Starożytne Wunderwaffe

Charakterystyczny świst nadlatujących „pocisków” siał popłoch w szeregach walczących. Do tego dochodziła świadomość, że wróg atakuje na odległość i nie można go dopaść. Po każdym natarciu za kilka minut mogło nastąpić kolejne. Wbrew pozorom nie jest to opis zmasowanego ostrzału artyleryjskiego z czasów II wojny światowej, lecz rewolucyjnej taktyki stosowanej przez Scytów, lud zamieszkujący od VII w. p.n.e. ziemie na północ od Morza Czarnego. Byli nie tylko fantastycznymi kawalerzystami i mieli najlepsze konie ówczesnego świata, lecz przede wszystkim do mistrzostwa opanowali sztukę posługiwania się łukiem. Ich rewolucyjny sposób walki polegał na szybkich atakach konnych łuczników, którzy obsypywali przeciwnika strzałami, a potem wycofywali się. Scytowie posługiwali się łukiem, którego efektywny zasięg wynosił około 150–200 m. Opisy starożytnych historyków nie pozostawiają złudzeń, że ataki te budziły grozę, bo skupiały się na niewielkim terenie, a ilość jednocześnie użytych strzał powodowała dezorganizację i wycieńczenie przeciwnika.

Niemal wszystkie taktyki unicestwiania wrogów z I i II wojny światowej znano już tysiące lat temu. To w starożytności użyto gazów bojowych, ciężkiej broni pancernej i zastosowano triki wojny psychologicznej

Czy nie przypomina to sposobem działania popularnych katiuszy? Radzieckie wyrzutnie mimo niewielkiej celności rakiet były bardzo skuteczne dzięki ich masowemu użyciu. Dochodził do tego jeszcze element strachu. Charakterystyczny dźwięk startujących rakiet (nazywano je organami Stalina) wywoływał w niemieckich szeregach paniczny strach. „Choć technika była zupełnie inna, pomysł i zadry, by utrudnić wydobycie ich z rany oraz spotęgować obrażenia. A ofiara udanego ataku kończyła życie w mękach. Najpierw następowały wymioty, potem stopniowy paraliż, a gdy jakimś cudem żołnierz przeżył, wtedy w rany wdawała się gangrena, kontynuując dzieło zniszczenia.

CZOŁGI SPRZED WIEKÓW

„We współczesnej sztuce wojennej nie ma już rzeczy żywcem przeniesionych ze starożytności, lecz czerpiemy z tamtych czasów. Można doszukiwać się analogii, jak choćby w tym, że starożytne rydwany bojowe zamieniły się potem w bojowe wozy piechoty (BWP). Słonie i ich funkcję przełamującą szyki wroga jak najbardziej możemy porównać do roli czołgów” – wyjaśnia Matuszak. Rzeczywiście panikę wśród starożytnych wywoływały także ówczesne odpowiedniki dzisiejszych BWP – rydwany bojowe. Szczególnie ciekawe były te z czasów państwa nowoasyryjskiego (X–VII w. p.n.e). Wyposażano je w kosy zamocowane do kół. Gdy taki ciężki, rozpędzony pojazd wjeżdżał w piechotę wroga, wycinał wszystkich, którzy byli w jego zasięgu. Dodatkowym atutem tych rydwanów było to, że woźnicę osłaniano tarczą, a stały ostrzał wroga prowadził łucznik.

Przez wieki była to bardzo skuteczna broń. Później zastąpiły ją inne starożytne „czołgi” – słonie. Grecy zetknęli się z nimi dopiero w 326 r. p.n.e. pod Hydaspes, Rzymianie w 280 r. p.n.e. w bitwie pod Herakleą. Ponad pięciotonowe kolosy wywoływały ogromne zaskoczenie w obu wielkich starożytnych wojskach. Biorąc pod uwagę, że pierwsze czołgi w I wojnie światowej rozwijały maksymalną prędkość 13 km/godz., broń stosowana przez Persów czy choćby armię indyjską była naprawdę szybka. Szarżujący słoń był bowiem w stanie rozwinąć prędkość nawet 24 km/godz.

