2019. Felieton Jakuba Żulczyka

Akcja “Blade Runnera” działa się w 2019 roku. Obejrzałem ten film po raz pierwszy w roku bodajże 1993. Ok, w świecie “Łowcy Androidów” było słabo, ale jeszcze nie tak źle. Wszechobecny smog, deszcz, czerń i roboty przebrane za ludzi, to i tak lepiej, niż spłonięcie w nuklearnym pocisku wystrzelonym przez marsjańską armadę.

Jako dziecko, powiedzmy dziesięcio-, jedenastoletnie, potwornie bałem się przyszłości

Bardzo dużo czytałem, i właśnie to okazało się moją zgubą; umiałem przeczytać tekst ze zrozumieniem, nie rozumiałem jednak, że ludzie mogą używać tak szlachetnej technologii jak druk, aby wkręcać innych w wierutne bzdury. Tak więc, z wypiekami na twarzy czytałem “Skandale”, “Nie z tej ziemi”, książkę “UFO nad Brazylią”, znalezioną u babci pozycję o proroctwach Nostradamusa.

Czytałem też gazety i oglądałem wiadomości, więc przepowiednie wojny atomowej, trzeciej wojny światowej i ataku Marsjan w mojej głowie mieszały się z bardziej realnymi zagrożeniami – deforestacją lasów tropikalnych, kwaśnymi deszczami i dziurą ozonową, o której mówiono wtedy mniej więcej tyle, ile dzisiaj mówi się o globalnym ociepleniu. Dwadzieścia kilka lat temu byłem już ofiarą fake news. Zagrożenia czaiły się wszędzie. Mama nie umiała mi wytłumaczyć, że kosmici raczej nie przylecą. Co chwila miałem ataki paniki, wypytałem mamę, jak spędzimy ostatni wieczór na ziemi przed zagładą, która kompletnie zdominowała moją wyobraźnię. W końcu trafiłem do psychologa, który widocznie był zafascynowany myślą Wschodu i powiedział, że powinienem bardziej selekcjonować informacje, uprawiać jogę i medytować. Nie do końca wiedziałem o co mu chodzi, i posłuchałem tej rady dopiero 25 lat później.

Zamiast medytacji, mój lęk przed przyszłością (i lęk w ogóle) koiła wtedy telewizja, kreskówki, teledyski i filmy science-fiction, które na potęgę oglądałem na video i w telewizji. “Scanners”, “Dziwne dni”, “Terminator”, i właśnie “Blade Runner”, który odkryłem dzięki lecącej w TVP serii “100 filmów na stulecie kina”, za którą do dzisiaj jestem wdzięczny jej pomysłodawcom i kuratorom. Żaden z nich nie pokazywał krzepiącej wizji przyszłości, ale mi każda z nich nawet się (jako tako) podobała – pokazywała bowiem, że ład społeczny będzie mniej więcej jako tako funkcjonował, i że nie dojdzie do totalnej apokalipsy. Do tego, akcja “Blade Runnera” działa się w 2019 roku. Obejrzałem ten film po raz pierwszy w roku bodajże 1993. Ok, w świecie “Łowcy Androidów” było słabo, ale jeszcze nie tak źle. Wszechobecny smog, deszcz, czerń i roboty przebrane za ludzi, to i tak lepiej, niż spłonięcie w nuklearnym pocisku wystrzelonym przez marsjańską armadę. W takiej rzeczywistości, przynajmniej teoretycznie, można było sobie jakoś radzić. Poza tym, gdyby wizja z “Blade Runnera” miała się ziścić, 2019 to było dziewiętnaście lat później, niż rok 2000, na który “Skandale” i “Nie z tej ziemi” zapowiadały większość tak przerażających mnie wówczas atrakcji.

Czy w świecie “Blade Runnera”, ktokolwiek jest człowiekiem?

