Do Warszawy liczący sobie już czterdzieści wiosen Wenecjanin przybył 10 października 1765 roku. Odwiedziny nad Wisłą stanowiły część jego tourne po Wschodniej Europie, wcześniej przez dziesięć miesięcy bawił w Rosji. Na obrzeża europejskiej cywilizacji Casanova przybył, szukając nowych przygód, podniet intelektualnych oraz łóżkowych, a przede wszystkim… uciekając przed wierzycielami, którzy ścigali go już w całym szeregu krajów, począwszy od ojczystej Republiki Weneckiej po Anglię, z której zresztą rok wcześniej musiał w trybie awaryjnym uchodzić, gdy wyszło na jaw, że londyńskiemu bankierowi, od którego zaciągnął pożyczkę na sporą sumę, jako poręczenie wręczył fałszywe dokumenty. Jako że finansista, zdemaskowawszy intrygę, zagroził wezwaniem policji, Giacomo, który dopiero co stawał przed angielskim sądem oskarżony przez byłą kochankę o groźby fizyczne (za co omal nie dostał dożywocia) i cudem wykaraskał się z tamtej kabały, nie czekając na rozwój wypadków, kupił bilet na statek i przeprawił się na drugą stronę kanału La Manche. Stanąwszy na kontynencie, musiał zrobić sobie dłuższą przerwę od poszukiwania przygód, powalił go bowiem atak rzeżączki, czwarty już w jego biografii. Nie ma co, świetnie zapowiadał się ten początek wieku średniego!
Rosyjskie figle
Gdy wreszcie Casanova stanął na nogi, postanowił ruszyć na Wschód i tam poszukać szczęścia. Po długiej podróży przez Niemcy w grudniu 1764 roku przekroczył granicę prusko-rosyjską i skierował się ku Petersburgowi. Przybył w najzimniejszej i najbardziej ponurej porze roku, ze zdziwieniem odnotował, że na pograniczu między etnicznymi ziemiami rosyjskimi a dzisiejszą Finlandią, noc trwała ponad osiemnaście godzin! Wieśniacy, których widział w mijanych wsiach, przerażali go swą aparycją, zawszonymi brodami, brudem i barbarzyńskimi obyczajami. Szybko przekonał się, że Rosjanie złodziejstwo mają we krwi, na każdym postoju coś ginęło z jego bagaży zagrabione przez miejscowych.
W stolicy imperium ku swej uldze Giacomo przekonał się, że o jego dotychczasowych dokonaniach, takich jak liczne akty defraudacji, oszustw, pobyt w weneckim więzieniu czy wyłudzenie olbrzymich sum od ogłupionej starszej francuskiej markizy, nad Newą nikt nie słyszał. Awanturnik mógł zacząć w Petersburgu z czystą kartą, zwłaszcza że, jak wkrótce odkrył, na północy bardzo ceniono sobie Włochów, w których widziano apostołów wyższej kultury. Byle fryzjer z Italii w carskiej stolicy mógł otworzyć salon strzygący tylko arystokratów.
Wielkim marzeniem Casanovy stało się zdobycie zatrudnienia na dworze „Semiramidy Północy”, czyli carycy Katarzyny II. W chwili gdy przyjechał nad Newę, zaczynała ona właśnie samodzielne rządy, dosłownie chwilę wcześniej jej nieszczęsny, przetrzymywany w zamknięciu mąż – Piotr III zmarł, jak podał w oficjalnej wiadomości dwór rosyjski, „na hemoroidy”. Wiadomo, w zimnym rosyjskim klimacie ta choroba może być zabójcza (tak w każdym razie sądził Wolter), ale lepiej poinformowani twierdzili, że nieudolnego cara zadusiła grupa oficerów, których część, na czele z hrabią Grigorijem Orłowem, była częstymi gośćmi w łóżku nienasyconej Katarzyny. Niestety, choć nasz bohater starał się jak najczęściej bywać na salonach petersburskich elit, długo nie dane mu było spotkać się osobiście z carycą. Na szczęście nie brakło mu za to okazji do erotycznych figli. Pewien nowo poznany oficer zaproponował zachwyconemu Włochowi, że za jedyne sto rubli skompletuje mu cały harem. Ostatecznie skończyło się na tylko jednej dziewczynie, trzynastoletniej chłopce, którą za rzeczoną sumę ojciec sprzedał Casanovie na własność. Awanturnik, nie umiejąc wymówić rosyjskiego imienia niewolnicy, przechrzcił ją na Zairę, wyuczył mówienia po włosku, zaopatrzył w piękne stroje i uczynił swoją nałożnicą. Później zaklinał się, że prawdziwie ją kochał, ale fakt, że gdy wyjeżdżał w 1765 roku z Rosji zostawił dziewczynę własnemu losowi, każe wątpić w prawdziwość tych słów.
