XVII-wieczny polski żołnierz był bliższy porywczemu Kmicicowi czy statecznemu Wołodyjowskiemu?
Większość historyków skłania się do wzorca Sienkiewiczowskiego Kmicica. Ci, którzy pisali książki na temat rzeczywistości historycznej w Trylogii, twierdzili, że kompania pana Jędrusia miała się na kim wzorować. Zanotowano też w aktach sądowych ekscesy podobnych kompanii. W Wieluniu dwukrotnie zabawa skończyła się sprofanowaniem obiektów kultu religijnego. W 1660 r. żołnierze strzelali do obrazu Najświętszej Marii Panny, to samo stało się w 1663 r., gdy podwładny pułkownika Jerzego Bałabana „w domu mieszczanina jednego jeden z ichmościów dla zabawy obraz Matki Boskiej przestrzelił”. W Szczercowie w 1690 r. żołnierze różnych oddziałów popili się i doszli do wniosku, że czas na zabawę. Chodzili więc od domu do domu i „łyczków bili kijami i siekli kańczugami”. Czasami strzelali z pistoletów dla fantazji, przejeżdżając galopem przez wieś. W Bryskach w ten sposób „psa stróża dobrego ubili”. Z kolei w 1678 roku w Łasku żołnierze z chorągwi pancernej „burmistrza potłukli, że im muzyki znaleźć nie mógł”. W zabawach tych przeważała zarówno głupota – jak podczas kampanii w 1651 r., kiedy to „w samej jednej piwnicy 24 beczek wina, czego wypić nie mogli, rozsiekali, a po innych jako wiele miodów, gorzałek popsowano. A my teraz w te gorąca łakniemy bez napojów” – jak i konieczność wyładowania emocji. W Bolesławcu żołnierze chorągwi pancernej „rajcy Walentemu Grynkowi, nie bacząc na jego sędziwe lata, świecę łojową w gębę wbić kazali” w Grąbinie chłopom „jeszcze głową o głowę o ścianę uderzali a potym aż krew płynęła”.
Skoro żołnierze bywali okrutni w stosunku do ludności cywilnej, to jak traktowali przeciwników? Co było dozwolone na polu walki, a co nie?
To zależało od różnych okoliczności, chwili, postawy dowódców, armii nieprzyjacielskiej itp. Nadmierne okrucieństwo było potępiane przez ówczesnych moralistów. Niewątpliwie różnice religijne (heretycy, schizmatycy itp.) wzmagały postawy agresywne. W połowie XVII w. mordowano Żydów, wyznawców religii protestanckich, jeńców. Jedni czynili tak z przekonania, drudzy zaś traktowali tę sytuację jako okazję do zdobycia dóbr materialnych, akceptacji grupy lub po prostu wynikało to z ich osobowości. Drastyczne przykłady okrucieństw armii znajdujemy w licznych źródłach opisowych i sądowych, ale informacje tam zawarte dotyczą raczej strony przeciwnej, co przecież obserwujemy nie tylko dla XVII w. Wraz z traumatycznymi przeżyciami gasły uczucia wyższe, czasem następowało wyłączenie reakcji na bodźce z otoczenia. W sytuacji strachu, głodu, chłodu, przemęczenia dochodziło do aktów bezsensownej agresji. Samuel Maskiewicz wspominał: „Jednąśmy mieli uciechę, jakoby na łowach, bo nieprzyjaciel, uchodząc błotami i rowami, każdy z osobna, chciał się ukryć, ale że gołe były chrusty, każdego widać było z góry; których nasi z góry jedni z ptaszynek, drudzy z muszkietów, każdy swego ubijał”.
A więc żołnierze nie mieli specjalnych wyrzutów sumienia z powodu łamania piątego przykazania.
To problem z zakresu psychologii pola walki. Przyjmuje się, że wraz z unowocześnianiem broni i oddalaniem się od przeciwnika, a nawet braku kontaktu wzrokowego, śmierć stała się bezosobowa, psychicznie bardziej neutralna. W XVII w. przy stosowaniu białej broni i mniej doskonałej niż obecnie broni palnej zadanie śmierci człowiekowi – nawet wrogowi – stanowiło niewątpliwie większy problem emocjonalny. Pamiętać jednak należy, że mamy do czynienia z armią zawodową, do której zaciągali się mężczyźni raczej z wyboru niż konieczności (jeśli już, to z konieczności życiowej). Dla żołnierza, zwłaszcza zawodowego, eliminacja nieprzyjaciół to przecież obowiązek. Wrażliwość po traumatycznych przeżyciach malała, śmierć wpisana była w ryzyko zawodowe, traktowano ją jako naturalną konsekwencję działań militarnych. W psychologii społecznej uważa się, że odroczonym i bardzo niebezpiecznym skutkiem agresji obserwowanej ustawicznie w mediach jest znieczulenie na krzywdę i ból atakowanych ludzi. Ten sam mechanizm miał zapewne miejsce w XVII w., znacznie powiększony u żołnierzy szkolonych przecież w tym celu i częściej niż reszta społeczeństwa mających kontakt z zachowaniami agresywnymi.
