Skąd się biorą bogacze? Sukces nie jest dziełem przypadku

Bogactwo powstaje na skutek przewidywalnego i potężnego sprzężenia sprzyjających okoliczności i możliwości

Wydaje się, że nie ma bardziej wyeksploatowanego tematu niż sukces. Autorzy niezliczonych poradników zajmujących sie psychologią sukcesu tłumaczą, jak wykorzystać potencjał umysłu, myśleć w kategoriach bogactwa i zmienić swoją relację z pieniędzmi (opanować chciwość i radzić sobie z wydatkami pod wpływem emocji). Prawie wszyscy twierdzą, że wystarczy myśleć pozytywnie i wierzyć w siebie, by lepiej prosperować. Próbują wyjaśnić, jacy są miliarderzy i czym się różnią od nas – przeciętniaków. A my chętnie czytamy o celebrytach, chcemy poznać ich osobowość, iloraz inteligencji, styl życia i uzdolnienia – zakładając, że w tym tkwi tajemnica ich osiągnięć.

Czasami bogacze uchylą rąbka tajemnicy, jak Richard Branson, który stwierdził: „40 proc. swojego czasu poświęcam nowym pomysłom, a resztę spędzam, pomagając w zarządzaniu 250 firmami należącymi do Virgin Group na całym świecie i promowaniu ich. Pomysły mogą pojawić się w każdej chwili, w każdym miejscu, a często wtedy, kiedy najmniej się ich spodziewamy. Lecz właśnie to, co tworzymy dzięki tym pomysłom, może zmienić nasze życie. A wraz ze zmianami pojawiają się nagrody”.

Jednak znacznie ważniejsze od tego, JACY są ludzie sukcesu, jest to, SKĄD pochodzą – twierdzi Malcolm Gladwell w swojej książce „Poza schematem”. Ten wybitny reporter tygodnika „New Yorker” udowadnia, że nasze rozumienie sukcesu opiera się na błędnych przesłankach, i z hukiem obala mit self-made mana, który do wszystkiego w życiu doszedł sam. Tak jak najwyższe drzewo w lesie osiągnęło swoje rozmiary nie tylko dlatego, że wykiełkowało z dobrego ziarna. Inne drzewa nie zasłaniały mu słońca, rosło w żyznej ziemi, nie ściął go drwal i nie obgryzły zające. O takich „lasach” pisze Gladwell – analizując życiorysy słynnych ludzi, szuka prawidłowości w ich otoczeniu. I wysnuwa ciekawe wnioski. Po pierwsze wybitny intelekt i osiągnięcia życiowe nie idą w parze.

Wcale nie trzeba być geniuszem, aby odnieść sukces – wystarczy być jedynie DOSTATECZNIE inteligentnym i plasować się lekko powyżej średniej. Najtwardszego dowodu dostarczył Lewis Terman, profesor psychologii z Uniwersytetu Stanforda (autor słynnego testu Stanforda-Benetta). Twierdził, że u człowieka nie ma nic ważniejszego oprócz moralności i IQ. Całe życie poświęcił badaniu osób wybitnie inteligentnych. Spośród dzieci w Kalifornii wyodrębnił 1470 osób z IQ 140–200 i obserwował je przez całe życie, uważając, że ci młodzi geniusze staną się elitą intelektualną USA. Pomylił się, i to grubo. Okazało się bowiem, że związek pomiędzy sukcesem w życiu a ilorazem inteligencji istnieje, ale tylko do ilorazu IQ 120. Natomiast powyżej tego poziomiu (a więc w grupie Termana) dodatkowe punkty nie przekładają się na wymierne korzyści. Podobnie rzecz ma się z uczelniami – jeśli przeanalizujemy wykształcenie noblistów okaże się, że większość ukończyła uczelnie dobre, a najlepsze – zaledwie garstka.

Bez pracy nie ma kołaczy

Znacznie ważniejszą cechą niż wysokie IQ okazuje się… pracowitość. Cudów nie ma – jeśli ktoś musi pracować po 10 godzin w biurze, nie zostanie światowej sławy muzykiem czy sportowcem, bo nie starczy mu czasu na doskonalenie konkretnych umiejętności. „Aby osiągnąć biegłość w dowolnej dziedzinie, należy zaliczyć dziesięć tysięcy godzin ćwiczeń. W licznych badaniach z udziałem kompozytorów, koszykarzy, pisarzy,łyżwiarzy, pianistów, szachistów, słynnych przestępców ta liczba przewija się nieustannie”– pisze neurolog Daniel Levitin. Odpowiada to trzem godzinom dziennie lub 20 tygodniowo przez 10 lat. „Nikt jeszcze nie opisał przypadku osiągnięcia światowej klasy w krótszym czasie. Wydaje się, że nasz mózg potrzebuje tak długiego czasu, aby przyswoić sobie wszystko, co należy, i osiągnąć prawdziwą biegłość w tej dziedzinie”.

 

Gladwell pokazuje na przykładach, że zasada 10.000 godzin dotyczy zarówno cudownych dzieci, jak i najbogatszych ludzi świata. Beatlesi w latach 60. grywali często w klubach Hamburga – nie dla kokosów ani publiczności – ale dlatego, że występy trwały tam po osiem godzin. W Liverpoolu grywali jedynie godzinę najlepsze (te same) utwory, natomiast w Hamburgu podczas pięciu tournée dawali po siedem występów w tygodniu po osiem godzin każdy. Przed wybuchem popularności w 1964 roku zagrali na żywo 1200 razy – pomnóżmy to razy 8 godzin, a otrzymamy… 10.000 godzin.