Generalnie choć Petersburg Giacomo uznał za paskudny, podobały się mu niskie ceny jedzenia i wynajmu mieszkania, fascynowały olbrzymie piece i ruskie banie, tj. łaźnie, do których chadzał z Zairą. Bezecnemu lubieżnikowi bardzo spodobał się pomysł wspólnego prażenia się nago w saunie, gdzie, jak pisał, wszyscy udawali, że nie patrzą się na współtowarzyszy. On sam patrzył i sycił wzrok roznegliżowanymi ciałami obojga płci, bo choć Wenecjanin zasłynął jako koneser kobiet, to wyznawał zasadzę „żeby życie miało smaczek…” i pięknemu chłopcu też nie przepuścił jeśli, się jakiś trafił. W trakcie pobytu w stolicy imperium dał temu wyraz, spędzając upojną noc w ramionach niejakiego porucznika Lunina, o którym po latach pisał, że był piękny jak dziewczyna.
W końcu dzięki cierpliwemu wystawaniu w niedzielę w Ogrodach Letnich Casanovie udało się spotkać osobiście Katarzynę, z którą odbył godzinną pogawędkę. Władczyni była tak zachwycona jego obrotnym językiem, że kilkakrotnie zaprosiła go później na audiencje. W ich trakcie Wenecjanin wspinał się na szczyty wazeliniarstwa, wygłaszając peany na cześć swej rozmówczyni oraz twórcy rosyjskiej potęgi – Piotra Wielkiego. Równocześnie starał się przekonać carycę do stworzenia loterii państwowej, przy kierowaniu której mógłby służyć pomocą, był w końcu przed kilku laty w Paryżu kierownikiem takiego właśnie projektu! O tym, że przy tamtej okazji sam zbił dzięki różnym przekrętom, sporą fortunę, którą później przegrał w karty i zaskarbił sobie tak wielką miłość Francuzów, że pewnego dnia wzburzony tłum powiesił jego kukłę, wolał milczeć. Rozprawiali też z Katarzyną o różnicach w kalendarzach gregoriańskim i juliańskim – tego pierwszego używała cywilizowana Europa, zaś Rosja, jako że się do tejże cywilizowanej Europy nie zaliczała, wciąż trwała przy drugim. Rozmowy te były bardzo interesujące, ale ku frustracji Casanovy młoda władczyni nie zaoferowała mu żadnego stanowiska. Katarzyna może i była rozpustnicą, mężobójczynią, oraz zbrodniarką, ale właśnie z racji własnego łajdactwa potrafiła łatwo przejrzeć innych łajdaków, zwłaszcza tych drobnego kalibru. Giacomo zaś, mimo wysokiego mniemania o sobie, należał właśnie do tej kategorii.
W końcu zniecierpliwiony czekaniem na carską łaskę Wenecjanin zdecydował się opuścić Rosję. W Petersburgu udało mu się zbliżyć do ambasadora Anglii, ten zaś, nie wiedząc, że w Wielkiej Brytanii jego nowemu przyjacielowi grozi kryminał za oszustwa, wystawił Włochowi listy polecające do jednego z najbardziej wpływowych polskich arystokratów – księcia Adama Czartoryskiego. Wyposażony w nie Casanova opuścił zimną, barbarzyńską Rosję i udał się do stolicy Rzeczpospolitej.
