Jak funkcjonują haremy w XXI? „Trzy zostawiam, jedną wymieniam i po czterech latach mam wszystkie nowe”

Haremy wcale nie zniknęły wraz z imperium osmańskim. W XXI wieku wielu władców nadal utrzymuje liczne żony i kochanki, w rozmaity sposób naginając prawo, by swobodnie praktykować poligamię.
Jak funkcjonują haremy w XXI? „Trzy zostawiam, jedną wymieniam i po czterech latach mam wszystkie nowe”

“Inni politycy ukrywają swoje kochanki i nieślubne dzieci. Ja niczego nie ukrywam, jeśli kocham kobietę, to się z nią żenię” – mawia były prezydent RPA Jacob Zuma, który aktualnie posiada cztery małżonki. Gdy w 2009 r. obejmował urząd, miał tylko dwie i jedną narzeczoną. Wszystkie pojawiły się w parlamencie, ale podczas oficjalnych uroczystości trzymały się dyskretnie w cieniu. Atmosfera się zagęściła, gdy po wygłoszeniu przez męża orędzia przyszła pora na rodzinne zdjęcie. U boku ex-prezydenta były tylko dwa miejsca, tymczasem do roli pierwszej damy aspirowały trzy kandydatki. Po prawej stronie stanęła poślubiona ćwierć wieku temu Sisakele, po lewej – druga żona Ntuli. Dla narzeczonej Thobeki zabrakło miejsca. A przecież w tym momencie to ją Zuma darzył najgorętszym uczuciem. By to wyeksponować, użyła więc łokci i wcisnęła się między narzeczonego i jego żonę.

Rok później Thobeka została już oficjalnie trzecią pierwszą damą RPA. Ntuli wzięła odwet na rywalce i ostentacyjnie odmówiła udziału w ceremonii jej zaślubin. Ale Thobeka nie nacieszyła się długo swoim triumfem. W 2012 roku z okazji 70. urodzin Zuma sprawił sobie bowiem prezent w postaci… nowej żony, bizneswoman Glorii „Bongi” Ngema. Tym razem pozostałe małżonki stawiły się na weselu w komplecie.

Największa rodzina świata

W  indyjskiej wiosce Baktwang mieszka 39 żon, 94 dzieci, 14 synowych i bliżej nieznana liczba wnuków Ziony Chana. Ten jurny siedemdziesięciolatek chlubi się tytułem posiadacza największej rodziny na świecie. By ją stworzyć, założył chrześcijańską sektę i powołując się na posiadającego tysiąc żon króla Salomona oznajmił, że „mężczyzna może mieć tyle kobiet, ile zechce”. Pierwszych ślubów udzielał sobie sam, teraz w skupiającej ok. 4000 członków sekcie ma już uprawnionych do tego „kapłanów”. Ziona Chana nawet nie udaje, że w jego rodzinie panuje równość. On sypia w salonie na ogromnym małżeńskim łożu, żony w wieloosobowych salach. Najbardziej ponętnym przydziela miejsca w pobliżu drzwi, by w razie potrzeby go „obsłużyły”. „Jest najważniejszą osobą w tym domu i najpiękniejszym mężczyzną w wiosce” – poinformowała reportera Agencji Reutera jedna z małżonek. Nic innego powiedzieć nie mogła, bo wypędzona z sekty znalazłaby się na społecznym marginesie.  

Obrońca tradycji

Jacob Zuma nie jest plemiennym kacykiem, który zakłada harem, by podkreślić swój wodzowski status. Ma chlubną biografię, w czasach apartheidu spędził 10 lat w kolonii karnej na wyspie Robben, gdzie przetrzymywano też Nelsona Mandelę. Po odzyskaniu wolności kontynuował konspiracyjną działalność, zagrożony ponownym aresztowaniem wyjechał za granicę, lecz jako jeden z pierwszych liderów opozycji wrócił, gdy rasistowski reżim zaczął się chwiać. W 1999 r. został wiceprezydentem najpotężniejszego państwa Czarnej Afryki, dziesięć lat później stanął na jego czele; w ubiegłym roku ogromną większością głosów uzyskał reelekcję.

Na zarzuty, że swoimi sekscesami ośmiesza kraj, odpowiada: „Wręcz przeciwnie, dodaję mu godności, gdyż nie ulegam obcym wzorcom i bronię tradycyjnych afrykańskich wartości”. Liberalny tygodnik „Mail and Guardian” skwitował to ironicznie, że „mężczyzna ugania się za kobietami, by zaspokoić swoje żądze, a nie dlatego, że wymaga tego afrykańska tradycja”.