W następnych stuleciach słoni bojowych używano w Europie głównie przeciwko legionom. Rzymskie konie nie były przyzwyczajone do widoku i zapachu kolosów i bardzo często rzucały się do ucieczki. Najsłynniejszą wyprawą „z czołgami” była ta z czasów II wojny punickiej (218–201 r. p.n.e.). W armii wodza Kartaginy Hannibala znalazły się także słonie, które późną wiosną wyruszyły z terenów obecnej Hiszpanii, kierując się na Rzym. Niestety, po wyczerpującym marszu przez Alpy przy życiu pozostały tylko trzy. Poza tym Rzymianie w końcu znaleźli sposób radzenia sobie z ich niebezpiecznymi szarżami. Podczas bitwy pod Zamą w 202 r. p.n.e. oddziały rzymskie rozstępowały się i przepuszczały atakujące zwierzęta. Słonie okazały się nieefektywne. Pliniusz Starszy (historyk z I w. n.e.) opisuje, że jedną z najlepszych metod obrony przeciwko słoniom były… świnie. Ich zapach powodował, że zwierzęta wpadały w panikę. A to oznaczało śmiertelne niebezpieczeństwo dla własnej armii, bo spłoszony słoń tratował wszystko, co spotkał na drodze. Właśnie z tego powodu jeźdźcy mieli ze sobą specjalne dłuto, które w razie utracenia kontroli nad zwierzęciem wbijali mu w kark, powodując szybką śmierć.

ARMIA DUCHÓW

Podczas II wojny światowej na froncie zachodnim w skład armii amerykańskiej wchodziła jednostka zwana Armią Duchów, oficjalnie określana jako 23. Specjalna Jednostka Kwatery Głównej. Dysponowała nadmuchiwanymi czołgami i działami (czasem także ze sklejki). Swoje „duchy” mieli też Brytyjczycy. Podczas bitwy pod El-Alamejn w 1942 roku dla zmylenia Niemców użyli atrap czołgów i artylerii. Wojska marszałka Erwina Rommla skierowały ostrzał w kierunku nieistniejącej armii, a prawdziwe dywizje brytyjskie zaskoczyły wroga. Rekrutów ściągano ze szkół plastycznych czy filmowych w Hollywood. Niesamowite pomysły na zmylenie przeciwnika stosowano już ponad dwa tysiące lat temu. Aleksander Wielki (356–323 p.n.e.) kilka razy wykorzystał „atrapy” armii, by zmylić Persów.

Posłużyli mu do tego nie aktorzy, lecz stada owiec, którym przywiązano do ogonów gałęzie. Płoszone zwierzęta wywoływały na stepie tumany kurzu. Perscy zwiadowcy przekazywali swoim dowódcom informacje o nadciąganiu ogromnej armii wroga, która w rzeczywistości wcale nie była aż tak imponująca. Gdy ten fortel został już przed Persów odkryty, Macedończycy wymyślili kolejny. Tym razem na grzbietach owiec zamocowali pochodnie. To z kolei nocą sprawiało wrażenie, że cała równina stanęła w ogniu.

PERSKI GAZ

 

Starożytni byli na tyle pomysłowi, że już w III w. n.e. użyli w czasie działań wojennych „gazów bojowych”. Wprawdzie broń chemiczną zastosowano podczas I wojny światowej na dużo większą skalę, jednak ten sposób walki nie był wcale nowością. O wykorzystaniu trujących gazów informuje Simon James, archeolog z Uniwersytetu Leicester. Twierdzi, że podczas zdobywania miasta Dura Europos (dzisiejsza Syria) wojska perskie zaatakowały Rzymian właśnie w ten sposób. Persowie wydrążyli tunel prowadzący pod miasto, tak samo zrobili obrońcy. Tam właśnie, w labiryncie pod murami, archeolodzy odkryli szczątki wojowników. James przebadał pozostałości około 20 ciał i doszedł do wniosku, że Persowie zastosowali nową śmiercionośną broń. W tunelach podpalali bitum wraz z kryształami siarki, a opary tej trującej mieszanki dostawały się na stronę rzymską. Co ciekawe, schemat perskiego tunelu i położenia broni chemicznej wskazuje, że kształt kopanego przejścia nie był przypadkowy. Miał sprzyjać zabijaniu pod ziemią.