Czy próbowali w jakiś sposób odkupić swe winy, np. przekazując darowizny na rzecz Kościoła?
Dary i fundacje religijne miały raczej na celu budowę prestiżu w środowisku. Ofiarowywano wota w kościołach na intencję powrotu z niewoli, ocalenia z oblężenia, modłów za walczących lub wspomnienia poległych towarzyszy broni, a nie nieprzyjaciół. Dziękowano także za wyleczenie ran bitewnych.
Właśnie, a co działo się z rannymi?
Armia ponosiła stosunkowo mało strat wskutek bezpośrednich starć. Wbrew potocznej wiedzy wojsko bardziej było narażone na następstwa głodu i chłodu. Nie oznacza to, że rannych nie przybywało. Jan Poczobut Odlanicki, pamiętnikarz i żołnierz, był wiele razy ranny, inni pamiętnikarze wspominali rany. Najczęściej zdarzały się rany kłute, cięte, postrzałowe, tłuczone, od ugryzienia konia. Zwierzęta były tresowane przecież do walki. Walczący ulegali oparzeniom, złamaniom. Wreszcie groźne było uderzenie obuchem. Po takim uderzeniu, jak to mówiono – „ten już chleba jadł nie będzie”. Stanisław Zygmunt Druszkiewicz pod Batohem w 1652 r. dostał obuchem w głowę, został zwalony z konia i „rok cały jak dzwonek dzwoniło w głowie”. Jakub Łoś opisywał: „zęby wystrzelono, berdyszami porażono”.
Rany fizyczne można było – przy odrobinie szczęścia – wyleczyć. Jak żołnierze epoki nowożytnej radzili sobie z poharataną psychiką po przejściu do cywila?
Współcześnie weterani wojenni często cierpią na zespół stresu pourazowego (PTSD), który jest odpowiedzią organizmu na nadmiernie stresujące wydarzenia, wywołujące przerażenie, szok emocjonalny itp. Osoby cierpiące na PTSD poszukują wrażeń lub zamykają się we własnym świecie, nadużywają środków odurzających, wykazują lekkomyślność i utratę kontroli nad własnym zachowaniem. W XVII w. w środowisku żołnierskim obserwujemy zróżnicowane postawy ludzkie, można jednak zauważyć przejawy zmian mentalnościowych i psychicznych, powodujących „rozpad człowieka przeciętnego”. Ówczesne źródła prawie bez wyjątku opisują heroizm lub panikę, nieomal bez żadnej możliwości ulokowania postaw między tymi wariantami. Charakter źródeł raczej nie pozwala na wysuwanie dalekosiężnych wniosków o przenoszeniu okrucieństw wojny w życie prywatne. Natomiast były żołnierz wywoływał respekt wśród sąsiadów i najeźdźców. Na przykład miasteczkiem Łask zarządzał w imieniu żony przez blisko 20 lat znany oficer Samuel Nadolski. Strach przed nim odstręczał ewentualnych agresorów.
A więc żołnierze i – do pewnego stopnia – byli żołnierze cieszyli się niezbyt pochlebną sławą rozrabiaków. Może te ekscesy to histeryczne (i bolesne dla cywilów) wołanie o pomoc państwa? Przecież wiadomo, że terminowe płacenie żołdu było piętą achillesową Rzeczypospolitej.
Często się zdarzało, że żołnierz musiał na środki do życia czekać miesiącami, a czasem wręcz latami. W XVII wieku wielokrotnie zawiązywano konfederacje wojska koronnego i litewskiego, a ich przyczyną bezpośrednią były właśnie zaległości w wypłacie żołdu sięgające nawet kilkunastu lat. Jak państwo nie płaciło, żołnierze wymuszali dobra materialne. Zresztą robili to i w czasie pokoju, i na wojnie. A ponieważ żołd nie był wysoki (najwyższy mieli husarze – 204 zł rocznie dla husarza, przy czym sam koń husarski kosztował 300 zł), więc najpewniejszym źródłem dochodu okazywały się łupy. Jan Chryzostom Pasek, opisując bitwę nad rzeką Basią w 1660 r., wspominał: „mnie samemu trafiło się jakiegoś znacznego ciąć, był strojny jako do szlubu, a nie przyszło mi kołpaka, na którym było pereł i zapona dyjamentowa; bo to niepodobna w gęstym boju: ty na tym jedziesz, a na to bije ich dziesięć. Piechoty nasze największe mieli zdobycze, bo zaraz za nami postępowali, a odzierali. Piniędzy znajdowali siła”. Mikołaj Jemiołowski napisał o łupach po zdobyciu obozu tureckiego w Chocimiu w 1673 r.: „Wzięto żywcem Turków na 3000, koni, mułów, osłów, wielbłądów nieznośną moc wojsko nabrało, namiotów i wszelakich dostatków w złocie, srebrze, w statkach, w klejnotach niezmierna korzyść osobliwie piechocie była, ba i w piniądzach. Zgoła rzadki tam był, co by się dobrze nie obłowił”.