W wielu społecznościach plemiennych, także wśród Zulusów, do których należy Zuma, wielożeństwo jest jednak ciągle akceptowane. Prezydenta poparła nawet liga kobiet rządzącej partii ANC. „Jeśli żony i dzieci są dobrze traktowane i mają zapewniony byt, mężowi nie można niczego zarzucić” – napisały aktywistki.

Paniom Zuma faktycznie nie brakuje ni-czego; każda ma dom, samochód, służbę i sekretarza. Roczne utrzymanie prezydenckiej rodziny kosztuje budżet państwa dwa miliony dolarów. To wystarcza także na zagraniczne wojaże małżonek, zakupy w europejskich butikach i kształcenie dzieci na renomowanych uczelniach.

 

Cztery żony, jedno piekło

Zuma ma cztery żony, lecz żenił się sześć razy. Nkosazana sama zajmowała się polityką, była ministrem spraw wewnętrznych i zagranicznych. Godziła się z rolą trzeciej żony, ale nie z niezliczonymi romansami męża, którego podejrzewano nawet o gwałty na córkach znajomych. Po 26 latach małżeństwa, w 1998 r., zażądała rozwodu z powodu „niedających się pogodzić różnic poglądów”.

 

Wybryków męża nie wytrzymała też Kate i w 2000 r. zażyła śmiertelną dawkę pigułek nasennych. W liście do pastora nazwała małżeństwo „trwającym 24 lata piekłem” i poprosiła o dopilnowanie, by Zuma nie pojawił się na jej pogrzebie.

Te wydarzenia dowodzą, że życie w prezydenckim haremie nie wygląda sielankowo. Nie wiadomo o nim praktycznie nic, gdyż tradycja, której broni Zuma, każe kobietom milczeć. Pierwsze damy RPA w zasadzie nie udzielają wywiadów. A bez wątpienia mają na to ochotę. W 2014 roku telewizja SABC chciała uświetnić Dzień Kobiet, zapraszając do programu jedną z pierwszych dam. Zaproszono kurtuazyjnie wszystkie, licząc na to, że panie porozumieją się i wydelegują jedną. Tymczasem pojawiły się Thobeka i Ntuli. Gdy się zobaczyły, wpadły w furię, oskarżyły telewizję o prowokację i obrażone wróciły do swych rezydencji.

Można sobie tylko wyobrażać, ą co się dzieje, gdy prezydent RPA wyjeżdża z oficjalną wizytą za granicę. Zgodnie z protokołem dyplomatycznym powinna mu towarzyszyć małżonka. Ale która? Jako głowa rodziny i państwa Zuma dokonuje wyboru osobiście. Ostatnio najczęściej towarzyszy mu „Bongi”. Z nią – i to jeszcze jako narzeczoną – odwiedził m.in. Paryż, gdzie spotkał się z Nicolasem Sarkozym. Francuz miał u boku trzecią żonę Carlę Bruni, a Afrykanin swoje trzy zostawił w domu.

Od wielożeństwa do monogamii

Chociaż trudno w to uwierzyć, najbardziej rozpowszechnioną formą związków rodzinnych nie była monogamia, lecz wielożeństwo. Autorzy Atlasu Etnograficznego opracowanego na Wydziale Antropologii Uniwersytetu Wisconsin – Milwaukee przebadali 1231 dawnych i współczesnych społeczności. Zaledwie 186 spośród nich okazało się  jednoznacznie monogamicznych. W 588 poligamię praktykowano regularnie, w 453 – okazjonalnie. Z prawa posiadania więcej niż jednego małżonka korzystali niemal wyłącznie mężczyźni. Jedynie cztery społeczności akceptowały poliandrię, czyli możliwość poślubienia przez kobietę więcej niż jednego męża. Obecnie poligamia jest legalna w około 50 państwach.

