Gadżety pseudonaukowe

Technologie służące do mierzenia parametrów własnego ciała mogą zrewolucjonizować naukę i medycynę. Na razie jednak bazują głównie na pseudonaukowym marketingu i pobożnych życzeniach.

Smartfony zmieniają nasze życie – trudno się z tym nie zgodzić. Nosimy je niemal cały czas przy sobie, mając praktycznie stały dostęp do internetu. Jeśli dodamy do tego współpracujące z nimi czujniki, otrzymujemy doskonałe narzędzia do zbierania informacji o działaniu naszego organizmu. W 2007 roku Kevin Kelly i Gary Wolf, dziennikarze magazynu „Wired” nazwali ten trend „quantified self” (QS), co można przetłumaczyć jako „samopoznanie dzięki liczbom”.

Pomysł na mierzenie siebie samego szybko podbił cały świat technologii. Na świecie działa dziś ponad sto grup pasjonatów zajmujących się QS. Aplikacje i gadżety związane z tym nurtem pojawiają się jak grzyby po deszczu. Większość z nich to jednak zabawki, które nie mają większego związku z badaniami naukowymi.

Teoretycznie quantified self to krok w stronę medycyny spersonalizowanej, która koncentruje się na zapobieganiu chorobom i wczesnym ich wykrywaniu. Pacjent nie jest już odbiorcą polegającym na autorytecie lekarza, ale aktywnym uczestnikiem procesu leczenia. A wszelkie zalecenia mają być dopasowywane do jego indywidualnych cech.

Kult indywidualizmu

Orędownikiem takiego podejścia jest m.in. amerykański kardiolog prof. Eric Topol. Od lat wręcza on swym pacjentom przenośne aparaty EKG współpracujące ze smartfonami, łącząc codzienne monitorowanie z klasyczną diagnostyką. Prof. Topol uważa, że „uśrednione” metody leczenia czy zapobiegania chorobom mogą być nie tylko nieskuteczne, ale  niekiedy wręcz szkodliwe. Jego zdaniem medycyna dojrzała do radykalnych zmian dzięki tzw. big data – olbrzymim ilościom danych medycznych i osobistych, które mamy na wyciągnięcie ręki.

Problem polega na tym, że entuzjaści quantified self często przedkładają indywidualizm nad naukową rzetelność. To prosta droga do nadużyć, a nawet zwykłego oszukiwania użytkowników.

„Neuro” jest modne

Widać to wyraźnie na rynku gadżetów odwołujących się do działania mózgu. Wszystko, co ma w nazwie „neuro”, kojarzy się z naukowością i nowoczesnością. Do takich technologii podchodzimy wyjątkowo bezkrytycznie. „Ktoś pomyśli dwa razy, zanim wyda pieniądze na kamień reklamowany jako środek na chroniczny ból. Jednocześnie ta sama osoba może z chęcią ściągnąć aplikację mobilną obiecującą lepszy sen” – wyjaśnia prof. Dante Chialvo, światowej sławy badacz mózgu.

Przyjrzyjmy się urządzeniom wykorzystują-cym elektroencefalografię (EEG) – nieinwazyjną metodę badania elektrycznej aktywności mózgu. Zwyczajowo polega ona na rejestrowaniu danych z wielu elektrod przylegających ściśle do głowy. Popularny gadżet NeuroSky MindWave posiada tylko jeden czujnik, do tego umieszczony na czole, co zwiększa podatność na zakłócenia pomiaru. Używany jest do sterowania grami mającymi poprawiać funkcjonowanie umysłu zwłaszcza u dzieci. Brak jednak dowodów naukowych na skuteczność takiego wynalazku. Podobnie jest w przypadku opaski Muse, mającej poprawiać koncentrację. Producent umieścił logo instytutu badawczego na swojej stronie, lecz nie cytuje żadnego badania potwierdzającego skuteczność gadżetu za 299 dolarów.

Jeszcze bardziej podejrzanie wyglądają urządzenia takie jak Necomimi. To opaska z podobnymi do kocich uszami, które mają pokazywać stan naszego umysłu, mierząc fale mózgowe. Gdy jesteśmy skoncentrowani – sterczą, gdy się relaksujemy – opadają. „Zbadaliśmy ten gadżet w laboratorium. Wygląda na to, że wcale nie mierzy on fal mózgowych, tylko napięcie mięśni na czole” – mówi Ilona Kotlewska, neurofizjolog z Instytutu Biologii Doświadczalnej im. Marcelego Nenckiego.