Jeżeli płace były tak marne, dlaczego żołnierze w ogóle się zaciągali?
Motywy bywały różne: bieda, frustracja, brak perspektyw, niektórzy z żołnierzy byli ludźmi przegranymi życiowo, nie widzieli innej drogi, poza tym chęć zmiany środowiska, tradycje rodzinne. Co więcej, nie wypadało siedzieć w domu, kiedy Ojczyzna w potrzebie. Jednym z obowiązków szlachcica była przecież obrona Rzeczypospolitej. Niektórzy uciekali przed mieczem katowskim, chroniło ich to bowiem przed odpowiedzialnością. Hieronim Chrystian Holsten, niemiecki najemnik, który służył w armii szwedzkiej, a potem w polskiej, pisał, że istniały cztery możliwości zrobienia kariery w wojsku: rabunek, awans, łupy wojenne, a na końcu dopiero wymienił żołd. Zresztą opisywał to Szkot Patryk Gordon, który potem został nawet generałem w armii rosyjskiej. Rabowano co się dało, nie bacząc, czy poszkodowanym jest wróg, czy przyjaciel.
Należałoby tu chyba przypomnieć, że w swawoleniu wyróżniali się również ludzie hetmana Czarnieckiego, bohatera naszego hymnu narodowego.
Anonimowy pamiętnikarz żali się, że „ludzie jego (tzn. Czarnieckiego) swawolni, a osobliwie ciurowie [pachołkowie wojskowi – przyp. red.] dwory szlacheckie najeżdżali i depozyta najgłębiej chowane rabowali, nawet z pań szlacheckich suknie zdzierali”. Inni, ale już nie czarniecczycy, nawet żebraków napadali. Np. „we wsi Bełdów nawet dziada i babę żebraków i tym krzywdę uczynili wziąwszy im kożuch, koszul dwie, płaszcz dziadowski, prześcieradeł dwa i boty”. Dziadowski kostur prawdopodobnie zostawili, bo akta grodzkie z Łęczycy o tym nie wspominają. W Łobodnie piechurzy z regimentu Bogusława Radziwiłła „wpadli do izby i brali co w rękę weszło, statki polewane, żelaza różne, księgi, regesta popalili i pobrali, obrazy po ścianach podarli, poszarpali”. W Wieruszowie inny oddział zdewastował 61 domów, odbijając i paląc deski z dachów, wybijając okna, rąbiąc drzwi. A jak nie było drewna i gwoździ na budowę obozu, to rozbierano chałupy, stodoły i płoty. Gdy władze miejskie zamykały bramy przed żołnierzami – ci je wyłamywali i niszczyli ratusz, jak stało się w Wieluniu.
Palono wsie?
I to często, bywało, że w wyniku nieostrożności i pijaństwa. W Sieradzu stanęła chorągiew Henryka Szyra, której „towarzysz Hans strzelił pod strzechę, dom, oborę i sprzęty w popiół obrócił”. W rezultacie w mieście spłonęło 29 obejść wraz z domami, oborami i stodołami. We wsi Jakubice pancerni z chorągwi wojewody Iwana Wyhowskiego „kazali sobie dawać dostatkiem jeść i pić. Tym popiwszy niektórzy z nich powadzili się o jedną białą głowę i strzelając za sobą w stodoły dwie, ładunek wpadł, które się popaleły”. Po żniwach stodoły były pełne zboża i siana, ogień przeniósł się do chałupy, na koniec z dymem poszła cała wieś. Ulubionym zajęciem było ograbianie młynów i karczem wiejskich, a po wypiciu całego alkoholu palenie ich. A jak kowal nie chciał podkuć konia, niszczono w odwecie kuźnię. Niszczono też dla zabawy. „W Przymiechach garncarzowi dachówki potłukli sto, garncy nowych wypalonych stłukli kopę, niewypalonych kop dwie, do komory drzwi popsowali i samego potłukli”. W Baranowie z kolei „krawcowi nabrali roboty ślacheckiej na sto złotych i onego samego obuchami zbieli”. A już zupełnym zwyrodnieniem było bicie ciężarnych kobiet, co kończyło się poronieniami.
Jaka była różnica między naszym niekarnym żołnierzem a swawolnikiem wojny trzydziestoletniej?
