200 książek. Tyle możesz przeczytać w czasie, który spędzasz rocznie w social mediach

To prosta matematyka, ale naprawdę robi wrażenie. Jeden z najlepszych inwestorów na świecie, Warren Buffett, ponoć kiedyś został zapytany jaki jest klucz do sukcesu. Odpowiadając wskazał na biblioteczkę i powiedział: „czytaj 500 stron tego typu dziennie. Tak działa wiedza. Gromadzi się. Każdy może to zrobić, ale gwarantuje, że niewielu spróbuje…”
200 książek. Tyle możesz przeczytać w czasie, który spędzasz rocznie w social mediach

Tak, to z jednej strony brzmi całkiem zrozumiale i składnie, ale z drugiej pachnie tanią motywacyjną gadką: „wystarczy, że będziesz czytał (najlepiej moje super drogie poradniki) i osiągniesz sukces”. Szczerze? Mam straszliwą alergię na tego typu „mądrości” na temat ferrari, które ma czekać na każdego z nas za rogiem. Jednak w myśli Buffetta jest coś, o czym warto porozmawiać.

Przeczytać 500 stron dziennie? Dla niektórych będzie to nawet za mało, dla innych coś zupełnie nieosiągalnego. Potraktujmy to jednak jako uogólnienie i metaforę. Komunikat brzmi: czytajcie. Domyślam się, że Buffettowi też nie chodziło o czytanie dla samego czytania, bo przecież jeśli codziennie będziemy przetrawiać 500 stron magazynów plotkarskich. Zatem uzupełniamy komunikat: czytajcie wartościowe teksty.

Problem jednak leży gdzie indziej: kiedy czytać? Przecież skupienie na tekście, a nie skanowanie i przeskakiwanie zajawień i tytułów, wymaga czasu. Skąd go wziąć? Tutaj pojawia się bardzo ciekawa matematyka przytoczona przez Charlesa Chu w artykule dla strony „Quartz”.


Statystyczny Amerykanin spędza 608 godzin rocznie w mediach społecznościowych, a przez 1642 ogląda telewizję. Łącznie to 2250 godzin. Sporo, prawda? Robi wrażenie. Ten sam Amerykanin jest w stanie przeczytać od 200 do 400 słów na minutę. Autor zestawienia stawia na górną granicę, ja wolę postawić na niższą, bo sam czytam powoli. Nie każdy może pochwalić się tak wspaniałą siłą skupienia by jednym spojrzeniem ogarniać całe strony tekstu. Zatem zostańmy przy 300 słowach. Przeciętna książka non-fiction ma około 50 tysięcy słów. Sporządźmy rachunek dla na przykład dwustu książek.

200 książek x 50 000 słów = 10 000 000 słów

Żeby je przeczytać potrzeba średnio ok. 33 333 minut, co daje ok. 555 i pół godziny. Sporo czasu?

To wróćmy do statystyk dotyczących mediów społecznościowych. 608 godzin spędzonych na Facebooku, Instagramie i innych. Jeśli poświęcimy to na czytanie, to nie dość, że rocznie przeczytamy średnio 200 książek to jeszcze dodatkowo zostanie nam 47 godzin na drzemkę albo przemyślenie konkluzji każdej z nich.

Dodamy do tego telewizję? Czemu nie! To przecież prawie trzy razy tyle. Zatem łącznie to około ośmiuset książek rocznie. Astronomiczne!

Bądźmy jednak realistami. Z naszą uwagą bywa naprawdę różnie, z naszym czasem także. Dyscyplinę utrzymać niezwykle trudno, ale nawet jeśli udałoby się 1/10 takiego poziomu osiągnąć to daje nam i tak 80 książek rocznie. Bardzo ładny wynik. W Polsce czytanie siedmiu książek rocznie w statystykach uważane jest za „górną półkę”.

Teraz przejdźmy do konkretów: jak sobie pomóc? Pokażę na przykładzie. Moja praca wymaga codziennego obcowania z ogromną ilością informacji, w jej ramach także zajmuję się mediami społecznościowymi. W związku z tym przez lata moja zdolność koncentrowania się na dłużej spadła. Chętniej wybieram opowiadania, seriale o krótszych odcinkach, niecierpliwie przeskakuje wstępy niektórych piosenek. To nie jest dobre. Z czytaniem też nie jest łatwo, bo po „kuracji” migającymi ekranami komputera i smartfona, wypełnionymi animacjami i ciągłym „scrollowaniem” (przewijaniem treści) mózg po prostu gubi się w czarno-białym ciągu znaków i spacji.

W ramach samopomocy przeprowadziłem eksperyment: kupiłem zwykły telefon komórkowy i staram się przekładać do niego kartę SIM ze smartfona w dni robocze. Nie zawsze się udaje, ale przez większość tygodnia jestem bez smartfona. Efekt pojawił się bardzo szybko. Sam fakt, że nie mogłem się podłączyć do wielu aplikacji i mediów społecznościowych sprawił, że odzyskałem sporo czasu, takich „chwil pomiędzy”: w autobusie, w metrze, w drodze dokądś, podczas czekania na cokolwiek, albo i w domu podczas relaksu. Nie, nie zamieniłem oczywiście całego tego czasu na czytanie, bądźmy wobec siebie szczerzy. Jednak i tak w ciągu miesiąca udało mi się skończyć zaczętą książkę, przeczytać kolejną i zacząć następną. Nie były to najtrudniejsze na świecie teksty, ani fizyka rakiet, ani biochemia, jednak efekt jest: pojawił się czas na czytanie.

Co więcej, to też kolejna osobista refleksja, czytanie książek, nawet niekoniecznie tylko klasyki czy uznanych dzieł non-fiction (uwielbiam horrory i science fiction, nie widzę w tym powodu do wstydu) sprawia, że automatycznie poprawia się nasz zasób słów i zdolności tworzenia zdań. Mówimy lepiej, myślimy dłuższymi logicznymi konstrukcjami, łatwiej jest nam przekazać to, co chcemy.

Odrzucić zupełnie media społecznościowe? Wyrzucić telewizor? Nie, nie polecam radykalnych rozwiązań, ale mój przykład pokazuje, że mała zmiana może przynieść pozytywny efekt.