Zaginiony faraon. Polscy archeolodzy na tropie tajemniczej postaci

Poszukiwania grobu Herhora to dramatyczna historia wielkich nadziei, rozczarowań i skandali. Czy Polakom uda się odnaleźć zabytek porównywany z grobowcem Tutanchamona? Jakie są dowody, że ten historyczny skarb faktycznie istnieje?
Zaginiony faraon. Polscy archeolodzy na tropie tajemniczej postaci

Stojąc w Luksorze na wschodnim brzegu Nilu, oglądamy górujący nad horyzontem masyw tebańskich wzgórz. Uświęcone miejsce starożytnych ze wspaniałymi świątyniami, niezliczoną ilością grobowców, a także z tym, co najbardziej przemawia do wyobraźni: Deir el-Bahari, Doliną Królów i – mniej znaną – Doliną Królowych. To w Deir el-Bahari od 1999 r. prowadzi badania Misja Skalna prof. Andrzeja Niwińskiego z Uniwersytetu Warszawskiego. Misja, która na półce skalnej zawieszonej 100 m nad świątynią Hatszepsut poszukuje zaginionego grobowca. Należał do faraona Amenhotepa I (XVI w. p.n.e.), a po kilkuset latach prawdopodobnie został zawłaszczony przez arcykapłana Herhora [patrz ramka s. 34] – późniejszego faraona, znanego z powieści Bolesława Prusa.

INACZEJ NIŻ U PRUSA

Herhor wkroczył na arenę wielkiej polityki podczas wojny domowej, jaką rozpętał generał Panehsi, jawnie występując przeciw władzy Ramzesa XI. Zrewoltowane, dewastujące kraj oddziały buntowników wyparła z granic Egiptu w 1080 r. p.n.e. armia kierowana właśnie przez Herhora. Wrócił z wojny w aureoli zwycięzcy. Przez następnych siedem lat wprowadzał w państwie ład i porządek.

Herhor był nie tylko szefem wojska i arcykapłanem Amona, ale sprawował także pieczę nad gospodarką. Troską otoczył też szczątki dawnych władców Egiptu. Potwierdzają to np. znalezione w Deir el-Bahari sarkofagi Setiego Ii Ramzesa II. Noszą inskrypcje świadczące że Herhor kazał pochować obu faraonów w nowym miejscu. Powszechnie uważano go za króla i sam przedstawiał się jako król. Sprzyjały temu i słabość Ramzesa XI, i rozkład administracji, i szerząca się bieda. W świątyni Chonsu w Karnaku zachował się wizerunek Herhora w królewskich szatach i jego imię. Umarł około 1074 r. p.n.e. Do dziś nie wiemy, gdzie został pochowany.

TROP 1:  PODPIS BUTEHAMONA

„Gdy w 1972 po raz pierwszy wyjechałem do Egiptu – wspomina prof. Niwiński – zastanawiałem się, gdzie może być jego grobowiec. Zacząłem w Deir el-Bahari łazić po półce skalnej i nabrałem przekonania, że to musi być to! Z radości pod-pisałem się na skale, czego dzisiaj się wstydzę, bo – wówczas nie wiedziałem jeszcze o tym – 3 tys. lat wcześniej złożył w tym samym miejscu swój podpis niesłychanie wysoki urzędnik egipski, niejaki Butehamon”.

Skąd pewność profesora? Z tropów, jakie profesor wziął pod uwagę. Pierwszy z nich wiąże się właśnie z Butehamonem. Ten człowiek około 1080–1070 r. p.n.e. pełnił funkcję dyrektora nekropoli tebańskiej i przeprowadzał inwentaryzację wszystkich grobów splądrowanych przez włamywaczy. Aż  siedem jego podpisów odkryła na wspomnianej półce skalnej  w Deir el-Bahari Misja Skalna. Minister króla wykonywał je na płaskiej ścianie zwykłym kamiennym odłupkiem. A wejście na półkę jest strome i – przynajmniej momentami  – niebezpieczne. Powodem, dla którego kilkakrotnie wybierał się w tę ciężką i wymagającą sporego wysiłku drogę, mógł być jedynie…  grób faraona!

TROP 2:  KRÓLEWSKA SKRYTKA

Przez analogię może potwierdzać to graffiti innego królewskiego urzędnika – także imieniem Butehamon – które odnalazł w 2000 r. w Tebach członek Misji Skalnej Mikołaj Budzanowski. Dostojnik faraona zapisał je kilka metrów powyżej szybu skrytki królewskiej, w której pod koniec XIX w.  odnaleziono kilkadziesiąt mumii faraonów. Pośród nich: poległego w walce Sekenenre, Ahmesa – pogromcę Hyksosów, Tutmozisa I, Tutmozisa III,  zwycięzcę spod Kadesz Ramzesa II czy Amenhotepa I.