Rzymianie na skutek trującego dymu tracili przytomność w ciągu kilku sekund, a po kilku minutach byli już martwi. Dokładna analiza rozmieszczenia ciał znajdujących się w pobliżu wejścia do wąskiego podkopu wskazuje na to, że żołnierze zostali zaatakowani u wylotu perskiego tunelu, a ze sterty ich ciał i tarcz Persowie zbudowali przeszkodę chroniącą ich przed rzymskim kontratakiem. James uważa, że dzięki zastosowaniu nowej broni Persowie dokonali tego, co w konwencjonalnej walce należałoby uznawać za cud. Dura Europos zostało zdobyte przy pomocy gazów bojowych przez Persów w 256 r. n.e. Było to ponad szesnaście wieków wcześniej niż atak chlorem przeprowadzony przez wojska niemieckie w kwietniu 1915 roku (w okolicach Ypres), uznawany za pierwszy tak skuteczny pokaz siły gazów bojowych (zginęło od niego 350 żołnierzy aliantów).

GRECKI NAPALM

Wszyscy mamy przed oczyma zdjęcia z Wietnamu, gdy pokazywano zniszczenia, jakich dokonywały bomby z substancjami zapalającymi, zrzucane przez Amerykanów. Dywanowe naloty z użyciem napalmu były jednym z najskuteczniejszych sposobów walki z partyzantami z dżungli. Napalm palił się nawet na piasku, wodzie – niemal w każdych warunkach. Okazuje się jednak, że niemal identyczną substancję wymyślono kilkanaście wieków wcześniej. Ogień grecki, bo tak nazywała się ta superbroń, ostatecznie skonstruował w VII wieku n.e. Kallinikos z Heliopolis w Syrii, korzystając z doświadczeń starożytnych. Jak ten ogień działał? Wyrzucana z rury mieszanka dolatywała nawet na 75 metrów. Materiałem miotającym była substancja na bazie saletry, a zapalającymi: ropa naftowa, asfalt, siarka, sól kamienna, żywica. Mieszanka ta była w stanie palić się również na wodzie. Kallinikos wymyślił także tzw. ogień bizantyński, czyli dodał do swojej poprzedniej mikstury gaszone wapno. W ten sposób powstało coś, co nie tylko paliło się na wodzie, lecz nawet od niej się zapalało.

Oprócz użycia w działaniach morskich ogień grecki stosowano również na lądzie. Skonstruowano między innymi pierwowzory miotaczy ognia, służące do palenia palisad oraz murów obronnych i bram. Opis takiego urządzenia pojawia się przy okazji oblegania miasta Delion przez Beotów w 424 r. p.n.e. Miotacz składał się z dwóch wydrążonych części pnia, złączonych na kształt rury. Na jednym końcu zamocowano kocioł z węglem, smołą, siarką, a na drugim miech-pompę z dwóch desek i skóry rozciągniętej na szkieletowej konstrukcji harmonijki. Podczas składania końców desek powietrze przechodziło przez rurę i rozdmuchiwało ogień. Całe urządzenie umieszczano w specjalnym taranie, chronionym jeszcze dachem, by uniemożliwić wrogom ostrzał. Miotacz ognia o współczesnej budowie wprowadzili do uzbrojenia Niemcy. Tyle że było to ponad dwa tysiące lat po Beotach (w 1901 roku). Po raz pierwszy na polu walki został zastosowany 30 lipca 1915 roku przeciwko wojskom angielskim.

ARCHIMEDES – RAMBO

Archimedes (ok. 287–212 p.n.e.) był nie tylko najgenialniejszym greckim matematykiem i fizykiem starożytności, lecz także świetnym wojskowym. W trakcie II wojny punickiej, gdy Rzymianie oblegali jego rodzinne Syrakuzy, walczył niemal w pojedynkę z całą armią wroga, jednak w odróżnieniu od Rambo, świetnie znanej nam postaci kreowanej przez Sylvestra Stallone, korzystał głównie z pomocy swoich genialnych wynalazków, a nie swoich mięśni. Plutarch (grecki historyk z I w. n.e.) opisuje, jaki popłoch wywoływały u Rzymian jego piekielne maszyny: „(…) kiedy tylko zauważyli na murze gałązkę czy kawałek drzewa, podnosili rozpaczliwy krzyk i rzucali się do ucieczki, całkowicie przekonani, że Archimedes wycelował w nich jakąś maszynę”.