Warszawskie dolce vita
Nad Wisłą Giacomo znalazł się gotowy do nowych przygód, lecz z pustką w kieszeni. Większość zawartości sakiewki przehulał w Rosji, a w nowym mieście nie znał jeszcze ludzi, za których pieniądze mógłby balować. Na razie znalazł spokojną przystań w bibliotece biskupa kijowskiego – Józefa Andrzeja Załuskiego. Z powodu braku funduszy na wino, kobiety oraz hazard Casanova na chwilę musiał zaprzestać rozpustnego życia i ze zbereźnika przemienić się w uczonego, badającego stare rękopisy znajdujące się w zbiorach kościelnego dostojnika. Zresztą przez całe życie płynnie przechodził pomiędzy dwoma tymi rolami i sam siebie postrzegał jako wybitnego humanistę i badacza literatury, w świat której uciekał zawsze, gdy skończyły mu się pieniądze lub powalił atak choroby wenerycznej. Jak pokazują jego pamiętniki, Wenecjanin miał naprawdę bystry umysł i gdyby zamiast zwiedzaniem łóżek kolejnych kobiet i dziewcząt, nałogowej grze w karty oraz tarzaniem się w najdzikszej rozpuście zajął nauką, mógłby osiągnąć sporo na tym polu. Niestety, zamiłowanie do rozkoszy ziemskich, w tym i tych najpodlejszych, sprawiło, że Casanova całkowicie zmarnował swój potencjał, pozostając przez całe życie drobnym oszustem i żigolakiem, pamiętanym dziś wyłącznie z powodu gigantycznej liczby pań, z którymi się przespał.
Tymczasem dzięki protekcji księcia Adama Czartoryskiego nasz bohater został zaproszony na dwór Stanisława Augusta Poniatowskiego. Ostatni, a zarazem najgorszy z królów polskich, zrobił na awanturniku piorunujące wrażenie i to pozytywne. Włocha zachwyciła erudycja monarchy, którego nazywał „najszczęśliwszym ze śmiertelników” i „godnym korony”. Samego władcę fascynowała postać Wenecjanina być może dlatego, że jeszcze niedawno przybysz konwersował z carycą Katarzyną. Jak wiadomo, kilka lat wcześniej Poniatowski dołączył do kolekcji panów, których imperatorowa ,,zaliczyła”. Przez całe życie nie chciał jednak przyjąć do wiadomości, że był tylko jednym z długiej kolejki mężczyzn przewijających się przez jej łóżko i jeszcze z wysokości polskiego tronu wzdychał ku „Semiramidzie Północy”. Co skończyło się fatalnie dla kraju, którym rządził.
Casanova prowadził z królem długie rozmowy, zapewne zasiadał też przy jego stole w trakcie słynnych obiadów czwartkowych. Rozprawiali m.in. o klasycznej literaturze, a temat, choć hermetyczny, okazał się bardzo opłacalny. W pewną niedzielę, niedługo po dyskusji na temat poezji łacińskiej, gdy Wenecjanin podszedł do wychodzącego z kościoła władcy, by ucałować mu dłoń, Poniatowski wręczył nowemu protegowanemu paczuszkę zawierającą dwieście złotych dukatów! Uśmiechając się, monarcha powiedział: Podziękuj Horacemu.
O bliskości, jaka wytworzyła się pomiędzy ostatnim królem Polski a słynnym awanturnikiem, najlepiej świadczy fakt, że król zaprosił Włocha do swojej prywatnej loży w teatrze i wspólnie obejrzeli przedstawienie, z którego nasz bohater nic nie zrozumiał, bo nie znał ani słowa po polsku. Jednak barierę językową osłodziła mu uroda aktorek. W owym czasie w Warszawie tryumfy na scenie święciły dwie Włoszki: Anna Binetti i Teresa Casacci, pomiędzy którymi trwała zażarta rywalizacja. Obie panie miały swoich fanów, którzy wzajemnie obrzucali się obelgami. Casanova wkrótce stał się zwolennikiem tej drugiej, a także częstym gościem jej garderoby i sypialni. Właśnie figle z piękną Teresą miały stać się już wkrótce przyczyną jego kłopotów.