 

Wielki Lew patrzy

Poligamia jest dzisiaj legalna w ponad 50 krajach, ale wśród demokratycznie wybranych przywódców jedynym posiadaczem haremu jest prezydent RPA. Znacznie liczniejszą grupę stanowią monarchowie. Sąsiad Zumy, władca Suazi król Mswati III ożenił się niedawno po raz… piętnasty. Chociaż ma dopiero 47 lat, raczej nie dorówna swemu ojcu Sobhuzie, który dorobił się 72 małżonek i ponad 200 dzieci. Mswati III jest także żarliwym obrońcą narodowych tradycji i kolejne żony wybiera podczas dorocznego obrzędu zwanego tańcem trzcin. Dziewczęta z całego kraju zjeżdżają wówczas do stolicy w nadziei, że wpadną w oko królowi i dołączą do jego haremu. To jedyna szansa na zapewnienie sobie dobrobytu w kraju, gdzie dwie trzecie mieszkańców musi przeżyć za dolara dziennie. Król nie pozostawia zresztą poddanym złudzeń i nawet przemawiając do absolwentów jedynego w Suazi uniwersytetu radzi, żeby „szukali  pracy za granicą, bo w kraju jej nie znajdą”.

On sam zachował się dokładnie odwrotnie – uczył się w Anglii, a pracę znalazł w kraju. Nieźle płatną. Do tej pory zgromadził majątek szacowany na 200 mln dolarów; ma m.in. kilkanaście pałaców – po jednym dla każdej małżonki, prywatny odrzutowiec i kolekcję luksusowych samochodów. W 2012 r. trzy żony Mswatiego wybrały się na zakupy do Las Vegas i wydały… 14 mln dolarów.

Nic więc dziwnego, że niemal każda suazyjska dziewica marzy o wygraniu głównej nagrody w tańcu trzcin. Dziewczęta są zresztą zobowiązane do występu, by oczom władcy nie umknęła żadna piękność. Jeśli jakaś panna jednak odmówi, jej rodzice muszą zapłacić karę w postaci krowy lub kozy.

W noc poprzedzającą obrzędy „narodowe kwiaty” – jak nazywa się tancerki – wychodzą w pole i ścinają trzcinę. Jej wiązki wręczą następnego dnia królowej matce, noszącej zaszczytny tytuł Wielkiej Słonicy. Król jest Wielkim Lwem. W przeszłości trzcinę wykorzystywano do renowacji królewskiego pałacu (drewnianej chaty z trzcinowym dachem). Dziś władca ma pałac murowany, a trzcina to tylko symbol wierności panującej od czterech wieków dynastii. Tańczące dziewczęta mają na sobie jedynie spódnice z kolorowych paciorków, więc żadne defekty urody nie umkną uwadze króla. Ponieważ jest on jedynym jurorem tego konkursu piękności i jednocześnie władcą absolutnym, po zakończeniu imprezy zwyciężczynię zabiera ze sobą.

 

Z niewielką pomocą byka

Niestety, nawet 15 małżonek nie jest w stanie zaspokoić seksualnego apetytu Mswatiego III. Wieść gminna głosi, że w willi pod stolicą i w podziemiach pałacu król urządził prywatne kluby, w których podejmuje niezliczone konkubiny. Obłaskawia je, puszczając osobiście płyty Erica Claptona.

 

Według innej pogłoski (za szerzenie takich informacji grożą drakońskie kary) Mswati III jest w stanie podołać haremowym obowiązkom dzięki magicznym zabiegom wzmacniającym potencję. Podczas tajemnych obrzędów incwala ma symulować stosunek seksualny z ogłuszonym bykiem, a następnie zażywać rozkoszy w objęciach dwóch szamanek. Nawet jeśli to nieprawda, żaden poddany nie powątpiewa w jurność władcy. Co najwyżej tacy malkontenci jak Mario Masuku ze zdelegalizowanej opozycji ponarzekają, że Mswati III nie kultywuje tradycji, lecz „nadużywa tańca trzcin dla zaspokojenia swojej nienasyconej żądzy”. 

Co wolno królowi, tego – jak zawsze i wszędzie – zabrania się królowym. On może sypiać z kim chce, one z nikim. Bojąc się utraty przywilejów starają się podołać wyzwaniu, ale czasem natura okazuje się silniejsza.

