Rok 1959 przyniósł koniec Wielkiego Skoku. Zaplanowana przez Mao kampania miała w błyskawicznym tempie uczynić z Chin potęgę przemysłową, prześcigającą w produkcji stali Wielką Brytanię. Na rozkaz Przewodniczącego niezliczone rzesze skupionych w komunach wiejskich chłopów oderwano od pracy na roli, nakazując poświęcić się wytapianiu surówki w podwórkowych piecach hutniczych. Wkrótce chińskie dzienniki i kroniki filmowe z entuzjazmem podawały dane gospodarcze – dzięki wejściu na drogę socjalizmu Chińczycy produkować mieli olbrzymie ilości stali, a równocześnie pola obradzały tak dobrze, że na ściśniętych obok siebie kłosach zboża można było postawić dziecko. Pomysłodawca całej akcji był zachwycony, podobnie jak jego najwierniejsi akolici. A potem przyszedł zimny prysznic. Surówka wytapiana przez chłopów okazała się podłej jakości i trudno, by było inaczej, skoro wykorzystywanym przy jej produkcji surowcem były… garnki. A także wszystkie dostępne we wsi metalowe przedmioty razem z narzędziami rolniczymi! Co do pól wizytowanych przez partyjnych oficjeli okazało się, że lokalna kadra przed odwiedzinami dygnitarzy nakazywała przesadzać na gwałt rośliny z poletek w jedno miejsce, co doprowadzało do ich zwiędnięcia. W chlewach pokazywano świnie pożyczone od komun z całej okolicy. Dane spływające z prowincji do Pekinu były nawet nie tyle sfałszowane, co całkowicie zmyślone, terenowi działacze KPCh dowolnie żonglowali cyframi, byleby zadowolić przełożonych. Efektem była klęska głodu, największa tego typu katastrofa w dziejach ludzkości, która pochłonęła ponad trzydzieści milionów ludzkich żywotów.
Gdy rozmiary tego Armagedonu stały się jasne, w kierownictwie ChRL zaczęła narastać opozycja względem odpowiedzialnego za niego przywódcy. Na czele niezadowolonych stanął Liu Shaoqi wspomagany m.in. przez Denga Xiaopinga. Napięcie między Liu a Mao narastało, ten pierwszy twierdził, że za klęskę Wielkiego Skoku w 70% odpowiadał czynnik ludzki (czym pił do swego adwersarza), drugi zrzucał winę za niepowodzenie na czynniki naturalne. Ostatecznie w roku 1959 Mao Zedong został zmuszony do zrzeczenia się stanowiska przewodniczącego ChRL na rzecz swego oponenta. Zachował jednak stanowisko przewodniczącego KPCh. Rozeźlony pozornie wycofał się z konfrontacji, co ośmieliło jego krytyków. Szczytem wszystkiego było ukazanie się dramatu Dymisja Hai Ruia, autorstwa pisarza Wu Hana, będącego protegowanym burmistrza Pekinu Peng Zhena, który wykorzystując historyczny kostium opowieści o urzędniku dynastii Ming, ośmielił się skrytykować wodza rewolucji.
Czerwony zakon
Liu i jego ekipa poluzowali ideologiczny gorset zaciśnięty wokół chińskiej gospodarki. Dzięki ich staraniom Państwo Środka zaczęło stawać na nogi, zarówno produkcja rolna jak i przemysłowa rosły. Mao jednak nie zamierzał dać za wygraną. Wciąż miał potężne wpływy w partii, a wokół niego zgromadziła się grupa „czerwonych paladynów” gotowych rzucić się na każe jego skinienie przeciwko wrogom wodza – prawdziwym i wyimaginowanym. Czołową rolę odgrywała tu czterech partyjnych dygnitarzy.
