić gorycz aż do dna.