Historia procesów sądowych z udziałem zwierząt

Procesy zwierząt nie skończyły się wraz ze schyłkiem średniowiecza. W latach 20. ubiegłego wieku amerykańska prasa żyła relacją z pewnego więzienia pod Filadelfią. Dziennikarze odkryli, że jednym z osadzonych tam jest… pies rasy labrador!

Pies o imieniu Pep należał do gubernatora stanu Pensylwania Gifforda Pinchota. W 1924 roku został skazany na dożywocie za zagryzienie ulubionego kota jego żony. Oficjalnego procesu nie było, ale polityk dysponował wystarczającą władzą, by pozbawić czworonoga wolności.

Przez trzy lata miłośnicy zwierząt zasypywali gubernatora prośbami o ułaskawienie, lecz ten pozostał nieugięty. W1927 roku przegrał wybory. Wtedy zaczął wyjaśniać, że musiał się pozbyć psa, bo ten niszczył mu meble i atakował gości. Nie posłał go jednak za kratki jako więźnia, lecz „terapeutę” mającego pomagać w resocjalizacji przestępców. Zapewniał, że Pep świetnie wywiązuje się z tej roli i tak się przywiązał do nowych opiekunów, że chętnie przeniósł się wraz z nimi do nowego więzienia w Grateford. Tam dożył spokojnej starości. Wyborcy wybaczyli Pinchotowi i w 1931 roku ponownie powierzyli mu urząd gubernatora.

Wcześniej, w 1906 roku, w szwajcarskim miasteczku Delemont zamordowano mężczyznę o nazwisku Mager. Policja ustaliła, że zbrodni dokonał tercet w składzie ojciec, syn i pies. Przed sądem stanął cały „gang”. Winę wszystkich jego członków uznano za udowodnioną, ludzi skazano na wieloletnie więzienie, psa – jako głównego sprawcę zabójstwa – na śmierć.

Psie procesy odbywały się w USA przez cały XX wiek. W 1980 roku ofiarą potężnego owczarka Bootsie padła 87-letnia matka pracownika największej organizacji zrzeszającej miłośników psów – American Kennel Club. Śledztwo wykazało, że starsza pani straciła przytomność, upadając uderzyła psa, który rzucił się na nią. Dylemat, przed jakim stanął sąd, był tym większy, że pies należał do owego pracownika, a Kennel Club bronił zwierzęcia. Znaleziono jednak salomonowe rozwiązanie. Opiekun otrzymał do wyboru dwie możliwości: albo psa uśpi, albo osadzi go w areszcie domowym i już nigdy nie wypuści poza obręb swej posesji.

Wyrwijcie jej ryj i nogę

W średniowiecznej Europie trybunały świeckie sądziły zwierzęcych sprawców za te same czyny kryminalne, jakich dopuszczali się ludzie – zabójstwa, napady, zniszczenie mienia. Jeśli zwierzę popełniło zbrodnię w dzień święty, traktowano to jak działanie z premedytacją i wyrok zaostrzano, na przykład poprzedzając egzekucję ćwiartowaniem żywcem.

W kronikach opisano ponad dwieście takich procesów – głównie we Francji, w Niemczech i w Szwajcarii. Ponad dwie trzecie oskarżonych stanowiły świnie. Najobszerniejsza z zachowanych do dziś dokumentacji dotyczy rozprawy, która odbyła się w 1386 roku we francuskim mieście Falaise. Na jej przykładzie można odtworzyć ówczesną sądową procedurę.

 

Pod nieobecność gospodarzy włócząca się samopas maciora zagryzła trzymiesięczne dziecko. Zabójstwo było ewidentne, znalezienie sprawcy też nie nastręczało problemów. Świnię uwięziono, jej proces trwał dziewięć dni. Zapytana podczas przesłuchania, czy popełniła zbrodnię, nie zaprzeczyła, co uznano za przyznanie się do winy. Adwokat mógł więc jedynie prosić o wymierzenie bezbolesnej kary śmierci. Sąd nie przychylił się do prośby i w myśl zasady „oko za oko, ząb za ząb” orzekł, że zwierzę przed powieszeniem ma zostać okaleczone w taki sam sposób jak jego ofiara. Ponieważ odgryzła dziecku twarz i ramię, kat wyrwał jej ryj i przednią nogę, po czym powiesił za tylne kończyny, by się wykrwawiła. Szczątki zakopano za murami miasta.