Najzacieklejszym akolitą był minister obrony – marszałek Lin Biao, postać o tyle przerażająca, co groteskowa. Wojskowy fanatycznie wierzył w Mao, czemu dał wyraz, tworząc słynną Czerwoną książeczkę – kompilację cytatów Przewodniczącego. Chcąc ugruntować swoją pozycję, Zedong nakazał drukować masowo ową pozycję, łącznie z pras zeszło kilkaset milionów jej egzemplarzy. Wódz chińskiej rewolucji nie zaniedbał przy tym swojego portfela, od każdego sprzedanego egzemplarza otrzymywał tantiemy. Lin Biao był zwolennikiem tezy, że najważniejszą cechą Chińskiej Armii Ludowo Wyzwoleńczej powinno być zacietrzewienie ideologiczne. Odwołał przeprowadzane przez poprzedników reformy, upodabniające chińskie wojsko do Armii Czerwonej (co było posunięciem bardzo na czasie, bo od roku 1956 narastał konflikt między Chinami a ZSRR, a jedną z najgorszych obelg, jakie mógł usłyszeć chiński komunista, było porównanie go do Chruszczowa), za to zadbał o nieustającą indoktrynację żołnierzy. Samego marszałka trudno nazwać inaczej niż osobą odrażającą, cierpiąc na zaburzenia maniakalne panicznie bał się wody i nigdy nie kąpał, ograniczając higienę osobistą do masaży gorącymi ręcznikami, więc przebywanie z nim w jednym pokoju musiało być nielichym wyzwaniem. Jego hydrofobia miała takie rozmiary, że Lin odmawiał nawet picia, z odwodnienia nie umarł tylko dlatego, że żona karmiła go namoczonymi wodą bułkami.
Drugim zausznikiem Mao Zedonga pozostawał Kang Sheng, sadystyczny szef tajnych służb owiany sławą „chińskiego Berii”. Ten doskonale wykształcony w klasycznej literaturze mężczyzna o cienkim wąsiku zasłynął okrucieństwem jeszcze w czasach, gdy KPCh toczyła partyzancką wojnę z rządem Czang Kaj-szeka. Z lubością skazywał ludzi na śmierć, czerpiąc wielką radość z oglądania ich egzekucji. Paradoksalnie to jemu kilka lat wcześniej wódz rewolucji nakazał przeprowadzenie reformy upraszczającej pismo chińskie.
Wiernie przy Przewodniczącym stał również jego sekretarz – Chen Boda, który pisemnie ubierał luźne myśli swego idola w chwytliwe slogany. Sam nie posiadał daru krasomówstwa, jego akcent, zdradzający pochodzenie z prowincji Fujian, sprawiał, że gdy mówił w dialekcie pekińskim, słuchacze mieli problem ze zrozumieniem jego słów.
Ostatnią przyboczną Mao Zedonga była jego czwarta żona Jiang Qing. W młodości występowała jako podrzędna aktora na szanghajskich scenach, a w roku 1937, po zajęciu miasta przez Japończyków, zbiegła na północ do komunistycznej bazy w Yan’anie. Tam wpadła w oko przywódcy KPCh, a ich romans dodatkowo podsycał Kang Sheng, który wziął rozpustną aktoreczkę pod swoje skrzydła, de facto wpychając ją do łóżka Przewodniczącemu. W efekcie wódz rewolucji porzucił swoją trzecią żonę ku wielkiemu zgorszeniu towarzyszy. Sprawa narobiła takiego kwasu w łonie partii, że Mao apelować musiał do samego Stalina o aprobatę dla nowego związku. Małżeństwo okazało się nieszczęśliwe, bo mąż zdradzał Jiang Qing, ta jednak bardziej niż wierność partnera ceniła sobie pozycję jaką dawał jej ten związek. W latach sześćdziesiątych objęła funkcję przewodniczącej Wydziału Propagandy.
Z pomocą tych bezwzględnych pomagierów Mao Zedong zamierzał jeszcze raz wstrząsnąć Chinami.