 

Senne eksperymenty

Poważniejsze konsekwencje może mieć używanie gadżetów monitorujących sen. Wielu producentów obiecuje, że dzięki nim będziemy mogli spać lepiej lub krócej. Naukowcy jednak przestrzegają przed takimi eksperymentami. „Próba ingerencji w naturalny rytm snu może być przyczyną licznych zaburzeń, od rozdrażnienia, obniżenia nastroju, kłopotów z koncentracją, przez dezorientację, ciągłe zmęczenie, brak apetytu, aż do niekorzystnych zmian w gospodarce hormonalnej” – podkreśla profesor dr hab. Marian Lewandowski, kierownik Zakładu Neurofizjologii i Chronobiologii UJ.

Kluczową kwestią jest tu dokładność pomiaru. W warunkach laboratoryjnych wykorzystuje się do tego zbierane przez wiele godzin dane z EEG, śledzenia ruchu gałek ocznych (EOG) i aktywności mięśni (EMG). To polisomnografia – uznany standard naukowy w badaniach nad snem. Gadżet nieistniejącej już firmy Zeo osiągał ponad 75 proc. zgodności w wykrywaniu faz snu w porównaniu z profesjonalnym pomiarem. Niestety, błędy pojawiające się w pierwszych minutach po zaśnięciu przesądzały o jego niskiej użyteczności. Jeszcze gorzej jest z gadżetami takimi jak Fitbit, Jawbone Up czy aplikacjami wykorzystującymi czujniki w smartfonach. Monitorują one nasz sen, analizując ruchy ciała w jego trakcie.

LUCI – opaska mająca pomóc w osiąganiu świadomych snów – w ogóle nie doczekała się realizacji. Jej twórcy zbierali środki na produkcję w serwisie Kickstarter. Wycofali się z tego – oficjalnie pod pretekstem znalezienia innego źródła finansowania, w rzeczywistości pod naciskiem oskarżeń o oszustwo.

Uzasadnione wątpliwości budzą też gadżety skłaniające do ingerowania w naturalny rytm snu i czuwania. Badacze twierdzą, że nieumiejętnie manipulując zegarem biologicznym możemy zaszkodzić swojemu zdrowiu i samopoczuciu.

Zdrowy sceptycyzm

Twórcy ruchu quantified self twierdzą, że choć niełatwo jest określić rzetelność jakiegoś projektu, cała branża na pewno robi „duże, nieformalne postępy”. Część konstrukcji powstaje w warsztatach zapaleńców – współczesnych majsterkowiczów, reszta ma zdecydowanie komercyjny charakter. W każdym przypadku powinniśmy zachować daleko posuniętą ostrożność i wystrzegać się tych, którzy przytaczają wyrwane z kontekstu prace naukowe w celu zachęcenia nas do zakupu. Parametry naszego organizmu są bardzo osobistymi danymi i z pewnością nie chcielibyśmy, aby ktoś niepowołany miał do nich dostęp. Tymczasem z raportu firmy Symantec wynika, że w przypadku co drugiej aplikacji do automonitoringu producenci nie informują, czy i jak chroniona jest prywatność użytkownika.

Do tego dochodzi jeszcze aspekt etyczny. „Twórcy gadżetów i aplikacji proponują nam jedynie zabawki. Tymczasem dla tych, którzy naprawdę potrzebują technologii monitorujących organizm – a więc ludzi przewlekle chorych czy w podeszłym wieku – na rynku nie ma prawie nic” – uważa publicystka J.C. Herz. Ta grupa docelowa potrzebuje rzetelnie przygotowanego produktu, który będzie łatwy w obsłudze i pozwoli na gromadzenie danych przez lata czy dziesięciolecia. Współcześni producenci gadżetów – często „żyjących” jedynie przez kilka miesięcy – nie dojrzeli jeszcze do takich wyzwań. 


DLA GŁODNYCH WIEDZY:

» Blogi zwracające uwagę na nadinterpretacje badań nad mózgiem – www.neurocritic.blogspot.com, www.neurobollocks.wordpress.com

» Nasza audycja o działaniu umysłu – www.bit.ly/c20umysl