I do apokalipsy, jak na razie, jeszcze nie doszło. Owszem, wśród społeczeństw Zachodu panuje pogląd, że żyjemy w czasach krańcowych, a jeśli nie krańcowych, to zaiste fatalnych. Ludzkość jeszcze za życia dzisiejszych dziesięciolatków zasypie lawina gruzu, czy to z powodu katastrofy ekologicznej, czy wyczerpania się surowców naturalnych. Władzę w krajach rozwiniętych, i rozwijających się zdobywają prawicowi demagodzy, którym katastrofa ekologiczna i światowe wojenki są ewidentnie na rękę, z nie do końca klarownych powodów.

 

Duża, o ile nie przeważająca część społeczeństwa nie ma żadnych mechanizmów pozwalających jej oddzielić sprawdzoną informację od manipulacji, co sprawia, że każdą informację można zdyskredytować jako manipulację. Apokalipsa nie nadeszła, ale mam wrażenie, że w 2019 cały świat czuje się jak ja, gdy miałem lat 10.

Ale jak ma się do tego wszystkiego ten drugi rok 2019, ten z filmu “Blade Runner”, rok, w którym grany przez Harrisona Forda detektyw Deckard zaczął rozwiązywać zagadkę, pod którą kryły się podstawowe pytania o człowieczeństwo, tożsamość i świadomość. Najważniejsze z tych pytań brzmiało – czy w świecie “Blade Runnera”, ktokolwiek jest człowiekiem? I co to znaczy, tak naprawdę, nim być? Bohaterowie filmu rozwiązywali “test człowieczeństwa”, który miał wykazać, czy dana istota jest człowiekiem, czy robotem (replikantem); jednym z wyznaczników owego “testu na empatię” był stosunek do zwierząt. Jednak co tak naprawdę ten test miał wykazać, w świecie, w którym wyginęły prawie wszystkie zwierzęta, a ludzie trzymali w domach ich sztuczne odpowiedniki? Poruszająca końcówka filmu, w której Rutger Hauer, aktor do dzisiaj niedoceniony, wygłaszał niezapomniany monolog o wspomnieniach, które przeminą niczym łzy w deszczu, wskazywała, że od człowieka bardziej “ludzki” jest jego androidzi odpowiednik.

Rutger Hauer w filmie “Blade Runner” z 1982 r.

W tym świecie bez przerwy panuje deszczowa noc

Z powodu podstawowego, społecznego zaburzenia, wdrukowanej na stałe niepewności, czy człowiek, którego mijamy na ulicy, również jest człowiekiem. Sama ta, głęboka ontologiczna niepewność zabiera bohaterom filmu ich człowieczeństwo, skazując ich na bezbrzeżną samotność i dezintegrując jakąkolwiek zbiorowość, w jakiej funkcjonowali. Konsekwencją takiego stanu rzeczy jest panująca w świecie filmu Scotta zbiorowa paranoja. wszyscy mieszkańcy Los Angeles z filmowego 2019 roku są śledzeni i obserwowani przez wszechobecną policję i korporacje. W tym świecie bez przerwy panuje deszczowa noc, być może z powodu ekologicznej katastrofy, która każe ludziom wyprowadzać się z planety na powierzchnie orbitujących dookoła planety kosmicznych kolonii.

Czy to brzmi znajomo? W pewnym sensie. Owa paranoja, niepewność i wyobcowanie rozpleniły się głównie w świecie mediów społecznościowych, który wielu z nas, oczywiście, mocno myli z tym prawdziwym. Dystopie i antyutopie, takie jak “Blade Runner”, “Matrix”, czy też, patrząc na ostatnie popkulturowe propozycje, serial “Altered Carbon” czy też nadchodzącą grę “Cyberpunk 2077” wynikają zarówno z wielkiej wiary w możliwości technologiczne  człowieka, jak i wielkiej wątpliwości w etyczny wymiar jego działań. Owszem, według tych narracji jesteśmy zdolni stworzyć sztuczną inteligencję, która nas przewyższy, zgrać świadomość na nośnik, przejąć prawie pełną kontrolę nad naszymi ciałami i otaczającym nas ekosystemem. Z drugiej strony, nie potrafimy wyeliminować nierówności, przemocy, zanieczyszczenia, wyzysku – potrafimy je tylko pogłębiać. Próbując rozwinąć i ulepszyć nasz gatunek, za każdym razem podpisujemy pakt z diabłem, tylko pogłębiając to, co w nas najgorsze.