Podpalić Państwo Środka
Przewodniczący przygotowania do przewrotu rozpoczął w roku 1963. Wtedy to zainicjowana została kampania wychowania socjalistycznego. Jej celem było wpojenie chińskiej młodzieży bezwzględnej wiary w geniusz Mao. W tym celu Przewodniczący i jego klika posłużyli się postacią Lei Fena, zmitologizowanego przez propagandę prostego żołnierza i człowieka niespotykanej dobroci oraz bezinteresowności, które to cechy miały wynikać z jego oddania wodzowi rewolucji. Do szkół i na uniwersytety trafiły niezliczone egzemplarze opublikowanego pośmiertnie dziennika tego zmarłego w młodym wieku zacnego wojaka. Czy był on rzeczywistym autorem tych zapisków, można wątpić, ale dziesiątki milionów uczniów z wypiekami na twarzy czytały, jak dzielny ów młodzian cerował skarpetki towarzyszom broni, rozważając w swym sercu mądrość Wielkiego Sternika. W rok później z pras drukarskich zeszła Czerwona książeczka. Znaczna część nakładu trafiła do koszar chińskiej armii, gdzie Lin Biao zaciekle prał mózgi żołnierzy w celu uczynienia ich wiernymi janczarami maoizmu. Szybko jednak kompilacja cytatów Mao pojawiła się też poza jednostkami wojskowymi, zyskując również wśród cywilów (zwłaszcza tych młodszych) status bestsellera. Za wzór młodzieży stawiano im zresztą wojskowych, a popularne hasło głosiło: Uczmy się od Chińskiej Armii Ludowo Wyzwoleńczej!
Kierowana przez Jiang Qing propaganda również sączyła otumaniający jad do umysłów Chińczyków. Wkrótce po kraju zaczęły krążyć niesamowite opowieści, przypisujące Mao Zedongowi moc boską. Mówiono, że cytaty z Czerwonej książeczki leczyły choroby, a nawet wskrzesały zmarłych! Olbrzymim hitem okazały się plakietki z obliczem Przewodniczącego, łącznie wyprodukowano ich dwa miliardy. Oszołomiona kultem przywódcy młodzież przypinała je do ubrań, a co bardziej fanatyczni wyznawcy Wielkiego Sternika, nie patyczkując się ze sobą, wbijali sobie znaczki wprost w skórę.
W listopadzie 1965 roku Mao opuścił Pekin i przeniósł się do Szanghaju. Wraz z nim pojechała tam żona, która natychmiast zmontowała wspierającą męża koalicję złożoną z miejskich lewicowych intelektualistów. Zachwycony jej ferworem i energią Przewodniczący w rzadkim u siebie przypływie czułości nazwał swą połowicę „skorpionicą”. Wkrótce po ich przyjeździe lokalny dziennik „Wenhui Bao” opublikował artykuł autorstwa zięcia przywódcy rewolucji – Yao Wenyuana, w którym powinowaty Wielkiego Sternika bezlitośnie atakował dramat Dymisja Hai Ruia, odsądzając jego autora od czci i wiary. Uważni czytelnicy gazet mogli zacząć przeczuwać, że coś się święci, bo w kwietniu następnego roku w „Czerwonym Sztandarze” ukazał się artykuł wzywający do obrony osiągnięć rewolucji przed burżuazyjnymi atakami i przeprowadzenia Wielkiej Proletariackiej Rewolucji Kulturalnej. Wkrótce redakcji magazynu wtórował oficjalny organ KPCh „Dziennik Ludowy”.