Niemiecki egiptolog Emil Brugsch po zejściu do wspomnianej skrytki nie wierzył własnym oczom: „Nie byłem pewny czy to jawa, czy sen. Spojrzawszy na jedną z trumien, odczytałem  na wieku imię króla Setiego I, ojca Ramzesa II. O kilka kroków dalej, ze skrzyżowanymi na piersiach ramionami spoczywał w skromnej trumnie Ramzes II. (…) Niektóre z tych trumien były jeszcze zamknięte, inne stały otwarte, okradzione ze wszystkiego”.

Wszystkie znalezione w skrytce mumie (a było ich ponad czterdzieści) około roku 969 p.n.e. zostały przez kapłanów zabrane z ograbionych grobowców i na nowo zakonserwowane. Wielu przytwierdzono ręce, a nawet głowy, do reszty ciała, bo rabusie w poszukiwaniu klejnotów nierzadko posuwali się do ćwiartowania zmarłych.

Egipscy kapłani owinęli mumie nowymi lnianymi bandażami, po czym włożyli do trumien, nie zawsze zresztą odpowiednich. Nie zapomnieli jednak o zapisaniu na bandażach imion zmarłych królów, a także miejsca ich wcześniejszego spoczynku – tak przetrwały prawie trzy tysiące lat do dnia, gdy skrytkę odnaleziono. Nic więc dziwnego, że Butehamon, urzędnik faraona, złożył nad tą skrytką swój podpis jako świadectwo czuwania nad miejscem królewskich pochówków.

Skoro wielkie graffiti było nad skrytką królewską, to – przez analogię – pod podpisami Butehamona na naszej skalnej półce też powinno coś być. Coś, czego dotąd nie znaleziono!

TROP 3: TRUPIA WSKAZÓWKA

O tym, że na skalnej półce 100 m nad świątynią Hatszepsut w Deir el-Bahari pochowano faraona, mogą świadczyć również dreny mające odprowadzać wodę niesioną przez ulewy, nawiedzające Teby średnio co 20 lat. Dreny chroniłyby grobowiec, a szczególnie mumię, przed zalaniem. Pamiętajmy, że miejscom wiecznego spoczynku faraonów zagrażały tylko dwa niebezpieczeństwa: właśnie woda i złodzieje.

„Wydawać by się mogło, że w Egipcie nie pada. Czasami wręcz leje – wyjaśnia Niwiński. – Bodaj w 1994 r. przeszła nad Tebami ulewa, która w ciągu godziny wypełniła wodą Dolinę Królów. Niczym wściekły górski potok  porywała wielkie kamienie i tony błota. Przez wadi (dolinę występującą na obszarach pustynnych – przyp. red.) wydostała się na równinę, docierając do dziedzińca świątyni faraona Setiego I. Zniszczyła trzy domy stojące jej na drodze i muzułmański cmentarz, zostawiając za sobą trzymetrowy osad”.

Jak wspomnieliśmy, pochówkom zagrażała woda i złodzieje. A na półce znajduje się jedyny zachowany w Egipcie… wkop złodziejski. Gdy w 2000 r. Polacy odsłonili jego wejście, w korytarzu bielały szczątki szkieletu z rozbitą czaszką. Niewykluczone, że medżaju (strażnicy) przyłapali hultaja na gorą cym uczynku, potraktowali z całą surowością, na jaką zasługiwał, i zostawili ku przestrodze naśladowców. Ale ten wkop, mimo swej mrocznej historii, bardzo archeologów ucieszył. Złodzieje bowiem zawsze wiedzieli – często będąc w zmowie z kapłanami lub strażnikami – gdzie zlokalizowano konkretny grobowiec.

TROP 4: SZTYLET JAKICH MAŁO

Również w 2000 r. w przysypanym piaskiem i gruzem pęknięciu tektonicznym na półce w Deir el-Bahari  polska ekipa znalazła wykonaną z brązu część sztyletu. Nad jego wygiętymi w kształt półksiężyca ramionami znajdowało się kiedyś okrągłe jabłko, osadzone na uchwycie. Z drugiej strony wystają dwie pionowe prowadnice, w które starożytny rzemieślnik wpasował niegdyś ostrze. To sztylet nie byle jaki. Przypomina budową broń znale-zioną na mumii faraona Kamoze. Podobny jest także do tego, jaki odkryto w 1859 r. przy mumii królowej Ahhotep.

