Indonezyjska wyspa Sulawesi, znana też po nazwą Celebes, kształtem przypomina skorpiona. W jej niedostępnym, górzystym sercu rozciąga się kraina, do której jeszcze pół wieku temu poza misjonarzami i etnografami Europejczycy nie docierali. Ale wieści o zamieszkujących ją plemionach krążyły po świecie, intrygując i przerażając. Toradżowie mieli być łowcami głów, którzy posiedli zdolność ożywiania zmarłych. Nieliczni podróżnicy, którzy do nich dotarli, zaklinali się, że na własne oczy widzieli żałobne korowody prowadzone przez zombi...
W tych niesamowitych opowieściach było więcej niż ziarno prawdy. Tradycja i religia Toradżów wymagają, by każdy zmarły spoczął w rodzinnej wiosce. Jeśli śmierć zastała go w innym miejscu, rodzina za swój najświętszy obowiązek uważa sprowadzenie zwłok do domu.
„Dziś już się tego nie praktykuje, ale zanim pojawiły się samochody, zmarłego faktycznie prowadzono do domu” - wyjaśnia Theofilus Mapany, artysta kontynuujący malarskie i rzeźbiarskie tradycje rodaków. „Balsamowano go, ubierano w odświętny strój, stawiano na nogi i podtrzymując pod ramionami wspólnie ruszano w drogę”.
Z daleka wyglądało to tak, jakby mumia o twarzy pozbawionej mimiki szła samodzielnie, kołysząc się na sztywnych jak u manekina kończynach. Dla osób postronnych, nieznających miejscowych obyczajów, był to makabryczny widok. Dla żałobników idących w kondukcie - zupełnie zwyczajny. Trudno zresztą nazwać ich żałobnikami. Nie odprowadzali bowiem zmarłego, lecz jedynie - w co nikt nie wątpił - chorego.
Według Toradżów człowiek, którego serce przestało bić, a mózg pracować, nie jest martwy. Staje się nim dopiero po odprawieniu rytuałów pogrzebowych, ale też nie do końca. Bo śmierć, podobnie jak narodziny, to jedynie początek nowego etapu życia. Najważniejszego i najlepszego, który dusza rozpocznie w rajskiej krainie Puya.
Przedtem musi się jednak pożegnać z bliskimi i przyjaciółmi, dlatego nieodzowny jest jej powrót do domu. Toradżowie przyjęli chrześcijaństwo, chętnie korzystają ze zdobyczy współczesnej techniki, ale nie wyrzekli się swej wizji życia pozagrobowego. Mogą pojawić się w kościele na nabożeństwie żałobnym, postawić krzyż na nagrobku, ale wciąż nie będzie to zwykły nagrobek, a ceremonia pogrzebowa nie rozpocznie się, póki członkowie rodziny nie uznają, że są do niej gotowi. Opinia lekarza stwierdzająca zgon nie ma znaczenia, od jej wydania do pochówku może minąć nawet kilka lat.
Komentarze