Ukonstytuowała się Centralna Grupa do spraw Rewolucji Kulturalnej, na czele której stanął Chen Boda. W skład tego kolektywnego ciała weszli wszyscy najwierniejsi paladyni Wielkiego Sternika poza Lin Biao. Szczególnie cenny okazał się Kang Sheng, który za pomocą swoich agentów umiejętnie manipulował nastrojami opinii publicznej. Dowiedziawszy się o wewnętrznych animozjach między wykładowcami Uniwersytetu, nawiązał kontakt z asystentką na Wydziale Filozoficznym, a zarazem sekretarz uniwersyteckiej komórki partyjnej, Nie Yuanzi. Łatwo udało mu się skaptować żądną awansu kobietę, rozgoryczoną faktem, że rektor uczelni Lu Ping planował przenieść ją ze stolicy do oddziału zamiejscowego na prowincji. 25 maja 1966 roku na ścianie jednego z budynków uniwersyteckich zawisła „gazetka wielkich znaków”, ręcznie wykonany plakat zawierający listę zarzutów pod kierunkiem rektora i jego współpracowników. Autorką afisza była pani Nie, a oprócz niej podpisało się pod nim siedmiu innych pracowników. Część historyków podejrzewa jednak, że gazetka, w której oskarżano Lu Pinga o bycie kontrrewolucjonistą, rewizjonistą i „demonem”, w rzeczywistości została zredagowana przez ludzi Kanga, od którego wyszła cała idea akcji. Wystąpienie ósemki młodszych uczonych wywołało wielkie poruszenie wśród studentów, którzy zaczęli masowo się gromadzić, by czytać zarzuty. Wkrótce cały kampus opanowała rewolucyjna gorączka, która zaczęła rozlewać się po Pekinie. Młodzież masowo tworzyła własne „gazetki wielkich znaków”, wypisując w nich, co jej leżało na sercu, a leżało sprzeniewierzenie się przez starszych Chińczyków zasadom, które narodowi wpajał Wielki Sternik. Na stolicy ruch się jednak nie skończył, bo wkrótce podobne wydarzenia zaczęły mieć miejsce i w innych miastach. Produkcja afiszy osiągała szokujące rozmiary, w Szanghaju wywieszono ich ponad osiemdziesiąt tysięcy, a w Xi’anie pewna studentka, produkująca po dwadzieścia pięć gazetek dziennie, wskutek przepracowania doznała załamania nerwowego i popełnił samobójstwo.
Szaleństwo hunwejbinów
Uniwersytet Pekiński znalazł się de facto pod okupacją strajkujących. Liu Shaoqi, obserwujący te wydarzenia raczej z zażenowaniem niż niepokojem, wysłał na kampus brygady robotnicze mające rozpędzić chuliganów, na czele jednej z nich stanęła zresztą jego żona. Ponadto wprowadzono racjonowanie papieru i tuszu, by powstrzymać powstawanie kolejnych plakatów. Pomiędzy protestującymi a bojówkami doszło do walk, ale interwentom nie udało się powstrzymać linczu, jakiego studenci dopuścili się na władzach uczelni. Rozeźlona tłuszcza, dopadłszy rektora Lu Pinga i profesorską wierchuszkę, nałożyła im na głowy papierowe ośle czapki, zdarła z nich ubrania, zmusiła do uklęknięcia, po czym nieszczęśni naukowcy zostali skopani i pobici. Wedle raportów nie obyło się bez molestowania seksualnego, jeden z oprawców, obnażywszy wykładowczynię, dokładnie obmacał jej miejsca intymne. Podobne sceny zaczęły się powtarzać w różnych punktach kraju. Rządzący wciąż nie potrafili rozeznać, z czym właściwie mają do czynienia, nawet ci, którzy, podobnie jak minister edukacji, podejrzewali, że za całą sprawą stoi Przewodniczący, wierzyli początkowo, iż rozpoczynająca się i nabierająca impetu z każdym dniem Rewolucja Kulturalna jest sprytną prowokacją, mającą wywabić kontrrewolucyjne „studenckie węże” z ich kryjówek i doprowadzić do czystki w środowisku młodzieży uniwersyteckiej.
Tymczasem sytuacja zaczęła robić się coraz bardziej poważna, a to, co wydawało się początkowo chuligańskimi wybrykami, zaczęło przybierać charakter masowych zamieszek. Liu Shaoqi i jego współpracownicy postanowili zdusić je dłońmi w jedwabnych rękawiczkach, w całym Państwie Środka zawieszono działalność szkół i uczelni. Jeśli władze sądziły, że w ten sposób rozpędzą tłumy żądnej krwi zdrajców socjalizmu młodzieży, ich członkowie musieli kompletnie zapomnieć, co to znaczy być młodym. W efekcie tego nieprzemyślanego kroku sto kilkanaście milionów uczniów szkół podstawowych i średnich oraz pół miliona studentów zyskało nieograniczony czas wolny, który mogli poświęcić na tworzenie „gazetek wielkich znaków”, organizowanie wieców i branie udziału w rozróbach.
