Szwed XXL – testujemy Volvo XC90

Dzięki uprzejmości Volvo, czekała nas dłuższa (na blisko 4 tys. km) przygoda, więc kiedy po zatankowaniu ponad 70-litrowego baku zobaczyłem zasięg 380 km, pomyślałem: Fan! Fan! Fan! (co po szwedzku znaczy mniej więcej tyle co: „o k…!”), ale w łagodniejszej formie, bo Szwedzi to grzeczny naród. Zupełnie jak XC90
Szwed XXL – testujemy Volvo XC90

Postanowiłem, że tym razem pojedziemy spokojniej (choć dalej zgodnie z klauzulą sumienia). Wraz z każdym spokojnym kilometrem zwiększał się szacowany zasięg, a moje serce wypełniał spokój i łagodność…

Co jest grane?
Zacznę od drugiej blachy strony, a że bloger ze mnie taki, jak ze Szczecina miasto nad morzem, zacznę od głośników. Pierwsze, co zwróciło na siebie uwagę, to zainstalowany w samochodzie system audio. 19 (słownie: dziewiętnaście – akcent na „ś”) głośników Bowers & Wilkins! 1400W! Efekt jest niesamowity. Żeby było jeszcze bardziej „och”, jeden z presetów odwzorowuje w kabinie brzmienie göteborskiej sali koncertowej. Kiedy zaczęła lecieć Kylie z płyty „The Abbey Road Session” (no lubię, no co zrobisz, nic nie zrobisz), zbierałem szczękę z asfaltu. Nie słyszałem nic porównywalnego w żadnym innym samochodzie. Nie jest to oczywiście standardowy system, ale audiofile z pewnością chętnie dopłacą te 14 tys. z kawałkiem.

A skoro już rozmawiamy o centralnej konsoli, całość jest pięknie zaprojektowana, intuicyjna i dotykowa. 9-calowy wyświetlacz łatwo obsługuje się także podczas jazdy. Mercedes i BMW są epokę za Szwedem pod tym względem. Do tego dodatkowy wyświetlacz między zegarami (bardzo przydatny podczas jazdy z nawigacją) + head up display podający najważniejsze informacje na szybie i trudno przegapić jakikolwiek zjazd.

Całość oczywiście prezentuje się tak jakby luksusowo

Ten akurat egzemplarz był w wersji R-Design. Skórzane fotele świetnie wyprofilowane i sterowane elektronicznie (podgrzewane, ale nie wentylowane) w każdym właściwie kierunku, choć z jednym małym zgrzytem. Jeśli lubicie „rozwalić się” na przednim fotelu, w dłuższych trasach możecie odczuć lekką niedogodność w okolicach pośladków. Ten samochód lubi, jak się w nim siedzi przyzwoicie. W końcu to Szwed.
Patrząc na kokpit, widzimy jeszcze więcej skóry. Jeśli XC90 będzie dalej sprzedawało się tak dobrze, szwedzkim krowom grozi wymarcie (a może świniom?). Oprócz skóry, kokpit wykończony jest modnym ostatnio ryflowanym włóknem węglowym (czy w ogóle ktoś rozumie, co autor tu pisze?). Całość sprawia bardzo przyjemne wrażenie, choć bardziej podobało mi się wnętrze w jasnych kolorach i drewnie, które było prezentowane na polskiej premierze auta. Co kto lubi.
Skórzana kierownica dobrze się trzyma, nie jest przekombinowana. Przyciski ułożone są wygodnie, choć ja akurat paluchy mam długie, więc wzorzec ze mnie taki sobie. Podłokietniki są tam, gdzie powinny być i nawet po 700 km z samochodu można wysiąść w całkiem niezłej formie.

Wspominałem już o chłodzonym schowku? Oczywiście mógłbym napisać jeszcze, ile to w środku jest miejsca, że są trzy rzędy siedzeń, a do bagażnika zmieściłby się nawet deficyt narodowy, ale wystarczy spojrzeć na rozmiar tego samochodu. Zatem pominę oczywistości. Chyba czas przestać mówić o wielkiej samochodowej trójcy. To już zdecydowanie czwórca.

Widząc ograniczenia prędkości dla samochodów ciężarowych, odruchowo zwalniałem. Co chwilę zerkałem też we wsteczne lusterko, żeby sprawdzić, co u dzieci na tylnych kanapach. A przecież ja nawet nie mam dzieci…XC90 to pełnowymiarowy SUV. To samochód dla rodziny 2+1, a i bez problemu pomieści rodzinę 2 + 1500+.