Niewykluczone więc, że sztylet, odkryty przez polską ekipę, przed wiekami został skradziony z królewskiego grobowca. Złodziej zabrał z grobu złoto i srebro, sztylet zaś – wykonany z mniej cennego brązu – mógł go rozczarować. Być może postanowił zostawić w swoim worku wyłącznie szlachetne kruszce. A jeśli złodziej zabrał je z grobowca, to trzeba podkreślić, że na półce skalnej nie ma żadnego poza tym, do którego wciąż szukamy wejścia! Jako nielogiczną można odrzucić hipotezę, że złodziej zrzucił sztylet z góry lub też, splądrowawszy jakieś miejsce pochówku w okolicach świątyni, wdrapał się z nim na półkę, by tam rozebrać go na części. Dlaczego nie zagrzebał niepotrzebnego fragmentu gdziekolwiek na dole, lecz wybrał się z dowodem swej zbrodni w długą i ryzykowną wycieczkę? Przyłapany przez medżaju niechybnie straciłby życie.

Herhor mógł wykorzystać grób faraona Amenhotepa Przywłaszczanie grobów nie było w Egipcie rzadkością. A grób Amenhotepa I, obok wielu innych, mógł zostać obrabowany (o czym może świadczyć znaleziona na skalnej półce obsadka sztyletu królewskiego) i powtórnie wykorzystany przez kogoś w czasach XXI dynastii. Okoliczności najbardziej wskazują na Herhora, który właśnie wtedy obrabowane grobowce restaurował. Dlaczego miałby jeden z nich wykorzystać na własne potrzeby? Po pierwsze kraj leżał w ruinie po wojnie domowej. Ściąganie większych podatków na kosztowne grobowce było w tym czasie mało realne. Po drugie sam Herhor był człowiekiem schorowanym, w zaawansowanym wieku. Nie miał czasu, by przygotować nowe, godne miejsce wiecznego spoczynku.

TROP 5: ZAGADKA Z PAPIRUSU

Kolejny argument, wskazujący na istnienie w Deir el-Bahari nieodnalezionego jeszcze grobowca Amenhotepa I oraz Her-hora, to papirus kupiony w XIX w. przez angielskiego lekarza Henry’ego Abbotta w kairskim antykwariacie. Miał być jedynie pamiątką po egzotycznej podróży, lecz po odszyfrowaniu okazał się niezwykle cennym dokumentem. Zawiera bowiem raport z inspekcji, jakiej za panowania Ramzesa IX (w XII w. p.n.e.) dokonała specjalna komisja, mająca się przekonać, czy doniesienia o włamaniach do kilku królewskich grobowców są prawdziwe. Dziewięć wymieniono tylko z imienia pochowanego w nich władcy. Natomiast jeden, nie wiedzieć czemu, został bardzo precyzyjnie opisany.

Przede wszystkim grobowiec nosi nietypową nazwę: Horyzont Amenhotepa I. Poza tym jest dokładnie umiejscowiony. Gdy ze szczytu gebla (czyli wzgórza) dalmierzem określiliśmy odległość do skalnej półki, wynik był idealnie zbieżny z wyliczeniami zawartymi w starożytnym dokumencie – 63 m, czyli 120 łokci. Zaś świątynią, wspomnianą w papirusie jako „świątynia Amenhotepa z Ogrodu”, jest za-pewne budowla znana jako świątynia Mentuhotepa, położona na południe od naszych wykopalisk.

Znaleziono tam posągi Amenhote-pa I oraz stelę, z której wynika, że w tej świątyni istniało miejsce kultu dwóch faraonów: Mentuhotepa oraz Amenhotepa I. Do dziś można zobaczyć przed nią otwory po wielkich donicach wykutych w skale – tam były posadzone drzewa. Bo rzeczywiście  przed tą świątynią rósł kiedyś ogród!Ponadto grobowiec został nazwa-ny w papirusie Abbotta „Horyzontem Amenhotepa”. Nazwa oryginalna, by nie powiedzieć dziwna, to prawda. Lecz stojąc na półce, ujrzymy niezwykłą pa-noramę z dominującym na wschodnim brzegu Nilu Karnakiem. Dla starożytnych Egipcjan świątynią najświętszą i największą, jaką kiedykolwiek oglądał świat. A pod nami? Świątynia królowej Hatszepsut – szczególnie pięknie wyglądająca o wschodzie słońca, kie-dy mury spowija czerwień wynurzających się zza horyzontu promieni. A także pozostałości świątyni Totmesa III. No i wspomniane ruiny świątyni Mentuhotepa.

