Gdy twoja praca wynosi cię w kosmos z prędkością 28 tysięcy kilometrów na godzinę nieuchronnie szybko nabierasz dystansu.
1. Kosmiczny karaluch
Misja Apollo 12 jeszcze przed startem miała poważny problem z nieproszonym gościem. Podczas testu Kennedy Space Center ktoś zauważył karalucha, który ukrywał się w jednym z modułów przeznaczonych do życia załogi. Także w nim miała ona wracać na Ziemię po przekroczeniu atmosfery. Odpowiedzialny za wystrzelenie misji Bob Sieck próbował za wszelką cenę złapać intruza, ten jednak okazał się zręczniejszy i wciąż uciekał.
14 listopada 1969 roku Apollo wystartował z trzema kosmonautami na pokładzie. Wśród nich znajdował się Charles “Pete” Conrad Jr, który jako trzeci w historii stanie na Księżycu. Podczas podróży Conrad wziął udział w transmitowanej w telewizji konferencji prasowej. Na koniec pokazał do kamery ciemny kształt z wyraźnymi odnóżami na białym kawałku kartonu.
Myśląc, że to zagubiony karaluch, jeden z kolegów Conrada w NASA zapytał: „Znalazłeś go?”
– Tak jest – odpowiedział – Był w schowku na jedzenie.
– Czy jest gruby? – padło pytanie.
– Jest bardzo gruby – odpowiedział Conrad.
Wszystko to okazało się żartem z orbity, ponieważ później Conrad przyznał się, że pokazał do kamery plastikową zabawkę przemyconą na pokład. Los prawdziwego kosmicznego karalucha pozostaje nieznany.
2. Króliczek na Księżycu
To jednak nic w porównaniu z innym dowcipem przy tej samej misji. Kolegami z załogi Conrada byli Alan Bean oraz Richard F. Gordon Jr. Po dotarciu na Księżyc ich zadaniem było między innymi usunięcie szczątków sondy Surveyor 3, która wylądowała tam w 1967 roku. Oprócz tego mieli sfotografować otoczenie i miejsca, które kolejne załogi będą badać. Czas na wszystkie zadania został dokładnie wyliczony.
Żeby się dobrze we wszystkim orientować i o niczym nie zapomnieć NASA wyposażyła ich w notatniki przymocowane do kombinezonów. Zawierały one dokładne instrukcje i garść naukowych informacji, ale było tam też coś jeszcze…
Gdy Gordon 19 listopada krążył na orbicie Księżyca czekając na kolegów Conrad i Bean zwiedzali powierzchnię. Przeglądając notatki w notesach odkryli śmieszne komiksy naszkicowane wewnątrz. Nagle, zupełnie niespodziewanie i ku własnemu rozbawieniu, Bean stwierdził, że w jego notatniku jest… rozkładówka z Playboya.
Koledzy z zapasowej załogi zrobili kosmonautom dowcip umieszczając w notatniku Miss Grudnia 1969 w najlepszej odsłonie. Pod spodem dopisali: „Nie zapomnij – opisz wypukłości.” Dodatkowo w notesie było też zdjęcie Miss Stycznia 1969. Conrad także miał dwie rozkładówki u siebie.
Obaj kosmonauci starali się jednak unikać rozmów na temat żartu. Dlaczego? Mikrofony w ich kombinezonach wciąż transmitowały ich konwersacje na Ziemię. Amerykańscy podatnicy mogli by nie podzielić rozbawienia takim żartem.
3. Żona znajdzie cię wszędzie
Pierwsza kosmonautka z NASA poleciała w przestrzeń w 1983, była to Sally Ride (dla porównania, w ZSRR ten tytuł zdobyła Walentina Władimirowna Tierieszkowa, w 1963 roku). Wyobraźcie sobie teraz jak bardzo zaskoczeni musieli być radiowcy NASA, gdy odebrali 10 lat wcześniej transmisję ze swojej misji nadawaną kobiecym głosem. Meldunek pochodził ze stacji Skylab.
