Zamiast jedynie zmienić kurs planetoidy, uderzenie sondy DART w planetoidę poderwało z jej powierzchni ponad 100 głazów różnych rozmiarów, które łącznie przeniosły trzykrotnie więcej pędu niż sama sonda. Oznacza to, że efekt zderzenia był znacznie silniejszy niż zakładano, a wyrzucone odłamki odegrały kluczową rolę w zmianie trajektorii lotu Dimorphosa. Zjawisko to zostało dokładnie przeanalizowane przez zespół astronomów z Uniwersytetu Maryland, a wyniki ich badań opublikowano w The Planetary Science Journal.
Szczegółowe dane na ten temat zebrano dzięki LICIACube – niewielkiej włoskiej sondzie, która towarzyszyła sondzie i impaktorowi DART i dokumentowała skutki jego uderzenia w planetoidę. Na podstawie zdjęć naukowcy zidentyfikowali i prześledzili trajektorię lotu 104 fragmentów skalnych o średnicy od 20 cm do 3,6 m, poruszających się z prędkością dochodzącą do 52 m/s. Co ciekawe, rozrzut odłamków nie był przypadkowy — utworzyły one dwie wyraźnie oddzielone chmury. Dlaczego tak się stało? Tego jak na razie nie udało się ustalić.
Czytaj także: NASA rozbiła kosmiczną skałę i możemy mieć przez to kłopoty. Jej odłamki zachowują się w nieprzewidziany sposób
Większość fragmentów — około 70% — przemieściła się w kierunku południowym, tworząc gęsty obłok odłamków. Naukowcy podejrzewają, że ich źródłem były dwa duże głazy znajdujące się na powierzchni Dimorphosa, nazwane Atabaque i Bodhran. Analizy wskazują, że tuż przed głównym uderzeniem panele słoneczne sondy DART mogły z impetem uderzyć w te skały, rozbijając je i tworząc obłok odłamków. Szczególnie południowy klaster może składać się głównie z fragmentów Atabaque — głazu o średnicy 3,3 metra.
Naukowcy z Uniwersytetu Maryland podkreślają, że to właśnie te wtórne efekty — wcześniej pomijane — znacząco wpłynęły na dynamikę całego zderzenia. Choć to kadłub sondy nadał impuls początkowy, to właśnie odłamki zapewniły dodatkowy „kop”, zmieniając kierunek ruchu Dimorphosa jeszcze bardziej. Oznacza to, że skuteczna obrona przed kosmicznym zagrożeniem wymaga uwzględnienia nie tylko masy i prędkości sondy, ale również właściwości powierzchni celu i potencjalnego rozrzutu materiału. Wszystkie te czynniki znacząco komplikują kontrolę nad efektami takiego zderzenia.
Naukowcy wskazują, że aby właściwie zmienić trajektorię lotu planetoidy, która faktycznie będzie nam zagrażać, konieczne będzie dokładne poznanie celu misji przed wysłaniem właściwej misji.
Możliwe, że trzeba będzie wysłać najpierw do takiej planetoidy sondę, która zbada nie tylko jej rozmiary, ale skład chemiczny, strukturę geologiczną i stworzy mapy występowania głazów na jej powierzchni. Każdy z tych czynników bowiem będzie wpływał bowiem na to, jak zmieni się trajektoria lotu planetoidy po zderzeniu.
Co równie istotne, chmura odłamków mogła subtelnie zmienić płaszczyznę orbity planetoidy. Ponieważ głazy zostały wyrzucone pod kątem do kierunku lotu sondy, ich ruch mógł wpłynąć na nachylenie orbity nawet o jeden stopień, wywołując zjawisko kołysania. Dla przyszłych misji, w których precyzja będzie miała kluczowe znaczenie, takie zmiany mogą mieć istotne konsekwencje.
Czytaj także: Samobójcza misja sondy DART wystartowała. Czy tak da się uratować Ziemię?
Wyniki badań będą niezwykle ważne dla kolejnej misji Hera, realizowanej przez Europejską Agencję Kosmiczną, która ma dotrzeć do układu Didymos–Dimorphos w 2026 roku. Celem Hery będzie dokładna analiza skutków misji DART i porównanie ich z przewidywaniami modeli komputerowych. Pozwoli to lepiej zrozumieć zjawiska zachodzące przy zderzeniach kinetycznych i zaplanować skuteczniejsze strategie obrony planetarnej.
Wychodzi zatem na to, że zmiana toru lotu planetoidy to nie tylko kwestia „trafienia w cel”, ale skomplikowany proces, w którym nawet drobne czynniki mogą zadecydować o powodzeniu lub porażce misji. To swoisty kosmiczny bilard, w którym należy przewidzieć nie tylko pierwszy ruch, ale i wszystkie odbicia. Przynajmniej wtedy, gdy od skutków uderzenia zależy przeżycie cywilizacji na powierzchni naszej planety. Stawka zdecydowanie jest wysoka.