Serialowa nostalgia za ejtisami

Brzydkie, szare jak papier toaletowy i rzeczywistość w systemie totalitarnym, albo wypełnione muzyką i kolorami, w kapitalistycznym rozkwicie. Seriale o latach osiemdziesiątych są jak same lata osiemdziesiąte – różnorodne, pełne sprzeczności, napięć społecznych, ale też powiewów wolności. Najchętniej kręcą je ci, którzy sami spędzili dzieciństwo i szczenięce lata w tamtych czasach. Nic dziwnego, że o swoich krainach młodości mówią z czułością i lekką skłonnością do przesady.
Serialowa nostalgia za ejtisami

Pose (Netflix)

Wczesną wiosną 1990 roku na listach przebojów królował “Vogue” Madonny.  Każdy na świecie chciał ruszać się jak tancerze na teledysku – płynne ruchy przypominające trochę taniec, a trochę pozowanie do zdjęć. Ale vogueingu nie wymyśliła Madonna, tylko uczestnicy tak zwanych bali, transseksualna społeczność mieszkająca w Nowym Jorku. To właśnie o nich jest roztańczony i teledyskowy serial Pose. O ekstrawaganckich przebraniach, brokatowych makijażach i marzeniach, aby na jedną noc stać się królową/królem balu. Istnieje też druga strona tego medalu: proza codzienności, a co gorsze, epidemia AIDS i wszechobecna transfobia (główna bohaterka Blanca traci swój salon kosmetyczny, gdy właścicielka lokalu orientuje się, że nie ma do czynienia z cis-kobietą) .

Serial Netflixa balansuje pomiędzy dwoma rzeczywistościami, pulsuje kolorami w rytm popularnych przebojów disco z lat 80 tych i zachwyca strojami z epoki. Nowy Jork z “Pose” to miasto, które przyciąga tych, którzy wystają poza normy społeczeństwa. Tam na chwilę można pozbyć się zahamowań, poczuć się naprawdę sobą – właśnie na balu. Komendantem tych imprez jest charyzmatyczny Pray Tell, czyli Billy Porter, uhonorowany za swoją rolę nagrodą Emmy. Za produkcję Pose odpowiada duet specjalistów od przekraczania granic w serialach, czyli Ryan Murphy i Brad Falchuk.

The Get Down

Serial “Pose” to dyskoteka na Harlemie, a “The Get Down” to hiphopowa bitwa na rymy na Bronksie. Swojego czasu był to najdroższy serial zrealizowany przez Netflix i wielka szkoda, że zakończył się zaledwie po dwóch sezonach. Ekspert od ekranowego kiczu Baz Luhrmann (twórca Romeo i Julii, Moulin Rogue, Wielkiego Gatsby’ego) zekranizował historię powstania kultury hip-hopowej na przełomie lat 70tych i 80tych. Od sztuki graffiti, tańca breakdance aż po hiphop  – naukę skreczowania i samplowania, uliczne nawijki i freestyle’owe starcia pomiędzy ekipami. To wszystko na tle najbardziej zaniedbanej dzielnicy Nowego Jorku: migranckiej, trawionej przez przestępczość i pożary.

Młodzi bohaterowie serialu w muzyce widzą szansę na poprawę swojego losu i ucieczkę od rzeczywistości biednych blokowisk – rządzonych nie tyle przez skorumpowanych polityków, co przez gangi. Atutem serialu jest ścieżka dźwiękowa – jedna z lepszych w całej historii seriali. O autentyczność The Get Down zadbali – producent i konsultant raper Nas (który swoją nawijką wprowadza widzów w tematykę każdego odcinka) oraz światowej sceny hiphopowej producent Grandmaster Flash, innowator nowojorskiej sceny Dj-skiej.


 

Stranger Things

Czy jest osoba, która wyśledziła wszystkie popkulturowe nawiązania i niespodzianki w Stranger Things? Jeśli tak, zasługuje na medal od braci Duffer (twórców tego serialu) którzy zgotowali widzom przejażdżkę kolejką górską nawiązań do ukochanych w latach osiemdziesiątych filmów (Dzień żywych trupów), gier (Dragon’s Lair), piosenek (Neverending Story)  i przedmiotów (rowery BMX, krótkofalówki). Ale to nie jest serial, tylko dla podstarzałych fanów “Dungeons and Dragons” i “Powrotu do przyszłości”. Opowieść o grupie przyjaciół z tajemniczymi eksperymentami na ludziach i obślizgłymi potworami w tle, równie mocno przyciągnęła młodsze pokolenie. To dowód na to, że dobre historie się nie starzeją, a po zmieleniu ich ze sobą i dodaniu nowoczesnego serialowego stylu, mogą stać się po raz kolejny światowymi hitami.

Czarnobyl

Data 26 kwietnia 1986 roku na zawsze wpisała się w historię. To wtedy doszło do eksplozji w reaktorze atomowym elektrowni w Czarnobylu, która wpłynęła na życia milionów ludzi na świecie. Do tej pory nie wiadomo do końca, ile osób faktycznie zostało narażonych na promieniowanie, ile cierpiało i ile ostatecznie poniosło śmierć. Ta atmosfera tajemnicy skrywanej na szczytach władz państwowych, pytań bez odpowiedzi wokół wybuchu nadal fascynuje i chyba była główną przyczyną niesamowitej popularności miniserialu Czarnobyl. 

Produkcja HBO robi wrażenie dzięki grze aktorskiej m.in. Jareda Harrisa, Stellana Skarsgarda czy Emily Watson oraz dobrze napisanemu scenariuszowi: apokalipsie rozpisanej na akty, dawkowaniu emocji. Czarnobyl to również świetna robota kostiumograficzna i scenograficzna. Kretonowe sukienki w kwiaty, tapety w geometryczne wzory, autobusy z epoki (sprowadzane z całej Europy na potrzeby serialu) precyzyjnie oddają to jak wyglądała rzeczywistość połowy lat osiemdziesiątych za Żelazną Kurtyną. I są bardzo bliskie naszemu, polskiemu doświadczeniu!

 

Rojst

Jeden z nielicznych polskich seriali, z których możemy być dumni. To kryminał, osadzony w połowie lat osiemdziesiątych w fikcyjnym miasteczku na zachodzie Polski. Zagadka, wokół której kręci się fabuła serialu być może nie jest bardzo nowatorska, ani wyszukana, ale przytrzymuje przy ekranie do samego finału. W Rojście podążamy za dwoma dziennikarzami, którzy próbują dowiedzieć się, kto zamordował młodą prostytutkę i ważnego działacza komunistycznego.

Serial wyreżyserował Jan Holoubek, znany głównie z pracy operatora filmowego. Być może dlatego, tak dużą wagę przywiązano do warstwy wizualnej. PRL w “Rojście” jest realistyczny, bez nostalgicznego upiększania i kolorowania. Jest brzydko i szaro aż do bólu. Biednie i monotonnie. A taki obraz dobrze współgra z fabułą: bohaterowie pogrążają się coraz głębiej w kolejnych warstwach zagadki, w sieci powiązań, w beznadziei codziennego życia w systemie totalitarnym. Bo “rojst” oznacza “bagno”.

 

Więcej:seriale