W 1973 roku Owen K. Garriot przez prawie 60 dni orbitował wokół naszej planety. Na Ziemi natomiast wspierała go załoga, w której był między innymi specjalista od łączności Robert „Bob” Crippen, także kosmonauta. Pewnego dnia usłyszał w słuchawce „Halo Houston, tu Skylab. Czy słyszycie mnie tam na dole?”. Nie zdziwiłoby go to, gdyby nie fakt, że mówił to kobiecy głos. Na pokładzie Skylab pracowało w tym czasie trzech mężczyzn. Gdy Crippen zapytał, kto mówi usłyszał w odpowiedzi nazwisko Helen Garriot – żony Owena.
Na kolejne pytanie, co ona tam robi, głos odpowiedział: „wpadłam tylko, żeby dać chłopcom świeże jedzenie, albo coś ciepłego. Od dawna nie jedli czegoś takiego. Myślałyśmy, że mogą się ucieszyć.”
Następnie kobieta powiedziała, że tak ot poleciała na Skylab i podzieliła się wrażeniami, co do tego jak Kalifornia wygląda z kosmosu. Do tego czasu przy głośniku na Ziemi zebrał się już mały tłumek słuchaczy.
– Widzę, że chłopcy lecą w moją stronę. Muszę kończyć. Nie powinnam z Wami rozmawiać. Do zobaczenia Bob – zakończyła rozmowę Helen.
Po krótkim czasie załoga Houston odkryła na czym polegał żart. Garriot jeszcze przed wylotem poprosił swoją żonę o nagranie kilku linijek tekstu i pauz między nimi, wymierzonych tak by Crippen miał czas na odpowiedzi. Sekrety tego jak to zrobił technicznie, że Helen zabrzmiała wprost z kosmosu, Owen miał wyjawić dopiero w 1999 roku.
4. Zemsta po kanadyjsku
Tu trzeba zacząć od nazwiska. Pierre Thuot to kosmonauta o kanadyjsko-francuskim pochodzeniu. Jego nazwisko powinno wymawiać się: „tu it”. Zanim trafił do NASA w 1983 roku zrobił imponującą karierę jako wojskowy pilot w U.S. Navy. Potem uczestniczył w 3 kosmicznych misjach, pierwszą z nich była STS-36 w 1990 roku. Z tej okazji otrzymał specjalną naszywkę ze swoim nazwiskiem. Problem w tym, że zapisano je z błędem: „Thout”. Zdarza się (imię i nazwisko autora zawsze było wielokrotnie przekręcane, z czego Bartosz Kruger to jedna z zabawniejszych wersji).
Oczywiście koledzy szybko zauważyli pomyłkę i ani myśleli odpuścić sobie dowcipy, przytyki i docinki. Pierre jednak był tym, który śmiał się ostatni. Po dwóch odwołaniach startu misja STS-36 w końcu miała ruszyć – 25 lutego 1990. Tego dnia wchodzący do specjalnego pomieszczenia, gdzie w odpowiednim ciśnieniu składowano ich kombinezony, kosmonauci odkryli zemstę Thuota. Podmienił naklejki z nazwiskami na wszystkich fotelach poza własnym na zawierające błędy. Na przykład Mike Mullane musiał skorzystać z miejsca oznaczonego „Molline”. Sprawiedliwości stało się zadość.
5. Świąteczne UFO
15 grudnia 1965 roku statek Gemini 6A miał spotkać się z Gemini 7 około 257 kilometrów nad Ziemią. Miało być to pierwsze spotkanie załogowych statków w historii. Dowodzący Gemini 6A Walter „Wally” Chirra miał ze sobą jedynie pilota, Toma Stafforda. Po tym jak doszło do rozdzielenia statków, Schirra skontaktował się z naziemną kontrolą i doniósł, że obserwuje właśnie niezidentyfikowany obiekt latający.
W miarę jak obiekt się zbliżał, Wally donosił, że są to… sanie ciągnięte przez renifery i pilotowane przez sympatycznego brzuchatego starszego brodacza w czerwonej czapce.
– Widzę moduł kontrolny i osiem mniejszych modułów z przodu. Pilot ubrany jest w czerwony kombinezon – mówił przez radio Schirra. Następnie wraz ze Stanfordem wyciągnęli harmonijkę ustną i dzwoneczki zabrane z Zimi. Naziemna kontrola miała przyjemność odsłuchać wykonane dla nich z kosmosu jedyne w swoim rodzaju „Jingle Bells”.
Źródło: How Stuff Works