Trudno się jednak dziwić panice oblegających Syrakuzy, skoro Archimedes przygotował dla nich pokaz arsenału, jakiego nikt w ówczesnym świecie nie widział. Jedna z hipotez głosi, że genialny Grek stosował wyrzutnie wykorzystujące parę wodną do miotania potężnych bloków skalnych. Tuż przy wejściu do portu ustawił także specjalny dźwig-żuraw, który służył do przewracania okrętów wroga. Można sobie wyobrazić przerażenie żołnierzy, gdy potężne machiny chwytały ich statki żelaznymi szponami, podnosiły w górę i rzucały, tak że okręty przewracały się i tonęły. Fortele i wynalazki Archimedesa sprawiły, że miasto broniło się ponad rok. Rzymianie zdobyli je podstępem dopiero w 212 r. Historyk z II w. p.n.e. Polibiusz pisał: „Taka była cudowna siła jednego człowieka, jednego talentu, umiejętnie skierowanego na każdą sprawę… Rzymianie mogliby szybko opanować miasto, gdyby w jakiś sposób udało im się usunąć spośród syrakuzan jednego starca”. Jedna z legend głosi, że Archimedes po raz pierwszy w historii zastosował też broń solarną, tworząc z setek wypolerowanych tarcz zwierciadło wklęsłe. Tak skupiona wiązka promieni słonecznych miała zapalać okręty nieprzyjaciela. Dzisiaj uważa się, że takie zwierciadło mogło co najwyżej posłużyć do oślepiania wroga, jednak trzeba przyznać, że sam pomysł był pionierski.

JADOWITE BOMB

 

W starożytności armie korzystały nie tylko z cudownej broni stworzonej przez ludzi, lecz sięgały także po wunderwaffe stworzoną przez naturę. Tak było choćby ze słynnymi bombami „skorpion”, które miotali w II wieku p.n.e. obrońcy Hatry (na terenie dzisiejszego Iraku). Gdy ładunki ze skorpionami spadały na oblegających, wywoływało to prawdziwą panikę. Podobnie było zresztą już wcześniej, gdy z katapult wystrzeliwano gniazda szerszeni. Z tego pomysłu korzystał później choćby Wietkong.

Prawie cztery tysiące lat temu pojawiły się pierwsze wzmianki o zastosowaniu broni… biologicznej. Tabliczki klinowe z Mari (miasto w Sumerze), datowane około 1770 roku p.n.e., opisują epidemię, która niszczyła starożytne miasta. Już wtedy zdawano sobie sprawę, że kontakt z zarażonymi zwierzętami i ludźmi może oznaczać śmierć. Dlatego starano się podsyłać takich zarażonych wrogom. Najokrutniejszym znanym nam zastosowaniem „broni biologicznej” sprzed wieków były działania Mongołów, którzy w trakcie oblężenia krymskiego portu Kaffa (obecnie Teodozja) w 1346 roku n.e., przy pomocy katapult, wrzucali za mury miasta zwłoki zmarłych na dżumę. Uciekinierzy z Kaffy roznieśli epidemię na całą Europę. Pomysł z XIV wieku próbowali wykorzystać później japońscy wojskowi. Testy prowadzono w jednostce 731 na terenie Mandżurii. Opracowano tam specjalne bomby porcelanowe przeznaczone do rozsiewania zakażonych pcheł. W 1952 roku w USA powstała agencja rządowa nastawiona na rozwój technologii wojskowej, na przykład sposobu wykorzystania zwierząt na polu walki, m.in. skorpionów. Studiowała także możliwości wykonania broni solarnej Archimedesa. W końcu wunderwaffe jest  dzisiaj nie mniej cenna niż przed dwoma – trzema tysiącami lat.