Gdy niepokoje ogarniały kraj, Mao Zedong uznał, że nadszedł czas, by wrócić do gry. Zaczął od symbolicznego aktu, w lipcu w otoczeniu przedstawicieli prasy siedemdziesięciotrzyletni Przewodniczący, odziany w same slipki, zanurzył się zimnych odmętach rzeki Jangcy niedaleko Wuhanu. Partyjne media donosiły entuzjastycznie czytelnikom, że w ciągu zaledwie godziny Wielki Sternik przepłynął sześćdziesiąt pięć kilometrów, trzykrotnie bijąc rekord świata w prędkości pływania. Była to oczywista bzdura, w rzeczywistości Mao trochę się popluskał, a potem leżał w wodzie, wypinając swój wielki brzuch w kierunku słońca. Jednakże całe owo przedstawienie razem z otoczką, jaką nadała mu komunistyczna prasa, niosło jasne przesłanie: wódz rewolucji, choć stary, wciąż był jary i gotów do tego, by swą siłę i gniew skierować przeciwko skrytym wewnątrz partii kontrrewolucjonistom.
W sierpniu na plenum Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Chin Przewodniczący doprowadził do przetasowań w łonie partii. Dotychczasowy „drugi po Mao”, czyli Liu Shaoqi, spadł w hierarchii na ósmą pozycję, robiąc miejsce dla wiernego Lin Biao. Główny oponent Wielkiego Sternika zachował stanowisko głowy państwa, ale jak wkrótce miał się przekonać, w obecnej sytuacji znaczyło ono coraz mniej.
Tymczasem w chińskich miastach szerzyły się akty wandalizmu. Rozwydrzeni młodzi ludzie, ogarnięci masową psychozą, atakowali każdego, kogo podejrzewali o niewystarczającą wierność słowom ich idola. W ich szeregach spontanicznie zrodziła się nazwa Czerwona Gwardia, którą odtąd się określali. Od tej pory terror na ulicach siali nie chuligani, tylko czerwonogwardziści, czyli hunwejbini, których znakiem rozpoznawczym stały się czerwone przepaski obwiązane wokół ramienia.18 sierpnia 1966 roku na Placu Niebiańskiego Spokoju odbył się masowy, wiec na którym Mao Zedong spotkał się z rozpalonymi czerwonogwardzistami. Wydarzenie ściągnęło milionową widownię, która zgotowała Wielkiemu Sternikowi aplauz godny gwiazdy rocka. Idol młodzieży nie powiedział do zgromadzonych ani słowa, za to przechadzał się wzdłuż pierwszych ich rzędów. Nagle podbiegła do niego młoda dziewczyna i zawiązała mu na ramieniu czerwoną chustę, symbol hunwejbinów. Przewodniczący zareagował na to uśmiechem, a tłum oszalał z entuzjazmu. Wtedy na scenę wkroczył Lin Biao, który w imieniu wodza wygłosił przemówienie do młodzieży, wzywając ją do walki z „czterema starociami”, którymi były stare idee, stara kultura, stare obyczaje i stare nawyki. Było to pierwsze z dziesięciu wielkich spotkań Mao Zedonga z czerwonogwardzistami, jakie miały miejsce w tym roku. Scenariusz był zawsze taki sam, Wielki Sternik zawsze milczał, ale jego zamknięte usta mówiły więcej niż tysiąc słów. Zresztą głos był niepotrzebny, zgromadzeni dokładnie znali (a raczej tak sądzili) przekonania swego idola. Wszyscy byli zapamiętałym czytelnikami Czerwonej książeczki i w trakcie wieców setki tysięcy rąk unosiły się w górę, pozdrawiając Przewodniczącego gestem jej okładki.