Sędziowie wydający absurdalny wyrok nie byli głupcami ani sadystami. Kierowali się racjonalnymi z ich punktu widzenia motywami. Orzekali bowiem w czasach, gdy prawo zwyczajowe zaczęto zastępować spisanymi kodeksami i ściśle określoną procedurą. Dla społeczeństwa złożonego z samych analfabetów była to zupełnie niezrozumiała nowość, więc urządzając pokazowy proces i egzekucję zwierzęcia, prawnicy udzielali mu lekcji.

By jeszcze wzmocnić siłę przekazu, przed wykonaniem wyroku kazali zwierzę ubrać jak człowieka, a następnie namalować fresk przedstawiający egzekucję. Obraz stanowił czytelne dla każdego ostrzeżenie – oto, co cię czeka, jeśli popełnisz przestępstwo.

Winne szczury i psy

Jeszcze bardziej pouczającej lekcji udzielili 70 lat później juryści z Savigny-sur-Etang. Sprawa była podobna, 5-letniego chłopca również zagryzła maciora, ale pomagało jej sześć prosiąt. Akt oskarżenia objął więc całą siódemkę. Obrońca zdołał jednak przekonać sąd, że „nieletni” nie odpowiadają za przestępstwa, do których zostali nakłonieni przez dorosłych. Świnię po torturach powieszono, prosiaki uniewinniono.

O tym, jak rygorystycznie przestrzegano procedur, świadczy rozprawa w Autum, gdzie w roli oskarżonych wystąpiły szczury. Obrony podjął się ceniony prawnik Barthelemy de Chassenee, który dowodził, że sądzenie zwierząt za zachowanie zgodnie z ich naturą jest sprzeczne z logiką. Ponieważ żaden szczur nie pojawił się na sali, sędziowie uznali to za okoliczność obciążającą, za co groziła wyższa kara. De Chassenee odpowiedział, że oskarżeni nie lekceważą wysokiego sądu, a nie stawili się na wezwanie ze strachu przed wszechobecnymi kotami. Z tym argumentem trudno było polemizować, więc wydano jedynie zaoczny wyrok w postaci ekskomuniki.

Sądy kościelne przestrzegały prawa równie rygorystycznie jak świeckie. Gdy w 1545 roku plaga chrząszczy niszczyła winnice w okolicach Saint Julien (Francja), plantatorzy najpierw odmówili modlitwy i poprosili insekty, by się wyniosły. Nie zostali wysłuchani, więc wnieśli pozew do sądu, który zaproponował postępowanie polubowne. Wyznaczył szmat ziemi i zasugerował chrząszczom, by przejęły go w zamian za winnice. Obrońca owadów stwierdził jednak, że wskazany obszar jest zbyt jałowy i jego klienci odrzucają ofertę. W tej sytuacji sąd orzekł natychmiastową ekskomunikę.

 

Ostatni proces czworonogów na zachodzie Europy odbył się w 1741 roku we Francji, gdzie te na karę śmierci wykonaną już nie przez kata, lecz rzeźnika, skazano krowę, która poturbowała kilka osób.

Nie oznaczało to jednak, że zwierzęta nie ¡5 miały już odtąd żadnego kontaktu z ludzkim s wymiarem sprawiedliwości. Nawet w czasie 5 rewolucji francuskiej, która wpisała na swe | sztandary nowoczesne hasła triumfu rozumu nad przesądami, posłano na gilotynę papugę. Czujni obywatele donieśli bowiem trybunałowi, że ptak wykrzykuje reakcyjne hasło „Niech | żyje król!” A sędziowie z obawy, że sami zostaną o oskarżeni o sympatie monarchistyczne, kazali go bezzwłocznie ściąć.