W obu tych poglądach jest ziarno prawdy, ale jest też wrodzona, ludzka skłonność do przesady.

 

Wiara w postęp technologiczny ludzkości jest również, w wielu dziedzinach, mocno życzeniowa, i nie jest to brak w powszechnym użyciu latających samochodów z Blade Runnera. Wciąż, jako ludzkość, jesteśmy uzależnieni od paliw kopalnych, i kompletnie nie potrafimy (albo nie chcemy) zbudować infrastruktury energetycznej opartej na alternatywnych źródłach energii. Owo uzależnienie wpędza nas w bardzo poważne ekologiczne i klimatyczne problemy; ludzie, którzy nie chcą widzieć tych problemów, zaczynają być traktowani równie poważnie jak ci, którzy uważają, że światem w ukryciu rządzi 12 sporych jaszczurów.

W tym realnym (przyjmijmy, że realnym) roku 2019 sztuczna inteligencja to nie produkowane na masową skalę androidy, tylko wciąż (z grubsza) bardzo zaawansowany dział informatyki, często teoretycznej. Ludzie, którzy się nią zajmują lub fascynują, tak jak fascynujący myśliciel Harari, co i rusz produkują złowrogie prognozy o tym, że AI przejmie władzę nad planetą i uczyni z nas swoich biologicznych niewolników. Na razie są to tylko prognozy, kolejne warianty globalnego bicia na nieustanny alarm, a sztuczna inteligencja to algorytmy rozwiązujące problemy matematyczne albo dziwne, zawieszone gdzieś w głębinach internetu programy do konwersacji. Rozmowa z takim botem brzmi zawsze jak dialog człowieka po ciężkim wylewie z człowiekiem pod wpływem LSD, więc na pełni komunikatywną, Sztuczą Inteligencję, która będzie w stanie przeprowadzać ludzkie procesy myślowe (nie mówiąc o wyrzucaniu z siebie poetyckich frazz takich jak te o “łzach w deszczu”) musimy zapewne jeszcze chwilę poczekać.

A w środku są najedzeni, tacy jak my

A co do tej drugiej wiary, czyli wiary w złą naturę człowieka – mamy 2019 rok, i do apokalipsy jeszcze nie doszło. Owszem, ludzie częściej bywają głupi i podli, niż nie. Są chciwi, pazerni i nie umieli wymyślić lepszej struktury społecznej, niż ta oparta na konsumpcji, której poziom musi nieustannie zwyżkować, bo inaczej grozi to zawaleniem się całego systemu. Ci zarządzający tym systemem nie potrafią podzielić się tym, co mają, z innymi, pomimo tego, że mają środki, które realnie mogłyby uczynić świat lepszym miejscem. Po drugiej stronie są ci najbiedniejsi, zdesperowani, którzy niszczą swoje otoczenie próbując zapewnić sobie egzystencjalne minimum. A w środku są najedzeni, tacy jak my, którzy albo mają, po prostu, wszystko w dupie, albo pozorują działania poszerzaniem sieci paniki w mediach społecznościowych. Owszem, to nieciekawy obrazek. Ten brak wzajemnego zaufania i paranoja rzeczywiście zbliżają nas do deszczowej czerni “Blade Runnera”.

Ale z drugiej strony, jeszcze raz, apokalipsa nie nadeszła. Niektórzy z nas wciąż mają w sobie spokój, empatię i przyzwoitość. Potrafią pomóc zarówno innym ludziom, jak i przedstawicielom pozostałych, mniej obrotnych gatunków. Potrafią myśleć w kategoriach wspólnego dobra, i nie indywidualnego obżarstwa. Wierzą w to, że łączy nas jakaś wspólna sprawa, głębsza niż religia, rasa i język. Być może apokalipsa nie nadeszła właśnie dzięki tym ludziom. Czy ich ilość okaże się wystarczająca, zobaczymy.

 

 

Więcej:apokalipsa