Miliony młodych ludzi obojga płci ciągnęły do Pekinu, korzystając z przyznanego im na polecenie Mao przywileju darmowego korzystania z pociągów. Inni udawali się na swoiste komunistyczne pielgrzymki szlakiem rewolucji, odwiedzając choćby rodzinny dom Przewodniczącego czy miejsca związane z historią KPCh. Wielu z hunwejbinów po raz pierwszy opuszczało rodzinne miasta. Wagony kursujących składów były tak wypełnione, że młodzi podróżnicy tłoczyli się nawet na półkach bagażowych i w toaletach. W czasie tych wyjazdów dochodziło do interakcji wykraczających poza działalność rewolucyjną, czerwonogwardziści nawiązywali romanse i kradli chwile intymności, w nerwowej atmosferze oddając się uciechom cielesnym. Ów masowy ruch spowodował takie obciążenie linii kolejowych Państwa Środka, że zakłócił regularny transport towarów przemysłowych. Do końca roku 1966 opóźnienia wynosiły już dziesięć milionów ton!
Wezwanie, jakie wystosował do Czerwonej Gwardii Lin Biao, odbiło się potężnym rezonansem w całym Państwie Środka, wzmocnione jeszcze ukazaniem się w Pekinie afisza zawierającego skreślone przez Mao zdanie: Bombardujcie sztaby. Przewodniczący bezpośrednio wskazywał cel, w który powinna uderzyć furia hunwejbinów, byli nim skryci burżuje i kapitaliści, którzy uwili sobie ciepłe gniazdka w łonie partii, najgorszym z nich był zaś Liu Shaoqi, określany przez propagandę mianem „pierwszego kroczącego kapitalistyczną drogą”. Czerwonogwardzistów de facto postawiono ponad prawem i pozwolono im robić, co chcą. Wezwanie do walki z „czterema starociami” inspirowało ich do popełniania najgorszych zbrodni. Uczniowie powstawali przeciw nauczycielom, a dzieci atakowały rodziców, w Państwie Środka działy się sceny żywcem wyjęte z najgorszego koszmary konfucjanisty.
Agresja młodych ludzi skierowana przeciwko starszym przyjmowała niezwykle okrutne formy. Nauczyciele byli bici, a często i mordowani na wymyślne sposoby. Pewnego nieszczęśliwego pedagoga, nie dość że skopano, to jeszcze poraniono mu stopy szkłem, a na koniec wepchnięto miotłę w odbyt. Inni hunwejbini lubili rozprawiać się z przeszłością z hukiem. Złapanych nauczycieli sadzali na skrzynkach z materiałami wybuchowymi, wtykali w dłonie pochodnie i kazali samych siebie wysadzić w powietrze, grożąc wymyślnymi mękami w razie odnowy.
Atakowano klasztory i buddyjskie świątynie, niszcząc bezcenne zabytki sztuki sakralnej. Hordy rozwydrzonej młodzieży wpadały do domów statecznych mieszczan i ludzi posiadających wyższe wykształcenie, wywlekały ich właścicieli na zewnątrz, zmuszając do udziału w „wiecach hańby”, po czym rabowały ich domostwa. Na ulice wylatywały pięknie rzeźbione meble, książki i antyki, które rozbijano w drobny mak lub palono. Inna rzecz, że skupiona wokół Mao Zedonga klika wykorzystała ów chaos, żeby się wzbogacić. Wedle ostrożnych szacunków „czerwony zakon” Wielkiego Sternika zagarnął w trakcie rewolucji kulturalnej łącznie sześćdziesiąt pięć ton złota i bliżej nieokreśloną liczbę bezcennych dzieł sztuki. Kang Sheng sporządził nawet listę, na której wymienił nazwiska osób, których domy miały paść ofiarą furii tłumu, po czym na miejsce wydarzeń wysyłał swoich agentów, by ci przechwytywali pożądane przez niego dobra. Sam Przewodniczący również się obłowił, gromadząc cenną bibliotekę starodruków zrabowanych ofiarom linczów.
