13 lutego 2008 roku. Aborygeni ozdobieni wzorami malowanymi na ciele białą farbą, w kostiumach ze skór zwierząt i piór ptaków pojawiają się w australijskim parlamencie. Dokonują rytualnego oczyszczenia sali dymem, by następnie wykonać stary taniec powitalny i plemienne pieśni. Ceremonia ta ma symbolizować pojednanie między rdzennymi a białymi mieszkańcami kontynentu. Rozpoczyna uroczystą sesję parlamentu, podczas której padają historyczne słowa, na jakie Aborygeni czekali od lat. „Przepraszamy – zwraca się do nich Kevin Rudd, premier Australii. – Za poniżenie i degradację wyrządzoną dumnemu narodowi i dumnej kulturze. Matkom i ojcom, braciom i siostrom za rozbite rodziny i społeczności mówimy przepraszam”.W ten sposób przedstawiciel białych osadników po raz pierwszy oficjalnie wyraził w ich imieniu skruchę za krzywdy wyrządzone wobec rodzimych mieszkańców Ziemi Południowej (łac. terra – ziemia, australis – południowy, -a). Zwłaszcza wobec tysięcy ludzi z tzw. skradzionego pokolenia. Chodzi o dzieci Aborygenów, które jeszcze do końca lat 60. XX w. były przez władze australijskie separowane od swoich rodzin w ramach przymusowej asymilacji. Szacuje się, że los ten spotkał od 50 do 200 tys. osób. Jedną z nich była Debra Hocking. „Miałam półtora roku, kiedy zostałam odebrana siłą swoim rodzicom, podobnie jak pozostała czwórka mojego rodzeństwa” – opowiadała korespondentowi amerykańskiego dziennika „The Christian Science Monitor”. Dzieci rozdzielono, a mała Debra trafiła do domu zastępczego, gdzie była maltretowana. „Nie znałam nawet imienia swojej matki, a ją samą po raz pierwszy zobaczyłam, kiedy miałam 20 lat. Dwa tygodnie później zmarła” – ze łzami w oczach relacjonowała kobieta. Ale i tak mogła mówić o szczęściu. Niektóre dzieci ze skradzionego pokoleniawykorzystywano do testowania leków na trąd, co kończyło się dla nich ciężką chorobą.