Płotka kontra rekin
Choć Giacomo żył w wieku Oświecenia, jak wszyscy ówcześnie Włosi był bardzo przesądny. Dlatego zaniepokoił się, gdy w styczniu 1766 roku przyśnił mu się złowróżbny sen, w którym tryskająca z jego twarzy krew splamiła obrus na stole z kolacją. Kilka tygodni później, gdy ucztował w domu jednego z przyjaciół, senna mara stała się jawą, w pewnej chwili stojąca przez Wenecjaninem butelka wina z niewiadomych powodów pękła, a odprysk szkła zranił słynnego uwodziciela w czoło, rozcinając skórę. Gdy założono mu bandaż, zaniepokojony awanturnik zaczął gorączkowo się zastanawiać, przed jakim to nieszczęściem próbują go ostrzec siły wyższe.
Tymczasem nadszedł wieczór 4 marca, który Casanova spędził w teatrze. W sztuce, którą oglądał, grała Teresa Casacci, a jej widok na scenie tak podniecił rozpustnika, że po opadnięciu kurtyny natychmiast udał się do garderoby kochanki, by oddać się tam z nią uciechom cielesnym. Niestety, tego dnia nie on jeden miał chrapkę na piękną Włoszkę. Gdy nasz bohater już w prywatnym pokoju signory zabierał się powoli do dzieła, garderobiane drzwi otworzyły się z impetem, a do środka wkroczył podstoli koronny – hrabia Franciszek Ksawery Branicki.
Późniejszy zdrajca Polski i przywódca Konfederacji Targowickiej, która sprzedała nasz kraj Rosji, doprowadzając do jego zniknięcia z map Europy, już w tamtych czasach był skończonym łajdakiem. Jego łotrowski spryt objawiał się również w życiu prywatnym, gdy cała Warszawa kłóciła się o to, czy Anna Binetti jest piękniejsza od Teresy Casacci, czy też na odwrót, podstoli demokratycznie sypiał na przemian to z jedną to z drugą. Tego wieczoru miał akurat smak na Teresę i nie podobało mu się że ktoś go ubiegł. Widząc, że jego konkurentem jest pieczeniarz podłego pochodzenia, hrabia rzucił mu soczyste: Spieprzaj i wyrzucił za drzwi. Wyrwany z amorów Casanova usłyszał jeszcze, wychodząc z garderoby swojej bogdanki, słowa: Wenecki tchórz.
Wstrząśnięty Giacomo wrócił do mieszkania, ale cała sytuacja rozstroiła go nerwowo do tego stopnia, że nie mógł zasnąć. W końcu zasiadł do biurka i napisał list do Branickiego, w którym, powołując się na swój zraniony honor, wyzywał go na pojedynek, po czym natychmiast wysłał posłańca z pismem do rezydencji magnata. Po prawdzie, Casanova miał nadzieję, że hrabia nie będzie chciał się z nim bić i go przeprosi lub co najwyżej cała sprawa skończy się przed królem. Ku jego zdziwieniu, które szybko przerodziło się w przerażenie, w liście z odpowiedzią, który podstoli skreślił od ręki, hrabia reagował na propozycję cudzoziemca wręcz z entuzjazmem! Chciał, by stanęli na udeptanej ziemi jeszcze tego samego dnia, jak najszybciej! Gdy do Wenecjanina dotarło, w jaką kabałę się wpakował, było już za późno, by się wycofać. Próbował jeszcze różnych wykrętów, między jego mieszkaniem a pałacem Branickiego przez cały ranek trwała wymiana korespondencji. Dzisiaj jest dzień pocztowy – dowodził Casanova – a on musiał jeszcze nadać pewien przeznaczony dla króla rękopis. Branicki odpisywał, że jego przeciwnik może paczkę wysłać po pojedynku. Giacomo prosił o czas na spisanie testamentu, ale podstoli nie chciał o tym słyszeć i odpowiedział, że Włoch może zająć się tym kiedy indziej, np. za pięćdziesiąt lat. Polaka ewidentnie bawiły manewry włoskiego awanturnika, które dowodziły, że miał rację, nazywając go tchórzem. W końcu nasz bohater skapitulował, przeciwnicy umówili się na walkę na podwarszawskim błoniach tego samo dnia po południu.