W XIX wieku winę za szkody i krzywdy | zaczęto przenosić ze zwierzęcia na jego opiekunów. Zmiana następowała powoli. Dopiero £ w XX wieku z ławy oskarżonych zniknęły świnie, a ich miejsce zajęły psy. Amerykańskie trybunały wielokrotnie skazywały psy na – zdawałoby się już dawno zapomnianą – karę banicji.

W 1991 roku labrador Prince uciekł z podwórka i zagryzł sąsiadom kilka kur. Zgodnie z ustawą o niebezpiecznych zwierzętach obowiązującą w stanie New Hampshire sąd nakazał właścicielowi większą czujność i trzymanie psa na uwięzi. Niestety Prince okazał się recydywistą i po trzecim ataku na drób nakazano jego uśpienie. Wyznaczony przez władze weterynarz odmówił jednak wykonania egzekucji, poparli go obrońcy praw zwierząt i władze w ostatniej chwili zmieniły decyzję. Ogłosiły, że labrador zostanie uniewinniony, jeśli właściciel znajdzie mu nowego opiekuna poza granicami stanu.

Ponad trzy lata ciągnął się proces Taro, dużego psa rasy akita, który zagryzł 10-letniego chłopca. W lutym 1991 roku sąd w New Jersey zdecydował, że agresywne zwierzę należy uśpić. Właściciel składał apelację i prośby o ułaskawienie, więc sędzia wstrzymywał egzekucję do momentu uprawomocnienia się wyroku. Pies przez cały ten czas przebywał w więzieniu Bergen County.

Na początku 1994 roku sąd stanowy podtrzymał wyrok i rozpoczęła się ostatnia runda walki o darowanie zwierzakowi życia. Artykuły

o Taro ukazały się w największych amerykańskich gazetach, „New York Times” zamieścił jego zdjęcie na pierwszej stronie. Pod tak silną presją nowo wybrana gubernator Christine Todd Whitman skorzystała z przysługującego jej prawa łaski. Ale nie bezwarunkowo. Właściciel musiał wyekspediować psa do innego stanu zobowiązać się, że w razie ponownego ataku on i nowy opiekun solidarnie pokryją szkody. Taro trafił do miasteczka Pleasentville w stanie Nowy Jork.

 

Zabić słonia!

Koszt obrony Taro przekroczył 100 tys. dolarów. Większości właścicieli nie stać na taki wydatek, więc bez sprzeciwu godzą się z wyrokami. Poddają się również dlatego, że ryzyko sądowej porażki jest bardzo duże. Przykład? Trwająca sześć lat batalia o życie doga niemieckiego Beethovena, który ugryzł w twarz dziecko w Pinellas County na Florydzie. Sędziowie i gubernator okazali się nieubłagani, w roku 1995 psu podano śmiertelny zastrzyk.

To była egzekucja w majestacie prawa, ale opiekunowie często wymierzają sprawiedliwość na własną rękę. Gdy w Middleburgu na Florydzie sześć pitbulli zagryzło 2-letnią dziewczynkę, właściciel zatłukł je wszystkie młotkiem. Został ukarany grzywną za okrucieństwo. Żadnych konsekwencji nie poniósł natomiast wykonawca samosądu na trzynastu pitbullach w Tyler w Teksasie. Psa, który zagryzł 3-letnie dziecko, sam zastrzelił, pozostałe zaprowadził do weterynarza i kazał uśpić.

Czym te egzekucje różnią się od średniowiecznych? Tym, że nie wykonywano ich publicznie i za aprobatą władz? Niekoniecznie.

W 1916 roku właściciel objazdowego cyrku Charlie Sparks zatrudnił pracownika hotelowego Reda Eldridgea jako asystenta tresera słoni. Po występie w miasteczku Kingsport (stan Tennessee), w czasie ulicznego przemarszu całej menażerii, Eldridge jechał na słonicy Mary. W pewnym momencie zwierzę sięgnęło po leżącą na poboczu resztkę arbuza, a wtedy niedoświadczony jeździec przestraszył się i dźgnął je ostrym hakiem. Mary wpadła w szał, owinęła go trąbą, rzuciła na ziemię i stratowała. Entuzjazm tłumu w jednej chwili zmienił się w żądzę zemsty. Lokalne gazety rozpętały histerię, władze okolicznych miast oświadczyły właścicielowi cyrku, że dopóki agresywny słoń pozostanie w jego trupie, nie dopuszczą do występów.