Lecz jest jeszcze jedna sprawa. Dlaczego członkowie komisji z papirusu Abbotta spisali dokładne dane o położeniu tylko grobowca Amenhtepa I (a zarazem Herhora, jeśli później został przez niego przejęty, jak widzi to prof. Niwiński)? „Widocznie były dwa groby tego faraona. Pierwszy, starszy, gdzieś w rejonie Dra Abu el-Naga, i nowy, wybudowany zapewne w miejscu naszych obecnych badań. Komisja zaczęła zapewne od sprawdzenia właśnie tego ostatniego i by nie było wątpliwości, o który chodzi, podała szczegóły jego lokalizacji” – uważa Niwiński.

DRAMATYCZNY SKRÓT

Po pierwszym sezonie wykopalisk (1999) wyniki były zachęcające, lecz brakowało pieniędzy. Ratunkiem było znalezienie sponsorów. Opiekę medialną zaoferowała „Gazeta Wyborcza”. 20 lipca 2000 r. ukazał się artykuł „Od-kryjemy grób Herhora”. Niestety, zasady sztuki dziennikarskiej, stosującej różnorodne skróty myślowe, kolidowały z precyzją naukowego wywodu. Środowisko naukowe źle przyjęło zbyt dosłowne porównania oczekiwanych efektów wykopalisk Niwińskiego do odkrycia grobowca Tutanchamona. W artykule pojawiła się też dokładna data prze-widzianego odkrycia: 18 października przed południem. Skąd? Otóż profesor  stwierdził w rozmowie z dziennikarzem, że „o ile szczęście nam dopisze, być może nawet już po 3 dniach dotrzemy do celu”. Misja miała rozpocząć się 15 października, więc nietrudno obliczyć. Konsekwencje tego skrótu myślowego okazały się nader poważne.

Wkrótce dyrekcja Centrum Archeologii Śródziemnomorskiej Uniwersytetu Warszawskiego poddała miażdżącej krytyce dokonania misji Niwińskiego. Jednocześnie odmówiła wystąpienia do Egipskiej Rady Najwyższej ds. Zabytków z wnioskiem o wznowienie koncesji, co mogło oznaczać koniec Misji Skalnej. Nawet wielu znających dorobek profesora kolegów zerwało z nim kontakty, argumentując, że „nie będą współpracować z hochsztaplerem”.

„Polityka” z 23 grudnia 2000 r. nie szczędziła złośliwości: „Herhor nie dał się jednak odnaleźć ani 18, ani później. Profesor ogłosił, że wobec tego znajdzie sobie inną mumię, których prawdopodobnie w Egipcie jeszcze trochę pozostało, a w przyszłym roku znów będzie 18 października”. Tego zaś, co wypisywano w internecie, lepiej nawet nie powtarzać. Co gorsza, ktoś wysłał do największego dziennika egipskiego „Al-Ahram” groźną dla Misji Skalnej informację, że „odnalazła w Deir el-Bahari grobowiec faraona”. Kolejna katastrofa wisiała na włosku, bowiem tylko Egipska Służba Starożytności ma prawo informować o takich rzeczach. Ta zasada jest przestrzegana z żelazną konsekwencją. Jej złamanie skutkuje natychmiastowym odebraniem licencji na wykopaliska. Tylko dzięki determinacji Niwińskie-go do tego nie doszło. Autor donosu do dzisiaj pozostał nieznany.

Dopiero jesienią 2009 r., a więc po kilku latach przerwy, władze egipskie pozwoliły Polakom na kontynuację misji. Po wejściu na półkę rzucał się jednak w oczy świeży, prześmiewczy napis: „Tutaj jest sen o sławie i wielkości”. Opatrzono go pseudonimem, który kojarzył się z jednym z polskich badaczy niechętnych Niwińskiemu. Badacz ów jednak temu zaprzeczył. Napis przykrywa częściowo oryginalne starożytne graffiti egipskie, które Misja Skalna swego czasu oznaczyła strzałką. To nie tylko przejaw polskiego piekiełka, nie tylko archeologicznego barbarzyństwa, ale i zawiści. Napis znajduje się w miejscu trudno dostępnym, zamkniętym dla po-stronnych, a do tego pilnie strzeżonym. Nie wykonał go żaden ze strażników ani robotników. Ci znają co najwyżej kilka słów po angielsku, a polski jest dla nich nie do przebrnięcia…