Bill Joy, zwany Edisonem Internetu, jeden z twórców rewolucji komputerowej, dorastał na początku lat 70., gdy komputery były rzadkością, zajmowały całe pomieszczenia, a ich programowanie (za pomocą kart perforowanych) było żmudne i uciążliwe. Dzięki zbiegowi okoliczności 17-letni Bill Joy znalazł się w centrum obliczeniowym Uniwersytetu Michigan, które – jako jedno z kilku na świecie – wdrożyło system pracy z podziałem czasu na komputerach mainframe. To była rewolucja! Dzięki temu, że uniwersytet nie żałował środków, centrum działało przez całą dobę. Bill skorzystał z szansy i programował po 8–10 godzin dziennie. Nabrał niezwykłej wprawy i gdy nadarzyła się okazja napisania systemu UNIX – był gotowy. Bill Gates chodził do prywatnej szkoły Lakeside, gdzie uczyły się dzieci elity Seattle. W 1968 r. szkoła zakupiła nowoczesny terminal komputerowy (pracowni komputerowych nie było jeszcze wówczas na uczelniach wyższych!). Dzięki temu Gates nauczył się programowania jako ósmoklasista i programował praktycznie bez przerwy przez kolejnych siedem lat, przekraczając nawet magiczne 10 tys. godzin. Prawie żaden nastolatek nie dorównywał mu doświadczeniem, więc Gates mógł rzucić Harvard na drugim roku, by otworzyć firmę produkującą oprogramowanie.

Z drugiej strony, nie da się tak długo i intensywnie ćwiczyć w młodości bez niczyjej pomocy – potrzeba nie tylko zachęty rodziców, ale i ich wsparcia, także finansowego. Ojciec Gatesa był bogatym prawnikiem, matka – córką zamożnego bankiera. To oni wybrali i opłacali szkołę, która dała Billowi tak niezwykłą – jak na owe czasy – szansę. Robert Kubica zaczął ćwiczyć jazdę, gdy miał cztery lata. Pierwszego gokarta od rodziców dostał, gdy był sześciolatkiem. Jego ojca – właściciela drukarni – stać było na to, aby przez lata finansować niezwykle kosztowne hobby syna (około 150 tys. rocznie). Robert miał oczywiście zdolności i pasję, ale to dzięki rodzicom mógł je przekuć w sukces. Socjolog Anette Lareau z Uniwersytetu Maryland przeprowadziła przed kilku laty badanie, które udowodniło, że bogaci rodzice wychowują dzieci inaczej niż biedni. Ci pierwsi drobiazgowo planują im czas wolny, interesują się szkołą i angażują w edukację swoich pociech. Rozwijają i kształtują zdolności, opinie i umiejętności. Natomiast rodzice biedni pozwalają dzieciom dorastać i rozwijać się bez ich interwencji.

Żaden z tych stylów wychowania nie jest lepszy – twierdzi badaczka – ale oba odbijają się na życiu dzieci. Biedniejsze są zwykle grzeczniejsze, mniej narzekają, kreatywnie gospodarują swoim czasem i mają silne poczucie niezależności. Nie wiedzą jednak, jak postawić na swoim i „nagiąć” rzeczywistość do własnych potrzeb. Dzieci bogatsze z kolei łatwiej nawiązują kontakty, zabierają głos i żyją w przekonaniu, że „coś im się od życia należy”. Lepiej dbają o własne interesy, chętniej dzielą się informacjami, żądają uwagi i potrafią uzyskać konkretne korzyści. Te cechy właśnie – w dzisiejszych czasach – pomagają osiągnąć sukces.

 

Bill Gates – dziś jeden z najbogatszych ludzi świata – przyznaje, że miał niesamowite szczęście, rodząc się w tej konkretnie rodzinie i trafiając do tej konkretnej szkoły. „Uśmiechy losu wcale nie są czymś wyjątkowym wśród potentatów z branży komputerowej, zespołów rockowych i światowej sławy sportowców. Wręcz przeciwnie – wydają się regułą” – komentuje Gladwell. Jego zdaniem „dobrze się urodzić” to także urodzić się we WŁAŚCIWYM czasie. Analizuje daty urodzenia sławnych ludzi i wykazuje najróżniejsze prawidłowości: „wymarzoną datą urodzin dla przyszłego prawnika był początek lat 30 XX w., tak samo jak przyjście na świat w 1955 roku sprzyjało programistom komputerów, a urodzenie w 1835 r. przedsiębiorcom – pisze Gladwell i drobiazgowo tłumaczy zależności między wiekiem a sytuacją gospodarczo-ekonomiczną.

Najbogatsi ludzie z listy „Forbesa” weszli w dorosłość w czasach, gdy dokonywała się rewolucja (przemysłowa, technologiczna) i mieli szczęście wzrastać w kulturze i rodzinach, które umożliwiły im kształcenie pewnych umiejętności, więc gdy przyszła odpowiednia chwila – byli gotowi. Ta przewaga odegrała kluczową rolę w ich życiu. „Sukces nie bierze się z niczego. Z pewnością zawdzięczamy go po części rodzicom i protektorom” – twierdzi Gladwell. „Bogacze posiadają atuty, wykorzystują nadzwyczajne okazje i kulturowe dziedzictwo, które pozwalają im uczyć się, ciężko pracować i postrzegać świat w sposób niedostępny dla innych”.