Czując się jak skazaniec, Casanova zjadł wieczerzę mogącą być jego ostatnią. Tuż przed piętnastą pod jego mieszkanie podjechała świta podstolego, Włoch wsiadł do powozu człowieka, z którym miał walczyć i ruszyli w drogę. Zawczasu uzgodnili warunki – starcie miało zacząć się od wymiany strzałów z pistoletów, a gdyby żaden z nich nie trafił, panowie mieli złapać za szpady i bić się do pierwszej krwi.
Niestety, w swoich pamiętnikach słynny uwodziciel nie zapisał dokładnej lokalizacji miejsca pojedynku. Wiemy tylko, że była to jakaś łąka i niedaleko znajdowała się karczma. Pojedynkowicze, wziąwszy pistolety, stanęli naprzeciw siebie i rozpięli koszule, pokazując nagie torsy. Podstoli oddał strzał jako pierwszy, natychmiast po nim wypalił Casanova. Obydwaj trafili. Włoch dostał w dłoń, a kula utkwiła mu w śródręczu, jednak mimo odniesionych obrażeń to on okazał się być lepszym strzelcem, a może po prostu miał większe szczęście. Jego pocisk uderzył Polaka w prawą stronę brzucha i wbiwszy się pod żebrem, dosłownie przeszył go na wylot, wychodząc z lewej strony. Gdy rozwiał się dym z pistoletów, Wenecjanin stał na własnych nogach, choć krwawił z dłoni, Branicki zaś ,rycząc z bólu, leżał na trawie.
Casanova natychmiast ruszył w kierunku powalonego adwersarza. Na ten widok adiutanci podstolego bardzo niehonorowo dobyli szpad i rzucili się na człowieka, który pokonał ich pana. Biorąc pod uwagą, jak wielkim draniem był przyszły przywódca Konfederacji Targowickiej, zadziwiające jest, że w tej sytuacji zachował się po rycersku i krzyknął: Uszanujcie go, łajdaki! Okrzyk ten ocalił Giacomo życie. Gdyby nie on, to mimo odniesienia zwycięstwa w pojedynku skończyłby jako trup.
Włoch pomógł przetransportować Branickiego do karczmy, gdzie zaczęto opatrywać jego rany. Sam podstoli powiedział Casanovie, żeby uciekał, bo wkrótce na miejsce przybędą jego przyjaciele, a wtedy awanturnika czeka przykry koniec. Zaoferował zwycięzcy starcia swoją sakiewkę, ale ten odmówił. Giacomo wybiegł z karczmy, złapał chłopski wóz i zakopawszy się w sianie, wrócił do Warszawy. Zachlapany krwią broczącą obficie z ręki, wdarł się do jednego ze stołecznych klasztorów franciszkanów i zażądał azylu. Początkowo mnisi zamknęli go niewiele różniącej się od lochu celi, ale potem dzięki interwencji arystokratycznych przyjaciół Casanovy przeniesiono go do luksusowego apartamentu. Tymczasem wieści o pojedynku i upokorzeniu, jakiego doświadczył Branicki z rąk przybłędy z Włoch, który nie był nawet szlachcicem, rozeszły się po stolicy. Przeciwnicy polityczni podstolego wznosili toasty, a stronnicy i przyjaciele przysięgali krwawą zemstę. Wkrótce wokół klasztoru zgromadziły się tłumy ludzi, jedni chcieli pogratulować szczęśliwemu pojedynkowiczowi celnego strzału, inni rozszarpać go na strzępy. Ostatecznie marszałek koronny musiał otoczyć klasztor kordonem żołnierzy, by nie doszło do zamieszek.