W 2010 r. na dworze wybuchł niebywały skandal. Dwunastą żonę Nothando Dube przyłapano w łóżku z… ministrem sprawiedliwości. 23-letnia kobieta wymykała się z pałacu przebrana za żołnierza i spotykała z kochankiem w hotelu. Gdy do pokoju wpadli agenci tajnych służb, minister ukrył się pod łóżkiem. Natychmiast go zdymisjonowano. Mswati III przez tydzień, jak twierdziła propaganda, cierpiał w milczeniu. Potem kazał niewierną małżonkę zamknąć w areszcie domowym. Sprytna Dube obezwładniła jednak strażników gazem pieprzowym i uciekła. Ale Suazi to malutki kraj, więc szybko ją schwytano. Król odebrał niewiernej żonie tytuły i wypędził ją z pałacu.

Chrześcijańskim misjonarzom potępiającym poligamię Zuma i Mswati III odpowiadają, że biblijny król Salomon miał tysiąc żon, a był ulubieńcem Boga. Takich wykrętów nie muszą szukać muzułmanie, gdyż Koran pozwala na posiadanie czterech żon. Byle traktować je równo i zapewnić im utrzymanie.

 

58 ślubów

Ze spełnieniem ostatniego warunku najmniejszych problemów nie mają władcy. Odsetek muzułmanów praktykujących poligamię nie przekracza 3 proc., ale wśród królów i książąt jest wielokrotnie wyższy. Nawet biografowie nie są w stanie podać dokładnej liczby żon króla Arabii Saudyjskiej Fahda. Rygorystycznie przestrzegał nakazu i nie przekraczał limitu. Zanim wziął nową żonę, rozwodził się z którąś z jej poprzedniczek. Zrobił to co najmniej siedem razy.

Władcy nikt nie odważył się krytykować. Nieco inaczej traktuje się jego naśladowcę, biznesmena Saleha al-Sayeriego. To prawdopodobnie rekordzista świata pod względem liczby zawartych i rozwiązanych małżeństw. Żenił się 58 razy. W rozmowie z reporterem Associated Press przyznał, że nie pamięta już imion wszystkich byłych żon. Bez wahania odpowiedział, że ma 10 synów, ale z córkami poszło mu gorzej: „22? Nie, nie, 28? Nie, to chyba za dużo? Powiedzmy, że 25”. Nie miał za to problemów z podaniem innej liczby. „Wszystkie wesela kosztowały mnie 1,6 miliona dolarów”. Nie omieszkał też zapewnić, że jest pobożnym muzułmaninem i nigdy nie miał jednocześnie więcej niż cztery małżonki. Zmienia je rotacyjnie: „Trzy zostawiam, jedną wymieniam i po czterech latach mam wszystkie nowe. Jestem najszczęśliwszym mężczyzną na świecie”.

Tygodnik „Sayidaty Magazine” zapytał psychiatrę Monę al-Sawwaf, jak funkcjonuje taka rodzina, jakie wartości wynoszą z niej dzieci, czy jej członków łączą jakiekolwiek więzy. Diagnoza była krótka: „Al-Sayeri nie traktuje kobiet jak istoty ludzkie, lecz jak modne ubranie, które się co sezon zmienia”.

 

Następca Fahda, zmarły w styczniu br. król Abdullah, miał około 20–30 żon. Ale panujący obecnie Salman już tylko trzy. I to on, a nie poprzednicy, wpisuje się w najnowsze trendy. Al Maktum, bajecznie bogaty emir Dubaju, budowniczy najwyższego budynku na świecie i archipelagów sztucznych wysp, żenił się jedynie dwa razy. Podobnie jak władca Kataru i sułtan Brunei.

Wielu innych przywódców muzułmańskich poprzestaje na monogamii. Zapewne również dlatego, że są już tak bogaci i potężni, iż nie muszą potwierdzać swej męskości, nieustannie powiększając harem. Mogą sobie nawet pozwolić na obdarzanie małżonek prawdziwym uczuciem. Jak wyjaśnia antropolog prof. Bugusław Pawłowski, „ewolucja premiowała mężczyzn, którzy mieli wyższy status społeczny, gdyż to czyniło ich bardziej atrakcyjnymi dla kobiet”. W czasach gdy podstawowym miernikiem statusu była liczba posiadanych kobiet i zwierząt, panowie za wszelką cenę starali się pomnażać swoje „stada”. Dziś pozycję mężczyzny aspirującego do roli macho określa stan konta, popularność medialna lub zakres władzy, a nie pogłowie bydła i żon. Nie oznacza to rzecz jasna, że królowie, książęta i prezydenci zrezygnowali z miłosnych podbojów. Ale po co od razu się żenić?