Była jedna istotna różnica – chodzi o przestępstwo zgwałcenia. W świadomości potocznej ten rodzaj czynów jawi się jako integralny element przemarszów wojsk czy kwaterunku. Na to są dowody – przekazy, pamiętniki, filmy opowiadające o losie kobiet niemieckich, gwałconych przez czerwonoarmistów, traktowanie kobiet wietnamskich. W praktyce wojen XVII w. kobietę postrzegano jako formę łupu, nawet w zdyscyplinowanej armii szwedzkiej gwałcenie, zwłaszcza plebejek i kobiet tzw. wątpliwej reputacji, było do pewnego stopnia tolerowane. Natomiast w Rzeczypospolitej tego na tak dużą skalę nie było. Wśród przebadanych przeze mnie 609 przestępstw armii koronnej przeciwko ludności cywilnej znalazłem 13 przypadków zgwałceń lub usiłowania gwałtu. Można więc powiedzieć, że było to zjawisko marginalne. Przynajmniej w województwach łęczyckim, sieradzkim i ziemi wieluńskiej (bo te akta badałem).
Dlaczego tam mało było przestępstw tego typu?
Gwałt był jednym z przestępstw karanych gardłem, czyli śmiercią. W artykułach wojskowych – również kara śmierci, i to niezależnie czy dokonano gwałtu na polskiej, czy obcej ziemi. W związku z tym żołnierz hamował się – nawet po pijanemu – i 10 razy zastanowił, zanim zgwałcił. Można przytoczyć proces prowadzony przed sieradzkim sądem grodzkim żołnierza Stanisława Szczuckiego w 1622 roku. Oskarżony był o wiele przestępstw – kradzież, rozbój, wymuszenia, znęcanie się nad swoimi ofiarami. Zgwałcił też żonę dzierżawcy dóbr, w których żołnierze stacjonowali. I w trakcie tego czynu tak pobił ofiarę, że cyrulik uznał jej stan za ciężki. Szczucki wyśpiewał wszystko, przyznał się do wszystkiego, co mu zarzucano. Oprócz jednego – gwałtu. Miał bowiem świadomość, że za to grozi kara śmierci. Dziś teoretycy prawa twierdzą, że wysokość kary nie odstrasza przestępców, ale w tym przypadku uważam, że było inaczej.
Towarzysze biorący udział w oblężeniu obozu kozackiego zimą 1654 r. pod Ochmatowem „lodem poplowali”, całe noce zaś spędzali w siodle na koniach. Można chyba potwierdzić zdanie Zbigniewa Kuchowicza, że żołnierz „mało różnił się od zbója”?
Profesorowi chodziło także o wygląd zewnętrzny. Praktycznie pojęcie munduru nie istniało, określenie przejęto pod koniec XVII w. z języka francuskiego. Pisano, że żołnierz powinien być ubrany w określoną barwę, ale zwykle to była pstrokacizna. Żołnierze czasami chodzili bez butów. Regiment piechoty niemieckiej Jana Kazimierza przychodził do obozu na końcu i to nocą, by wstydu nie robić, tak był oberwany.
Czy można mówić i pisać o wojskowym stylu życia?
Pamiętajmy, że wojsko było specyficzną grupą społeczną. Manifestowała swój styl życia dumnym zachowaniem, ubraniem, nawet uczesaniem. Żołnierze byli ludźmi ogromnej fantazji, łaknącymi „mołojeckiej sławy”. Charakteryzowali się odrębną obyczajowością, alkohol pili z fantazją, byli prekursorami palenia i żucia tytoniu, nowych mód – z dalekich wypraw i wojen przywozili oryginalne czapki, buty, drogą broń, szczególnie pochodzenia tureckiego. Żołnierze byli najczęściej młodymi mężczyznami, chętnymi do zabawy, rozróby, bitki. To było typowe zachowanie młodej szlachty w Europie – rywalizacja, pojedynki, słowne utarczki, zajmowanie czyichś miejsc pod namiot w obozie, przechwalanie się, strzelanie na wiwat. Normą po pobraniu żołdu lub spieniężeniu łupów była pijatyka, kończąca się później ekscesami. Modne były wśród towarzystwa pojedynki, mimo zakazów. Gdy pojedynkował się Pasek, na miejsce zbiegli się żołnierze ze wszystkich chorągwi. Potem przyszły pamiętnikarz musiał zapłacić 1200 zł kary i opłacić cyrulika, który opatrywał przeciwnika. A Marcjan Jasiński, jako gospodarz i wyzywający, został skazany na zapłacenie zapomogi w wysokości 600 zł dla klasztoru Bernardynów i stanie w kościele w pancerzu i z szablą przez trzy msze. Ot, kawalerska fantazja.