RATUNEK I… ROZCZAROWANIE

Badania jednak kontynuowano. Kilka sezonów trwało rozbijanie głazów zalegających na terenie wykopalisk. Drogę do dalszych badań utorowała zimowa misja roku 2012. Wówczas to zainstalowano na geblu system rynien i zsypów, umożliwiających bezpieczny transport z półki kilku tysięcy ton skalnych odłamków. Ten gruz niepokojąco zwisał nad urwiskiem i stanowił dla znajdujących się w dole świątyń śmiertelne zagrożenie. Tym samym wyprawa paradoksalnie stała się misją ratunkową, mającą uchronić budowle przed zniszczeniem lawiną kamienno-błotną, którą mogą wywołać zbliżające się ulewy. Jesień roku 2014 miała przynieść rozstrzygnięcie, co dalej. Po miesiącach tytanicznej pracy kilkudziesięciu egipskich robotników usuwających z terenu koncesji wiele ton skalnego rumoszu – przy prażącym bezlitośnie słońcu i ponad pięćdziesięciostopniowym upale – oczom naszym ukazała się półka w kształcie pamiętającym czasy faraona Amenhotepa I. Obserwowałem skupionego prof. Niwińskiego dokonującego szczegółowej analizy terenu, sprawdzającego każdy zakamarek, rozrysowującego możliwe warianty usytuowania wejścia do grobowca. Jednak wejścia w spodziewanym miejscu nie znalazł…

Oczywiście, archeologia to nie matematyka, więc i taki wariant członkowie ekipy brali pod uwagę, choć serce i wyobraźnia rysowały zgoła inne zakończenie. Zwłaszcza że znajdujące się na skalnej półce liczne ślady świadomej działalności starożytnych zdają się potwierdzać teorię profesora. Egipcjanie wykonali tu gigantyczną pracę. I z całą pewnością nie zrobili tego bez powodu. Byli zbyt praktyczni. Hipotezę profesora zdaje się potwierdzać także miejsce spoczynku żony Amenhotepa I – Merit-Amon, które znajduje się nieopodal, bo pod północną kolumnadą świątyni Hatszepsut. A żony faraonów chowano w bezpośredniej bliskości mężów…

TROPEM CARTERA?

Historia badań prof. Andrzeja Niwińskiego w Deir el-Bahari w pewnym stopniu przypomina historię poszukiwań grobowca Tutanchamona przez Howarda Cartera. Brytyjczyk rozpoczął wykopaliska w Dolinie Królów jesienią 1917 r. Uczynił to wbrew twierdzeniu uznawanego za autorytet archeologa amerykańskiego Theodore M. Davisa, że „w Dolinie Królów nie ma już nic do odkrycia”. W tym sądzie Davis nie był zresztą odosobniony. Jego opinie podzielali inni odkrywcy, z politowaniem patrząc na poczynania Cartera. Co gorsza, pięć lat rycia w ziemi zdawało się potwierdzać tę tezę. Zero rezultatów. Finansujący poszukiwania Lord Carnarvon miał dość. Stracił nadzieję, wiarę w sukces i mnóstwo pieniędzy, które zaczęły mu się kończyć. Na domiar złego nowa polityka Egipskiej Służby Starożytności ograniczała prawo do wywożenia znalezisk. Po co więc łożyć tak duże sumy na archeologiczne badania, skoro nawet starożytnych skarbów nie można zabrać do domu? I wówczas znany ze skąpstwa Carter zaproponował coś, co wszystkich zadziwiło: sam sfinansuje ostatni sezon! Carnarvon oniemiał. Czyżby stary wyga wiedział o czymś, o czym on nie miał pojęcia? Determinacja archeologa wzbudziła u lorda takie podejrzenia, że zgodził się sfinansować jeszcze jeden – ostatni – sezon wykopalisk w 1922 r. Trzy dni po rozpoczęciu poszukiwań,  4 listopada, Carter odsłonił schody pro-wadzące do grobowca Tutanchamona.

Różnica między Carterem a Niwińskim jest taka, że Anglik znalazł w końcu wymarzony grobowiec i przeszedł do historii, Niwiński zaś nie. Ale z drugiej strony polski profesor jeszcze się nie poddał. Wiele śladów celowej działalności starożytnych na półce skalnej zdaje się wskazywać na to, że gdzieś w pobliżu ten poszukiwany przez Misję Skalną grobowiec może się znajdować. Tylko gdzie?