Żony-Siostry

Prawie dwa i pół miliona widzów w płatnej telewizji, pięć sezonów i 73 odcinki to dowód, że reality show „Sister Wives” (Żony-siostry) zyskało uznanie amerykańskiej publiczności. Jego bohaterki to cztery małżonki jednego mężczyzny i matki jego 17 dzieci. Poligamiczna rodzina należy do Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich, czyli mormonów. Wielożeństwo w USA jest nielegalne, więc mormoni w 1890 r. oficjalnie się go wyrzekli. Odtąd urzędowo rejestrują tylko jeden związek, a następne zawierają w Kościele. Z punktu widzenia prawa są to konkubinaty, więc jeśli nie dochodzi w nich do przemocy czy seksualnego wykorzystywania nieletnich, władze nie interweniują. Opinia publiczna, zwłaszcza jej purytańska część, zarzuca jednak mormonom niemoralność i wypaczanie chrześcijaństwa. By zmienić te poglądy, Kody Brown zdecydował się pokazać swoją rodzinę w popularnej telewizji TLC.

„Na początku byłam zazdrosna, ale dziś tworzymy kochającą się rodzinę” – opowiadała pierwsza i jedyna legalna żona Meri. „Nie wyobrażam sobie innego życia” – wtórowała jej Robyn, która weszła do rodziny ostatnia. „Mąż traktuje nas jednakowo, spędza noce po kolei u każdej. Mieszkamy oddzielnie, ale pomagamy sobie jak siostry, wspólnie opiekujemy się dziećmi, prowadzimy gospodarstwo”. Poza drugą żoną wszystkie pochodzą z rodzin poligamicznych i nie mają wątpliwości, że zgodnie z ładem ustanowionym przez Stwórcę „mąż powinien być posłuszny Bogu, żona mężowi, a dzieci rodzicom”. W sielankowe życie nie uwierzył prokurator stanu Utah, który zaczął sprawdzać, czy w mormońskiej rodzinie nie dochodzi do naruszania konstytucyjnej zasady równości wobec prawa. Brown nie czekając na efekty dochodzenia wywiózł swe stadło do bezpieczniejszego Las Vegas. Tam kręcono kolejne odcinki serialu, ale przy okazji kobiety zobaczyły inne życie. Pierwsza żona Meri po 33 latach małżeństwa wystąpiła o rozwód. Kody stawił się w urzędzie, by zawrzeć nowe legalne małżeństwo z… najmłodszą Robyn. Tak wygląda poligamiczna równość – kobiet można mieć wiele, lecz jedną kocha się bardziej.

 

Rzucone na żer

Kilka lat temu pięć modelek, w tym miss USA Shannon Marketić i Wielkiej Brytanii Paula Bradbury, oskarżyło sułtana Brunei, że zaoferował im 120 tys. dolarów za udział w pokazach mody, a w rzeczywistości „uwięził” na miesiąc i zmuszał do świadczenia usług seksualnych. Sprawa trafiła do sądu i zakończyła się ugodą. Jej szczegółów nie ujawniono, ale spekulowano, że modelki dostały po pół miliona dolarów.

Na taki uśmiech fortuny nie mogły liczyć dziewczęta i kobiety, którymi zainteresował się Muammar Kaddafi. Dyktator Libii był przykładnym monogamistą, ożenił się po raz drugi dopiero po rozwodzie z pierwszą żoną. Lecz pod tą maską krył się brutalny i wiecznie niezaspokojony samiec. Francuska dziennikarka Annick Cojean dotarła do jego ofiar. Na podstawie ich opowieści napisała książkę „Rzucone na żer: w haremie Kaddafiego” (Les Proies: dans le harem de Kadhafi). Ujawniła, że członkinie słynnej kobiecej ochrony libijskiego despoty w rzeczywistości były jego seksualnymi niewolnicami. Dziewczyny, które wpadły Kaddafiemu w oko, na przykład podczas wizytacji szkół, porywano i wywożono do rezydencji na pustyni. Tam doświadczone burdelmamy uczyły je, jak zaspokajać perwersyjne upodobania władcy. Jeśli zdały egzamin, dostawały mundury i mogły udawać komandoski.

W tych doskonale wyszkolonych i fotogenicznych kobietach żołnierkach widziano kolejny przykład równouprawnienia płci. Tymczasem były one dowodem, że haremy obsługujące wielkich tego świata funkcjonują – pod każdą szerokością geograficzną – także w naszych czasach.