Ranny Casanova wezwał również medyka, który usunął mu kulę z ręki, zadając przy tym wiele bólu. W kolejnych dniach do eskulapa dołączyło jeszcze dwóch kolegów po fachu. Długo rozprawiali nad ranną ręką i w końcu, diagnozując gangrenę, oświadczyli, że następnego dnia amputują kończynę pacjentowi. Giacomo przeraził się nie na żarty. Jako że liznął trochę medycyny, gdy lekarze odeszli, sam przyjrzał się swoim obrażeniom i stwierdził, że nie widzi śladu martwicy tkanek. Wzbudziło to w nim podejrzenia i następnego dnia, gdy chirurdzy przyszli dokonać operacji, nie wpuścił ich do swojego pokoju. Jak okazało się później, dobrze zrobił, bo uczniowie Hipokratesa zamierzali uczynić go kaleką nie ze względu na medyczne wskazania do amputacji, lecz by… poprawić humor Branickiemu, który mimo straszliwej rany nie umarł i wracał do zdrowia w swoim pałacu.
Pożegnanie z Warszawą
Do Wielkanocy wzburzenie opinii publicznej ucichło na tyle, że Casanova mógł opuścić klasztor. Opowieść o pojedynku znali już wszyscy i przez dwa tygodnie Włoch był gwiazdą salonów, zapraszano go bez przerwy na przyjęcia, by bawił gości historią o tym, jak omal nie zabił jednego z najpotężniejszych magnatów Rzeczpospolitej. O dziwo, zaproszenie wystosował również Branicki, który przyjął gościa filiżanką czekolady i zapewnił, że nie ma do niego żalu. Wenecjaninowi oferowano również pieniądze, ale on odrzucał takie propozycje, przez co, jak później wyliczył, ominęło go cztery tysiące dukatów.
Niestety, nad głową słynnego awanturnika zaczęły zbierać się czarne chmury. Pewnego razu na bankiecie, na którym gościł król, Poniatowski zapytał Casanovę, czy gdyby w ojczystej Wenecji został obrażony publicznie przez weneckiego patrycjusza, to również wyzwałby go na pojedynek. Zawstydzony awanturnik przyznał, że gdyby tak postąpił, naraziłby się tylko na śmieszność, arystokrata z Republiki św. Marka w ogóle nie czułby się w obowiązku dawać satysfakcji plebejuszowi.
Warszawski etap w życiu Casanovy zakończył się niespodziewanie, w lipcu po polskiej stolicy zaczęły krążyć obrzydliwe plotki na jego temat. Ktoś (być może Branicki?) wygrzebał kompromitujące fakty z jego przeszłości. Wkrótce Wenecjanin przestał być zapraszany na dwór, a w połowie miesiąca otrzymał pismo nakazujące mu opuścić Warszawę w przeciągu ośmiu dni. W odpowiedzi napisał do króla, argumentując, że potrzebuje więcej czasu, by spłacić swoich wierzycieli, na co dostarczono mu list, w którym Poniatowski pytał go, czy uregulowanie długów jest dla niego ważniejsze od zachowania życia. Szczęśliwie monarcha przesłał też swojemu dawnemu protegowanemu tysiąc dukatów, dzięki którym Casanova zwrócił długi i mógł w spokoju opuścić miasto, w którym spotkała go jedna z najniezwyklejszych przygód jego awanturniczego żywota. Do końca życia starzejący się uwodziciel miał z dumą opowiadać o tym, że pojedynkował się z polskim hrabią, którego omal nie zabił. Biorąc pod uwagę rolę, jaką Franciszek Ksawery Branicki odegrał w upadku Rzeczpospolitej, pozostaje tylko żałować, że kula naszego bohatera nie trafiła jego oponenta w brzuch o kilka milimetrów dalej – gdyby 5 marca 1766 roku zdradziecki magnat otrzymał postrzał w organy wewnętrzne, skonałby w mękach na podwarszawskich błoniach, a historia naszego kraju być może potoczyłaby się zupełnie inaczej…