Najmniejsze podejrzenie i najbardziej absurdalna pogłoska mogły sprowadzić poważne kłopoty, a nawet śmierć. Pewna kobieta padła ofiarą hunwejbinów tylko dlatego, że wybrała niewielką sumę pieniędzy z banku. Urzędnicy bankowi natychmiast donieśli Czerwonej Gwardii, że Chinka z pewnością coś knuje. W efekcie do jej domu wpadła bojówka, która go zdemolowała, a kobietę zaciągnęła na miejsce kaźni, gdzie ogolono jej głowę i wylano na nią kubeł farby. Szczególnie przerażające jest to, że nie można było być pewnym nawet własnych dzieci, które ogłupione przez propagandę wierzyły w najwymyślniejsze oskarżenia skierowane przeciwko ich rodzicom. Nastoletnia dziewczyna napisała własną krwią list do uwięzionego ojca, w którym obwieszczała, że musi zapłacić za przelaną chińską krew – czerwonogwardziści powiedzieli jej bowiem, że w latach trzydziestych Chińczyk ów pomagał Brytyjczykom polować na swoich rodaków. Złapawszy nieszczęsnych kulisów, demoniczni Anglicy mieli oddawać się na nich wampirycznym praktykom.
O tym, że w czasie Rewolucji Kulturalnej z rodziną dobrze wyglądało się tylko na zdjęciu, przekonał się sam Liu Shaoqi. Gdy hunwejbini, wdarłszy się do dzielnicy rządowej, oblegli go w willi, wśród skandujących hasła wzywające do zgładzenia go znalazła się jego córka! Wkrótce wciąż pełniącego formalnie funkcję głowy Państwa oponenta Mao wywleczono siłą z domu i wrzucono do lochu, gdzie w urągających ludzkiej godności warunkach spędził resztę życia, którego zresztą niewiele mu już zostało. Pokryty odleżynami, zarośnięty, wygłodzony z powybijanymi prawie wszystkimi zębami zmarł w roku 1969 z powodu odmowy udzielenia mu opieki medycznej przez władze więzienia w Kaifengu, do którego przewieziono go z Pekinu. Wcześniej nowe, posłuszne Wielkiemu Sternikowi władze partii usunęły go ze swych szeregów i pozbawiły wszystkich funkcji państwowych, oficjalnie potępiając jako kapitalistę i chińskiego Chruszczowa. Przez następne jedenaście lat propaganda chińska wylewała na niego kubły pomyj, obrzydzając Liu rodakom i kreując go na najgorszego zdrajcę. Dopiero po dojściu do władzy Deng Xiaopinga dawny mentor nowego przywódcy ChRL doczekał się rehabilitacji.
Skoro zaś przy Deng Xiaopingu, „drugim kroczącym kapitalistyczną drogą”, jesteśmy, to trzeba powiedzieć, że wykpił się on małym kosztem. Ocalenie zapewne zawdzięczał temu, że Mao go lekceważył i nazywał małym człowieczkiem stroszącym gęsie piórka. Co prawda, protegowanego Liu pozbawiono stanowisk państwowych, ale zachował legitymację partyjną. W roku śmierci swojego protektora został zesłany na wieś do prowincji Jiangxi, ale na miejscu otrzymał czteropokojowe mieszkanie, mógł uprawiać przydomowy ogródek i pracował w fabryce traktorów. Wygnanie nie trwało zresztą zbyt długo i w trzy lata później Deng wrócił do stolicy. O wiele gorzej potoczyły się losy jego syna studiującego na jednym z pekińskich uniwersytetów. W trackie rozruchów na kampusie został wyrzucony z okna akademika i w wyniku poniesionych obrażeń do końca życia poruszał się na wózku inwalidzkim.