Bojkot groził bankructwem, więc Sparks podjął gorączkowe konsultacje z prawnikami. Doradzili mu, by zwierzę zabił, najlepiej publicznie. Ponieważ wartość słonicy przekraczała 10 tys. ówczesnych dolarów (ponad 100 tys. dzisiejszych), część strat miała mu zrekompensować zbiórka pieniędzy wśród gapiów.

13 września 1916 roku Mary doprowadzano w pobliże stacji kolejowej w sąsiednim Erwin, gdzie zebrało się ponad 3 tysiące widzów. Obwiązano ją łańcuchem, który przymocowano do specjalnie na tę okoliczność sprowadzonego dźwigu. Przerażone zwierzę miotało się tak zawzięcie, że łańcuch nie wytrzymał 5-tonowego ciężaru i pękł. Słonica runęła z wysokości dwóch metrów, złamała nogę i staw biodrowy. W średniowieczu skazańcowi, który urwał się ze stryczka, darowano by życie. XX wiek nie uznawał takich przesądów – tłum wrzeszczał „Zabić słonia!”, więc Mary powieszono ponownie, tym razem skutecznie.

 

Późniejsza obdukcja wykazała, że miała zepsute zęby i niedoświadczony Eldridge prawdopodobnie uderzył metalowym hakiem w któryś z nich. Ból sprawił, że wpadła w furię.

Małpa w trybunale

W 1962 roku do gmachu sądu w XVII dzielnicy Paryża wprowadzono małpę. Dziennikarze relacjonujący to niecodzienne wydarzenie już przygotowywali felietony o powrocie do średniowiecza, ale sprawa okazała się jak najbardziej poważna. Dotyczyła kradzieży biżuterii. Małpa przez balkon i otwarte okno przeszła do sąsiedniego mieszkania, skąd zabrała pomadkę do ust i kosztowności przechowywane w szkatułce. Okradzione małżeństwo zażądało od właściciela zwierzęcia wysokiego odszkodowania. Ten bronił się, twierdząc, że jego podopieczna nie potrafiłaby otworzyć puzderka, i oskarżył sąsiadów o próbę wyłudzenia.

Sąd postanowił sprawdzić zasadność oskarżenia. Kazał przyprowadzić małpę i postawił przed nią szkatułkę. Podejrzana bez trudu uporała się z kluczykiem i zamkiem, czym udowodniła swą winę. Sąd wymierzył jednak karę nie jej, lecz właścicielowi.

Bardziej zabawna historia wydarzyła się w 1986 roku przed sądem w Limie (Peru). Na ławie oskarżonych zasiadło… siedem papug. Wezwano je, by rozstrzygnąć pozew o zniesławienie i uporczywe dręczenie, wniesiony przez niejaką Angelikę Bonillo. Według niej złośliwa sąsiadka nauczyła ptaki wyzwisk i wulgaryzmów, którymi ją przy każdej okazji obrzucają, narażając na ośmieszenie i utratę dobrego imienia.

Sąd zdecydował, że musi sprawdzić, czy oskarżenie opiera się na faktach. Wystarczyło jednak, że papugi otworzyły dzioby, by kazał je czym prędzej wynieść. Okrzyk „głupia k…” należał do bardziej cenzuralnych, więc zasadność skargi nie podlegała wątpliwości. Trybunał ukarał właścicielkę niewielką grzywną, a ptaki odesłał do zoo na reedukację.

Uchodzący za bezpieczne schronienie ogród zoologiczny nie zawsze jednak nim bywa. W lutym br. dyrektor zoo w Kopenhadze kazał zastrzelić 2-letnią żyrafę. Mimo protestów i ofert innych ogrodów chcących przygarnąć zwierzę, wyrok wykonano. Jedyną winą samca o imieniu Marius było. posiadanie niewłaściwych genów.