To nie jest kraj dla dużych SUV-ów
Ba, to nie jest kontynent dla dużych SUV-ów. Do tej pory tylko raz miałem możliwość jeździć samochodem o podobnych wymiarach – GMC Acadia, ale to było w USA, gdzie auto tej wielkości w niektórych stanach uznaje się za ekonomiczny pojazd miejski. W Europie, a sprawdziliśmy drogi i parkingi w 6 krajach, jest ciasno. Dla kogoś, kto na co dzień porusza się małym samochodem – nawet bardzo ciasno. Oczywiście dostępne są wszystkie systemy wspomagające parkowanie, ale co z tego, skoro kiedy wyjeźdżamy na parking miejski, wszystkie lampki ostrzegawcze świecą na czerwono, a z głośników dobiega ciągły sygnał alarmowy. Chwilami czułem się jak pilot promu Discovery dokujący na stacji orbitalnej (od razu przed oczami stawała mi katastrofa rodem z „Grawitacji”). Być może dla wprawnego kierowcy z grupy „Ja się nie zmieszczę? Potrzymaj mi piwo” to nie byłby problem. Dla mnie to dodatkowy stres. Na pocieszenie jest system parkujący równolegle i prostopadle, choć nie zawsze jest chętny zaparkować na miejscu, w którym samochód się mieści (co sprawdziliśmy w praktyce). Poza tym podczas korzystania z tej dogodności pozostaje zmienianie biegów i dodawanie gazu. Wielokrotne. Oczywiście to magia, ale w „prawdziwym życiu” nie mam tyle czasu i cierpliwości. Kamera cofania musi wystarczyć.

Jaki samochód jest, każdy widzi. Co ciekawe, na zdjęciach sprawia wrażenie o wiele mniejszego, niż jest w rzeczywistości. Może to dzięki dobrym proporcjom, może także dzięki 22” kółeczkom. Mnie się podoba.

Testowana wersja miała 320 koni i … dwulitrowy silnik

Volvo wycisnęło co się da z tego napędu. Nic dziwnego skoro zaprojektowanie nowego modelu kosztowało tyle co most łączący Danię ze Szwecją. Umówmy się, ten most ma prawie 8 km, więc chyba sypnęli koronami. Ale mimo bardziej drapieżnego wyglądu w wersji R-Design i podkręconych parametrów silnika dzięki Polestar, XC90 to nie jest samochód sportowy. Nie to, żeby mulił (choć tryb ekonomiczny reagował zbyt wolno jak na autostradę) – samochód reaguje od razu, szybko zbiera się do setki, chętnie przyśpiesza nawet przy wysokich prędkościach. Poziom dostarczanych emocji nie jest jednak wyższy od tego z polsatowskich „Trudnych spraw”.

Jeśli dorzucimy do tego komfortowe zawieszenie i całkiem niezłą przyczepność jak na samochód tak wysoki i duży (autostrady A2 trzymał się dość pewnie nawet podczas deszczu), jest wymarzonym wozem na długie podróże.
Tak jak szwedzka muzyka, czy tego chcę czy nie, kojarzy mi się z ABBĄ, tak Volvo z bezpieczeństwem. Projektanci z Göteborga wymyślili sobie, że od 2020 roku nikt nie zginie w ich samochodzie. XC90 jest bez wątpienia „milestonem” na drodze do tego celu. W samochodzie były zamontowane wszystkie systemy, jakie można sobie wymarzyć: alarm martwego pola w obu lusterkach, korygowanie toru jazdy tak, by utrzymać samochód w pasach, system zapobiegania kolizjom informujący nas o zbyt małej odległości od samochodu przed nami, wykrywający zmęczenie, a nawet automatycznie hamujący w razie nieuniknionej kolizji. Head Up Display (HUD) wyświetla też ostatnie ograniczenia prędkości i miga złowieszczo po jej przekroczeniu (ponoć, bo przecież jeżdzę przepisowo).
Jeśli do tego dorzucimy aktywny tempomat, można poczuć się prawie jak w samochodzie autonomicznym (prawie). A propos tempomatu, każdy kto używał, wie jaka to wygoda, jednakowoż ten zachowywał się odrobinę nadpobudliwie po zmianie pasa. Kiedy odkrywał, że nie ma przed nim żadnego pojazdu, ostro redukował bieg i pędził niczym tłuszcza do Lidla po Crocsy na wyprzedaży.
Po 4 tys. km niezapomnianej przygody tą „ciężarówką” w wersji benzynowej, komputer pokazał średnie spalanie na poziomie 10,5 l.
Dla kogo to samochód? No, dla mnie za duży, V40 zupełnie by mi wystarczyło. Za to dla fana pełnowymiarowych SUV-ów, z talentem do parkowania w najciaśniejszych zakamarkach, z dużą rodziną i 400 tys. złotych polskich w kieszeni, będzie autem wymarzonym.

Więcej:volvo