Tryumf Wielkiego Sternika
W roku 1968 Państwo Środka znalazło się na skraju całkowitego załamania. W poszczególnych prowincjach dochodziło do bitew pomiędzy zwalczającymi się frakcjami czerwonogwardzistów, w których padały od setek do tysięcy (a w niektórych przypadkach dziesiątków tysięcy) trupów, a jedna z organizacji hunwejbinów donosiła nawet, że udało jej się chałupniczo zbudować dwie bomby z materiałem promieniotwórczym (sic!). W Pekinie zniszczeniu uległy 2/3 zabytków, rozszalała tłuszcza wyburzyła choćby mury miejskie. Zakazane Miasto przetrwało tylko dlatego, że premier Zhou Enlai, mimo iż sam aktywnie angażował się w wydarzenia, nie chcąc wypaść z łask Mao, nakazał otoczyć cesarski kompleks wojsku. Rewolucja Kulturalna obudziła w Chińczykach najgorsze instynkty, w czasie zamieszek miały miejsce akty kanibalizmu (sic!), gdy członkowie Czerwonej Gwardii zjadali kawałki ciał zabitych rzekomych kontrrewolucjonistów. Szczególnie okrutnie młodzi ludzie rozprawiali się z mniejszościami narodowymi, Mongołów palono żywcem, piętnowano żelazem i wyrywano im języki. W Tybecie było niewiele lepiej. Nawet Wielki Sternik, który niedawno nakazał zrewoltowanym uczniom i studentom wydać broń, stwierdził, że sprawy poszły za daleko. Produkcja przemysłowa i rolna spadły, a stosunki z zagranicą de facto uległy całkowitemu zerwaniu, część ambasad, w tym brytyjską, tłuszcza zdemolowała, linczując dyplomatów, a ambasadorów przebywających za granicą odwołano do kraju. Zerwano stosunki z prawie wszystkimi krajami świata zarówno kapitalistycznymi jak i komunistycznymi. Nawet Korea Północna i jej przywódca Kim Ir Sen oskarżeni zostali o rewizjonizm i zdradzenie komunistycznych ideałów. Normalne relacje utrzymano jedynie z Albanią, której obłąkany krwiożerczy reżym akurat mieścił się w granicach tego co maoiści uważali za normalne. Przewodniczący, rozpętawszy piekło, musiał huknąć pięścią w stół i przywrócić porządek, który sam obalił.
Na rozkaz Wielkiego Sternika w lipcu 1968 roku fanatycznie oddana mu armia pod dowództwem Lin Biao, mianowanego teraz następcą przywódcy, wkroczyła do akcji. Młodzieżowe rozruchy tłumiono, ale z hordami wściekłych hunwejbinów trzeba było coś zrobić, by skutecznie rozbić ich ruch. I na to Mao znalazł jednak sposób, dwadzieścia milionów czerwonogwardzistów, którzy z imieniem swego idola na ustach rzucili się walczyć z „czterema starociami”, deportowano i rozproszono po wsiach, by ciężko pracując na roli, „uczyli się od chłopów”.
Wielka Proletariacka Rewolucja Kulturalna osiągnęła swój cel. Mao Zedong pozbył się konkurentów w łonie KPCh, która teraz stała się organizacją wodzowską, a on sam wyrósł na swego rodzaju makabryczne czerwone bóstwo. Jego kult przetrwać miał długie dekady, przyjmując niekiedy groteskowe formy, na chińskiej prowincji po dziś dzień można napotkać poświęcone Wielkiemu Sternikowi ołtarze, na których miejscowi składają ofiary, niekiedy krwawe. Sam Przewodniczący do końca życia miał pozostać jednowładcą, któremu nikt nie śmiał się sprzeciwić. Prawdopodobnie w najgorszych snach nie przewidywał, że po jego śmierci władzę w Pekinie przechwycą członkowie partii, w skrytości ducha wzdychający do czasów Liu Shaoqi, a najważniejszą osobą w Państwie zostanie „drugi kroczący kapitalistyczną drogą” – Deng Xiaoping.