Potop skarbów na Mazurach

Na Mazurach zwykle szuka się słynnej Bursztynowej Komnaty, tak jak Złotego Pociągu na Dolnym Śląsku. Ostatnio poszukiwaczom przytrafiła się mniejsza, ale też wartościowa zdobycz: skarb z czasów szwedzkiego potopu
Potop skarbów na Mazurach

5 czerwca gruchnęła informacja, że w Ełku znaleziono depozyt kilkuset monet z XVII wieku. Natychmiast skojarzono je z czasami potopu. Miasto było wówczas ważnym ośrodkiem Prus Książęcych, które opuściły w potrzebie króla Jana Kazimierza i przeszły na stronę Szwedów. W odwecie ruszyła na Mazury wyprawa karna, której towarzyszyły budzące grozę posiłki tatarskie – to opowieść znana m.in. z „Potopu” Sienkiewicza. Po bitwie pod Prostkami 8 października 1656 r. nacierający znaleźli się pod Ełkiem, paląc, łupiąc i biorąc w jasyr. Nie zważali nawet, czy ktoś mówi po polsku czy niemiecku. To prawdopodobnie właśnie wtedy w mieście ukryto skarb złożony z monet polskich, szwedzkich, duńskich, niderlandzkich i szkockich, o rozmaitych nominałach. Mariusz Jarząbek ze Stowarzyszenia Historyczno-Eksploracyjnego „Jaćwież”, które odnalazło ten depozyt z przeszłości, mówi o nim jako o „skarbie kupca”. Postanowiliśmy zapytać o okoliczności odkrycia, o pasję poszukiwaczy i o skarby z tej części Mazur – od czasów Jaćwingów po II wojnę światową. 

Jak wpadliście na trop tych monet? Czyżby wypatrzył je ktoś z ekipy remontowej podczas gruntownej wymiany nawierzchni na centralnej ulicy Ełku i dał wam znać?  

MJ: Nie. Nawet ludzie z nadzoru archeologicznego nic tam nie wypatrzyli. Po prostu dopisało nam szczęście. Remont był przeprowadzany na odcinku półtora kilometra. Pojechaliśmy w miejsce, gdzie składowano przewiezioną stamtąd ziemię. Ta hałda ma około 200 metrów długości i 7-8 metrów wysokości. Pojechaliśmy na nią któregoś poranka i zaczęliśmy sprawdzać na szczycie, pośrodku. Początkowo nic nie znaleźliśmy. Już byliśmy zrezygnowani, gdy nagle kolega przekopujący ziemię zaczął krzyczeć, że widzi monety. Najpierw sądził, że to krzyżackie. Okazało się, że nie. Wydobywaliśmy je po trochu. Były rozproszone na przestrzeni 20-25 metrów kwadratowych. Za pierwszym razem znaleźliśmy 84 monety na szczycie hałdy. Potem dostaliśmy pozwolenie na kolejne poszukiwania i przez kilka tygodni wygrzebaliśmy ponad pięćset kolejnych. Czasem kopaliśmy w burzę, do północy, byliśmy pełni entuzjazmu.

Skoro nie znaleźliście monet w oryginalnym miejscu, w którym zostały ukryte, to skąd pewność, że stanowiły jeden depozyt?

MJ: Na wszystkich jest ten sam rodzaj patyny. Pochodzą z tego samego okresu, z połowy XVII wieku. Na niektórych odcisnął się też jakiś materiał – prawdopodobnie schowane były w sakwie, a następnie w glinianym naczyniu. Znaleźliśmy kawałki tej ceramiki. Niektóre monety noszą też delikatne ślady spalenizny. Coś musiało nad nimi płonąć. 

To bardzo pasuje do teorii, że był to skarb ukryty przed atakiem wojsk polsko-tatarskich. Dziwne, że nie zdeponowano go na zamku na wyspie, który nie został zdobyty. Jaka była realna wartość tych monet? Można było za nie kupić wieś, kamienicę?  

MJ: Raczej nie. To drobne monety, tyle że jest ich bardzo dużo i z różnych krajów. Najbogatsi ludzie w mieście byli karczmarzami i kupcami, cały czas mieli z takimi nominałami do czynienia. Może właściciel został zaskoczony i ukrył skarb w pośpiechu, a potem go nie wydobył, bo zginął? Każdy może sobie stworzyć legendę wokół tego odkrycia. My musimy teraz zrobić raport końcowy, czyli razem ze specjalistami zidentyfikować i opisać poszczególne znaleziska, a następnie przekazać konserwatorowi. On przekaże je do Muzeum Historycznego w Ełku, a ono po konserwacji monet planuje przygotować specjalną wystawę. 

Wy, czyli Stowarzyszenie Historyczno-Eksploracyjne „Jaćwież”. Kim właściwie jesteście?

MJ: Nasze stowarzyszenie liczy obecnie 21 osób. Niektórzy są początkujący, chodzą z wykrywaczami od roku czy dwóch. Inni są już weteranami. Ja szukam od 2010 roku, a zaczynałem w ogóle w USA. Gdy mieszkałem w Arizonie, szwendałem się po pustyniach w poszukiwaniu jakichś historycznych artefaktów. Nic jednak, poza łuskami, nie znalazłem… Członkowie naszego stowarzyszenia to nie są ludzie z przypadku. Jest archeolog, historyk, szkutnik, są biznesmeni, inżynierowie. Każdy ma jakąś specjalność, jakąś rolę. 

Niczym w Drużynie Pierścienia. Jak radzicie sobie z ograniczeniami prawnymi?

MJ: Bardzo trudno być teraz poszukiwaczem. Od stycznia 2018 roku weszła nowelizacji prawa. Według niej, jeśli szukamy skarbów bez zezwolenia konserwatora zabytków, jest to traktowane jako przestępstwo i grożą za to bodajże dwa lata więzienia. Więc musieliśmy uważać i zarejestrować stowarzyszenie. Bez tego nawet eksploracja tej hałdy ziemi byłaby niemożliwa. Na szczęście tutejszy konserwator bardzo chętnie z nami współpracuje. A wiem, że w Polsce często jest z tym problem. Konserwatorzy podchodzą do poszukiwaczy sceptycznie, zarzucają im, że kradną i niszczą. 

Czego i jak będziecie teraz szukać?  

MJ: Marzy mi się odkrycie starożytnych rzymskich monet, ale o to będzie trudno… Przy użyciu LIDAR-u szukamy zapomnianych grodów Jaćwingów, ludu wypartego z tych terenów przez Krzyżaków. Marzy mi się odkrycie porównywalne z grodziskiem w Szurpiłach. Z kolei po drugiej stronie Jeziora Ełckiego szukamy śladów obozowisk z czasów wojen szwedzkich i napoleońskich. Mamy także fascynujący trop w sprawie słynnego skarbu z I wojny światowej, pozostawionego przez carskiego generała Samsonowa. Planujemy też przebadać przy pomocy magnesów neodymowych wybrzeże Jeziora Ełckiego. Jednocześnie będziemy czyścić je z żelastwa i wypatrywać historycznych pamiątek. W końcu parę lat temu dwaj chłopcy znaleźli pod mostem prowadzącym na ełcką Wyspę Zamkową szablę z czasów kościuszkowskich! Ba, mamy też nowe tropy w sprawie legendarnego już tunelu prowadzącego na zamek. A także w kwestii wraku hitlerowskiego samolotu spoczywającego podobno na dnie jeziora. Tyle mamy tematów, że już ciężko się połapać! A nasze wyprawy są rejestrowane  i umieszczane na Youtube  na kanale „Goldfinder – historia pisana wykrywaczem”.