Jamniczka opuszczona z powodu pandemii pokonała 16 tys. km, by wrócić do domu

Przygarnięty we wrześniu na Sycylii przez australijskich podróżników w czasie rejsu dookoła świata, mały jamnik o imieniu Pipsqueak musiał spędzić 5 miesięcy z dala od swojej przybranej rodziny. Z pomocą wielu przypadkowych ludzi dobrej woli zdołał wrócić do nowego domu.
Jamniczka opuszczona z powodu pandemii pokonała 16 tys. km, by wrócić do domu

Pandemia koronawirusa złapała Eilbecków gdy dopłynęli na Florydę. Śpiesząc się przed zamknięciem granic i lotnisk, zdołali kupić bilety do Australii tylko dla siebie. Załatwianie miejsca dla szczeniaka w samolocie ewakuującym ludzi było zbyt czasochłonne. Na szczęście, po poszukiwaniach w sieci zdołali zaaranżować tymczasowe miejsce pobytu dla swojego pupila.

 

 

 

Według relacji na ”Lonely Planet” zwierzak trafił do nich na europejskim odcinku podróży i pozostał na ich jachcie kolejne kilka miesięcy. Zwiedził z nimi w sumie 17 różnych państw. Ponure widmo SARS-CoV-2 dopadło Zoe, Guy’a, Cam, Maxa oraz Pipsqueaka w Stanach Zjednoczonych.

Na prośbę Eilbecków zareagowała m.in. miłośniczka psów z Karoliny Północnej, pani Ellen Steinberg. Zgodziła się przygarnąć psa na tak długo, jak będzie to konieczne. Okazało się, że minęły 3 miesiące nim Eilbeckom udało się uruchomić program psiej repatriacji.

 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Do you know anyone who’s done something truly selfless recently? Who decided to take this Covid period and consciously do something that mattered? Meet Ellen. She’s the wonderful chick in North Carolina who took our little Pipsqueak in and has voluntarily cared for her since April with no expectation of recognition or compensation. She just decided to do something kind while the world flipped out. And lucky for me and Pip she chose us. She’s dealt with everything Pip could dish out – escaping through fences, a squirrel obsession, emergency trips to vet hospitals and the occasional bout of midnight crying (Pip, and maybe me). Ellen has handled it all with grace and love. She’s even shared Pip with other Covid-foster aunties such as Lynn and @staceyhopegreen over the last month or so to spread the love even further. Thank you Ellen and Lynn and Stacey, too. Pip is leaving North Carolina for Los Angeles today starting her long 5-flight journey home to Australia. She gets on the plane rather “zaftig” (best word ever, meaning plump) just as her Jewish mammas planned. Thank you Ellen, I hope we can pay forward your generosity and kindness in some way. #thanksellen #kindness #goodturn #generosity #doxielove #selfless #dachshundsofinstagram #noplansjustoptions

Post udostępniony przez No Plans Just Options (@noplans.justoptions) Lip 19, 2020 o 3:41 PDT

Zaczęło się od przewiezienia jamnika do Los Angeles. Pojawił się ktoś chętny by zabrać psa do samolotu i zaopiekować nim, aż możliwy będzie kolejny lot, tym razem do Auckland w Nowej Zelandii. Gdy i tu znaleźli się dobrzy ludzie gotowi pomóc psu odzyskać ludzką rodzinę, pozostało przerzucić Pipsqueaka na kontynent.

fot. rodzina Eilbeck / Virgin Airlines

Dotarł do Melbourne, co okazało się tylko połową sukcesu. Problem polegał na tym, że zamknięta była granica między australijskimi stanami Wiktorii i Nowej Południowej Walii. Psiak trafił na kwarantannę do krewnych Eilbecków.

 

Barwna historia dziejąca się w dużej mierze na otwartych platformach społecznościowych przykuła uwagę australijskich mediów. Za okazję do pozytywnej promocji uznał to ktoś w liniach lotniczych Virgin Australia. Po 10 dniach kwarantanny przewoźnik zapewnił transport Pipsqueaka do Sydney.

– W tak trudnych czasach dobrze jest wywołać uśmiech na czyjejś twarzy. Wiem, że nasi pracownicy z radością dołączyli się do akcji ratunkowej – skomentował w ”Daily Mail” Glen Moloney, dyrektor generalny pionu cargo w Virigin Australia. 

Rodzina w końcu mogła odzyskać swojego czworonożnego pupila. Do sieci trafiły zdjęcia zrelaksowanego psa z domu Eilbecków na wyspie Scotland, na północ od Sydney.

– To, czego nas ta historia nauczyła, to jak dużo dobrych ludzi jest dzisiaj na świecie. Nie odzyskalibyśmy naszego psa bez pomocy wielu, wielu z nich. Robili to bo kochają psy i chcieli, by najmniejszy członek naszej załogi dotarł bezpiecznie do domu – Zoe Eilbeck powidziała serwisowi Lonely Planet.

 

 

Więcej:psy